Władysław Bartoszewski – „O Żegocie. Relacja poufna sprzed pół wieku” – recenzja i ocena
Z piętnem Holocaustu żyją nie tylko Żydzi i Niemcy, ale i my, Polacy. Na przestrzeni ostatnich lat proporcje poczucia winy, gniewu i złości zmieniają się jak w kalejdoskopie, chociaż próby naukowego usystematyzowania tragedii zagłady Żydów trwają od dziesiątek lat. W tej trudnej debacie nieodmiennie od lat słychać jeden z niewielu głosów rozsądku – głos spokoju, a przede wszystkim pojednania, głos Władysława Bartoszewskiego.
„O Żegocie, relacja poufna sprzed pół wieku” to zapis obszernego świadectwa, które Władysław Bartoszewski złożył w Yad Vashem przed komisją pod przewodnictwem dr. Józefa Kermisza, w 1963 roku. A był to rok szczególny. To właśnie wtedy na łamach krakowskiego „Tygodnika” z inicjatywy Autora ogłoszono ankietę pt. „Polacy z pomocą Żydom”. Jej wyniki stały się podstawą do opracowania jednego z najważniejszych dzieł zaliczanych do kanonu literatury historyczno-relacyjnej, zbioru „Ten jest z ojczyzny mojej”. Relacje zgromadzone przez Władysława Bartoszewskiego i Zofię Lewinównę stanowią niezwykle cenne źródło historyczne (choć nie wolne od błędów), a omawiane właśnie wydawnictwo stanowi symboliczne uzupełnienie zbioru, który nie zawierał sprawozdania samego Władysława Bartoszewskiego. I tak po upływie niemal pięćdziesięciu lat, z okazji 70. rocznicy powstania „Żegoty” (4 grudnia 1942) dzięki wydawnictwu PWN poznajemy niezwykłą opowieść o ludziach, którzy w czasach pogardy wykazali się odwagą i niezłomnym charakterem. Całość została podzielona na dwie części, zgodnie z tokiem złożonej relacji. Pierwsza część koncentruje się na początkach „Żegoty” i ludziach z nią związanych, druga zaś na przygotowaniach i pomocy niesionej powstańcom w getcie warszawskim przez Polskie Państwo Podziemne.
Dzisiaj termin „Żegota” jest równoznaczny z hasłem „pomoc Żydom w okupowanej Polsce” i już na stałe wszedł do powszechnego obiegu, zarówno w Polsce, jak i na świecie. Jednak Władysław Bartoszewski zwraca uwagę, że powyższy termin w zasadzie określa kilka różnych spraw i instytucji, których generalnym zadaniem było niesienie pomocy prześladowanym Żydom. Gdy 22 lipca 1942 roku hitlerowskie władze okupacyjne przystąpiły do likwidacji gett Generalnego Gubernatorstwa, tysiące uciekinierów szukało schronienia po stronie polskiej. Ze względu na tragiczną sytuację ukrywających się, podjęto działania mające na celu zorganizowanie szerokiej akcji pomocowej dla Żydów, która objęłaby teren całego kraju. W sierpniu 1942 r. konspiracyjna grupa katolicka i Front Odrodzenia Polski, z Zofią Kossak-Szczucką na czele, wystąpiły ze słynną ulotką pt. „Protest”, w której wezwano wszystkich katolików, bez względu na ich poglądy polityczne, do natychmiastowej pomocy dla ginących Żydów. Tak wyglądał początek. A skąd wzięła się nazwa?
To sprawa nie do uwierzenia prosta. Żegota nie istniała poza fantazją Zofii Kossak. Ona mianowicie o tych dzieciach, którymi się opiekuje, mówiła „moje Żydzięta” – jeszcze zanim powstał ten Komitet. Później zwracano jej uwagę, że lepiej tego określenia nie używać, bo jednak ona była bardzo nieostrożna (…) Powiedziano jej, że to niebezpieczne dla konspiracji. Zwrócił na to uwagę prawnik, adwokat Ignacy Barski, uczestnik Rady Pomocy Żydom, pseudonim „Józef” (…) Barski zwrócił uwagę Zofii Kossak: – Pani Zofio, to jest niedopuszczalne. A ona mu odpowiedziała: – To niech nie będą Żydzięta, to niech będą Żegocięta – i zaczęła mówić Żegocięta. Pomysł literacki. Później, kiedy tworzono Tymczasowy Komitet, ona mówi: – No, już są Żegocięta, niech będzie Komitet „Żegoty” (s. 51).
