Wojna przeciwko wojnie: masakra na Uniwersytecie w Kent
„Pierwszy raz od czasów wojny secesyjnej Amerykanie strzelali do siebie z powodów politycznych” – tak ówczesna prasa określiła wydarzenia z Kent. Były one niewątpliwie szokiem dla amerykańskiego społeczeństwa – w końcu protest przeciwko wojnie sam w pewien sposób przerodził się w wojnę.
Źródło zamieszek
Po szczytowym roku 1968, kiedy rokowania w Paryżu obnażyły nieprzejednanie i zawziętą wojowniczość strony komunistycznej, ruchy antywojenne i pacyfistyczne straciły w pewien sposób podstawy swej argumentacji. Istniała duża szansa, że konflikt w Wietnamie chyli się ku końcowi. Dnia 20 kwietnia 1970 roku prezydent Richard Nixon ogłosił, że jeszcze w tym roku zostanie wycofanych 60 tysięcy, a w roku następnym już 90 tysięcy żołnierzy. Społeczeństwo amerykańskie nie zdążyło nawet nacieszyć się myślą o pokoju, gdy 30 kwietnia została ogłoszona naziemna ofensywa wojsk amerykańskich i sojuszniczych przeciwko północnowietnamskim schronieniom w Kambodży.
Operacja kambodżańska sprowokowała do działania ruchy pokojowe. W ciągu kilku godzin po przemowie prezydenta tysiące studentów z amerykańskich uniwersytetów wyszło na ulice na znak protestu. Gniew i rozgoryczenie sprowokowały wielu z nich do zachowań agresywnych. Na trzydziestu uczelniach doszczętnie zdewastowano lub spalono budynki studiów wojskowych. Na terenie kampusów panował zupełny chaos. Protestujący wybijali okna, niszczyli sprzęty, rozbijali latarnie. Interwencje policjantów w żadne sposób nie pomagały, a wręcz potęgowały wściekłość, ale póki co obyło się bez ofiar śmiertelnych. Do pewnego momentu.
Masakra na Uniwersytecie w Kent
Zamieszki na kampusie uniwersyteckim w Kent rozpoczęły się 1 maja. Początkowo ich przebieg był analogiczny z wydarzeniami na innych krajowych uczelniach. Liczne zgromadzenie protestujących przeciwko wojnie zebrało się na placu apelowym Uniwersytetu. Pokojowe zgromadzenie przemieniło się w zamieszki dopiero około północy, kiedy to alkohol sprowokował kilku demonstrantów do aktów wandalizmu. Kolejne dni oscylowały wokół coraz to bardziej niebezpiecznych incydentów. Podpalono między innymi budynek studium wojskowego, a wzburzony tłum nie dopuścił do jego ugaszenia. Nocna dewastacja pobliskiego miasteczka Akron zmusiła gubernatora stanu Ohio do wezwania Gwardii Narodowej. Wprowadzono godzinę policyjną, a niebawem, 4 maja, doszło do prawdziwej tragedii.
Na ten dzień zaplanowany był pokojowy wiec dla studentów. Mimo stanu wyjątkowego i tysięcy ulotek o jego odwołaniu, zgromadzenie doszło do skutku. Na plac przybyło około dwóch tysięcy młodych ludzi. Głos zdążyła zabrać zaledwie jedna osoba, gdy Gwardia Narodowa, pod pretekstem podejrzeń o możliwość wybuchu zamieszek, postanowiła rozpędzić zgromadzenie. Młodzież nie posłuchała powtarzanego pięciokrotnie wezwania do rozejścia się. Tłum opanowała wściekłość, zaczęto obrażać żołnierzy i policjantów oraz rzucać kamieniami w ich stronę. Gwardziści początkowo użyli nabojów z gazem łzawiącym, które z powodu wiatru okazały się nieskuteczne i tylko rozbiły tłum na mniejsze grupki. Po kilkakrotnych groźbach użycia broni, wystrzelono z ostrej amunicji. W pierwszej kolejności oddano salwy w powietrze, ale coraz bardziej zaogniająca się atmosfera, wyzwiska oraz powiewające wśród demonstrantów flagi Viet Congu sprowokowały gwardzistów do oddania strzałów prosto w tłum. W rezultacie cztery osoby poniosły natychmiastową śmierć, natomiast dziewiątka innych została ranna.
Najgorsze jest to, że dwójka z zabitych i większość rannych, podobnie jak spora część studentów Uniwersytetu w Kent, w ogóle nie brała udziału w pochodzie. Byli to zwykli przechodnie, którzy chcieli po prostu przemieścić się na zajęcia odbywające się w pobliskim budynku.
Konsekwencje wydarzeń z 4 maja
Członkowie Gwardii Narodowej próbowali tłumaczyć swój proceder strzałami, które usłyszeli z tłumu. Specjalna komisja powołana przez prezydenta, aby sprawdzić okoliczności tragedii, wykazała, że użycie broni było czynem niepotrzebnym i nieuzasadnionym. Jednocześnie członkowie komisji oświadczyli, że „zachowania wielu studentów i nie-studentów biorących udział w demonstracji... niewątpliwie nie dało się tolerować”. Upomniano również studentów, że wulgarne wyzwiska mogą prowokować „gwałtowne reakcje sił porządkowych”.
Po wydarzeniach na Uniwersytecie w Kent przedstawiono wyniki ankiety, gdzie większość opinii publicznej popierała stronę gwardzistów i krytykowała postawę demonstrantów. Ta „milcząca większość”, do której potem zwrócił się w swojej przemowie Nixon, bardzo rzadko dawała o sobie znać. Nie była tak charyzmatyczna i dynamiczna jak ruchy pokojowe. W ich nielicznych przemowach brakowało polotu i charyzmy. Była tym, czym nowe pokolenie wyzwolonych intelektualistów pogardzało. „Milcząca większość” stanowiła generację ciężko pracujących, zwykłych i statecznych ludzi, tak zwanych „niebieskich kołnierzyków”.
W tym samym miesiącu miało miejsce kolejne starcie między tymi dwoma światami. Kilkuset robotników budowlanych skrzyknęło się w czasie przerwy na lunch, aby rozgonić studencką demonstrację na Wall Street. Robotnicy rozproszyli demonstrację, pobili kilkudziesięciu uczestników, a następnie ruszyli w stronę siedziby władz Nowego Jorku skandując „All the way USA!” i zażądali podniesienia flagi, która do tej pory była opuszczona do połowy masztu na znak żałoby ofiar w Kent. Liberalno-lewicowe media uczyniły z tego incydentu symbol prawicowego prymitywizmu i brutalności. Cechy te miały charakteryzować każdego, kto opowiadał się za udziałem wojsk amerykańskich w konflikcie indochińskim.
W rzeczywistości każda ze stron miała swoje racje i każda ze stron objawiała je w dość brutalny i afektywny sposób. Niektórzy dziennikarze, tacy jak Stewart Alsop czy George Ball, wytykali pokojowym ruchom brak jakiejkolwiek formy dyskusji. Ich działania opierały się wyłącznie na pustych sloganach i inwektywach. Młodzi ludzie nie przyjmowali do siebie żadnych innych argumentów niż te, które w ich przekonaniu były słuszne. Intelektualne zamknięcie było w końcu zabójstwem dla uniwersytetów. Odpowiednia mediacja i merytoryczna dyskusja pozwoliłaby wzajemnie zrozumieć swoje racje. Oczywiście takie postawy dziennikarskie znajdowały się w zdecydowanej mniejszości, ale może tylko taki głos rozsądku byłby w stanie powstrzymać tragedię, która miała miejsce na Uniwersytecie w Kent.
Bibliografia:
- Dmochowski Artur, Wietnam 1962-1975, wyd. Bellona, Warszawa 2003.
- Dmochowski Artur, Wietnam. Wojna bez zwycięzców, wyd. Europa, Kraków 1991.
- Nixon Richard, Nigdy więcej Wietnamu, wyd. Heuros, Łódź 2001.
Redakcja: Paweł Czechowski
Kupuj świetne e-booki historyczne i wspieraj ulubiony portal!
Regularnie do sklepu Histmaga trafiają nowe, ciekawe e-booki. Dochód z ich sprzedaży wspiera działalność pierwszego polskiego portalu historycznego. Po to, by zawsze był ktoś, kto mówi, jak było!
Sprawdź dostępne tytuły pod adresem: https://sklep.histmag.org/