Wojna światów
!< http://histmag.org/archiwalia/mag51/images/seba.jpg! Oczywiście ostatnie wydarzenia – począwszy od ataku na WTC i skończywszy na brutalnych protestach przeciwko karykaturze Mahometa – pokazują, że problem konfliktu pomiędzy kulturą północnoatlantycką a światem islamu istnieje. Oczywiście należy tu zadać sobie pytanie podstawowe: czy można w sposób prosty podzielić świat na czarny i biały? Czy można wrzucić muzułmanów do jednego worka, skonstruować z nich potężnego smoka, który czyha tylko na to, by zniszczyć naszą wspaniałą, mozolnie budowaną cywilizację? Myślę, że nie.
Przyczyny tego konfliktu tkwią o wiele głębiej niż w różnicach kulturowych czy religijnych. Tym niemniej te problemy uwypukla się najbardziej. Terroryści w swojej retoryce powołują się na Allacha, wątek kulturowy używany jest natomiast bardzo często jako dowód, że nie może istnieć przyjaźń pomiędzy islamem a chrześcijańskim Zachodem. Tymczasem wydaje mi się, że jest to jedynie zgrabna retoryka, służąca do ukrycia problemów o wiele głębszych. Moim zdaniem ten konflikt rodzi się na płaszczyznach zupełnie różnych od tych często wymienianych. Podkreśliłbym tu znaczenie dwóch: społeczno-politycznych i historycznych.
Jednym z istotnych elementów kwestii muzułmańskiej, wydają się być sprawy polityczne i społeczne w niektórych państwach islamskich. Zauważmy bowiem, że na świecie nie ma problemów z bogatą częścią obszaru muzułmańskiego. Czy ktoś dziś płacze nad łamaniem praw człowieka w Arabii Saudyjskiej, czy mieszkańcy tego kraju palą amerykańskie flagi??? Szczerze mówiąc, nie spostrzegłem nawet, czy brali jakiś znaczący udział w protestach przeciwko karykaturom. Tymczasem zarzewie konfliktów rodzi się zazwyczaj w krajach biednych lub od lat targanych wewnętrznymi konfliktami, tam gdzie o wiele łatwiej przeniknąć z chwytliwymi hasłami. Sprawa karykatur Mahometa, wyniknęła niespodziewanie, kilka miesięcy po ich publikacji. Mało tego – dowiadujemy się, że nie są one w świecie islamu czymś nowym.
Czy jest to zatem dowód na konflikt kultur? Moim zdaniem nie. Rozruchy są ewidentnie wywołane przez imamów, mają treść stricte polityczną. W świecie rysuje się bowiem bardziej konflikt pomiędzy islamskimi radykałami, ludźmi którzy kierują przeciwko Zachodowi „wiernych” nie z nienawiści do cywilizacji, ale z powodu o wiele bardziej prozaicznego. Chodzi o władzę wewnątrz ich państw. O wiele prościej jest budować wspólnotę i posłuszeństwo w oparciu o wspólnego wroga oraz zakamuflować wewnętrzne problemy. Jest to tym łatwiejsze, że islam nie uległ cywilizacji w rozumieniu europejskim. Hierarchiczność, istota wspólnoty domu i plemienia, na których opierała się religia Mahometa, nadal pozostaje jej ważnym elementem. Oczywiście można zarzucić, że do podobnych ekscesów dochodzi w Europie. Francja, czy Holandia, to nie są kraje biedne, zacofane, nie ma tam przywódców, chcących utrzymać się przy władzy. Tutaj problem tkwi jednak zupełnie gdzie indziej.
Chodzi tu bardziej o pewne społeczne wykluczenie masy muzułmańskiej. We Francji problemem nie jest islam, problemem są wielkie osiedla, wyrzucone poza „ucywilizowane” miasta. Mahometanie (niedawno słyszałem, że używanie tej nazwy jest błędne), pozamykani są we własnym środowisku, wyrzuceni poza nawias społeczny. Naturalne jest, że w takich środowiskach rodzi się poczucie buntu. Na taki grunt o wiele łatwiej padają hasła powycinane, mniej lub bardziej fortunnie, z Koranu. Jeśli mówimy dziś o wojnie cywilizacji, to moim zdaniem powinno się nań spojrzeć szerzej, jako bardziej na konflikt pewnych warstw społecznych, do których ideologia jest dopiero dobierana. Jest to bardziej problem asymilacji ze społeczeństwem i w społeczeństwie. Na to nakładają się dopiero istotne różnice kulturowe i religijne, które uwypuklają istotę problemu..
Inną warstwą są zaszłości historyczno-polityczne. Nie można ukrywać, że nasza cywilizacja w niektórych państwach islamskich utożsamiana jest, poniekąd słusznie, z USA. Ta niechęć do Stanów Zjednoczonych, nie tkwi przecież jedynie w próbie opanowania rynków w Iranie przez Coca-Colę. Myślę, że tu należałoby się skupić na problemie palestyńsko-izraelskim i niewątpliwego przywiązania USA do jednej tylko strony. Walki o Palestynę używane są w propagandzie islamskiej jako akt terroru wobec muzułmanów, jako próbę odebrania im ziemi nadanej przecież przez Allacha w dzierżawę. Za to należy nienawidzić Żydów i tych, którzy im pomagają USA, a jak USA to i całej cywilizacji przez nie stworzonej. Podkreślmy tu słowo „propaganda”. Niestety, znów taka retoryka trafia na podatny grunt: ludzi, którzy nie dlatego nienawidzą USA, że jest to ojczyzna McD; ale dlatego, że problem wyrzucania z domów, morderstw, jest dla nich codziennością. Tymczasem druga strona pokazać chce Palestyńczyków, jako agresorów, ludzi nie wiadomo skąd i jedynych winowajców wojny, a tak przecież nie jest. Nie dziwmy się więc, że radykalni przywódcy skutecznie te nastroje podgrzewają, ponownie dodając trochę ideologicznego sosu.
Świat islamu nie istnieje od wczoraj. Od wieków dwie kultury wzajemnie przesiąkają się wpływają na siebie. W historii nie brakowało – rzecz jasna – konfliktów, to jednak nie walki pomiędzy chrześcijanami a muzułmanami, a wojny w ramach kultury zachodniej, przynosiły najwięcej ofiar. Dlaczego dziś miałoby być inaczej? Problem konfliktu istnieje bowiem na gruncie zupełnie innym, na gruncie radykalizmów, które wykorzystują chwytliwe hasła oraz różnice społeczne i polityczne. I nie jest to domena tylko i wyłącznie islamu, choć tutaj ten konflikt widać najbardziej, gdyż przybrał on charakter globalny. Czy więc bać się islamu w ogóle? Myślę, że nie. Bać się dziś należy radykałów, którzy chcą zniszczyć dorobek cywilizacji europejskiej. Popularności przysparzać będzie im jednak tylko polityka agresywna wobec muzułmanów. Napastliwości, czy doszukiwanie się „ciemnej strony mocy” tylko w islamie, jest wodą na młyn radykałów. Dziś rozwiązaniem wydaje mi się zaproszenie do wspólnego stołu; pokazanie, że nie jesteśmy tymi złymi Europejczykami, dążącymi do zagłady cywilizacji muzułmanów. Podsycanie nastrojów zagrożenia niepewności buduje tylko pomiędzy tymi dwiema kulturami niewygodną przepaść.
Nie podzielam też zdania, że Europę czeka los Rzymu. Dzisiejsza Europa jest o wiele bardziej stabilna gospodarczo i politycznie niż ówczesny Rzym. Czy napływ ludności muzułmańskiej to zmieni? Sadzę, że nie. Europa jednak musi pamiętać, aby pewne standardy – które wykształciła przez wieki – zachowała. Nie wolno nam rezygnować z takich zdobyczy, jak wolność słowa czy wolność wyznania. Nie wolno nam obdarzać muzułmanów przywilejami tylko dlatego, że są muzułmanami, pomijać sprawę kary śmierci czy łamania praw człowieka w Turcji w kontaktach z nią. Jednocześnie należy stworzyć takie warunki, by muzułmanie mogli w nich swobodnie mieszkać, asymilować się w ramach społeczeństwa. Napływ ludności obcej kulturowo nie jest bowiem niczym nowym. Diaspora żydowska, bardziej ubogaciła niż zniszczyła nasza cywilizacje. Nie uda nam się to jednak, jeśli w rozmowach będzie towarzyszyć nam poczucie strachu, gdyż strach zawsze pozostaje złym doradcą.