Władysław Bartoszewski swoją opowieść rozpoczyna od krótkiego omówienia istniejącej już wówczas literatury przedmiotu i przedstawia sytuację swojej rodziny tuż po wybuchu wojny – wspomina o przyjaźniach z żydowskimi rodzinami, o pracy w Polskim Czerwonym Krzyżu, w oddziale mieszczącym się przy ulicy Nalewki pod numerem drugim, czyli tuż przy granicy z gettem warszawskim. To właśnie wtedy po raz pierwszy zetknął się z ludźmi należącymi do Czerwonego Krzyża, którzy działali w getcie. Jego pracę przerwało aresztowanie i wywózka do Oświęcimia. Gdy dzięki staraniom PCK schorowany przybył z powrotem do już podzielonej murem Warszawy, przez rok wracał do zdrowia, aby w 1942 roku ze zdwojoną siłą powrócić do prac konspiracyjnych. Jego pierwsze kontakty były związane ze sprawą pomocy Żydom i przez resztę okupacji, aż do powstania warszawskiego, właśnie w tych strukturach działał. Nic więc dziwnego, że dla Yad Vashem relacja ta była szczególnie cenna.
Autor na tle osobistych doświadczeń, które w pewien sposób mogą wyjaśniać motywy jego okupacyjnego działania, ukazuje skomplikowany proces powstania zinstytucjonalizowanej komórki pomocowej, do obowiązków której należało dostarczanie potrzebującym dorywczych zasiłków, fałszywych papierów, bezpiecznych kryjówek czy po prostu słów otuchy. Uświadamia czytelnikowi, że Rada Pomocy Żydom nie była typową organizacją tajną z zaprzysiężonymi członkami, a aktywem kierowniczym z ludźmi luźno z nim współpracującymi. Tych ludzi było mnóstwo, w przeciwieństwie do kadry kierowniczej złożonej z kilkunastu osób. Opowieść Władysława Bartoszewskiego to nie tylko dzieje tej akcji, ale przede wszystkim losy niezwykłych ludzi, których odwaga i poświęcenie powinny zostać zapisane w powszechnej świadomości złotymi zgłoskami (warto dodać, że był to jeden z motywów wydania niniejszej książki).
Bardzo ważny aspekt całej narracji stanowi także analiza stosunku społeczeństwa i Państwa Podziemnego do tragicznych wydarzeń rozgrywających się tuż obok. Autor nie osądza i nie generalizuje. Stara się odmalować nastroje i rozterki panujące wśród Polaków. Rozprawia się również z mitem słynnej karuzeli, na której bawili się Polacy, gdy getto płonęło:
Krążą takie legendy Polaków o tłumach polskich, które stały przed gettem i rzekomo bardzo życzliwie przyglądały się akcji niemieckiej. Jest to zasadnicze uproszczenie. Tłumy polskie rzeczywiście skupiały się pod gettem, szczególnie na ulicy Bonifraterskiej i na Placu Krasińskich, by obserwować, co się dzieje. Przypisywanie wszystkim tylko intencji ciekawości negatywnej jest w najwyższym stopniu nienaukowe, albowiem w tym tłumie było kilkudziesięciu ludzi, którzy za kilka godzin mieli brać udział w akcjach, rozpoznawali miejsce, a niczym się nie różnili od innych (…) Poza tym jest taka legenda o wesołych karuzelach, które wokół getta się unosiły, i o ludziach, którzy się bawili, gdy getto płonęło. Rzeczywiście: nie wtedy, ale dużo wcześniej, na placu Krasińskich Niemcy zainstalowali karuzele. Na te karuzele chodzili tacy sami ludzie, jacy chodzili do bojkotowanych wtedy teatrzyków niemieckich i do knajp, lumpenproletariat, i ci ludzie oczywiście bawili się na tych karuzelach, może jeszcze w pierwszych godzinach akcji w getcie. Natomiast potem, gdyby nawet mieli takie zamiary, toby tego robić nie mogli, dlatego że Niemcy zamknęli ruch na ulicach wokół getta (s. 155).
Dodatkową wartość publikacji stanowią unikatowe zdjęcia oraz reprodukcje wycinków prasowych i dokumentów ważnych z punktu widzenia omawianych zagadnień.
Podsumowując, jest to książka ważna dla wszystkich, nie tylko dla Polaków. Nieporozumieniem byłoby jednak stwierdzenie, że świadectwo Władysława Bartoszewskiego jest panegirykiem ku czci polskiego społeczeństwa. Bynajmniej. Autor nie ucieka od kwestii drażliwych: wspomina o szmalcownikach, przypadkach szantażu i konfidentach, którzy na cierpieniu innych chcieli się wzbogacić. Dlatego „O Żegocie” jest niezwykle istotnym źródłem nie tylko dla badaczy stosunków polsko-żydowskich, ale także dla wszystkich zainteresowanych tym zagadnieniem. Władysław Bartoszewski po raz kolejny udowadnia, że nie ma złych lub dobrych narodów. Niezależnie od wyznania, przekonań politycznych czy światopoglądu są źli lub dobrzy ludzie.
Zobacz też:
- Jan Karski, Maciej Wierzyński – „Emisariusz. Własnymi słowami”
- Władysław Bartoszewski: historia jest dla ludzi myślących
- Polski Nobel? Biogram Ireny Sendler
- Moja prawda - Twoja prawda. O „Żegocie” po 70 latach
Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska