Władysław Drelicharz - pancerny skorpion spod Monte Cassino
Władysław Tyka w „Walecznych Skorpionach” pisał:
Wobec braku wiadomości z przedpola, a w szczególności z rejonu drugiej gardzieli „Phantom” postanowiłem własnymi siłami rozpoznać ten rejon. Do wykonania tego, prosiłem uprzednio piechotę, której nie otrzymałem.
Dowódca 2-go szwardonu kpt. Drelicharz 4-ma czołgami rusza o godz. 5.00 i osiąga drugą Gardziel, skąd ma wgląd na Mass Albanetę i dalej na dolinę Liri. Dalsze posuwanie jest niemożliwe wobec dużych ilości min talerzowych rozrzuconych na powierzchni Gardzieli.
Z rejonu Mass Allbanetę zupełna cisza. Ruiny robią wrażenie opustoszałych. W każdym razie z rejonu Mass Albaneta i dalej mimo przebywania czołgów w Gardzieli, przez cały dzień ognia nie otrzymaliśmy.
Na skutek meldunku kpt. Drelicharza zażądałem saperów i podwożąc ich dwoma czołgami udałem się na drugą Gardziel. W czasie pracy saperów otrzymaliśmy ogień moździerzy i Spandau. Nasilenie ognia Spandau wskazuje raczej nieznaczną załogę npla w bunkrach na Phantomie (Widmo – TB). Ogień moździerzy, jaki otrzymaliśmy w Gardzieli wywołany był najprawdopodobniej z rejonu Phantom. Czołgi nasze otworzyły ogień pod przykryciem, którego wycofały się w rejon zgrupowania.
W rezultacie tej akcji rozpoznałem południowy stok Phantom Ridge i częściowo Mass Albanetę. Zarazem rozminowana została Gardziel przy współpracy saperów.
Jestem zdania, że w przypadku otrzymania niewielkich sił piechoty do współpracy,udałoby mi się utrzymać osiągnięty rejon Gardzieli i wykorzystać ogień czołgów na Mass Albanetę i dalej.
Podkreślam,że szczególnym uznaniem winna cieszyć się inicjatywa i upór kpt. Drelicharza w osiągnięciu Gardzieli i utrzymaniu jej przez cały dzień.”
Urodził się w 1913 roku w Tuchowie, niedaleko Tarnowa. Już w tarnowskim gimnazjum należał do Związku Strzeleckiego. Jednak uczniem był przeciętnym i niesfornym. Na kartach dziennika klasowego można znaleźć uwagi, że „krzyczy” i „broi”. Po maturze przyszedł czas na realizację marzeń. Wybór padł na Szkołę Podchorążych Piechoty w Ostrowie-Komorowie. Po jej ukończeniu w roku 1936 młody podporucznik skierowany zostaje do 51. Pułku Strzelców Kresowych z Brzeżan, województwo tarnopolskie. Z tym wiąże się ciekawy epizod. Jesienią 1938 roku, podczas próby przejęcia przez Węgry Rusi Zakarpackiej, należał do grupy wypadowej „Stryj”, która miała na tym terenie prowadzić działania partyzanckie. Tam tez zostaje ranny po raz pierwszy.
Podczas Kampanii Wrześniowej jego pułk należy do 12 Dywizji Piechoty z Armii „Prusy”, rozbitej na lewym brzegu Wisły. Drelicharz dociera na czele małej grupki do Kowla, gdzie reorganizują się resztki dywizji. Po wkroczeniu Rosjan i demobilizacji garnizonu Kowla, która okazała się poważnym błędem, rozpuszczono bowiem do domów znaczną cześć żołnierzy pochodzenia ukraińskiego i białoruskiego z bronią, Drelicharz udaje się do rodziny, do Brzeżan. Na początku listopada zatrzymuje go NKWD, jednak Drelicharz w ciemnych zaułkach miasteczka ucieka eskortującemu go patrolowi. Już w grudniu bez przeszkód przekracza granicę węgierską, a wiosną 1940 jest już w punkcie zbornym Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich w Bejrucie. Po opuszczeniu strefy francuskiej i dołączeniu do Brytyjczyków, zostaje dowódcą plutonu carrierów w randze porucznika. Na jego czele znalazł się w Tobruku.
Podobnie jak i opisywany już Adolf Maria Bocheński, także i on został znanym tobruckim patrolowcem. Jego ówczesny podkomendny, a późniejszy prezes Koła Żołnierzy Pułku 4. Pancernego „Skorpion” w Londynie wspomina: W patrolach nocnych Władek specjalnie się wyróżnia, jak kot przesmykuje przez gęste pola minowe, przyprowadza jeńców włoskich, zdobywa informacje.
