Wilhelm Gustloff: Katastrofa, jakiej nie widział świat

opublikowano: 2014-01-30, 12:15 — aktualizowano: 2015-01-30, 12:15
wolna licencja
Niektórzy mówią, że była to największa katastrofa morska w historii. Liczba ofiar jest tak duża, że blednie przy niej zatonięcie „Titanica”. O losie „Wilhelma Gustloffa”, niemieckiego statku zatopionego w styczniu 1945 roku opowiadają szwedzki pisarz, a także polski naukowiec i nurek, który w latach siedemdziesiątych eksplorował wrak dawnego wycieczkowca…
reklama

Na statku trwa poród. Rodzi kobieta, z Elbląga – o ile dobrze pamiętam. Pielęgniarka do doktora: „Widzę główkę!”. I w tym momencie w statek uderza pierwsza torpeda. Doktor wie, co ma robić. Daje kobiecie zastrzyk na uspokojenie, próbuje zatrzymać akcję porodową.

Kolejna torpeda uderza w środek statku. Trafia nieopodal pomieszczenia, gdzie schowanych jest 60 tysięcy butelek z alkoholem. Eksplozja, rozbite szkło, wycieka gaz. Panika. Jest tam też pełno ludzi. Dziesiątki, setki. Tylko dwie kobiety znajdują wyjście i udaje im się wydostać na pokład.

Claes-Göran Wetterholm, szwedzki pisarz i historyk rozmawiał z ludźmi, którzy przeżyli katastrofę Gustloffa (fot. P. Olejarczyk).

Kiedy uderzyła pierwsza torpeda, byłam w sali szpitalnej. Wybuch przewrócił szafę, w której był szkielet. Aby wydostać się na górę, musiałam jakoś ominąć tę ciężką szafę. Powiedziałam sobie, że jak teraz dam radę przejść przez tego trupa, to przeżyję.

Na pokładzie chaos, panika, krzyki. 10-letni chłopiec wzywa swoją mamę. Udaje im się dostać do łodzi ratunkowej. Ale trzeba ją odwiązać od statku, lina nie chce puścić. - Kto ma nóż? Kto ma nóż? - krzyczą ludzie. 10-latek wyjmuje finkę, pamiątkę po wujku, który poszedł na wojnę i w ostatniej chwili lina zostaje przecięta.

Matka z córką wyszły na pokład. Wszystko jest oblodzone. Ktoś wyrywa matce kamizelkę ratunkową, kobieta przewraca się, ginie w tłumie. Jej córka już jej nie zobaczy. Po chwili sama wpada do wody. Wyciąga ją oficer z łodzi ratunkowej. Łódź się przychyla i po chwili oficera już nie ma. Dziewczyna nie wie kto uratował jej życie i już nigdy się nie dowie. Leży na pokładzie, nie może się ruszyć. Przymarzła do desek. Traci przytomność. Pojawiają się jacyś ludzie. Próbują ją ratować. - To na nic. Zostawcie mnie tutaj – szepcze. Kiedy się budzi, jest już na innym statku. Oderwano ją razem z fragmentem pokładu.

Brakuje miejsca, by spisać ich wszystkich

Claes-Göran Wetterholm, szwedzki pisarz i historyk, takich mrożących krew w żyłach opowieści wysłuchał całe mnóstwo. Rozmawiał z ludźmi, którzy przeżyli piekło. Notował, nagrywał, pytał. Nie mógł uwierzyć w to, co słyszy.

Wszystkie historie dotyczą Wilhelma Gustloffa, niemieckiego statku, który zatonął w styczniu 1945 roku u wybrzeży Helu. Statku, który zanim trafiły go radzieckie torpedy miał na pokładzie najprawdopodobniej około 10 tysięcy ludzi (przeżyło zaledwie nieco ponad 1000 osób). Najprawdopodobniej, bo w chaosie, który wytworzył się pod koniec wojny, nawet znani z dokładności Niemcy przestali zwracać uwagę na wszystkie szczegóły.

reklama
  • Jedna z kobiet, która przeżyła tą tragedię opowiadała mi jak 29 stycznia 1945 roku, na dzień przed wyjściem w morze, pracowała w recepcji statku. Liczyła ludzi, którzy wchodzą. Kiedy doszła do 8 tysięcy, nie było już zeszytów, by zapisywać kolejne osoby. Później na pokład Gustloffa wpuszczano już bez liczenia – na zeszłotygodniowym spotkaniu w gdańskiej Galerii Miejskiej Wetterholm zwracał się do trójmiejskiej publiczności, która przyszła wysłuchać jego wykładu.

