Wojsko polskie we Francji
Pierwszą próbą utworzenia polskich jednostek we Francji była inicjatywa Komitetu Wolontariuszów Polskich z pisarzem Wacławem Gąsiorowskim na czele. Udało się sformować jedynie 200-osobową kompanię tzw. bajończyków (nazwanych tak od obozu szkoleniowego w Bayonne), którzy wykrwawili się, walcząc w składzie Legii Cudzoziemskiej. Zaciąg ochotników ruszył na początku sierpnia 1914 roku pod egidą Komitetu Ochotników Polskich dla Służby w Armii Francuskiej, zwanego też Komitetem Wolontariuszów Polskich (KWP). Organizacja zrzeszała działaczy polonijnych, w tym obywateli francuskich, o przeciwstawnych poglądach politycznych, m.in. socjalistów Bolesława Motza i Jana Kazimierza Danysza oraz reprezentanta orientacji narodowej Wacława Gąsiorowskiego. Z czasem dominujące wpływy w organizacji zdobędzie endecja.
Początkowo akcja miała charakter spontaniczny, a władze francuskie nie ingerowały w nią. Paradoksalnie napływowi ochotników sprzyjało to, że Francuzi zdecydowali o internowaniu obywateli państw wrogich, w tym Polaków legitymujących się paszportami Niemiec i Austro-Węgier. Dla niemieckich i austro-węgierskich ochotników polskiej narodowości ochroną przed represjami były wystawiane przez KWP dowody polskości, które Francuzi z czasem zaczęli uznawać. Z tego sposobu korzystali również Polacy z zaboru rosyjskiego, którzy tak starali się uniknąć służby w armii carskiej. Kierownictwo KWP szacowało, że z ok. 20 tys. Polaków mieszkających we Francji uda się zebrać ok. 1,5 tys. ochotników.
Gąsiorowskiemu zapadł w pamięć przekrój społeczny i zawodowy rekrutów: Byli znów i zatraceńcy różnego autoramentu. Szumowiny wszelakich warstw, włóczące się zazwyczaj bez jutra, żyjące z łaski, z datków, z odczepnego. Ci się także zgłosili. Między nimi byli ludzie niepozbawieni może szlachetniejszych uczuć. [...] Dziwnym zaiste i niezwykłym bardzo był ten pstry tłum ochotników naszych. Tutaj inżynier, który zjechał był do Francji organizować towarzystwo akcyjne do eksploatacji źródeł naftowych, tutaj artysta, tam literat początkujący, a tu rzemieślnik, robociarz szczery, tutaj do paranteli z magnatami przyznający się jegomość, ówdzie „chodzik” paryski, student uniwersytetu i kupczyk, skromny parobek rolny i urodzony burżuj. [...] Jedna cecha łączyła z początku wszystkich tych ochotników. Na imię jej było wielka bieda. Ubóstwo raptowne. Wykolejenie. Stracenie gruntu pod nogami. W szeregi bajończyków zgłosili się m.in. Władysław Szujski (syn wybitnego polskiego historyka Józefa Szujskiego), który został chorążym kompanii, oraz rzeźbiarz Xawery Dunikowski, projektant kompanijnego sztandaru ufundowanego przez mieszkańców Bayonne.
Bajończycy i Reuillczycy
W tak krótkim czasie napływ ochotników był znaczny – do służby wojskowej zgłosiło się ok. 500 osób – jednak badania lekarskie przeszło tylko ok. 180. Ta pierwsza grupa została skierowana na południe Francji, najpierw do Moutburne, a następnie do obozu szkoleniowego w Bayonne. Z drugiej grupy ochotników wyselekcjonowano 250 ludzi, których przeszkolono w podparyskich koszarach w Reuilly. Losy obu grup były różne: choć obie wcielono do Legii Cudzoziemskiej, jednak tylko z bajończyków utworzono zwarty oddział – 2. kompanię batalionu C 1. Pułku Legii Cudzoziemskiej. Reuillczycy zostali rozproszeni w pododdziałach 2. Pułku tej formacji.
Bajończykami dowodził najpierw por. Maksymilian Duomic, a następnie kpt. Lobus, typowy żołdak i – jak to oficer z przeszłością w kompanii karnej – brutal. Wyczerpujące, intensywne szkolenie, a zwłaszcza surowa dyscyplina były nie w smak polskim rekrutom, zwłaszcza pochodzącym z rodzin inteligenckich. Stąd fala wniosków o zwolnienie z wojska.
W październiku jednostka w sile ok. 200 żołnierzy została wysłana na front w Szampanii. Proza wojny była przerażająca, bo choć nie dochodziło do krwawych starć, czuć było zapach śmierci. W listopadzie podczas pouczania żołnierza, by nie marnował amunicji, poległ por. Doumic, a w grudniu – podczas nieudanej próby przeciągnięcia na swoją stronę Polaków z armii niemieckiej – zginął, chroniąc sztandar, chorąży Szujski.
Dawały się we znaki także jesienne słoty. Wiatry wilgotne i zimne. Pora dżdżysta. Wychodzimy w pole [po] sześciu – dziesięciu, kładziemy się po dwóch w linii o 50 metrow jedni od drugich – wspominał Marian Himner. – Pierwsza godzina ujdzie, druga – zimno w nogi, zaczynamy trząść się z zimna i tak [do] trzech – czterech godzin. [...] Żeby choć Niemców spotkać, ale gdzie tam…
Braterstwo broni
Na przełomie kwietnia i maja 1915 roku kompanię, po uzupełnieniu składu osobowego, przerzucono 200 km na północ, w okolice Arras, gdzie trwały przygotowania do ofensywy 10. Armii. Do bajończyków dołączono inne oddziały polskie, w tym reuillczyków. Francuskie dowództwo przewidziało dla nich „zaszczytną” rolę uderzenia na pierwszej linii frontu: Polakom po zaciętych walkach udało się zdobyć i utrzymać niemieckie linie, a nawet przesunąć linię frontu o 5 km. Tyle że ofensywa załamała się, a cena była straszliwa: straty, również w wyniku błędnego ostrzału francuskiej artylerii, były dotkliwe. Szacuje się, że poległo 29 bajończyków (w tym wszyscy oficerowie), 99 było rannych; w szeregach pozostało łącznie 50 żołnierzy ze wszystkich formacji. To wymusiło reorganizację – z pozostałych przy życiu utworzono sekcję pod dowództwem por. Jana Rotwanda.
Męstwo Polaków nagłośnił Gąsiorowski, którego artykuł na łamach „Polonii” wpłynął na postawę niektórych wpływowych polityków francuskich w momencie debaty parlamentarnej nad unieważnieniem zaciągu ochotniczego obywateli państw wrogich. Od tej decyzji zależał los Polaków z zaboru pruskiego i austro-węgierskiego. Dzięki twardej postawie senatora Louisa Martina wydalenie z szeregów Legii Cudzoziemskiej obywateli tych państw – w każdym indywidualnym wypadku – zależało wyłącznie od opinii wojskowych. Ponadto senat, pod wrażeniem jego wystąpienia, złożył hołd bohaterstwu Polaków. Inna sprawa, że społeczność polska we Francji zgodnie krytykowała KWP za bezsensowne szafowanie krwią rodaków.
Latem 1915 roku, po kolejnych stratach, w tym w wyniku użycia broni gazowej, bajończycy i polscy żołnierze z innych formacji zostali wycofani z frontu. W tej sytuacji Polakom pozostało kontynuowanie służby wyłącznie w międzynarodowych pododdziałach Legii Cudzoziemskiej, przejście do cywila lub akces do polskich formacji tworzonych przy armii rosyjskiej. Na opuszczenie armii zdecydowało się kilkudziesięciu, kilkunastu pozostało w armii francuskiej, 12 bajończyków wraz z trzema polskimi ochotnikami z armii francuskiej zostało przerzuconych do Rosji. Sztandar bajończyków został zdeponowany w KWP z zamiarem przekazania go polskiej formacji, która w przyszłości powstanie we Francji. Okazała się nią Błękitna Armia, której formowanie rozpoczęło się w czerwcu 1917 roku.
Tekst pochodzi z numeru miesięcznika „Mówią Wieki”:
Błękitna Armia
Plan stworzenia oddziałów polskich we Francji był efektem ogłoszonej 5 listopada 1916 roku proklamacji cesarzy Niemiec i Austro-Węgier, w której pojawiła się obietnica odbudowy Królestwa Polskiego. W rzeczywistości państwom centralnym chodziło o pozyskanie polskiego rekruta. Państwa ententy musiały zareagować. Na zmianę sytuacji wpływ miała też rewolucja lutowa w Rosji: nowy rewolucyjny rząd przestał utrudniać tworzenie polskiej siły zbrojnej na Zachodzie.
Do urzeczywistnienia tej idei, ale także postawienia sprawy polskiej na arenie międzynarodowej, walnie przyczynili się politycy narodowej demokracji z Romanem Dmowskim na czele oraz pianista Ignacy Jan Paderewski i Wacław Gąsiorowski, prezes zachodnioeuropejskiego Związku Sokolstwa Polskiego. Dwóch ostatnich po przystąpieniu do wojny Stanów Zjednoczonych w kwietniu 1917 roku wspierały organizacje polonijne w USA, organizujące zaciąg Polaków do przyszłej armii polskiej we Francji.
