Wojna amerykańsko-hiszpańska 1898 r.
Wojna amerykańsko-hiszpańska – zobacz też: Narodziny amerykańskiego imperium
Chyba nikt nie spodziewał się w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku, że pancernik USS Maine odegra jeszcze większą rolę polityczną czy militarną. Budowany przez ponad sześć lat, w momencie położenia stępki należał do najnowocześniejszych i najsilniejszych pancerników w całej amerykański flocie. Po wejściu do służby był już jednak konstrukcją lekko przestarzałą, z uzbrojeniem i wypornością ustępującym najnowszym konstrukcjom. Mimo to – nie oddając nawet jednego strzału – stał się symbolem wojny amerykańsko-hiszpańskiej z 1898 roku. W pewnym sensie to dzięki niemu Amerykanie zaczęli zrywać ze swoim słynnym izolacjonizmem.
Rozpad hiszpańskiego imperium
Kiedy w 1810 roku ksiądz Miguel Hidalgo ogłosił świętą krucjatę zamieszkujących Meksyk kreoli przeciwko hiszpańskiej metropolii, mało kto w Madrycie przejął się tym faktem. Hiszpania miała w tym czasie ważniejsze problemy, związane z okupacją napoleońską, a później z udziałem w wielkiej koalicji antyfrancuskiej. Poza tym od końca XVIII wieku różni rewolucjoniści co chwilę wywoływali w Ameryce powstania (na przykład Francisco Miranda w Wenezueli). O ile zryw Hidalgo został stłumiony, o tyle z działaniami słynnego Simona Bolivara już tak łatwo nie poszło, czego skutkiem był upadek imperium kolonialnego Hiszpanii w Nowym Świecie. Z wielkich terytoriów ciągnących się niemalże wzdłuż całego pasma Kordylierów i Andów, z obszarów od zachodniego brzegu rzeki Sabine aż po południowoafrykański Przylądek Dobrej Nadziei, zostało tylko kilka posiadłości, takich jak Puerto Rico czy ostatnia perła w karaibskiej koronie Burbonów – Kuba. Ale i te nie były bezpieczne. Problemy stwarzała przede wszystkim ta ostatnia.
Pomni nauczki, jaką była utrata posiadłości na amerykańskim kontynencie, Hiszpanie zaostrzyli kontrolę nad Perłą Antyli. Obsadzono ją silnymi garnizonami i ograniczono swobody jej mieszkańców. Żeby poniesione nakłady finansowe się zwróciły, bezlitośnie eksploatowano wyspę. Dla podtrzymania wydajności i dochodów z plantacji trzciny cukrowej zwlekano ze zniesieniem na Kubie niewolnictwa. Nic dziwnego, że od lat 70. XIX wieku wyspą co jakiś czas wstrząsały powstania.
Wojna amerykańsko-hiszpańska: wschodzące mocarstwo kontra upadające imperium
W początkach XIX wieku Stany Zjednoczone graniczyły z hiszpańskimi koloniami. Choć w latach 1812–1815 toczyły wojnę z Wielką Brytanią, to już wówczas władze amerykańskie łakomie zerkały na niektóre posiadłości hiszpańskiej korony. Obserwując powolny rozkład imperium hiszpańskiego, Amerykanie obawiali się także o swoją przyszłość. Już raz poczuli zagrożenie w związku niespodziewaną zamianą właściciela Nowego Orleanu w 1795 roku. Gdyby nie fiasko planów kolonialnych Napoleona Bonaparte, płynące w dół Missisipi amerykańskie statki natrafiałyby nie na przyjaznych i skorumpowanych celników hiszpańskich, lecz na solidnych urzędników francuskich. W związku z rozkładem panowania madryckich Burbonów w Nowym Świecie, Amerykanie mogli obawiać się pojawienia u swych granic silnych mocarstw.
W części kolonii hiszpańskich trwał jeszcze bunt, gdy w 1819 roku generał Andrew Jackson w pościgu za Seminolami przekroczył granicę hiszpańskiej Florydy i zaanektował ją. Stan faktyczny został uznany przez Hiszpanię w tak zwanym Traktacie Adamsa-Onisa (obowiązywał od 1821 roku). Siedemnaście lat później Floryda stała się kolejnym stanem Unii.