Historyk ten napisał wiele książek na temat tragedii Titanica, opisywał również losy zatopionych w czasie drugiej wojny światowej statków na Morzu Bałtyckim. Zajmował się tragiczną historią Wilhelma Gustloffa, która zdaniem szwedzkiego publicysty jest „największą katastrofą morską w historii”.

W Szwecji jego książka „Dödens hav. Östersjön 1945” („Morze Śmierci. Bałtyk 1945”) rozeszła się w nakładzie 12 tysięcy egzemplarzy. - W moim kraju to rekordowy nakład jak na książkę naukową – przekonywał mnie po spotkaniu jej autor.

„Przeszkoda nr 73” pozostanie tam na zawsze

Historia Wilhelma Gustloffa, niemieckiego statku pasażerskiego, startuje w 1936 roku, wraz z rozpoczęciem jego budowy w hamburskiej stoczni. Dziewięć lat później ten liczący ponad 200 metrów długości statek zakończył swój żywot w Morzu Bałtyckim. Zanim zapełnimy tutaj te blisko 100 miesięcy między narodzinami, a śmiercią niemieckiego okrętu, przenieśmy się na chwilę do lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku.

W 1973 roku Michał Rybicki, wraz z innymi członkami Naukowego Koła Badań Podwodnych „Rekin”, dostał błogosławieństwo polskich władz na eksplorację wraku Gustloffa.

Lata 70., wyprawa badawcza, cel: Wilhelm Gustloff (fot. udostępniona przez M. Rybickiego).
  • Trzeba pamiętać, jakie to były wtedy czasy. Głęboka komuna, «Gustloff» ciągle jest wtedy traktowany jako element polityki rewizjonistycznej. To temat tabu – wspomina w rozmowie ze mną Rybicki. - Jak w takich warunkach dostać pozwolenie na zbadanie wraku? Powstał pomysł poszukiwania Bursztynowej Komnaty (chociaż wiele osób wiedziało, że była ona widziana w Królewcu już po dacie zatopienia «Gustloffa») i pod tym hasłem pozwolono nam płynąć na Bałtyk. Gdański Urząd Morski dał nam zlecenie zinwentaryzowania wraku, określenia jego głębokości. Wzięliśmy się do pracy – dodaje mój rozmówca.

Polecamy e-book Michała Przeperskiego „Gorące lata trzydzieste. Wydarzenia, które wstrząsnęły Rzeczpospolitą”:

Michał Przeperski
„Gorące lata trzydzieste. Wydarzenia, które wstrząsnęły Rzeczpospolitą”
cena:
Wydawca:
PROMOHISTORIA [Histmag.org]
Liczba stron:
86
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-934630-3-9

Książkę można też kupić jako audiobook, w tej samej cenie. Przejdź do możliwości zakupu audiobooka!

Gustloff na specjalistycznych mapach oznaczany jest jako: „Przeszkoda nr 73” i rzeczywiście w tamtych latach mógł stanowić przeszkodę dla mających kursować w pobliżu tankowców. - Statek oczywiście nie leży pod kątem prostym, złamał się. «Gustloff» leży na lewej burcie. Ale jego środkowa część dochodziła na 20 metrów od powierzchni wody – wyjaśnia Rybicki.

reklama

Kłopotliwy „czubek” został odstrzelony przy pomocy ładunków wybuchowych. Rybicki wraz z innymi nurkował i eksplorował wrak. Miał mało czasu. Pod wodą był zaledwie 20 minut i musiał wracać, by uniknąć dekompresji. - Na tyle wtedy pozwalała technika – komentuje.

