Walter Isaacson – „Benjamin Franklin” – recenzja i ocena
Walter Isaacson – „Benjamin Franklin” – recenzja i ocena
Na pewno Issacson do swojego zadania podszedł solidnie i metodycznie – czytelnik otrzymuje do ręki książkę liczącą sobie przeszło pół tysiąca stron, a kilkadziesiąt kolejnych zajmują przypisy o przede wszystkim źródłowym charakterze. Nie będzie więc przesadą stwierdzenie, że jeśli chodzi o warsztat historyczny, mamy do czynienia z pozycją rzetelną i spełniającą wymogi naukowości. Jednocześnie jest ona napisana w taki sposób, by zainteresować nie tylko sfery akademickie i znawców tematu, ale szerokie rzesze czytelników. Nie zawsze książka jest wartościowa pod względem naukowym, a jednocześnie można ją czytać dla przyjemności – Walterowi Isaacsonowi udało się nadać swemu dziełu te dwie, z pozoru wykluczające się, cechy. Należy zdecydowanie podkreślić, że jest to dużo osiągnięcie.
Praca Isaacsona jest klasyczną biografią, której ramy czasowe wyznaczone są czasem życia jej bohatera (1706-1790) i która porusza w sposób wszechstronny różne tego życia aspekty. Biorąc pod uwagę, jak nietuzinkową i nie dającą się krótko scharakteryzować postacią był Franklin, napisanie takiej książki na pewno nie było banalnym zadaniem. Wspominałem o obfitej bazie źródłowej, należy też zaznaczyć, że krytyka źródeł nie jest czymś, przed czym autor by się wzdragał. Czyniąc punktem zawiązania narracji fragment utrzymanej w konwencji fikcyjnego listu do syna autobiografii Franklina, Issacson wykazuje, że jest ona elementem późniejsze autokreacji wizerunku autora.
Dla mnie jednymi z najbardziej interesujących fragmentów książki były te, opisujące rodowód i młodość jej bohatera. Rodzina Franklina od pokoleń była związana z angielskim nonkonformistycznym protestantyzmem, a przyjazd do Nowego Świata poza aspektem ekonomicznym wiązał się z pragnieniem swobodnego praktykowania wiary. Rodzina Benjamina Franklina odgrywała pewną rolę w życiu purytańskiej społeczności Bostonu, za „czarną owcę” mógł uchodzić w niej dziadek ze strony matki, który został baptystą i nawiasem mówiąc odnosił niejakie sukcesy w nawracaniu rdzennych Amerykanów. Opisujące to partie książki Isaacsona stanowią fascynujące przedstawienie fragmentu mało wciąż w naszym kraju znanej społecznej i wyznaniowej historii kolonialnej Ameryki Północnej.
Choć jedną z ulubionych młodzieńczych lektur Benjamina Franklina (obok „Żywotów sławnych mężów” Plutarcha) była „Wędrówka Pielgrzyma” Johna Bunyana, to jednak nie pozostał on wierny wierze ojców i nie wyrósł na pobożnego purytanina. Omawiana książka doskonale ukazuje, że nazbyt stereotypowe byłoby wytłumaczenie tego „duchem epoki”. Owszem, „Wiek Rozumu” charakteryzował się jeśli nie odrzuceniem dogmatów religijnych, to poddaniem ich racjonalistycznemu osądowi, ale nie zapominajmy też, że wiek XVIII to w Ameryce także czas przebudzenia duchowego związanego m.in. z działalnością kaznodziejską Jonathana Edwardsa, który wywierał takie wrażenie na odbiorcach, że ci mdleli słuchając o grzeszniku w rękach rozgniewanego Boga. Zetknąłem się z obrazowym określeniem zespołu poglądów, jakie stały za powołaniem Stanów Zjednoczonych Ameryki jako walki dwóch zamkniętych w worku kogutów – Oświecenia i kalwinizmu. Walter Isaacson doskonale pokazuje, że rodząca się Ameryka była Ameryką tak Edwardsa, jak i Franklina.
Poglądom religijnym Franklina najbliżej było do bijącego w Oświeceniu rekordy popularności deizmu. W późniejszym czasie wierzył w Opatrzność kierującą kroki ludzkości na dobre ścieżki, ale niekoniecznie zajmującą się wysłuchiwaniem indywidualnych modlitw. Potomek gorliwych purytanów zdecydowanie odrzucał kalwińską doktrynę predestynacji. Wydaje się, że przekonanie o poleganiu jedynie na łasce Bożej trudno było mu pogodzić z raczej optymistyczną antropologią, ideą postępu i wzorcem self made mana. Stawiane przez Franklina na piedestał cnoty oszczędności, skromności czy praktyczności zdecydowanie można jednak uznać za kalwińskie atawizmy kulturowe. Ten oświeceniowy deista stanowczo wspierał religię w życiu i działalności publicznej. Uważał, że bez niej nie sposób uzasadnić moralnego postępowania i zapewnić porządku społecznego – w czym utwierdzały go analiza wlanego postępowania i doświadczenia np. bycia oszukanym przez znajomych deistów. Szczególna więź łączyła go z jednym z przebudzeniowych kaznodziejów George’m Whitefieldem. Choć Whitefield nie wymodlił nawrócenia Franklina, to ten wspierał go w wydawaniu traktatów ewangelizacyjnych czy wynajmowaniu pomieszczeń na spotkania z publicznością.
Walter Isaacson wszechstronnie omawia różne aspekty życia i myśli Benjamina Franklina. Ukazana zostaje jego filozofia społeczna, zorientowana na reprezentowanie punktu widzenia klasy średniej. Dziś brzmi to banalnie, w końcu większość sił politycznych twierdzi, że opiera się na warstwach średnich – pamiętajmy jednak, że w tamtych czasach takie postawienie sprawy stanowiło powiew świeżości – w Europie panował wszak jeszcze feudalizm. Franklin był i byłby pewnie dziś przeciwnikiem nadmiernych wydatków socjalnych – uważał, że rozdawanie pieniędzy za nic jedynie demoralizuje beneficjentów. Choć należy podkreślić, że nie był też dogmatycznym przeciwnikiem zaangażowania państwa ani pomocy społecznej. Ukazana zostaje też ewolucja poglądu bohatera książki na niewolnictwo – od publikowania w redagowanej przez siebie w młodości gazecie ogłoszeń o handlu niewolnikami po stanowcze potępienie tej „szczególnej instytucji”.
Autor zwraca uwagę, że jako naukowiec i wynalazca nie miał Franklin formalnego i usystematyzowanego wykształcenia. Wskutek tego nie był w stanie swych pomysłów sformułować w postaci ogólnych teorii na kształt tych Newtona. Choć z drugiej strony biograf zastanawia się, czy nadmierny akademicki formalizm nie zabiłby kreatywności Franklina. Obszernie omawianie jest życie prywatne i rodzinne bohatera książki i to nie bez pikantnych szczegółów, takich jak korzystanie podczas europejskich wojaży z usług prostytutek. Zamiłowanie do dam lekkich obyczajów stanowiło zresztą rodzinną tradycję mężczyzn z rodziny Franklinów, podobnie jak posiadanie nieślubnego potomstwa – choć traktowany był jako pełnoprawny członek rodziny, syn Franklina William był z nieprawego łoża, podobnie jak jego syn Temple, który również doczekał się nieślubnego potomka. Przez całe życie Benjamin Franklin lubił flirtować z młodszymi kobietami, co jednak bardziej było konwencją towarzyską i rozrywką umysłową niż próbami podbojów miłosno-erotycznych. Wbrew pozorom miał bardzo udane, choć odznaczające się dużym praktycyzmem, relacje z żoną – większe problemy miał z dziećmi i ich wyborami matrymonialnymi.
Mniej wciągające były dla mnie partie książki poświęcone pobytom zagranicznym Franklina – najpierw jako posła Pensylwanii w Wielkiej Brytanii, gdzie zaprzyjaźnił się m.in. z Davidem Hume ’m i o jego konflikcie politycznym z rodziną Pennów, a następnie misji w Paryżu. Wkład Franklina w niepodległość Stanów Zjednoczonych ukazany jest za to porywająco – widzimy jego ewolucję od lojalnego poddanego do kolonialnego „patrioty”, nie tak powszechne wówczas przekonanie o potrzebie możliwie ścisłego zintegrowania w jeden organizm trzynastu kolonii. Z Franklinem związane są też pewne symbole rewolucji amerykańskiej. Choć to nie on, a Thomas Jefferson napisał Deklarację Niepodległości (z korzyścią, jak zauważa Isaacson, dla jej stylu), to jej treść ściśle odpowiadała filozofii Franklina. Także gdy Anglik Thomas Paine wydał anonimowo popierający rewolucję traktat Zdrowy rozsądek, argumentacja i idee w nim zawarte sprawiały, że o jego autorstwo powszechnie podejrzewano Franklina. Wreszcie to opis zauważonego przez Franklina u jednego z doboszy wizerunku grzechotnika zainspirował Christophera Gadsdena do zaprojektowania słynnej flagi przedstawiającej węża, przestrzegającego, by po nim nie deptać. Tzw. flaga Gadsdena jest po dziś dzień używana przez amerykańskie ruchy libertariańskie i prawicowe i stała się wręcz kulturowym memem. Czas wojny o niepodległość przyniósł też Benjaminowi Franklinowi rozłam w rodzinie – jego syn William jako gubernator New Jersey pozostał lojalistą.
Książka zawiera aparat krytyczny. Wspominałem już o obfitych przypisach o przede wszystkim bibliograficznym charakterze. Otrzymujemy też zbiór zwięzłych biogramów najważniejszych w życiu Franklina postaci i kalendarium życia bohatera książki. Bardzo ciekawie wypadają też przeliczniki walut obowiązujące za życia Franklina. Nieco doskwiera natomiast brak indeksu osobowego.
Od strony edytorskiej trudno książce cokolwiek zarzucić. Zawiera szereg ilustracji, w przeważającej liczbie kolorowych, przedstawiających Franklina, wydarzenia w których brał udział, czy też ważne w jego życiu miejsca. Nie mogło też zabraknąć reprodukcji wykonanego przez bohatera książki rysunku politycznego, przedstawiającego węża pokrojonego na trzynaście symbolizujących poszczególne kolonie kawałków z podpisem Join or die. Na uznanie zasługuje tłumaczenie Jana Szkudlińskiego, nie stroniące jak się zdaje od tzw. Easter eggów (uśmiechnąłem się przy „grosza daj Belizariuszowi”). Jedyna wpadka skądinąd zdającego się rozumieć specyfikę i wrażliwość związaną z terminologią związaną ze światem protestanckim tłumacza to stwierdzenie o jednej z postaci, że uczyła się na księdza. Purytanie z Massachusetts uznaliby to za ciężką obelgę!
Książka Waltera Isaacsona to lektura obowiązkowa dla osób zainteresowanych XVIII-wieczną Ameryką, zasługująca przy tym na polecenie z czystym sumieniem wszystkim pozostałym czytelnikom.