Wojciech Roszkowski – „Świat Chrystusa. Tom 1” – recenzja i ocena
Szerszemu audytorium autor znany był dotąd głównie z wartościowej, napisanej jeszcze w antykomunistycznym podziemiu syntezy najnowszych dziejów Polski. Nie sposób też pominąć politycznej aktywności Roszkowskiego, związanego z ugrupowaniami o profilu konserwatywnym. Te właśnie pytania zadaje sobie czytelnik: w jakim celu badacz dziejów najnowszych zagłębia się w odległą starożytność? Czy wykaże się przy tym dostateczną znajomością obowiązujących perspektyw badawczych? Jaka literatura stanowić będzie dla niego punkt odniesienia? Czy ideologiczne afiliacje autora nie okażą się odpychające dla osób o innych przekonaniach religijnych i politycznych?
Swój zamiar opublikowania trzytomowego dzieła o Chrystusie i współczesnym mu świecie autor wyjaśnia już w przedmowie. „Dzieło życia” Roszkowskiego, tworzone bez mała pół stulecia, z jego punktu widzenia jest zachętą do przyjrzenia się postaci Jezusa z Nazaretu. Jak średniowieczni scholastycy, Roszkowski, podpierając się autorytetem Karola Wojtyły, pozostaje na gruncie przekonania o zupełnej zgodności wiary z rozumem. Co więcej, punktem wyjścia refleksji naukowej jest dlań właśnie akt wiary, nie tylko religijnej. 6 rok p.n.e., wzorem wielu badaczy uznając za datę narodzin Chrystusa, Roszkowski opisuje jako realny, dziejowy przełom. Jak taka perspektywa wpływa na ujęcie tematu?
Warszawski historyk przyjmuje wyjątkową narrację. Rok po roku, cywilizacja po cywilizacji, kreśli szeroki, panoramiczny obraz starożytnego świata. Nie jest to jednak zwyczajna, sucha kronika wydarzeń. Zadziwiająco lekkie pióro umożliwia Roszkowskiemu pisanie w klarowny sposób o religii, filozofii, polityce, instytucjach społecznych i ekonomicznych. Zaczyna od przestrzeni, zabierając czytelnika w podróż, której początkiem są scytyjskie stepy, przystankiem – Chiny i Ameryka, destynacją docelową – świat śródziemnomorski.
Autor analizuje instytucje zbiorowego życia w różnych państwach i kulturach. Więcej miejsca poświęca, co nietrudno zrozumieć, Rzymianom, Żydom i Grekom aniżeli dynastiom Hanów, Satavahana czy Arsakidów. Cieszy łacińska pisownia imion i nazwisk Rzymian – bohaterów opowieści. Roszkowski wpisuje się w znajdującą coraz większe uznanie praktykę. Nie każdy jednak zrazu odnotuje, że Gaius Claudius Drusus Ceasar Germanicus to właśnie Germanik, sławny syn Druzusa Starszego i Antonii Młodszej. Na tym tle - dodajmy jednak - brakuje słowniczka imion. Podobną bolączką pozostaje brak indeksu osób i nazw geograficznych. Być może wydawca powinien rozważyć wzbogacenie o te dodatki trzeciego tomu „Świata Chrystusa”?
Niezwykle interesującym zabiegiem jest prowadzenie narracji w czasie teraźniejszym. Autor prowadzi swoiste „sprawozdanie” z różnych części świata, z perspektywy ówczesnego człowieka. Czyni to jednak na podstawie dzisiejszej wiedzy. W podobny sposób podawane są daty. Tak np., kiedy autorski wywód dotyczy 7 roku p.n.e., dowiadujemy się, że „przed pięciu laty” August przyjął godność pontifex maximus, a „około dwustu lat temu” Szy Huang-ti zunifikował Walczące Królestwa.
Przenosząc narrację w tak odległe od siebie geograficznie i kulturowo miejsca, jak Półwysep Indyjski, Erytrea czy Germania, autor zdradza olbrzymią erudycję i solidne przygotowanie merytoryczne, pozwalające w ogóle podjąć się wyznaczonego zadania. Jak autorska koncepcja opowiadania o bogactwie ludzi, kultur i idei starożytnego świata wpływa na odbiór książki? Z pewnością nie przypadnie ona do gustu każdemu. Autor obszernie pisze o rządach i śmierci Heroda Wielkiego, zrazu przechodząc do wtrącenia, niejako mimochodem, informacji o trzeciej już wypłacie nagród dla rzymskich weteranów, by następnie znowu wyruszyć w podróż do Państwa Środka, a kilka stron dalej pisać o gimnazjonie w Priene.
Taka narracja może sprawiać wrażenie poszatkowanej. Częste zmiany tematu, determinowane przyjętym porządkiem pracy, rodzą pytanie, jak książkę Roszkowskiego czytać. Chronologicznie czy tematycznie? Po dokonaniu niezbędnej hierarchizacji gigantycznego materiału, Roszkowski bardzo szczegółowo opisuje wydarzenia w Palestynie, kosztem czego wzmianki o państwie Joseon w Korei, Kuszanach czy Meitei stają się przerywnikami, zbędnymi, im bardziej przypominają krótkie notki rodem z internetowych encyklopedii.
Olbrzymi zakres tematyczny rodzi także ryzyko uproszczeń czy niespójności, łatwo dostrzegalnych oczami pasjonatów. W tym aspekcie pracy Roszkowskiego można zarzucić doprawdy niewiele. Widać, że autor przez lata pisania starał się pozostawać na bieżąco z literaturą przedmiotu. W tak obszernym dziele niemożliwa jest wszakże stuprocentowa, materialna i formalna precyzja. Przykładem niech będzie wzmianka ze strony 32. Autor zaznacza, że tuż po upadku rządów Lucjusza Tarkwiniusza Pysznego władzę w Rzymie sprawowali wybieralni urzędnicy, zwani pretorami, dopiero od czasów leges Liciniae Sextiae nazywani konsulami. Odbiorca bez przygotowania mógłby przez to ulec sugestii, że w późniejszym okresie republiki pretura jako odrębny urząd nie istniała. Stosowniej byłoby posłużyć się terminem praetores consules (pretorzy konsularni), zaznaczając, od kiedy można mówić o pretorze miejskim, którego otaczało już tylko sześciu liktorów.
W krótkim opisie wojen machabejskich autor przyjmuje starą perspektywę, ujmującą działania Antiocha IV Epifanesa jako dążenie do wprowadzenia „jednolitej wiary greckiej” w całym państwie Seleukidów (s. 56). Roszkowski jest tu zupełnie zgodny z tradycją, wyrażaną w Księgach Machabejskich. Coraz częściej badacze wskazują wszakże na brak podstaw tej tradycji i wewnętrzny w istocie wymiar konfliktu kulturowego w ówczesnej Jerozolimie: sporu pomiędzy tradycjonalistami a hellenistami, w którym polityka Antiocha odgrywała raczej rolę katalizatora. Wartościowanie źródeł biblijnych jako najbardziej wiarygodnych pozostaje zresztą wyznacznikiem rozważań Roszkowskiego.
Swoją opowieść kończy autor na 4 roku n.e. Trudno miarodajnie ocenić pracę, która pozostaje zaledwie początkiem większej całości. Jasność i przejrzystość wywodu sprawiają, że „Świat Chrystusa” to świetny początek własnych poszukiwań. Autor unika natarczywego występowania z własnymi przekonaniami i budowania narracji z ich perspektywy. Mimo iż praca ma jasno wskazany cel, który Roszkowski już w przedmowie deklaruje, pierwszy tom zaplanowanej trylogii nie ma w sobie nic z religijnej agitki, o jaką bez trudu Roszkowskiego oskarżą niektórzy, nie zadawszy sobie trudu przeczytania.
Warto po tę książkę sięgnąć także po to, by zobaczyć, jak dziejowy przełom początków chrześcijaństwa, fakt pozostający w domenie wiedzy, nie zaś – wiary, rozumie wierzący i wykształcony człowiek. Wiedza autora, przekazania na ponad 400 stronach z ponad setką ilustracji, inspiruje do sięgnięcia po drugi tom.