Analizy wskazywały na duży napływ ochotników, dlatego władze francuskie zdecydowały o utworzeniu odrębnej formacji wojskowej z polską symboliką, ale pod francuską komendą. Jej aktem założycielskim był dekret prezydenta Raymonda Poincaré z 4 czerwca 1917 roku o utworzeniu Armii Polskiej we Francji. Spodziewany zaciąg ochotników we Francji okazał się niewystarczający, jednak rekrutacja za oceanem – w USA, Kanadzie, Brazylii i Argentynie – przyniosła oszałamiające rezultaty. W kilka miesięcy do komisji rekrutacyjnych, a następnie obozów szkoleniowych, zgłosiło się ponad 26 tys. ochotników. Ich przygotowanie i przewiezienie do Europy musiało potrwać, dlatego Komitet Narodowy Polski i jego agendy zintensyfikowały zaciąg polskich cywilów w innych państwach europejskich (w Anglii i Holandii), a także żołnierzy z rosyjskiego korpusu ekspedycyjnego w Grecji oraz jeńców z armii austro-węgierskiej we Włoszech.
Na froncie
Na przełomie 1917 i 1918 roku KNP i francuskie dowództwo dysponowały już ok. 10 tys. ochotników, którzy przechodzili szkolenie w Sillé-le-Guillaume, Lavalle i Mayenne. Przygotowanie kadry oficerskiej odbywało się w szkole w Camps du Ruchard. Stopniowo tworzono poszczególne formacje: trzy pułki strzelców, oddziały kawalerii, artylerii i służb technicznych, z których w czerwcu 1918 roku sformowano dywizję pod dowództwem gen. Jeana Vidalona. W uroczystości jej utworzenia w Brienne uczestniczyli najwyżsi przedstawiciele władz francuskich – prezydent Poincaré i minister spraw zagranicznych Stephen Pichon – przedstawiciele armii sprzymierzonych, KNP, francuskiej Polonii oraz dwóch weteranów powstania styczniowego.
W tym czasie w walkach na froncie uczestniczył już 1. Pułk Strzelców Polskich, który w ramach francuskiej IV Armii bronił pozycji między Reims a Suippes. Wprawdzie poza sporadycznymi starciami na bagnety i rozpoznaniami pod okopy wroga nie dochodziło do krwawych starć, jednak Francuzi, obawiając się wpływu niemieckiej propagandy skierowanej do polskich żołnierzy, na wszelki wypadek zabezpieczyli się, obsadzając tyły polskiej formacji swoją 163. Dywizją Piechoty. Niewiara w wierność polskich ochotników była nieuzasadniona. Polacy pełnili swoją służbę z męstwem i odwagą. W czasie ostatniej wielkiej ofensywy niemieckiej w Szampanii w lipcu 1918 roku pułk za cenę ciężkich strat nie tylko obronił zajmowane pozycje, ale też zadawał przeciwnikowi dotkliwe straty (również biorąc do niewoli wielu jeńców). W sierpniu jednostka została czasowo wycofana z frontu do obozu w Saint-Tanche, gdzie stacjonowały dwa pozostałe pułki dywizji. Stąd po uzupełnień strat dywizja została wysłana najpierw na spokojniejszy odcinek frontu w Wogezach, a następnie na obszar działania francuskiej 8. Armii w okolicach Nancy w Lotaryngii. Francuskie dowództwo planowało jej uczestnictwo w jesiennej ofensywie.
Powrót do kraju
Dodajmy, że cała operacja odbywała się już w zmienionej sytuacji politycznej. W lipcu 1918 roku przybył z Rosji do Francji gen. Józef Haller, którego KNP w październiku, w porozumieniu z władzami francuskimi, mianował naczelnym dowódcą polskiego wojska. Haller nalegał na uczestnictwo 1. Dywizji Polskiej w przygotowywanej listopadowej ofensywie, jednak do jej realizacji nie doszło z powodu zawieszenia broni.Mimo zakończenia wojny rozbudowa Armii Polskiej we Francji trwała. Do wiosny 1919 roku pod bronią i w procesie szkolenia było już ok. 76 tys. żołnierzy, którzy tworzyli, w ramach trzech korpusów, sześć dywizji strzelców pieszych, trzy pułki kawalerii, siedem pułków artylerii, pułk artylerii ciężkiej, pułk czołgów, siedem eskadr lotniczych oraz pododdziały saperskie, łączności i kolejowe. O sile formacji, która miała się przyczynić do obrony odrodzonej Rzeczypospolitej przed Rosją Radziecką w 1920 roku, stanowiło nie tylko francuskie uzbrojenie, ale także francuska kadra oficerska i techniczna.
Wartość i jakość utworzonej we Francji polskiej siły zbrojnej pokazuje również operacja przetransportowania jej do Polski. Niemcy, którzy się obawiali, że transport morski armii gen. Hallera do Gdańska może stać się zarzewiem większego konfliktu w Europie Środkowej, przystali jedynie na przerzucenie jej przez swoje terytorium koleją (co zresztą utrudniali). Inna sprawa, że ilość żołnierzy i sprzętu spowodowała, że transport armii do Polski trwał iż trzy miesiące.