„Z tubylcami stwarzał partnerskie warunki współpracy” – dlaczego warto dowiedzieć się więcej o Stefanie Szolc-Rogozińskim?
Przemysław Mrówka: Szolc-Rogozińskim zajmował się Pan, o ile wiem, już od dawna. Skąd wzięło się to zainteresowanie?
Maciej Klósak: Postać Stefana Szolca-Rogozińskiego chodzi mi po głowie od kilku lat. W 2012 roku zainteresowałem się historią znajdującej się na mojej posesji figurki Matki Boskiej, która miała stanowić wotum dziękczynne za niebezpieczną wyprawę do Afryki. Dzięki nazwisku fundatorów kapliczki – Rutkowskich trafiłem na literaturę poświęconą Rogozińskiemu. Trop okazał się ostatecznie fałszywy, ale zaciekawienie wyprawą afrykańską Rogozińskiego pozostało, zwłaszcza iż Klemens Tomczek, członek wyprawy i przyjaciel Stefana, związany był z moim rodzinnym miastem – Ostrowem Wielkopolskim. W roku 2013 poznałem z kolei Darka Skonieczko z Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie oraz redaktor Agatę Kosmalską - dwóch pasjonatów tematu i wówczas zrodził się pomysł wyprawy do Afryki. Ostatecznie odbyły się dwie ekspedycje: w roku 2014 i 2016, podczas których udało nam się odwiedzić praktycznie wszystkie miejsca związane z Rogozińskim w Kamerunie, Gabonie, Gwinei Równikowej, Nigerii, Liberii i Wybrzeżu Kości Słoniowej.
Myśląc o podróżnikach i odkrywcach badających Afrykę do głowy przychodzą raczej nazwiska takie, jak Stanley czy Livingstone. Czy Szolc-Rogoziński czymś się od nich różnił, miał jakąś cechę charakterystyczną?
Niewątpliwie postaci te zapisały się na stałe w historii afrykańskich odkryć. Jednak o ile można im bez wątpienia przypisać sukcesy eksploracyjne, to zgrzyt powstaje z większością z nich, kiedy wspomina się inny niechlubny aspekt ich działalności w Afryce. To właśnie oni często torowali drogę do dóbr naturalnych Afryki bezwzględnym, krwawym kolonizatorom, takim jak Leopold II - król Belgii - w tym konkretnych przypadku był to Henry Morton Stanley. Tutaj należy wskazać zasadniczą różnicę między nimi a Rogozińskim. Polak co najwyżej handlował pojedynczymi strzelbami, a przede wszystkim alkoholem, natomiast swoje osiągnięcia terytorialne - posiadał w pewnym momencie 63 wioski - osiągnął przez zakup lub zdobył w prezencie. I nie były to kolonie, w których podporządkowywał sobie ludzi, z tubylcami stwarzał partnerskie warunki współpracy, Był orędownikiem francuskiego podróżnika de Brazzy, któremu również grabieżcze metody kolonizacyjne nie były bliskie.
Współcześni Rogozińskiemu badacze byli bohaterami w ówczesnej świadomości. Czy to właśnie ich przykład natchnął go za młodu do badania Afryki?
Z pewnością. Rogoziński już w szkole średniej zaczytywał się w czasopismach polskich i francuskich o dokonaniach wielkich podróżników i chciał wyruszyć ich śladami. Stąd jego pomysł na ukończenie szkoły morskiej, aby jako oficer marynarki pływać po świecie. Kiedy pierwszy raz wypłynął z rosyjskiego Kronsztadu dookoła Afryki i Azji i odwiedził Władywostok, na trasie pisał już plan pierwszej afrykańskiej wyprawy. W czasie technicznego postoju we Francji odwiedził Paryż i Neapol i tam poznał pierwszych podróżników europejskiego formatu, którzy zarazili go skutecznie myślą o odkrywaniu Czarnego Lądu.
Polecamy książkę Dariusza Skonieczki i Macieja Klósaka „Stefan Szolc-Rogoziński. Zapomniany odkrywca Czarnego Lądu”:
Pan również podróżował po tych terenach, co Szolc-Rogoziński. Dzisiaj bardzo różnią się od tych, które widział podróżnik?
Afryka ewoluowała bardzo mocno przez ostatnie sto lat. Tereny, na których stacjonował Rogoziński zmieniły się nie do poznania. Zatoka Ambas, w której znajdowała się jego stacja badawcza, to dzisiaj obszar nowoczesnych platform wiertniczych. Z kolei dojazd z wybrzeża do miasta Kumba, do którego Rogoziński dotarł po około trzech miesiącach, trwa zaledwie dwie godziny. Pozostały jednak miejsca, gdzie czuje się ciągle tamte czasy - identyczne rytuały, palawery, czyli narady plemienne z lokalnymi chief'ami, wciąż niedostępne miejsca, do których próżno startować samochodem. W Gabonie odwiedzaliśmy małe, ospałe wioski, które architektonicznie nie zmieniły się od czasów Rogozińskiego z wyjątkiem małych paneli fotowoltaicznych przypominających, że jest XXI wiek.
Pańskie wyprawy pomogły w pracach nad książką?
Nie ma tu żadnych wątpliwości. Nie da się pisać o Afryce, nie będąc w Afryce. Bardzo łatwo wyłapać czytelnikowi taką niezręczność. Nasze wyprawy do Afryki pomogły nam przede wszystkim uzupełnić faktografię związaną z historią Rogozińskiego. W opisach jego osiągnięć, nawet w obu książkach jego autorstwa, jest dużo nieścisłości, a nawet kilka przekłamań. Nasza książka prostuje wiele takich informacji.
„Zapomnianego odkrywcę Czarnego Lądu” czyta się raczej jak powieść podróżniczą, niż biografię. Skąd taka koncepcja?
Pozycji historycznych - książek oraz artykułów popularno-naukowych o Rogozińskim jest sporo na rynku. My jednak od początku myśleliśmy o szerokim projekcie promocyjnych, takim w którym chcieliśmy walczyć o przywrócenie miejsca Rogozińskiego na kartach polskiej i europejskiej historii. Stąd pomysł na beletrystykę jako pozycję, która zaciekawi szerszego odbiorcę. A na dobrą biografię przyjdzie jeszcze czas.
Trudno było rekonstruować słowa i tok myślenia Szolc-Rogozińskiego oraz jego towarzyszy?
Gdyby nie było obu naszych wypraw do Afryki, rekonstrukcja sposobu jego myślenia byłaby "drewniana", pozbawiona afrykańskiego smaku. Jest na rynku kilka tekstów o Rogozińskim, które są właśnie napisane bez tego przetarcia jego afrykańskich szlaków. Czuć sztuczność. Trochę mnie również drażni niezrozumienie rangi wyczynu Rogozińskiego. Wynika to z tego, że postać Rogozińskiego nie była dobrze przebadana, a miejsca które odwiedził widzieli naprawdę nieliczni.
Planuje pan dalej przywracać pamięć o Szolc-Rogozińskim? A może też są jakieś inne postacie, które chciałby Pan przypomnieć?
Wydanie książki jest z pewnością ważnym, ale jedynie kolejnym etapem w działaniach promujących charyzmatycznego XIX-wiecznego polskiego Indianę Jones'a. Będziemy te działania kontynuować, aby Rogoziński stał się rozpoznawalną marką. Do tego trzeba jeszcze sporo wysiłku. Uważam, że warto również przypomnieć przy okazji Leopolda Janikowskiego, który towarzyszył Rogozińskiemu w wyprawie 1882-1885 do Kamerunu, a który wniósł olbrzymie zasługi do polskiej etnografii. Z Darkiem Skonieczko, współautorem książki i afrykanistą, myślimy o wyprawie jego śladami do Gabonu, gdzie przebywał, kiedy jego drogi z Rogozińskim się rozeszły. Kolejny podróżnik-afrykanista zapomniany przez rodaków.
Redakcja: Maciej Zaremba