Wielki Książę Konstanty: Pół człowiek, pół zwierzę dla pół-państwa

opublikowano: 2025-03-22, 17:23
wszelkie prawa zastrzeżone
Od tego, od wykonania wyroku śmierci na Wielkim Księciu, miało się wszystko zacząć. To napędziłoby całą akcję, nie pozwoliło się jej zatrzymać w pół kroku. Dlaczego Konstanty przeżył tę listopadową noc?
reklama

Ten tekst jest fragmentem książki Jana Maciejewskiego „Nic to! Dlaczego historia Polski musi się powtarzać?”.

Wzięcie Arsenału (mal. Marcin Zaleski, 1830 rok)

Śmierć księcia Józefa stała się czymś w rodzaju „wzorca z Elstery”. Bo przecież kiedy tak leciał nad jej nurtem — przez ten ułamek sekundy naprawdę był. Istniał tak intensywnie, tak mocno, że o czymś podobnym można tylko po marzyć. A na pewno trzeba naśladować. Z jego heroicznej śmierci brali miarę kolejni. Historia jest jak zamachowiec albo porywacz — nie wolno z nią pertraktować. Dogadywać się ani z nią układać. „Nam jedna szarża, do nieba wzwyż / I jeden order, nad grobem krzyż”. Żadnych półśrodków, żadnych niedomówień. Żadne takie nie będą kalać mistycznego ciała narodu polskiego. Tego, które by żyć, potrzebuje krwi kolejnych ofiar.

***

Książę Józef i warszawscy powstańcy — jest kilka wątków, które ich ze sobą wiążą. Nie tylko „całopalne postanowienie”, przekonanie, iż „trzeba umieć umrzeć mężnie”. Również pozostawienie samym sobie przez sojuszników, którzy albo „nie zdążyli” w porę nadejść, albo też przeciwnie, zdołali zniknąć z placu boju, kiedy jeszcze był na to czas. W jednym i drugim przypadku rzeka wyznaczała granicę między dwoma światami, śmiercią i życiem. Tu jeden wyzwoliciel zniknął, tam inny się nie pojawił — dla ginącego samotnie wychodzi na to samo. Wisła i Elstera płyną jednym nurtem, w tym samym wątku.

Niemcy musieli sobie zdawać z tego sprawę, kiedy późną jesienią, czy już nawet wczesną zimą 1944 roku na tknęli się na cudem ocalały postument „golca rzymskiego w koszuli”, konny pomnik księcia Józefa strzegący ruin po pałacu namiestnikowskim. Przyszło im zapewne wtedy na myśl, że to przez niego to wszystko. Z jego powodu musieli zamarudzić w tym dalekim, barbarzyńskim kraju kilka dodatkowych miesięcy. Z jego winy chodzą teraz, trzęsąc się z zimna, i wykonują robotę kalającą honor niemieckiego żołnierza. Cała akcja „doburzania” i tak już unicestwionej Warszawy, wiązania jakichkolwiek sił w chwili, gdy zaraz przyjdzie bronić własnych domów i miast przed realnym niebezpieczeństwem ze Wschodu, a nie tymi cieniami zaklętymi w kamienie, mieszkańcami „świata pomiędzy” (między Wschodem a Zachodem, śmiercią a życiem), ma w sobie wyraźny posmak szaleństwa. Ale dopiero wysadzenie pomnika księcia Józefa wychwytuje ukrytą głęboką w tym szaleństwie metodę.

Tam, w tym kawałku kamienia, tkwiło „to coś”, co kazało Polakom powstanie wywołać, obraz naszego własnego, właściwego tylko nam, szaleństwa. Jakiś duch, którego trzeba było wyegzorcyzmować, wypędzić, niech straszy gdzie indziej, niech znajdzie sobie najlepiej jakieś stado świń. Nasze „Nic to!” znad Elstery, które odbiło się echem sto kilkadziesiąt lat później nad Wisłą. Udzielono mu dokładnie symetrycznej odpowiedzi z niemieckiej strony. „Nic to? Proszę bardzo. Tego miasta już nie ma, jest niczym. I ten pomnik też za moment obróci się w nic (Nichts!)”.

reklama

Ale to jeszcze nie wszystko.