Władysław Choma w jednym z numerów „Parady” pisze: Dnia 21.XI.1941 roku Drelicharz (…) w czasie wypadu na pozycje włoskie został ranny odłamkiem ręcznego granatu. Sprawcę tego byliby żołnierze roznieśli na kawałki, gdyby nie por. Drelicharz, który kazał Włocha zabrać do niewoli. Był to jedyny jeniec, którego wtedy zabrano….
Po powrocie na front w lutym 1942 roku, podczas jednego z wypadów pod Gazalą, ponownie zostaje ranny.
Z chwilą utworzenia II Koprusu Polskiego, już jako kapitan, zostaje dowódcą 2. szwadronu 4. Pułku Pancernego. To na pustyni egipskiej powstaje symbol pułkowy – „Skorpion”.
Władysław Drelicharz – czytaj też Od Bobrujska do Wilhelmshaven i Melnika – polskie jednostki pancerne
Oddajmy ponownie głos Mieczysławowi Białkiewiczowi: W naszym pustynnym obozie była moc skorpionów. Nie raz obserwowaliśmy ich walki z o wiele większymi pająkami tarantulami, które różnie się kończyły, ale zawsze skorpion wykazywał większa odwagę i wolę walki – szarżował jak czołg. Władek wtedy powiedział do mnie – Mieciu, namaluj takiego skorpiona na moim czołgu, to będzie nasz znak! Zrobione! Pomysł ten był entuzjastycznie przyjęty przez cały szwadron i w ciągu dnia wszystkie czołgi miały skorpiona na wieżach. Z biegiem czasu znak przyjął się dla całego Pułku 4. Pancernego.
W kwietniu Drelicharz ląduje w Neapolu, a już w maju bierze znaczący udział w czwartej bitwie o Monte Cassino. Jego 2. szwadron operować ma na styku dwóch nacierających polskich dywizji piechoty, w „Gardzieli” oddzielającej stoki wzgórza 593 od zboczy „Widma”.
Polecamy e-book: „Polowanie na stalowe słonie. Karabiny przeciwpancerne 1917 – 1945”
17 maja 1944 roku trwała zacięta walka. Melchior Wańkowicz w nowojorskim Tygodniku Polskim, a następnie w swoim dziele Monte Cassino, relacjonował:
Słuchacze przy głośnikach radiowych śledzili krok za krokiem, minuta za minutą tragiczne perypetie tego dnia. Chłonęli najsugestywniejszy film, którego rozwiązanie nie było znane, którego scenariusz pisało starcie woli naszej i przeciwnika. Słuchacze słyszeli, jak zdesperowany Drelicharz wydaje czołgom rozkaz wdzierania się na nierozminowaną Albanetę, słyszeli wybuchy eksplozji, od których pękały ich ichtiozaurowe gąsienice ja papierowe transmisje. Słyszeli jęki rannych, ochrypłe słowa komendy wycofujących się czołgów i idących zając ich miejsce następców. Pod wieczór słyszeli schrypły od całodziennego wysiłku głos Drelicharza, który prosi by nie luzowała go grupa czołgów Bortnowskiego (1.szwadron – TB).
I dalej:
Koło godziny osiemnastej siły załóg czołgowych są na wyczerpaniu. Dwanaście już godzin walczą. Młody, dźwięczny, wibrujący radością walki głos kpt. Drelicharza brzmi teraz ochryple.
- Olga 3, strzelać oszczędnie!
Godzina 17.50 – Mamy tylko cztery czołgi…
O godzinie 18.45, po dłuższej przerwie, spowodowanej przegrzaniem się radia, słychac znowu głos Drelicharza. jakże inny! Głuchy głos, jak ze studni.
- Stoję tam, gdzie stałem. Otrzymałem rozkaz wycofania się.
I nagle, aż niemal dziecinnie, z rozpaczą:
- ‘Ster’, co mam robić?
‘Ster’ to kryptonim szefa sztabu. Drelicharz otrzymał rozkaz wycofania się na rzecz idącego z dziesięciu czołgami por. Bortnowskiego. Już raz, pod Gazalą, kiedy Drelicharz zrobił już cała robotę, został ranny… Właśnie wtedy Bortnowski objął jego pluton carrierów. I dokończył… Za niego… Kpt. Drelicharz wierzy, że czołgi jutro wjadą w dolinę Albanety, o którą dzień cały walczył. I ma ustąpić?
Drelicharz:
- Zrozumcie, to moja ambicja…
Szef sztabu, kpt. Hanus, też tobruczanin, widać rozumie. Jakieś rozmowy, szmery, szef sztabu porozumiewa się wyżej.
I nagle:
- Dobrze, podporządkuj Stefana (Bortnowskiego – TB).
Na to pada schrypłym głosem jedno słowo: dziękuję.
Już po bitwie, podczas odprawy w gardzieli, kapitan Drelicharz zostaje znowu ranny. Bitwa o Monte Cassino przynosi mu Virtuti Militari V Klasy.
Zdążył jednak wrócić do Pułku w sama porę, by wziąć udział w tzw. akcji adriatyckiej. Bitwa o Ankonę przynosi mu drugi Krzyż Walecznych. Potem przyszły boje o Cesano, nad Metauro, pod Il Vicinato.
Czytaj także 3. Dywizja Strzelców Karpackich w walkach o Monte Cassino
20 listopada czołgi Pułku 4. Pancernego stanęły w górach na południe od Faenzy, między szosą Florencja-Forli, a rzeką Samoggia. Natarcie rozpoczęło się o 4 rano. Zdobyto Fattoria, Monte Fortino i wiele innych wzgórz. Tuż przy szosie, wśród zniszczonej wsi, stał kościółek, z którego podziemi twardo bronili się Niemcy…
Pocisk wystrzelony z niemieckiej pancerzownicy Panzerschrek trafił czołg, w którym pięcioosobowa załoga pod dowództwem kapitana Władysława Drelicharza toczyła zmagania o Monte Fortuno. Obok dowódcy czołgu spłonęli por. Antoni Piłatowicz, kpr. podchorąży Stanisław Korpyś, st. pancerniacy Józef Ozga i Stanisław Ogórkiewicz. A jak do tego doszło, również dowiadujemy się z nasłuchu radiowego, spisanego w Dzienniku Żołnierza APW przez Ryszarda Mossina:
Uprzejmy porucznik Pułku 4. Pancernego, który dziś znów bierze udział w walce powiedział do mnie:
- Może pan zechce posłuchać relacji z walk o ten kościółek. Jest tam właśnie kapitan Drelicharz.
Była dziewiąta rano, mocny glos kpt. Drelicharza właśnie wydawał rozkazy.
- Tam na dole siedzą jeszcze Szwabi. Musimy ich stamtąd wykurzyć. Podjeżdżamy… Dawajcie amunicję, wypaliliśmy 300 pocisków. Szwabów nie ma, uciekają aż się kurzy. Kilkunastu ma w niewoli nasza piechota. Zaraz ich do was podeślemy.
Czołgi ruszają na Collino. O 10.30 znowu słychac głos kpt. Drelicharza.
- Piechota doszła do Collino. Domek na górze zajęty przez naszych, ale na dole siedzą jeszcze Niemcy. Piechota prosi o ogień. Jedziemy do nich. Musimy się spieszyć. Wala do nas z boku z pepanców.
Niemcy siedzą na ufortyfikowanym wzgórzu Castellazio, które od zachodu przylega no naszego rejonu walki. Z tamtego kierunku prawdopodobnie padł pocisk, który spalił nam już rano jeden czołg. Około 11 kpt. Drelicharz melduje posuwanie się na Collino i prosi o amunicję. Tymczasem na nasz punkt trafiają nowi niemieccy jeńcy, przeważnie młodzi chłopcy, którzy tępym wzrokiem patrzą wokół siebie.
Tuz przed 11.30 cos zaskrzypiało w słuchawkach. Radiotelegrafista woła coraz głośniej.
- Halo ‘Ludwik’! Dajcie ‘Ludwika’!.. Nie ma łączności z kpt. Drelicharzem – melduje pułkownikowi.
Przez dziesięć minut szuka się na falach eteru ‘Ludwika’. Tuz po 11.30 łączność jest przywrócona. Ale już nie z czołgiem kpt. Drelicharza. Jego czołg i drugi za nim idący spalone….
Był 21 listopada 1944.
Bitwa trwała przez cały dzień 21 listopada, przez całą noc i cały następny dzień 22 listopada 1944 r. na południe od Faenzy i należała do jednej z najcięższych bitew, jakie 2. Korpus stoczył na froncie włoskim. Górski teren - pisał reporter frontowy - rozmokłe drogi i naturalne fortyfikacje niemieckie nie pozwalały na stosowanie klasycznych operacji. Należało po prostu walczyć o każdy metr ziemi, o każdą górę, każde skrzyżowanie dróg. Kiedy II Korpus z odcinka adriatyckiego frontu przeniesiony został w Apeniny, czołgi polskie nie ulękły się kilkusetmetrowej wysokości szczytów i ogniem swych dział zionęły na ukrytych w granitowych bunkrach Niemców. Niespotykane dzieje - pisała żołnierska prasa - czołgi szturmowały górską twierdzę. Stoją teraz ich czołgi sczerniałe, niektóre wypalone - wszystkie żądłami skierowane prosto w paszczę wroga. Leżą na bokach, stoją prostopadle oparte na tylnych oporach. Nasi chcieli brać góry i wały. Chcieli zrobić to, czego nikt nie dokonał.
redakcja: Przemysław Mrówka