Oczywiście rząd madrycki nie chciał bezradnie patrzeć, jak rozpada się jego imperium, jednak na przeszkodzie skutecznemu przeciwdziałaniu stanęły dwa czynniki. W 1820 roku w Hiszpanii wybuchł bunt liberałów, który dopiero trzy lata później stłumili interwenci spod znaku Świętego Przymierza. Drugim powodem była Wielka Brytania – brytyjskie banki pożyczały pieniądze południowoamerykańskim powstańcom. Ponadto po wojnach napoleońskich rząd w Londynie wolał zabezpieczyć się przed wzrostem czyjejkolwiek potęgi (zwłaszcza morskiej), dlatego zasugerowano delikatnie Hiszpanom, aby nie walczyli już zbyt intensywnie o swoje posiadłości.
Wykorzystując postawę Brytyjczyków, prezydent USA James Monroe ogłosił w 1823 roku swoją słynną doktrynę, w której stwierdzał, że państwa europejskie nie powinny ingerować w sprawy Nowego Świata, zaś państwa amerykańskie nie będą się wtrącać do problemów Starego Świata. Tak zwana Doktryna Monroe stała się podstawą amerykańskiej polityki zagranicznej na długie lata. Nic więc dziwnego, że w 1824 roku Hiszpania ostatecznie zrezygnowała ze swoich zbuntowanych posiadłości. Próby odbicia Meksyku były raczej demonstracją niż operacją obliczoną na osiągnięcie skutku. Zresztą w 1836 roku Hiszpania uznała niepodległy Meksyk.
Amerykanie, którzy rozwijali swoją ekspansję, łakomym wzrokiem patrzyli na hiszpańskie posiadłości. Przed wojną secesyjną wielu prominentnych polityków z Południa marzyło o wielkim karaibskim imperium niewolniczym, stąd też brały się wyprawy awanturników ze słynnym Williamem Walkerem na czele. Zwycięska wojna z Meksykiem zwiększyła apetyty Amerykanów. Już prezydent James Polk (1844–1848) badał grunt pod wykup Kuby, natomiast za czasów prezydentury Franklina Pierce’a pojawiła się o wiele bardziej odważna koncepcja zawarta w tak zwanym Manifeście Ostendzkim. Wówczas to grupa amerykańskich dyplomatów na spotkaniu w Ostendzie opracowała kolejny projekt wykupu Kuby i wojny w razie sprzeciwu Hiszpanów. Był to jednak zły moment na realizację takich pomysłów – w najlepsze trwała walka o rozszerzanie obszaru funkcjonowania niewolnictwa, a wszelkie próby zajęcia Kuby wiązano właśnie z tym problemem. Projekt zatem upadł, ale bez większego żalu ze strony Amerykanów – dopóki Kuba należała do słabej Hiszpanii, a nie do jakiegoś mocarstwa, Amerykanom tak bardzo to nie przeszkadzało.
W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XIX wieku Amerykanie mieli do rozwiązania swoje wewnętrzne problemy będące konsekwencją dość długiej i krwawej czteroletniej wojny. Hiszpanie natomiast od 1868 roku zmagali się z problemem długoletniego powstania na Kubie (tak zwana Wojna Dziesięcioletnia 1868–1878 oraz Mała Wojna 1879–1880). Stłumił je dopiero generał Valeriano Weyler y Nicolau, jednak w trakcie walk doszło do pewnego incydentu. Ponieważ nie brakowało Amerykanów popierających kubańskich insurgentów, na wyspę przedostawały się grupki ochotników oraz sprzęt dla walczących rebeliantów. W 1873 roku pochwycono wraz z amerykańską załogą i kontrabandą statek Virginius. Pomimo amerykańskich protestów, Hiszpanie rozstrzelali jako piratów pięćdziesięciu trzech załogantów z kapitanem Josephem Fryem na czele. Interwencja Brytyjczyków ocaliła pozostałych marynarzy.
Ostatnie dekady XIX wieku przyniosły Amerykanom wstrząsy w postaci kryzysu gospodarczego i niespodziewanego bankructwa banku Jaya Cooka. Społeczeństwo obwiniało o taki stan rzeczy skorumpowaną administrację republikańską prezydenta Ulyssesa Granta. Jednocześnie coraz bardziej ujawniały się wady powojennej polityki prowadzonej wobec stanów Południa (zwanej Rekonstrukcją), w których narastały wrogie nastroje wobec rządu federalnego. Krótkotrwały okres pogotowia wojennego odwrócił na chwilę uwagę obywateli od trosk dnia codziennego, a nawet zjednoczył na moment cały naród. Na ewentualną wojnę zgłaszali się weterani wojenni tak z Unii, jak i Konfederacji, między innymi słynny kawalerzysta Nathan Bedford Forrest, który złożył podanie na ręce Naczelnego Dowódcy Armii USA. Był nim wówczas nie kto inny, jak sam William Tecumseh Sherman, któremu Forrest w czasie wojny secesyjnej wybitnie utrudniał życie zrywaniem torów kolejowych i wysadzaniem w powietrze mostów czy tuneli. Sherman był – jak sam przyznał – zawiedziony, ale musiał odmownie rozpatrzeć zgłoszenie dawnego rywala. Hiszpania nie chciała narażać się Stanom Zjednoczonym i wypłaciła wówczas odszkodowanie oraz przeprosiła za rozstrzelanie Frya i jego ludzi.
Lubisz czytać artykuły w naszym portalu? Wesprzyj nas finansowo i pomóż rozwinąć nasz serwis!
USS Maine wkracza na scenę
W 1895 roku na Kubie wybuchło kolejne powstanie. Początkowo Hiszpanie mieli problem z jego stłumieniem, ale gdy na scenę wrócił generał Weyler, sytuacja zmieniła się na ich korzyść. Hiszpański dowódca stworzył system blokhauzów przecinających wyspę, uniemożliwiając powstańcom swobodne przemieszczanie się, ludność cywilną spędzał zaś do specjalnych stref ([reconcentrados]) pod osłonę garnizonów wojskowych, pozostawiając rebeliantom spaloną ziemię. W związku z kłopotami logistycznymi te swoiste „obozy koncentracyjne” stawały się siedliskiem głodu i chorób. Amerykańska opinia publiczna wyrażała się na ich temat ze szczególnym oburzeniem, ale chyba nie zdawała sobie sprawy z inspiracji Weylera. Otóż w czasie wojny secesyjnej jako młody oficer pełnił on obowiązki attaché ambasady hiszpańskiej w Waszyngtonie i pilnie studiował przebieg działań wojennych. Jak sam się później przyznał, do działania zainspirował go marsz Shermana do morza z 1864 roku! Ostatecznie w 1897 roku Weylera zastąpił bardziej umiarkowany generał Ramon Blanco.
Ponieważ stosunki obu stron były dość napięte, a Amerykanie nie czuli się bezpiecznie w Hawanie, do kubańskiego portu wysłano wspomniany już pancernik Maine. Ze strony hiszpańskiej do Nowego Jorku miał się udać krążownik pancerny Vizcaya. Można by powiedzieć: typowa dyplomacja końca XIX wieku. Niestety, 15 lutego 1898 roku amerykański okręt niespodziewanie wyleciał w powietrze i zatonął w basenie hawańskim wraz z 258 ludźmi załogi. Pomimo ugodowej postawy Hiszpanów, Amerykanie powołali własną komisję śledczą, która za przyczynę eksplozji uznała hiszpańskich zamach. Istniały różnice zdań co do sposobu jego przeprowadzenia, ale największym poparciem cieszyła się teoria o podczepieniu miny do kadłuba. Atak torpedowy wykluczono (wachtowi nie widzieli smug na wodzie, jaki towarzyszy płynącemu pociskowi). Stany Zjednoczone miału w końcu swój upragniony powód do ataku. 25 kwietnia 1898 roku oba kraje znalazły się ostatecznie w stanie wojny, choć działania wojenne rozpoczęły się praktycznie rzecz biorąc cztery dni wcześniej.
W 1976 roku amerykańska admiralicja przyznała, że prawdopodobnym powodem eksplozji Maine był samozapłon lub pożar wysokogatunkowego węgla w zasobni węglowej. Ponieważ oddzielała ją od magazynu amunicyjnego (ładunki prochowe do dział 254 i 152 mm oraz pociski 57 mm) jedynie cienka ścianka, rezultat rozprzestrzenienia się pożaru był łatwy do przewidzenia. Takiego scenariusza nie sposób było jednak uznać za casus belli.
Siły stron
Od początku łatwo było wskazać zwycięzcę w tej wojnie. Stany Zjednoczone były dużym i dynamicznie rozwijającym się krajem, Hiszpania zaś, po latach wojen i przewrotów domowych, nosiła zasłużone miano „chorego człowieka” Europy Zachodniej.
Na pierwszy rzut oka siły lądowe obu stron były porównywalne. Amerykanie wysłali na front armię regularną wspieraną przez kontyngent ochotników i milicje stanowe. Nie licząc zawodowców, pod względem wyszkolenia i dyscypliny oddziały USA pozostawiały, delikatnie rzecz ujmując, wiele do życzenia. Uzbrojenie strzeleckie i artyleryjskie jak na standardy lat dziewięćdziesiątych XIX wieku odstawało od ogólnych standardów. Wystarczy zauważyć, że wielostrzałowe karabiny zaczęto wprowadzać do armii masowo dopiero po 1892 roku, a dla ochotników i tak pozostały tylko stare Springfieldy z 1871 roku. Hiszpanie górowali nieco nad przeciwnikami uzbrojeniem, dyscypliną, doświadczeniem i wyszkoleniem – w końcu od kilku lat hiszpańskie oddziały zwalczały powstańców w koloniach. O ile jednak amerykańskich żołnierzy prowadzili do boju generałowie z doświadczeniem przestarzałym lub zgoła żadnym, o tyle Hiszpanami dowodziła cała masa pesymistów.
Nastawienie to wynikało z prostej przyczyny – żeby przetrwać, kolonie potrzebowały wsparcia z metropolii. Tę mogła zapewnić tylko flota wojenna, a ta przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy. Jedyny hiszpański pancernik, Pelayo, znajdował się akurat w doku. Był to okręt porównywalny z zatopionym Maine. W sumie nie miało by to większego wpływu na działania wojenne, ale dla Hiszpanów na wagę złota był każdy okręt – do służby wcielano nawet stare opancerzone fregaty z drewnianymi kadłubami (sic!). Z krążowników pancernych do walki gotowe były w sumie dwa (z czego jeden, [Cristobal Colon], bez dział artylerii głównej). O innych typach okrętów nie warto wspominać. Zresztą, niezależnie od ich stanu czy nowoczesności, z US Navy Hiszpanie nie mieli większych szans. Amerykanie przeważali w liczbie pancerników oraz krążowników pancernych, które znajdowały się również w o wiele lepszym stanie technicznym. Do tego dochodziła bliskość baz na Atlantyku oraz lepsze zaplecze remontowe.
Kupuj świetne e-booki historyczne i wspieraj ulubiony portal!
Regularnie do sklepu Histmaga trafiają nowe, ciekawe e-booki. Dochód z ich sprzedaży wspiera działalność pierwszego polskiego portalu historycznego. Po to, by zawsze był ktoś, kto mówi, jak było!
Sprawdź dostępne tytuły pod adresem: https://sklep.histmag.org/
Kolonialna wojna dawnej kolonii
Problem braku zaplecza miała jedynie operująca w rejonie Filipin Eskadra Azjatycka komodora George’a Deweya, szybko się to jednak zmieniło: gdyż już 1 maja 1898 roku udało się zatopić w Zatoce Manilskiej, w pobliżu Przylądka Cavite, eskadrę hiszpańską kontradmirała Patricio Montojo. Wystarczyło tylko poczekać na korpus generałą Wesleya Merrita i zająć Luzon, największą wyspę archipelagu Filipin. Ten, kto ją kontrolował, miał w ręku całe Filipiny. 20 czerwca krążownik USS Charleston wysadził desant na wyspie Guam i w ten sposób posiadłości hiszpańskie na Pacyfiku przeszły ostatecznie pod kontrolę USA.
Nieco trudniej poszło z samą Kubą. Wysłano na nią V Korpus Armijny generała majora Williama Shaftera. W dniach 22–24 czerwca Korpus wylądował na plaży Daiquiri. Jego celem był port Santiago de Cuba, w którym schroniły się główne siły hiszpańskiej floty pod wodzą admirała Pascala Cervery. Flota amerykańska zablokowała wyjście z portu, toteż zagłada hiszpańskiej eskadry była tylko kwestią czasu.
Walki o Santiago stanowią symbol bohaterstwa i waleczności amerykańskiego żołnierza oraz nieudolności jego dowódców (z jednym chlubnym wyjątkiem). W czasie walk okazało się, że rozwiązania wypracowane w czasach wojny secesyjnej nie sprawdzają się, dlatego Amerykanie ponieśli straty cięższe od Hiszpanów. Gdyby ci ostatni wykazali się jakąkolwiek inicjatywą, mogliby rozbić korpus interwencyjny, poprzestali jednak na biernej obronie, dlatego Amerykanie zajęli dwie hiszpańskie pozycje: wzgórze San Juan i wioskę El Caney przy podejściu do miasta. Dwa dni później, 3 lipca, admirał Cervera próbował wymknąć się ze skazanego na upadek miasta, jednak flota amerykańska nie pozwoliła mu na to, zatapiając wszystkie hiszpańskie okręty. Cervera i 1612 marynarzy dostało się do niewoli, a rząd madrycki pojął w końcu, że nie obroni swych posiadłości.
4 lipca 1898 roku prezydent William McKinley dowiedział się o zwycięstwie floty. Z tego też powodu dzień ten porównywano z 4 lipca 1863 roku, gdy do prezydenta Abrahama Lincolna dotarły wiadomości o zwycięstwie pod Gettysburgiem w czasie wojny secesyjnej. 9 lipca generał Arsenio Linares poddał wojska w prowincji Oriente, 17 lipca 1898 roku skapitulowało Santiago de Cuba. W tym samym miesiącu kolejny korpus amerykański wylądował na Puerto Rico, gdzie po kilku potyczkach praktycznie zajął całą wyspę. 12 sierpnia obie strony ogłosiły rozejm.
Kłopotliwe zdobycze
Na mocy traktatu pokojowego zawartego 10 grudnia 1898 roku Hiszpania traciła wszystkie swoje zamorskie posiadłości – Guam i Filipiny na Pacyfiku oraz Kubę i Puerto Rico na Karaibach. Wielka przygoda, którą w 1492 roku rozpoczął Krzysztof Kolumb, dobiegła w ten sposób końca.
Amerykanie nie mogli jednak potraktować swoich zdobyczy jako kolonii – było to sprzeczne z przyświecającą im wolnościową ideologią. Guam stała się więc bazą amerykańską, Puerto Rico zaś terytorium stowarzyszonym (i tak jest do dziś). Najgorzej wyszli na tej wojnie Kubańczycy i Filipińczycy. Tym pierwszym obiecano teoretycznie niepodległość, jednak Waszyngton za wszelką cenę starał się zabezpieczyć swoje interesy na wyspie. Konstytucję nowo powstałej republiki napisano tak naprawdę nad Potomakiem, a wprowadzona do niej później tak zwana poprawka Platta definiowała zależność nowego państwa od USA (poprawkę uchylono w 1934 roku). Amerykanie uzyskali wówczas również szereg przywilejów, między innymi otrzymali w wieczystą dzierżawę bazę w Guantanamo (dzierżawa ta trwa do dziś).
Szczególnie kosztownym nabytkiem okazały się Filipiny. Prezydent tego kraju, Emilio Aguinaldo, zorientował się dość szybko, że Amerykanie zostaną na miejscu nieco dłużej niż zapowiadali, i rozpoczął z nimi wojnę, która zakończyła się po trzech latach w 1902 roku. Co ciekawe, Armia Stanów Zjednoczonych, choć ponownie zwycięska, poniosła w niej straty znacznie cięższe niż w walkach z Hiszpanią. Opór Filipińczyków skłonił rząd amerykański do stopniowego nadawania Filipińczykom niepodległości, który to proces zakończył się w 1946 roku. Swoją ostatnią bazę na Filipinach US Navy opuściła 24 listopada 1992 roku.
Niepotrzebna wojna
Patrząc z perspektywy zysków i strat, wojna z Hiszpanią nie była USA aż tak potrzebna. Prócz dwóch baz i jednego terytorium stowarzyszonego, co jest w większej mierze obciążeniem niż zyskiem, nic się z ówczesnych zdobyczy nie ostało. Udział w tej wojnie okazał się natomiast pierwszym krokiem do przełamania izolacji i wejścia do wielkiej polityki. Na początku XX wieku kontyngent amerykański będzie zwalczał powstanie bokserów, a w 1906 roku Rosja i Japonia podpiszą na terytorium USA traktat pokojowy zawarty dzięki pośrednictwu amerykańskiego prezydenta. Warto podkreślić, że było to pierwsze samodzielne zwycięstwo USA w walce z „białym” mocarstwem. Co prawda już nieco podupadłym i niezbyt wymagającym jako przeciwnik, ale zawsze.
Konflikt z Hiszpanią przyczynił się do rozwoju wielu karier, z karierą Theodore’a Roosevelta na czele. Pozwolił również zabliźnić rany po wojnie domowej. W tym celu administracja prezydencka zadbała, aby część stanowisk dowódczych otrzymali dawni weterani z południa. Zastępcą Shaftera na Kubie był znany z bojowości 59-letni generał major Joseph Wheeler. Kiedy w czasie potyczki pod Las Guasimas pomyliły mu się wojny i zachęcał żołnierzy do pościgu z okrzykiem „Dalej chłopcy! Mamy tych cholernych Jankesów na widelcu!”, nikt się nie oburzał, a barwny starszy pan stał się natychmiast bohaterem narodowym. Prócz oryginalności, wyróżniał się, co stanowiło rzadkość wśród wyższej kadry na Kubie, kompetencją oraz szybkim przystosowaniem się do zmieniających warunków pola walki. Udowodnił, że nie na darmo nosił przydomek „Walczący Joe”, gdy pomimo ataków żółtej febry prowadził swoich spieszonych kawalerzystów do walki o San Juan.
W nakręconym w 1997 roku filmie telewizyjnym Roug Riders (opowieść o kawalerzystach Teddy’ego Roosevelta w czasie walk o Kubę) znajduje się sekwencja scen, w których ubrani w niebieskie bluzy żołnierze przemierzają pociągiem Florydę. Pomimo początkowej niepewności, na każdym kroku spotykają się z życzliwością, a to weteranów, a to mieszkańców miast i osad machających konfederackimi i amerykańskimi flagami. W trakcie przejazdu przez kolejne miasteczko jakiś chłopiec mówi do swojego dziadka, weterana z Południa: „Ale oni mają niebieskie mundury dziadku! To są Jankesi!”. A dziadek na to: „Nie, to Amerykanie”. I może o to też w tej wojnie chodziło?
Zobacz też:
- Zbrodnia czy kara? Masakra w Forcie Pillow oczyma Nathana Bedforda Forresta;
- Wojenny menuet wokół Atlanty;
- Jak stary Hood z jedną nogą pomaszerował do Tennessee;
- Telegram Zimmermanna, czyli jak Niemcy sprowokowali USA do wypowiedzenia im wojny;
- Stany Zjednoczone Ameryki i ich dyplomacja w okresie I wojny światowej.
Kupuj świetne e-booki historyczne i wspieraj ulubiony portal!
Regularnie do sklepu Histmaga trafiają nowe, ciekawe e-booki. Dochód z ich sprzedaży wspiera działalność pierwszego polskiego portalu historycznego. Po to, by zawsze był ktoś, kto mówi, jak było!
Sprawdź dostępne tytuły pod adresem: https://sklep.histmag.org/
Bibliografia
- Edward F. Dolan, The Spanish-American War, Twenty-First Century Books, Brookfield, Connecticut 2001.
- Kenneth E. Hendrickson Jr., The Spanish-American War, Greenwood Press, Westport, Connecticut 2003.
- Piotr Olender, Wojna amerykańsko-hiszpańska na morzu 1898 r., Lampart, Warszawa 1995.
- David F. Trask, The war with Spain in 1898, University of Nebraska Press, Lincoln 1996.
- Bogusław W. Wind, Santiago 1898, Bellona, Warszawa 1995.
Redakcja: Roman Sidorski i Michał Przeperski