***

Skok Poniatowskiego i powstanie warszawskie — niemal identyczny miał być zdaniem części apologetów obu tych czynów, poruszeń, ich pozytywny rezultat. Oto cesarz Aleksander, patrzący z bezpiecznego oddalenia na ostatnie chwile księcia Józefa, miał sobie pomyśleć: „A, to tacy ci Polacy. To ja ich w swoim państwie nie chcę. Nie żeby od razu wolność, co to to nie, ale takie wściekłe psy, co to chętniej rzucą się ranne do rzeki, niż podkulą ogon pod siebie, bezpieczniej jest trzymać w pewnym oddaleniu. Zrobię im więc takie państewko, co to niby będzie ich, ale tak naprawdę moje. Niech sami siebie trzymają w równym ordynku. Niech Polacy rozsądni studzą gorącą krew szalonych. Wolę być ich dobroczyńcą niż stróżem”. I tak to książę Józef miał nie tylko uratować honor Polaków, ale też wyszarpać dla nich coś na kształt państwa. Królestwo Polskie, zwane też Kongresowym.

I taka sama myśl, ciąg myśli, miałaby się przewinąć przez głowę Józefa Stalina. Że to lepiej mieć w kraju nad Wisłą satelitę niż siedemnastą spośród swoich republik. Że jak owe „pszeki” (pogardliwe określenie Polaków, powstałe ze względu na „szeleszczące” brzmienie naszego języka) są gotowe do takich wariactw jak to powstanie, to z nimi trzeba inaczej. I jak Aleksander wtedy Kongresówkę, tak on teraz podaruje im Polską Rzeczpospolitą, tyle że Ludową. A nawet obwiąże ten podarunek pięknym, błyszczącym papierem w postaci „ziem odzyskanych”. Niech polaczki znają łaskę swego nowego pana.

Wielki Książę Konstanty (mal. George Dawe, 1834 rok)

Jest tylko jeden problem z tym rozumowaniem. Wątpię, czy zgodziliby się z nim główni zainteresowani. Czy powstańcy z Warszawy, którzy na swój zryw porywali się dlatego, że chcieli „być wolnymi i wolność sobie zawdzięczać”, gdyby poinformowano ich w ostatnich dniach lipca 1944 roku, że skończy się ten „skok na Polskę” tak i tak; ale za to, w zamian, ich wnuki dostaną coś na kształt polskie go państwa, z rosyjskiej łaski i z lufą rosyjskiego pistoletu przyłożoną do skroni, to trwaliby w swojej decyzji? Czy sami uznaliby taką transakcję raczej za kpinę, a jej efekt za głębszą, bo bardziej perfidną niewolę?

I — to w istocie jedno i to samo pytanie — czy książę Józef mógłby ruszyć w swą ostatnią szarżę z okrzykiem „za nową formę państwowości polskiej i jej konstytucję!”?

Oczywiście, że nie. Jasne też, że tak stawiając sprawę, postępuję nieuczciwie. Wobec powstańców, Józefa, historii. Nie w ten sposób podejmuje się podobne decyzje; czasami rezultaty historycznych czynów zaskakują w pierwszej ko lejności ich autorów — i to by miały być takie właśnie przypadki. Zwracam tylko uwagę, że zarówno Kongresówka, jak i PRL to raczej ponure żarty z heroizmu Polaków niż jego choćby częściowa gratyfikacja. Że żyjąc w logice „wszystko albo nic”, na połowiczne rozwiązania, dwuznaczne sytuacje, spogląda się ze szczególną niechęcią.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Jana Maciejewskiego „Nic to! Dlaczego historia Polski musi się powtarzać?” bezpośrednio pod tym linkiem!

Jan Maciejewski
„Nic to! Dlaczego historia Polski musi się powtarzać?”
cena:
69,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Wydawnictwo Literackie
Rok wydania:
2025
Okładka:
twarda
Liczba stron:
300
Premiera:
05.03.2025
Format:
143x205 [mm]
Format ebooków:
epub, mobi
Zabezpieczenie ebooków:
watermark
ISBN:
978-83-08-08571-4
EAN:
9788308085714
reklama

Czego najlepszym dowodem jest fakt, że podarunek w postaci „Królestwa Polskiego” sami Polacy potrafili zdzierżyć przez ledwie półtorej dekady.

***

Nie mogła sobie ta niby-Polska wyobrazić lepszego władcy niż carski brat, Konstanty Pawłowicz. Takiego, który bar dziej odpowiadałby całym sobą, swoim wyglądem i zachowaniem jej statusowi. Pół człowiek, pół zwierzę dla pół-państwa.

Maurycy Mochnacki:

„Książę to punkt w hierarchii jestestw średni, wątpliwy i niepewny między dwiema kończynami, u kresu, gdzie ustaje plemię zwierząt, a ród ludzki się zaczyna — połowa małpy, połowa człowieka”. Ewolucja osobnicza Konstantego Pawłowicza zatrzymała się w tym samym miejscu co rozwój polityczny Polski po kongresie wiedeńskim. W punkcie średnim hierarchii jestestw. To, co wylazło z podziemia po okresie (nie tak jeszcze znowu długiego) porozbiorowego niebytu, nie nosiło na sobie żadnych znamion Eurydyki. Prędzej jakiegoś paskudnego, chtonicznego stwora rodem z mitologii Cthulhu.

Maurycy Mochnacki

„Weź ścierwo zdechłych tchórzy, wnętrzności tygrysa,

Jad ze stu grzechotników i całego lisa,

Weź hienę i hydrę, Suworowa serce,

Robespierre’a całego, Nerona mordercę

I zrób masę — i ulep małpę z Ameryki,

Dodaj jej wzrok ponury — dziki,

Ubierz ją w mundur zielony, dodaj akselbanty,

A tą poczwarą będzie wielki książę Konstanty”.

Wnuk Katarzyny Wielkiej urodził się w czasie, gdy tej marzyło się ostateczne zmiecenie Turcji z powierzchni ziemi i restytuowanie na jej zgliszczach czegoś na wzór cesarstwa wschodniorzymskiego. Szykowała dla swego potomka stolicę — Konstantynopol. Samo przez się rozumiało się więc, że ochrzczony on zostanie imieniem cesarza Konstantyna. Jakby to najdelikatniej ująć — wnuk carycy nie do końca spełnił pokładane w nim nadzieje.

Do tego stopnia, że będąc drugim w kolejności do tronu — po Aleksandrze, a przed Mikołajem — został przez swą rodzinę zawczasu zmuszony do zrzeczenia się elekcyjnych pretensji. Nie tylko Polacy twierdzili, że coś z nim jest nie tak. Niejednego wariata zdzierżył rosyjski tron, a jednak — ten cały Konstanty (nawet imię zdawało się z niego kpić) to byłoby już o krok za daleko. Tu również zatrzymał się w połowie drogi, na średnim stopniu drabiny władzy. Wieczny książę, monarchicznie niedorozwinięty.

Ciekawie musiały wyglądać te rozmowy, rodzinno-państwowe narady nad losem książęcej poczwary, z której już nic się nigdy nie wykluje. I ciekawe też, kto pierwszy rzucił pomysł, by nasłać go na Polaków. Idę o zakład, że poprzedził jego wypowiedzenie głośnym okrzykiem: „Eureka!”. No przecież. Będą do siebie pasować, to „królestwo” jest jak dla niego stworzone. To państwo, ten kokon nie podległości, też się przecież nigdy nie rozerwie. Polacy już czują, że zostali w Kongresówkę złapani, że z tego nie wy kluje się żadna niepodległość. Czują to, ale jeszcze nie widzą. Nie dowierzają. Bo jeszcze nie zobaczyli Konstantego. Nie zetknęli się z jego „tygrysim pierszchaniem”. Nie spoczął na nich jego „wzrok podobny do wzroku grzechotnika”. Nie wziął ich na rogi ten „dzik wściekły”. I nie zetknęli się z jego wylewnością, nie uklęknął przed nimi i nie błagał o przebaczanie zaraz po tym, jak zatłukł któregoś z nich. I jeszcze nie obeschły jego łzy na ich nogawkach, jak zaczął zrywać im epolety i trzaskać po pyskach. Kiwali wtedy głowami z jakimś sadystycznym uśmiechem car i jego „bojarzy”. „Ależ będą mieli z nim ubaw”.

reklama

A kiedy już się wyśmiali, otarli łzy rozbawienia, które muś z nich, może nawet samemu carowi, przypomniało się coś jeszcze bardziej zabawnego. „Matko Boska Kazańska, a pamiętacie, jak sami się o niego prosili?!”. I tu znowu mu sieli ryknąć śmiechem. Bo są chwile, kiedy chichot historii zmienia się w rubaszny rechot.

To była ostatnia, rozpaczliwa próba zachowania „jakiejś formy państwowości polskiej” przez nieszczęsnego Stanisława Augusta. Błagał, zaklinał Katarzynę, by uczyniła Konstantego jego następcą. Żeby Rzeczpospolita przetrwała, jakkolwiek, choćby i z rosyjskim wnuczęciem na tronie. „No to teraz będą go wreszcie mieli”.

Ten straceńczy pomysł Poniatowskiego to nie tylko żart historii, ale też jakaś jej ukryta reguła. Jakby od samego początku, od wczesnego dzieciństwa, Konstanty miał uosabiać „nie-do-istnienie” Polski po trzecim rozbiorze. Jego połowiczność była też naszą.

Atak spiskowców na Belweder, 29 listopada 1830 roku

Jarosław Marek Rymkiewicz napisał nawet całą książkę o tym dziwacznym, „polsko-konstantyńskim” pokrewieństwie. Dopięło się ono jak klamrą tym, co wyrabiał Wielki Książę podczas powstania listopadowego. Jak stojąc obok rosyjskich generałów, wiwatował na cześć polskiej kawalerii. Bił się z radości po udzie, gdy Polacy spuszcza li łomot jego własnym rodakom. Opuszczając terytorium Królestwa Polskiego, zapewniał — zdrowo już mających go dosyć oficerów rosyjskich — że czuje się Polakiem. Może nawet — ten fakt pozostaje w skali zdarzeń historycznych w „punkcie średnim hierarchii jestestw” — nucił pod nosem: „Jeszcze Polska nie umarła”. Myślę, że powinien to zrobić. Nie ze względu na nas, ale samego siebie. Był to sobie winien. Pół człowiek, pół zwierzę; pół Polak, pół Rosjanin. Jak stawać w połowie, to do końca, konsekwentnie. Być katem Polaków i polskim patriotą. Jak już zatrzymywać się w rozwoju, to z przytupem.

***

Rymkiewicz zaczyna swoją książkę pytaniem skierowanym do belwederczyków, prowodyrów listopadowej rewolucji w Warszawie: no i czemuście go nie zabili?!

Od tego, od wykonania wyroku śmierci na Wielkim Księciu, miało się wszystko zacząć. To napędziłoby całą akcję, nie pozwoliło się jej zatrzymać w pół kroku. Może i idących na Belweder witały zatrzaśnięte okiennice, może większość Polaków, a na pewno kadry oficerskiej, całego tego powstania wcale sobie nie życzyła, ale jeśli zabijemy carskiego brata, to nie będzie już odwrotu. Z terrorystami, królobójcami (a Konstanty był „jakąś formą króla” tego „jakiegoś rodzaju państwa”) się przecież nie rozmawia.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Jana Maciejewskiego „Nic to! Dlaczego historia Polski musi się powtarzać?” bezpośrednio pod tym linkiem!

Jan Maciejewski
„Nic to! Dlaczego historia Polski musi się powtarzać?”
cena:
69,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Wydawnictwo Literackie
Rok wydania:
2025
Okładka:
twarda
Liczba stron:
300
Premiera:
05.03.2025
Format:
143x205 [mm]
Format ebooków:
epub, mobi
Zabezpieczenie ebooków:
watermark
ISBN:
978-83-08-08571-4
EAN:
9788308085714
reklama

Jarosław Marek Rymkiewicz: „Konstanty musiał zginąć, ponieważ był symbolem. Zabijając księcia, spiskowcy za dawali — mieli zadać — śmierć temu wszystkiemu, co ten książę symbolizował. Ich bagnety skierowane były w tłusty brzuch odziany w zielony, generalski mundur, ale celując w ten brzuch, celowały we wszystko, co ten brzuch reprezentował, ucieleśniał, osłaniał. W to Królestwo, które nie było ich Królestwem. W tych czcigodnych starców, którzy tak niegodnie wysługiwali się obcej władzy. W ten warszawski lud, który tak dobrze bawił się na cesarskich fetach. Oraz w te damy, które po śmierci dobrego cara Aleksandra nosiły na paluszkach pierścienie z napisem: «Notre ange est au ciel». Dlatego to — i przede wszystkim dlatego — Konstanty musiał zostać zabity. Aby wraz z nim zabite zostało i zeszło pod ziemię to wszystko, czego był symbolem”.

A więc zagnać tę poczwarę z powrotem do jaskini, strącić ją do piekieł. Niech nie kala powierzchni ziemi swoją obecnością. Niech zapładnia wyobraźnie pisarzy horrorów klasy B, zamiast straszyć porządnych ludzi. Jeden potwór z drugim, Konstanty z Kongresówką, są ze sobą związani w pasie. Popchnij księcia, to poleci z nim w niebyt i to państwo. Ten poroniony płód polskości. Co będzie potem? Wszystko albo nic. Polska albo „zachodnie gubernie”. Ale lepsze już nic niż to coś.

A jednak. Choć związani spiskiem podchorąży musieli sobie podobne rzeczy powtarzać wiele razy, mieć wszystkie te prawdy bardzo głęboko wyryte w sercach, to Konstantego nie zabili. I to nie zabili go w tak operetkowy, niewiarygodny w swej nieporadności sposób, jakby zwyczajnie chcieli go oszczędzić. Przekłuwali bagnetami jeszcze rozgrzane ciałem Wielkiego Księcia łóżko. Zbili stojące w przedpokoju lustro. Zabili nawet jego najbliższego do radcę. Ale samemu Konstantemu pozwolili uciec.

***

Jeśli szukać uzasadnienia tego „aktu łaski” sprzymierzonych, trzeba cofnąć się do decyzji kilkudziesięciu ich kolegów. Tak konkretnie, jak wyliczają Julian Ursyn Niemcewicz i Szymon Askenazy, czterdziestu dziewięciu. Tylu właśnie oficerów targnęło się z powodu Konstantego na własne życie.

Poniżani przez niego, bici, upokarzani, zmuszani do od bywania wielogodzinnej musztry w specjalnie na tę okazję zmniejszonych, uciążliwie pijących w ciało mundurach, woleli strzelić we własną skroń niż pomiędzy jego rysie oczy. Przekłuć swoją pierś, niż utłuc wreszcie raz a dobrze tego dzika w akselbantach.

Konstanty w czasie bitwy pod Novi (autor anonimowy, 1799 rok)

„Nigdy panujący w Polsce ani nawet bliscy ich — pisał jeden z samobójców, Michał Wilczek, w pożegnalnym liście — nie ginęli z ręki Polaka; obelgi zadawane nam przez wielkiego księcia są takie, że je krew tylko zmazać może; przyjść może chwila, gdy uniesienia mego nie będę mógł być panem; wolę się więc zgładzić niż na nieszczęśliwy, lecz nie skażony dotąd naród mój rzucić plamę zabójstwa”.

reklama

Postawmy sprawę jasno: jeśli kiedyś Polacy mieli się stać narodem królobójców, to tylko w noc listopadową. Trudno wyobrazić sobie lepszego, bardziej pasującego do roli zgładzonego przez swych poddanych tyrana niż właśnie Konstanty. Przecież on nawet nie do końca był człowiekiem. Przebywał właśnie tam, skąd rekrutuje się ofiary na rytualne mordy — na marginesie człowieczeństwa. Kiedy archaiczne ludy wybierały zwierzęta na ołtarze dla swoich bogów, wyszukiwały te możliwie najbardziej podobne do ludzi. Powtórzmy: ofiara musiała pochodzić z zewnątrz, ale też trochę ze środka. Być obca, ale nie do końca; pozostać w jakiś sposób bliska. Jak daleki krewny. Ktoś, kto lawiruje na granicy, najlepiej na kilku granicach naraz.

I taki był właśnie on: ani człowiek, ani zwierzę; ani Rosjanin, ani Polak; ani car, ani król. Wszystkiego po trochu. Jest w nim — jak pisze Rymkiewicz — „jakiś nadmiar i nie domiar równocześnie”. Konstanty był jak wyhodowany do dokonania na nim królobójstwa. Jak gdyby historia zawzięła się w sobie i powiedziała do Polaków: „teraz zrobię z was naród morderców, plemię królobójcze. Żebyście nie czuli się lepsi od Francuzów czy Anglików. I żebyście wreszcie przestali być od nich gorsi. Uczynię was krwiożerczo nowoczesnymi”.

No i się nie udało. Kto mógł przewidzieć, że Polacy będą woleli zabijać samych siebie niż Konstantego? Prewencyjne samobójstwo — nieprawdopodobny pomysł. Byle tylko nie skalać sobie rąk krwią „monarchy”. Jak wielkie musiało być powszechnie przywiązywane do tego faktu znaczenie, że aż czterdziestu dziewięciu dorosłych mężczyzn postanowiło spłonąć na tym właśnie ołtarzu. Zostać ofiarą zastępczą w miejsce Konstantego, tego… czegoś.

***

Zabić Konstantego równałoby się pozbawieniu narodu jego imienia, jego roli. Sprawić, że nie będzie już więcej ofiarą. Bo jak może pozostać nią we własnych oczach ten, kto sam zabił, dopuścił się zbrodni królobójstwa? Kozioł ofiarny nie rzuca się przecież na zgromadzony wokół niego tłum i nie tłucze kopytami na oślep. Posłusznie wypełnia swoją funkcję, odchodzi na pustynię, zostaje przegnany. Tych czterdziestu dziewięciu oficerów musiało zginąć, żeby przeżyć mógł mit (funkcja) Polski jako ofiary. To było jeszcze jedno potwierdzenie tej powziętej względem Polaków decyzji. Czterdzieści dziewięć kolejnych „tak”.

Te czterdzieści dziewięć samobójstw było odpowiedzią — inną niż ta, której oczekiwał w owym czasie od Po laków Rymkiewicz, ale pozostającą w tym samym obszarze sensów i znaczeń. Reakcją na zajęcie przez Polskę „punktu średniego w hierarchii jestestw” było jej nie-do-istnienie; istnienie niepełne, bo z cudzej łaski i pod obcą kontrolą. Z tego stanu trzeba się było jakoś wyrwać, po czyimś trupie. Rymkiewicz życzyłby sobie, by był to trup Wielkiego Księcia. Żeby Polacy stali się (wreszcie, ile można było na to czekać) narodem królobójców. Żeby za cenę krwi kupili sobie prawo do własnego miejsca w Europie. Ale Polacy zdecydowali wówczas inaczej. Podjęli decyzję, że to będzie ich własna krew. Krew samobójczych ofiar.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Jana Maciejewskiego „Nic to! Dlaczego historia Polski musi się powtarzać?” bezpośrednio pod tym linkiem!

Jan Maciejewski
„Nic to! Dlaczego historia Polski musi się powtarzać?”
cena:
69,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Wydawnictwo Literackie
Rok wydania:
2025
Okładka:
twarda
Liczba stron:
300
Premiera:
05.03.2025
Format:
143x205 [mm]
Format ebooków:
epub, mobi
Zabezpieczenie ebooków:
watermark
ISBN:
978-83-08-08571-4
EAN:
9788308085714
reklama
Komentarze
o autorze
Jan Maciejewski
(Ur. 1990), eseista, pisarz, stały felietonista i członek redakcji „Plusa Minusa”, magazynu weekendowego „Rzeczpospolitej”. Współpracownik think tanku Strategy&Future. Były redaktor naczelny wydawanego przez Klub Jagielloński kwartalnika „Pressje”. Autor książek: Milczenie katedry i Już pora. Mąż Oli, tata Juliusza, Anieli, Stefana i Urszuli. Mieszka w Krakowie, pomieszkuje w Beskidzie Makowskim.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2025 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone