„We are the champions” – o hymnie sportowców i nie tylko

opublikowano: 2012-07-28, 09:15
wolna licencja
Każdy z nas zna ten utwór, nawet jeśli go nie lubi. Większość z nas czeka ze zniecierpliwieniem aż sportowiec lub drużyna, której kibicujemy podniesie puchar, spadnie confetti, a my przed telewizorami i na trybunach zjednoczymy się śpiewając, że „We are the champions”.
reklama

„We are the champions” – zobacz też: Piłka nożna - historia mistrzostw, sukcesy Polaków i futbol a polityka

Wczoraj, o 8.12 czasu Greenwich Big Ben zaczął bić obwieszczając metropolii największego niegdyś światowego imperium, że za dwanaście godzin nad Tamizą rozpoczną się Igrzyska XXX Olimpiady. Ponad trzysta dyscyplin, ponad dwieście ekip. Wieczorem przedstawienie inspirowane Burzą Williama Szekspira wprowadziło nas w opowieść o wyspie szczęśliwości, metaforze idei braterstwa, która przyświeca idei Pierre’a de Coubertina. Według niej liczy się nie tylko samo zwycięstwo. Historia odnotuje jednak jedynie udział tych, którzy nie wygrali. Zapamięta wielkich przegranych i zwycięzców, tych moralnych, walczących z przeciwnościami losu, i tych medalowych. Jednak tylko tym ostatnim zabrzmi nieformalny hymn każdego championa.

Gdy w 1975 r. ukazał się album Queen „A Night at the Opera” grupa osiągnęła sławę, o której dotychczas mogła jedynie marzyć. Idąc za ciosem rok później nagrała kolejny. Podobnie jak w poprzednim przypadku tytuł został zaczerpnięty od jednego z filmów Braci Marx („Dzień na wyścigach”). Zespół dostrzegał jednak odwrót publiczności od skomplikowanej muzyki. Coraz większą popularnością cieszył się punk rock. Muzycy Queen zdecydowali się na wypróbowanie prostszych niż dotychczas brzmień, czego owocem jest płyta „News of the World”.

Część płyty stanowią utwory, które nie znalazły się na wcześniejszych albumach (np. „Sheer Heart Attack”). Nietypowa płyta czerpała swą prostotą z punk rocka, a zarazem wyśmiewała go. W tym samym czasie, w tym samym studio, gdzie nagrywano „News of the World” swoją płytę nagrywali Sex Pistols. Roger Taylor, odpowiedzialny za pastisz wykonywanego przez nich gatunku ironicznie nazwał to spotkanie „inspirującym”, a samego Sida Viciousa określiła mianem „idioty” i „kretyna”.

Jednak to nie pastisz został zapamiętany z longplaya. Dwoma hitami, które na zawsze przylgnęły do zespołu oraz imprez sportowych były „We Will Rock You” oraz „We are the Champions”. Ten drugi utwór stał się prawdziwym hymnem zwycięzców wszelkiego rodzaju mistrzostw i rozgrywek. Pompatyczny i patetyczny utwór o wyrzeczeniach, motywacji i nagrodzie nie był szczytem osiągnięć liryki rockowej. Freddie Mercury pisywał lepsze teksty. Okazało się jednak, że prostota przesłania i podniosła muzyka uczyniła z utworu międzynarodowy hymn wszystkich tych, którzy swoją ciężką pracą osiągają sukces.

reklama

Queen, nieświadomie i wbrew własnym intencjom, udało się stworzyć pieśń międzynarodową, z którą utożsamiać się może każdy. Udało im się to, czego nie dokonały „Międzynarodówka” i „Czerwony sztandar”. Udało się to czego nie osiągnie żaden hymn narodowy, bo te są śpiewane przez przedstawicieli poszczególnych nacji. Tymczasem w sporcie coraz częściej doceniamy sportowców z innych krajów niż nasz własny. Trudno nam zaśpiewać hymn Japonii, ale gdy zaimponował nam jakiś zawodnik z Kraju Kwitnącej Wiśni możemy zaśpiewać „We are the Champions”. Utwór nie wiąże się z żadnym konkretnym narodem, żadną ideologią. Jest po prostu pieśnią zwycięzców.

Żaden inny utwór Queen, może oprócz „We Will Rock You”, nie zapisał się tak znacznie w popkulturze. Jest on grany na dla zwycięskich drużyn hokejowego kanadyjsko-amerykańskiego Pucharu Stanleya (NHL) i angielskiej piłkarskiej Premier League. Niedawno mogliśmy go słyszeć, gdy polscy siatkarze wygrali Ligę Światową. „We are the champions” bywa grana także na mistrzostwach świata w piłce nożnej i na szeregu innych imprez sportowych. W wielu krajach politycy mają ją przygotowaną na wieczór wyborczy, aby hymn zwycięzców został odśpiewany, gdy wygrają wybory. Ciekawe zresztą ile razy nie odegrano pieśni, bo wyniki były inne niż się spodziewano…?

Innym środkiem mierzalności popularności piosenki jest jego liczne wykorzystanie w filmach. Nie jestem w stanie wymienić wszystkich filmów, w których ją słyszałem, a ich liczba jest z pewnością imponująca. Szczególną estymą darzę jednak ostatnie minuty filmu „Potężne Kaczory 2”. Grupa chłopców po zwycięskim turnieju hokeja na lodzie siedzi przy ognisku, piecze pianki i niemiłosiernie fałszując śpiewa hymn mistrzów.

Jak podaje „Daily Mail”, w 2011 r., grupa naukowców doszła do wniosku, że „We are the Champions” jest najbardziej „chwytliwą” piosenką wszechczasów. Można się zastanawiać skąd ta popularność i na ile te badania są poważne. Z pewnością nie bez znaczenia jest tu melodia. Większość z nas zapewne w ogóle nie zna słów zwrotek, więc nie mają one aż takiego znaczenia. Niemniej, gdy przychodzi refren możemy wykrzyczeć wszystkim wokoło, że jesteśmy mistrzami. Nie ważne czy dyscypliną jest leżenie na kanapie, gotowanie, sport, pisanie czy wabienie płci przeciwnej. Od pierwszej do ostatniej nuty tego utworu możemy poczuć się jak mistrzowie. Czasem zadaję sobie pytanie, czy sportowiec woli dostać medal na podium od działacza lub działaczki, którzy przez większość część zawodów siedzą w klimatyzowanej sali, czy też przebiec słysząc krzyki publiki i ze łzami w oczach oczekiwać, aż Freddie Mercury wyśpiewa, że w tym momencie jest mistrzem. Tej chwili przecież nikt mu nie odbierze.

Redakcja: Michał Przeperski--

Lubisz czytać artykuły w naszym portalu? Wesprzyj nas finansowo i pomóż rozwinąć nasz serwis!

reklama
Komentarze
o autorze
Przemysław Piotr Damski
Doktor nauk humanistycznych w zakresie historii powszechnej, specjalista dziejów XIX i XX wieku, ze szczególnym uwzględnieniem lat 1871–1918. Absolwent Uniwersytetu Łódzkiego; wykładowca w Akademii Finansów i Biznesu Vistula w Warszawie; współpracował ze Społeczną Akademią Nauk w Łodzi przy projekcie „Colonisation and Decolonisation in National History Cultures and Memory Politics in European Perspective”, nadzorowanym przez Universität Siegen (Siegen, Niemcy). Stypendysta Roosevelt Study Center (Middelburg, Holandia).

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone