Wędrówka bez wędrówki? Przypadek lwowskiego prawnika
Jechaliśmy na północny wschód, później coraz bardziej na północ. Podróż od momentu załadowania trwała dwadzieścia siedem dni. Przez cały ten okres raz tylko, na parę godzin, opuściliśmy nasz wagon. (…) Stojąc w wagonie miało się często wrażenie, że nogi tkwią w zimnej wodzie; (…) czuło się stale piwniczny chłód ciągnący od podłogi. Wielotygodniowa jazda w tych warunkach odbiła się poważnie na naszym zdrowiu. (…) Temperatura w wagonie wahała się (…) stale około zera, a często opadała i znacznie niżej (…).
Tak swoją wywózkę do Republiki Komi wspominał lwowski prawnik Kazimierz Żygulski, żyjący latach 1919-2012. Zesłanie było ceną, jaką zapłacił za swoją działalność na rzecz niepodległej Polski. Jako członek Delegatury Rządu RP na Kraj został aresztowany przez NKWD oraz skazany na 15 lat obozu karnego. Wyrok miał odsiadywać z dala od swojego rodzinnego miasta.
Fragment wspomnień cywilnego konspiratora jest przejawem tego, co jako ludzkość – niezależnie czy pod przymusem, czy dobrowolnie – robimy od zarania dziejów. Jest przykładem wędrówki. A istotą tejże – zdaje się być – przekraczanie przestrzeni. Czy możemy bowiem wyobrazić sobie podróż bez przemieszczania? Czyż można wędrować nie ruszając się z miejsca? Przykład Żygulskiego obnaża pewien paradoks w takim pojmowaniu wędrówki.
Dowody wędrówki
Do zadania sobie powyższych – z pozoru banalnych – pytań skłoniło mnie drobne odkrycie. Przeprowadzając swego czasu kwerendę na temat Kresów Wschodnich, w magazynie Muzeum II Wojny Światowej natrafiłem na karton z pamiątkami po wspomnianym już Kazimierzu Żygulskim. W pudełku znalazłem dwa dokumenty osobiste. Oba zostały wystawione na tę samą osobę (Żygulski), zamieszkującą nieprzerwanie to samo miejsce (Lwów). Wydali je jednak urzędnicy dwóch różnych państw.
Pierwszy dokument został wystawiony przez funkcjonariuszy sowieckich, którzy władzę administracyjną nad Lwowem sprawowali od 22 września 1939 roku. Brak „papieru” stanowił wówczas duży problem. „Kto z jakichś powodów nie otrzymuje paszportu – wspomina Żygulski – (…) musi opuścić miasto i udać się do wskazanych, odległych przynajmniej o sto kilometrów miejsc pobytu. Kto usiłuje przebywać we Lwowie bez paszportu — ryzykuje więzieniem”.
Granice były wówczas płynne, przynależność państwowa nietrwała, a dokumenty błyskawicznie traciły ważność. Po wkroczeniu Wehrmachtu do „Miasta Zawsze Wiernego”, co miało miejsce 29 czerwca 1941 roku, Żygulski otrzymuje kolejny dokument. Tym razem od biurokratów Generalnego Gubernatorstwa.
Lwowski prawnik, podobnie jak wielu innych mieszkańców Kresów, nie ruszając się ze swojego miejsca zamieszkania stykał się z systemami prawnymi, normami społecznymi i obyczajami kolejnych państw. Doświadczał nowych, jakże różnych kultur czy też nie-kultur – w rozumieniu Jurija Łotmana i Borysa Uspieńskiego (casus systemów sowieckiego i niemiecko-nazistowskiego).
Wędrówka „niemiecka” i przenoszenie kultur
„Niemcy byli we Lwowie przez trzy lata. Obserwowałem ich od pierwszego dnia, (…) Obserwowałem administrację, urzędy, kolej — Ostbahn (…), obserwowałem niemieckie, przeważnie wiedeńskie firmy handlowe, które mimo wojny podejmowały we Lwowie swą działalność, patrzyłem na Niemców na ulicach i w lokalach. (…) Sądziłem, że właśnie w Delegaturze musimy nieustannie obserwować okupantów, widzieć i znać ich zasady, metody działania, zrozumieć ich szczególne cechy i formy. Wziąłem na siebie, w Delegaturze, pewną część takiej obserwacji, czytałem regularnie niemiecką prasę, śledziłem publikacje, a także politykę kulturalną, plastykę, repertuar kin i teatrów”.
W ten sam sposób Żygulski obserwował wcześniej Sowietów.
Jego historia pokazuje, że przeciwstawianie zamieszkiwania i wędrowania staje się niejednoznaczne. Że można było przebywać na stałe we Lwowie i przemierzać Polskę, Związek Sowiecki i Generalne Gubernatorstwo. Że możliwe jest wędrowanie bez przemieszczania.
Na okoliczności sprzyjające takiemu zachowaniu wskazuje James Clifford. Współtwórca zwrotu literackiego w antropologii sygnalizuje, że podróżują nie tylko ludzie, ale też kultury (i to oczywiście nie tylko te, które niosą zniszczenie). Owoce tego zjawiska, w sensie etycznym, mogą być najrozmaitsze – Żygulski na własne oczy widział ich ciemną stronę.
Niemniej jednak, są to owoce, które możemy konsumować także i my (i to najczęściej w tej dobrej wersji). Wojażowanie bez oddalania się od naszych domów, jest dosłownie na wyciągnięcie ręki. Wystarczy, że w miejscu naszego zamieszkania poszukamy autentycznych znaków Innego. Wybierzemy się do azjatyckiej restauracji serwującej egzotyczne potrawy, wejdziemy w dialog z niepolskimi emigrantami, szukającymi w naszym kraju bezpiecznej oazy, albo odwiedzimy muzeum, sprowadzające dzieła europejskich malarzy. Słowem: podejmiemy wędrówkę bez wędrówki, czyli znajdziemy ślady przybliżające kulturę Innego. Do tego nie potrzebujemy żadnej wymiany „papierów”.
Źródło cytatów:
K. Żygulski, Jestem z lwowskiego etapu, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1994
redakcja: Jakub Jagodziński
Polecamy e-book Mariusza Gadomskiego – „Jak zabijać, to tylko we Lwowie”
Książka dostępna również jako audiobook!
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.