„Z kontrrewolucją się nie negocjowało” – rozmowa z prof. Antonim Dudkiem
Sebastian Adamkiewicz: Bezpośrednią przyczyną wybuchu protestów w grudniu 1970 roku była decyzja o podniesieniu cen szeregu produktów. Czy był to jedyny powód? I dlaczego wzrost cen był tak dotkliwy, że doprowadził do buntu?
Antoni Dudek: Podwyżka była tylko bezpośrednim zapalnikiem niezadowolenia społecznego narastającego przez całą dekadę lat 60. Niezadowolenia wynikającego z coraz niższego wzrostu płac realnych, a także z rosnących oczekiwań najmłodszego pokolenia Polaków, którzy w tamtej dekadzie weszli w dorosłe życie. Nie pamiętali oni już terroru z czasów stalinowskich, co ułatwiało im podjęcie protestu. Większość przywódców strajkowych z przełomu 1970 i 1971 roku miała 20-35 lat.
Wzrost cen dotyczył całej Polski, a jednak protesty skoncentrowały się na Wybrzeżu. Dlaczego?
Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Niekiedy wskazuje się na większą otwartość miast portowych, czyli częstsze niż gdzie indziej kontakty z zagranicą. Istotną rolę mógł też odegrać bardzo niesprawiedliwy i konfliktogenny system płac w przemyśle stoczniowym, który powodował powstawanie tak zwanych kominów płacowych. Kłóciło się to z mocno egalitarnym nastawieniem większości robotników.
Najtragiczniejszym dniem wydarzeń grudniowych był 17 grudnia, kiedy wojsko otworzyło ogień do idących do pracy robotników stoczni w Gdyni – trzynastu z nich zginęło, a kilkudziesięciu zostało rannych. Jerzy Eisler podkreśla w swoim opracowaniu dotyczącym wypadków z 1970 roku, że Gdynia była najspokojniejszym miastem wybrzeża. Nie dochodziło w niej do palenia komitetów, do walk ulicznych, a mimo to właśnie ona zapłaciła największą cenę – dlaczego?
Prawdopodobnie właśnie dlatego. Trudno było przedstawić pokojowe działania gdyńskiego komitetu strajkowego jako przejaw chuligaństwa czy kontrrewolucji, trzeba było zatem sprowokować ludzi do ulicznych protestów. Dlatego najpierw aresztowano członków komitetu strajkowego, a później otworzono ogień do ludzi, którzy po apelu wicepremiera Stanisława Kociołka próbowali dostać się do pracy w stoczni gdyńskiej.
Wiele mówi się o odpowiedzialnych za ofiary grudnia. Szefem MON-u był wówczas generał Jaruzelski, natomiast na miejscu akcją dowodził wiceszef ministerstwa, generał Grzegorz Korczyński. Która z tych dwóch postaci ponosi większą odpowiedzialność za użycie broni?
Moim zdaniem Korczyński, który z uwagi na osobistą przyjaźń z Gomułką otrzymywał od niego bezpośrednie dyspozycje z pominięciem ministra obrony Jaruzelskiego. Nie znaczy to jednak, że ten ostatni nie jest współodpowiedzialny za wprowadzenie w życie decyzji Gomułki o użyciu broni palnej wobec demonstrantów.
Wspomniał Pan o Gomułce. Mówi się jednak, że „towarzysz Wiesław” był w grudniu 1970 w złym stanie zdrowia. Czy decyzje podejmowane wówczas przez władze można tłumaczyć oderwaniem I sekretarza od rzeczywistości?
Gomułka rozchorował się poważnie dopiero pod koniec grudniowego tygodnia protestów. Wcześniej nie był oderwany od rzeczywistości, tylko przekonany, że najskuteczniejszą metodą przerwania protestów będą masowe represje. Jako ideowy komunista uważał, że z kontrrewolucją – za przejaw której uznał grudniową rewoltę robotniczą – nie można negocjować.
Jak wydarzenia grudniowe wpłynęły na rozwój i działanie opozycji w Polsce?
Robotnicy zrozumieli, że rozpoczynając protest nie wolno opuszczać terenu zakładu i należy proklamować strajk okupacyjny. Grudniowe doświadczenie było bardzo wyraźnie widoczne podczas strajków latem 1980 r., kiedy starano się unikać dostarczenia władzom pretekstu do pacyfikacji (stąd m.in. wprowadzenie prohibicji i organizacja straży robotniczej).
Redakcja: Roman Sidorski