  • Pierwsze wrażenie wyjątkowo niesympatyczne. Natknąłem się na szczątki ludzkie: kości, czaszka – przypomina sobie Rybicki. - Dobra widoczność, zaglądało się przez bulaje. Statek czysty, dziś jest ponoć już cały porośnięty. Nie natknęliśmy się nigdzie na prostokątne, wypalone palnikiem otwory w burcie. Przed wyprawą słyszeliśmy, że statek mogli spenetrować zawodowcy, a takie otwory miały być na to dowodem – mówi członek ekspedycji.
  • «Gustloff» na zawsze już zostanie w tym miejscu – w rozmowie ze mną prorokuje z kolei Wetterholm.

Statek pierwsza klasa. Innej nie było…

W 1937 roku kiedy potężny okręt został zwodowany, nikomu przez myśl nie mogło przejść jaki będzie jego koniec. Przegrana wojna? Radzieckie łodzie podwodne na Morzu Bałtyckim? Śmierć 10 tysięcy pasażerów Gustloffa ? Tego typu proroctwa nie pozostałyby długo bez echa, a potencjalny następca Nostradamusa trafiłby szybko do nazistowskiego więzienia.

Wilhelm Gustloff to flagowy okręt nazistowskiej „Kraft Dur Freude” (Siła przez Radość), organizacji, która miała na celu organizowanie masowych imprez turystycznych i sportowych. W ten sposób mogła ona m.in. kontrolować ewentualne niezadowolenie wśród niemieckich robotników i była argumentem za tym, że narodowy socjalizm to dla nich uosobienie raju na Ziemi.

MS Wilhelm Gustloff we wrześniu 1939 r. (fot. Hans Sönnke, ze zbiorów Bundesarchiv, Bild 183-H27992, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 Niemcy).

Robotnicy jeździli więc na darmowe wakacje do ośrodków wypoczynkowych, brali udział w organizowanych przez KdF imprezach sportowych i kulturalnych. Prawdziwym hitem okazały się jednak wycieczkowce pasażerskie. - Propaganda nazistowska zwracała uwagę, że kiedyś tylko bogaci ludzie mogli pływać takimi statkami. A w czasach Hitlera zwykli robotnicy mogli się wybrać w ekskluzywnych warunkach na przykład na Morze Śródziemne – mówił w Gdańsku Wetterholm.

A warunki rzeczywiście były wyjątkowe. Historyk zwracał uwagę na coś, co było wówczas absolutną nowością. - «Gustloff» miał tylko jedną klasę. Wszyscy pasażerowie mieli takie same kajuty. Tylko dwie były lepiej wyposażone, były to pomieszczenia dla specjalnych gości.

reklama

Wyjątkowy gość to w oczywiście Adolf Hitler, który jednak nigdy nie zdecydował się na rejs Gustloffem. Zdaniem szwedzkiego pisarza, powodem była awersja nazistowskiego przywódcy do dłuższych wycieczek po morzu.

Co ciekawe, zbudowany w Hamburgu statek miał najpierw nazywać się Adolf Hitler, ale on sam nie wyraził na to zgody. Zdecydowano się więc na wybranie na patrona Wilhelma Gustloffa – nazisty, który niedługo wcześniej w Szwajcarii zginął z rąk żydowskiego studenta.

Wycieczkowiec służy na wojnie

W zamierzeniach projektantów statek mógł pomieścić ponad 1400 pasażerów. Gustloff nie mógł narzekać na brak zainteresowania – do sierpnia 1939 roku wykonał kilkadziesiąt rejsów do Włoch, Norwegii, Hiszpanii.

Swój pierwszy „niecywilny” chrzest statek przeszedł jeszcze przed wybuchem II wojny światowej. W 1939 roku wraz z innymi okrętami brał udział w akcji transportowania niemieckich żołnierzy, którzy uczestniczyli w wojnie domowej w Hiszpanii. Po 1 września, Gustloffa wykorzystano do ewakuacji z Gdańska kolejnych żołnierzy, rannych w walkach z Polakami.

  • Na początku wojny statek przebudowano na jednostkę szpitalną. «Gustloff» służył w marynarce wojennej jako jednostka pomocnicza. Później zacumowano go w Gdyni i tutaj stacjonował aż do 1945 roku – mówił historyk. - Można było odnieść wrażenie, że hitlerowcy nie bardzo wiedzieli, jak go wykorzystać – dodawał.

Kiedy do Pomorza zbliżali się już Rosjanie, przypomniano sobie o Gustloffie. Ze względu na swoje gabaryty mógł on pomieścić wielu uciekających przed Armią Czerwoną Niemców. - Ludzie napływali zewsząd, tłumy, tłumy ludzi. Przyjeżdżali z bagażami, z całym swoim dobytkiem. Ale na pokład «Gustloffa» można było wziąć jedną walizkę. Można powiedzieć, że ci ludzie brali na pokład własne życie, na nic więcej im nie pozwolono – komentował Wetterholm.

Szybko rozpoczął się nielegalny handel przepustkami, pojawili się oszuści. Zdarzały się i wątki humorystyczne. - Jedna rodzina chciała zabrać na pokład kota, ale nie pozwalano, nie było miejsca. Zdecydowali się na podstęp, kot miał dostać specjalny zastrzyk i udawać nieżywego – mówił autor książki „Morze Śmierci. Bałtyk 1945”.

reklama
POLECAMY

Polecamy e-booka „Z Miodowej na Bracką”:

Maciej Bernhardt
„Z Miodowej na Bracką. Opowieść powstańca warszawskiego”
cena:
Wydawca:
Histmag.org
Okładka:
miękka
Liczba stron:
334
Format:
140x195 mm
ISBN:
978-83-925052-9-7

Rozpętuje się piekło

Ranni niemieccy żołnierze wyładowywani z Gustloffa w Kilonii, 1940 r. (fot. Augst, ze zbiorów Bundesarchiv, Bild 183-L05763, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 Niemcy).

Na pokład trafiło mnóstwo cywili, ale byli też marynarze, kobiety z pomocniczego korpusu Kriegsmarine, ranni żołnierze Wehrmachtu, a nawet gestapowcy.

30 stycznia 1945 roku statek wypłynął w morze. Jak mówił szwedzki historyk, początkowo miały go ochraniać dwie jednostki morskie, ale jeden z okrętów miał problemy z silnikiem. Gustloffa eskortował więc tylko pojedynczy torpedowiec. - _Niedługo po tym jak «Gustloff» wyszedł w morze, w jego stronę wyruszył inny statek z uchodźcami. Było tam około 600 osób, którzy chcieli dostać się na pokład większej jednostki. Ludzie krzyczeli: „Zabierzcie nas!”. _Gustloffa zatrzymano, kilkaset osób wciągnięto na pokład – opisywał Wetterholm.

Jeszcze tej samej nocy były niemiecki wycieczkowiec (w styczniu 1945 roku zaciemniony i konwojowany) został zaatakowany przez radziecką łódź podwodną. Wystarczyło kilka torped i nieco ponad godzina, by dwustumetrowy kolos zniknął pod powierzchnią wody.

To była zimna noc. Według niektórych relacji, które zebrał Wetterholm, już podczas rejsu zdarzało się, że na pokładzie zamarzali ludzie. Kiedy Gustloff został trafiony, a tysiące osób znalazło się w lodowatej wodzie, wystarczyły minuty, by morze zaroiło się od trupów. - Temperatura wody około 4 stopnie, temperatura powietrza minus 18 stopni. Wiał lodowaty wiatr, padał śnieg. To były straszne warunki – opisywał.

Ludzie ginęli nie tylko w lodowatej wodzie. Kilkaset kobiet ze służby pomocniczej, które na początku rejsu skierowano do pomieszczenia z osuszonym już basenem, zginęły niemal od razu – natychmiast wdarła się tam woda i nie można było się stamtąd już wydostać. Inny świadek, który rozmawiał ze szwedzkim historykiem przypomina sobie dźwięk zamykanych grobli i jego rozpaczliwy bieg, by zdążyć zanim zostanie odcięty od górnego pokładu. Jemu się udało, innym...

Notabene, mężczyzna ten chwilę wcześniej, zanim statek trafiła pierwsza torpeda, czytał w swojej kajucie książkę... „Tragedia Titanica”.

Ciężko ranni żołnierze Wehrmachtu nie mieli szans na ucieczkę. Podobnie jak osłabione porodem matki, których dzieci zostały urodzone już na statku (jako miejsce urodzenia, w dokumentach zapisywano im aktualne położenie Gustloffa).

Niemcy od razu zorganizowali akcję ratunkową. Według różnych szacunków, uratowało się ponad 1000 pasażerów nieszczęsnego rejsu.

reklama

Jak to wszystko ogarnąć?

Wetterholm w swoim wykładzie skupił się głównie na Gustloffie, ale przypominał także o losie innych niemieckich zatopionych pod koniec wojny statków, które przewoziły uchodźców, a czasem nawet jak w przypadku „Cap Arcony” - więźniów hitlerowskich obozów koncentracyjnych. Opowiadał też pokrótce o Aleksandrze Marinesko, radzieckim dowódcy okrętu podwodnego, który zatopił Gustloffa.

Pytanie, które wciąż pozostaje aktualne, brzmi: jak traktować tamto wydarzenie w kontekście bestialskiego zachowania Niemców w czasie wojny? Dla wielu współczucie dla ofiar Gustloffa jest czymś oczywistym, ale dla kogoś, kto doświadczył realnych krzywd od Niemców takie oczywiste już wcale być nie musi.

Martin Schibli, kurator, krytyk i wykładowca mieszkający w Szwecji, jeden z współorganizatorów prezentowanej obecnie w Gdańsku wystawy „Po prawdże to piękny sztatek beł”, gdzie artyści z Niemiec, Polski, Rosji i Szwecji nawiązują do tragicznych wydarzeń na Bałtyku z końca wojny, mówi:

  • Nadal, po ponad sześćdziesięciu latach od tamtych wydarzeń, ten trudny temat nie poddaje się łatwo dyskusji. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy może być sam moment historyczny, w którym rozegrała się tragedia, czyli końcowa faza II wojny światowej, podczas której miliony ludzi straciły życie. Natomiast pokrzywdzonymi na statkach byli prawie wyłącznie Niemcy, którzy wedle czarno-białej propagandy nie mogli być przedstawiani jako ofiary.
  • Zatopienie «Wilhelma Gustloffa» oraz pozostałych jednostek wiąże się z odmiennymi znaczeniami i konsekwencjami w Niemczech, Polsce, Rosji oraz w Szwecji, które w dużej mierze są nieprzystawalne. Może więc, zamiast podejmować próby wydobycia statków na powierzchnię i w ten sposób przywoływać pamięć o wojnie, lepiej byłoby pozostawić je na dnie morza. Z drugiej zaś strony, pozostając nietknięte na swoim miejscu funkcjonują jako mity przeszłości w pamięci zbiorowej, niczym ukryte memento mori o potężnej historycznej sile wyrazu – uważa Schibli.

Jak przypominają autorzy wystawy (w jej ramach swój wykład zaprezentował Wetterholm) w ostatnich miesiącach drugiej wojny światowej ewakuowano niemieckich uchodźców z portów Prus Wschodnich: Memel (Kłajpeda), Königsberg (Królewiec), Gotenhafen (Gdynia). Akcję opatrzono kryptonimem „Operacja Hannibal”. Niektóre ze statków transportujących uchodźców nigdy nie dotarły do portów docelowych. Szacuje się, że w jednostkach zatopionych w następstwie ataków powietrznych i torpedowych zginęło ok. 40 tysięcy osób, w większości cywilów, dzieci i kobiet.

Redakcja: Michał Przeperski

Polecamy e-book: „Polowanie na stalowe słonie. Karabiny przeciwpancerne 1917 – 1945”

Łukasz Męczykowski
„Polowanie na stalowe słonie. Karabiny przeciwpancerne 1917 – 1945”
cena:
Wydawca:
PROMOHISTORIA [Histmag.org]
Liczba stron:
123
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-934630-9-1
reklama
Komentarze
o autorze
Piotr Olejarczyk
Trójmiejski dziennikarz i pasjonat historii XIX i XX wieku. Ceni dokonania przedstawicieli austriackiej szkoły ekonomii. Ma polityczną słabość do retoryki Rona Paula, a kiedyś (znaną mu tylko z książek i archiwalnych nagrań) retoryką Ronalda Reagana i Margaret Thatcher. Zaczytuje się wszelkimi książkami o Powstaniu Warszawskim, polskim Państwie Podziemnym, XX-wiecznej Rosji (tej sowieckiej, jak i współczesnej), Ameryce i Japonii (też XIX-wiecznej). Muzycznie wciąż zauroczony Interpolem. Sportowo – od 20 lat ligą NBA, a właściwie jedną drużyną z Arizony.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone