W poszukiwaniu polskiego Quislinga
Okupacja czy wasalizacja?
Przed takim dylematem stał Adolf Hitler na przełomie września i października 1939 roku. Co zrobić z ogryzkiem, który pozostał z Polski po tym, jak podzieliły się nią III Rzesza i Związek Sowiecki? Wśród niemieckich elit władzy zdania na ten temat były podzielone.
Ludzie starej daty – dyplomaci, generałowie Wehrmachtu – namawiali Hitlera, aby przystał na stworzenie kadłubowego państwa polskiego. Oczywiście uzależnionego od III Rzeszy, ale rządzonego i administrowanego przez polskie władze.
„Jakobini” nowego porządku – gestapowcy, esesmani, rasowi fanatycy z NSDAP – namawiali Hitlera, by wprowadził surowy reżim okupacyjny: Polaków wziął za twarz, a Polskę bezwzględnie eksploatował. Traktował ją jako rezerwuar taniej siły roboczej, surowców i płodów rolnych.
Zwolennicy ułożenia sobie stosunków z Polakami mieli jednak zasadniczy problem. Musieli znaleźć partnera po polskiej stronie. Jakąś cieszącą się poparciem społecznym osobistość, która zgodziłaby się stanąć na czele rządu nowej Polski. Niemcy rozmawiali na ten temat między innymi z Januszem Radziwiłłem, Adamem Ronikierem, Alfredem Potockim i Stanisławem Estreicherem. Rozmowy te nie przyniosły jednak większych rezultatów.
Niemcy zwrócili się również do Władysława Studnickiego. Rozmowy z polskim germanofilem podjęli wspomniani już Johann Wühlisch i Dagobert Dürr. Zaprosili go do Berlina, gdzie miały już być prowadzone konkretne pertraktacje na wyższym szczeblu.
Studnicki jednak odmówił, zorientował się bowiem, że wpływy zwolenników porozumienia z Polską są niewielkie. Nie chciał jechać do stolicy III Rzeszy bez gwarancji, że zostanie przyjęty przez Hitlera lub Göringa. Gdyby zaprosił go sam Führer, Studnicki – jak wspominał – pojechałby niezwłocznie.
Co ciekawe, Niemcy próbowali jednocześnie ściągnąć do Berlina Stanisława Cata-Mackiewicza, który wówczas przebywał w Kownie. Niemiecki poseł w tym mieście gotowy był wydać mu list żelazny. Mackiewicz jednak z takich samych powodów jak Studnicki uchylił się od podróży do Berlina.
Sprawa ta świadczy jednak o tym, że Niemcy chcieli podjąć negocjacje z całym środowiskiem germanofilskim skupionym niegdyś wokół „Słowa”. Zarówno Niemcy, jak i sam Studnicki zdawali sobie jednak sprawę, że środowisko to nie cieszy się masowym poparciem Polaków, nie ma również niezbędnego zaplecza – tysięcy działaczy i sympatyków w terenie. Dlatego Studnicki poinformował Niemców, że na czele Centralnego Komitetu Narodowego powinien stanąć nie on, ale Wincenty Witos.
Było to zagranie taktyczne, probierz niemieckich intencji. Studnicki dowiedział się bowiem, że Gestapo aresztowało Witosa i zamknęło go w więzieniu w Rzeszowie. Uznał więc, że może wykorzystać swoje rozmowy z władzami okupacyjnymi do wyciągnięcia lidera ludowców na wolność.
Studnicki oświadczył – raportował rządowi na emigracji były konsul Jan Brodzki – że dla prowadzenia jakiejkolwiek rozmowy na tematy polityczne musiałby przedtem porozumieć się z Witosem, i to nie w więzieniu, w którym Witos przebywał, ale z Witosem na wolności. Wówczas Niemcy dali Studnickiemu do dyspozycji samochód i wręczyli mu rozkaz zwolnienia dla Witosa.
W Rzeszowie Studnicki się przekonał, że jego podejrzenia były słuszne. Wpływy zwolenników liberalnego kursu wobec Polski były znikome i przeważyła opinia twardogłowych z NSDAP. Niemieckie władze bezpieczeństwa storpedowały całą inicjatywę. Naczelnik zakładu karnego odmówił uhonorowania dokumentu i zwolnienia Witosa. Studnicki wrócił do Krakowa z kwitkiem.
Wyraźnie zakłopotany Dürr zapewnił polskiego germanofila, że sprawa została przekazana wyżej i kolejnego dnia Witos opuści więzienie. Poprosił Studnickiego, żeby udał się do domu przywódcy ludowców w Wierzchosławicach i tam na niego czekał. Była to jakaś idiotyczna zabawa w kotka i myszkę. Studnicki pojechał do Wierzchosławic, ale Witosa wciąż nie było! Po dwudniowym bezowocnym oczekiwaniu zrezygnował i wrócił do Krakowa. „Okazało się, że Gestapo albo SS położyło swoje veto” – wspominał po latach.
19 października 1939 roku Studnicki wysłał więc do rzeszowskiego więzienia list, w którym zaproponował Witosowi, aby stanął na czele komitetu. Wyraził nadzieję, że Niemcy na początek przekażą temu quasi-rządowi sprawy szkolnictwa, sądownictwa oraz – co najważniejsze – budowę armii polskiej. Witos jednak propozycję odrzucił. Cała sprawa przyniosła jednak pozytywny skutek uboczny. Otóż interwencja Studnickiego ostatecznie okazała się skuteczna. Po kilku dniach przepychanek i kłótni na szczytach aparatu okupacyjnego Witos wyszedł na wolność. Jak donosił informator ambasady polskiej w Bukareszcie, stało się tak właśnie na skutek starań i zabiegów Studnickiego.
Tymczasem atmosfera w okupowanej Polsce gęstniała. Narodowi socjaliści zaczęli pokazywać swoją prawdziwą naturę. Studnicki był świadkiem pierwszych szykan wobec krakowskich Żydów. Zaczęły do niego dochodzić informacje o represjach wymierzonych w Polaków na ziemiach wcielonych do Rzeszy. Wszystko to wywoływało w nim, zawsze czułym na ludzką krzywdę, oburzenie. W Krakowie wkrótce doszło do pierwszych aresztowań polskiej inteligencji, uznanej przez Gestapo za źródło potencjalnego oporu i spisków. Aresztowano profesorów. Do więzienia na Montelupich trafił były burmistrz miasta i senator BBWR Karol Rolle. Gdy Studnicki dowiedział się o jego aresztowaniu, interweniował u władz okupacyjnych. W grudniu 1939 roku Rolle został zwolniony.
Studnicki już wówczas wyrobił sobie zdanie na temat poszczególnych instytucji III Rzeszy. Bardzo krytycznie oceniał brunatny aparat bezpieczeństwa, a dobre zdanie miał z kolei o Wehrmachcie. O ile członkowie NSDAP przypominali mu do złudzenia bolszewików, o tyle w oficerach niemieckiej armii wyczuwał ducha i tradycje starych, konserwatywnych Niemiec Wilhelma II.
Żołnierze i oficerowie niemieccy w restauracjach i kawiarniach okazywali uprzejmość względem Polaków – zapamiętał Studnicki. – Chętnie rozpoczynali rozmowy, wyrażając zawsze ubolewanie, że Anglia wciągnęła Polskę do wojny. Pod Krakowem był urządzony obóz dla polskich oficerów jeńców. Dostęp do niego był łatwy. Ci, którzy życzyli sobie odwiedzić obóz, mówili do niemieckich żołnierzy stojących na straży obozu, że idą odwiedzić krewnego. Nie sprawdzano, nie pytano nawet o nazwisko odwiedzającego lub odwiedzanego. Przepuszczano. Polscy oficerowie w obozie jeńców mówili, że są często nagabywani przez oficerów niemieckich, upewniających ich, że wkrótce będą wolni i z nimi razem pomaszerują przeciw Sowietom.
Choć obraz Wehrmachtu zapamiętany przez Studnickiego był nieco wyidealizowany, rzeczywiście wielu niemieckich oficerów z odrazą odnosiło się do krwawych mordów, jakich na Polakach dopuszczały się Gestapo i SS. Uważali je za sprzeczne z rycerskim kodeksem honorowym. Szczególnie przyzwoicie zachowywał się głównodowodzący niemieckich sił okupacyjnych generał Johannes Blaskowitz, który wysyłał do Berlina memoriały piętnujące zbrodnie dokonywane przez zbirów w czarnych mundurach.
Na terenie okupacji niemieckiej działają cztery rodzaje władz: wojskowe, administracja cywilna, Gestapo i Sicherheitspolizei – wyliczał były konsul Jan Brodzki. – Wojsko zachowuje się właściwie bardzo przyzwoicie, lecz wpływy jego na stosunki w Polsce maleją z dwóch przyczyn: redukcji garnizonów i odsuwania wojska od załatwiania wszelkich spraw przez pozostałe czynniki. W początkach okupacji wojsko przejawiło pewną inicjatywę w kierunku utworzenia jakiegoś rządu polskiego, a mianowicie w stosunku do prof. Studnickiego, który mi o tym sam opowiadał w Warszawie.
Ten tekst jest fragmentem książki Piotra Zychowicza „Germanofil”:
Niestety to nie Blaskowitz ani podobni mu oficerowie mieli głos rozstrzygający. Decydował Hitler i otaczający go „czarny zakon”. Projekt Studnickiego umarł więc śmiercią naturalną. Zainteresowanie nim stracili sami Niemcy. Rywalizację między zwolennikami polityki liberalnej a polityki zamordystycznej wygrali ci drudzy. W połowie października 1939 roku Adolf Hitler zrezygnował z koncepcji Polski kadłubowej i zdecydował się utworzyć Generalne Gubernatorstwo. Twór ten formalnie powstał 26 października 1939 roku.
Zwyciężył więc projekt – jak określił to Studnicki – „wzorowany na koloniach angielskich w murzyńskiej Afryce”. „Koncepcję tę poparł Hitler, jej entuzjastą był Himmler, jej autorem gubernator Frank” – pisał polski germanofil. Przyczyny tego były co najmniej trzy: 1. Protest Józefa Stalina, który 25 września 1939 roku w rozmowie z ambasadorem Niemiec w Moskwie hrabią Friedrichem-Wernerem von Schulenburgiem wyraźnie dał do zrozumienia, że nie życzy sobie, aby Niemcy tworzyli jakiekolwiek państwo polskie. 2. Uraz Adolfa Hitlera wobec Polaków, którzy odrzucili jego ofertę sojuszu, a co za tym idzie pokrzyżowali geopolityczne plany. Wściekłość Führera wywołały również mordy na niemieckiej ludności cywilnej, jakich w Bydgoszczy i innych miastach Pomorza dopuścili się maruderzy z polskiej armii i polscy cywile. 3. Brak licznego polskiego środowiska gotowego podjąć kolaborację z Niemcami. Jak słusznie pisał 30 grudnia 1939 roku w swojej kronice Ludwik Landau, „sam Studnicki nie wystarczy”.
Władysław Studnicki od razu wyczuł zmianę nastawienia Niemców.
Przed 15 października przedstawiciel propagandy oraz przedstawiciel Ministerstwa Spraw Zagranicznych zapewniali mnie, że stosunki ułożą się korzystnie dla obu stron – wspominał. – Obiecywali auto do Warszawy. Po przyjeździe z Berlina byli nadal uprzejmi, ale twierdzili, że do Warszawy nie mam co jechać, że Warszawa zupełnie zburzona, że Goebbels ma do mnie napisać list. Otóż listu tego nie otrzymałem.
Do kompromisu między Polakami a Niemcami w 1939 roku nie doszło. Projekt Centralnego Komitetu Narodowego trafił do kosza. Po fiasku, którym zakończyła się ta pierwsza próba podjęcia gry z Niemcami, Studnicki uznał, że w Krakowie nic już nie wskóra. Możliwości akcji politycznej się wyczerpały. Nie było tam ani z kim, ani o czym rozmawiać.
Sprawa Studnickiego – oceniał niemiecki historyk profesor Martin Broszat – jest oczywistym dowodem na to, że od października 1939 r. kierownictwo narodowosocjalistyczne nie życzyło sobie politycznego rozwiązania kwestii polskiej i że polityka wraz z dyplomacją musiały skapitulować przed „nowym ładem” posługującym się w pierwszym rzędzie środkami policyjnymi.
Studnicki postanowił więc wrócić do domu, do Warszawy. Wyruszył 20 października 1939 roku. Po drodze zatrzymał się w Łodzi, która już wkrótce miała zostać przemianowana na Litzmannstadt i wcielona do III Rzeszy jako część prowincji Warthegau.
„W drodze spotykałem wagony wysiedleńców z Gdyni i innych miejscowości Pomorza – wspominał. – Nasze położenie zaczynało być tragiczne”. Samo miasto również zrobiło na nim przygnębiające wrażenie. Łódź „zmieniła swą fizjonomię”, napisał. Miejscowi Niemcy manifestowali swoją przynależność narodową. Ulice udekorowane były jaskrawymi sztandarami ze swastyką. W witrynach sklepów i w oknach wisiały portrety Hitlera.
Studnicki oczywiście nie wybrał się do Łodzi na wycieczkę. W mieście odbył szereg spotkań i narad politycznych. Niemal prosto z dworca udał się do miejscowej komendantury Wehrmachtu, gdzie zażądał widzenia z głównodowodzącym.
Dość nieoczekiwanie, idąc ulicą Piotrkowską – wspominał warszawski dziennikarz Tadeusz Garczyński – spotkałem znanego germanofila prof. Władysława Studnickiego.
– Co pan tu robi? – Wracam z Krynicy [pomyłka, chodzi oczywiście o Rabkę – przyp. P.Z.]. Tam zaskoczyła mnie wojna. Nie mam gdzie nocować, szukam jakiegoś hotelu.
Udało mi się ulokować go u moich znajomych. Tego samego dnia widziałem się z nim wieczorem w kawiarni.
– Byłem w sztabie niemieckim – opowiadał mi Studnicki. – Zostałem przyjęty przez generała, który mi przypomniał, że słuchał moich wykładów w Berlinie. Powiedziałem mu, że warto zanalizować sytuację. Kampania w Polsce to tylko początek. Każda wojna kończy się wygraną, przegraną lub nierozegraną. Rozważmy każdą z tych ewentualności…
Słuchałem tych słów nie bez cienia podziwu. Proponować Niemcom, pijanym zwycięstwem, rozważanie możliwości przegrania wojny – to było w stylu Studnickiego.
Czołowy polski germanofil spotkał się także z łódzkimi przemysłowcami, ludźmi – jak to określił – „krwi niemieckiej, kultury polsko-niemieckiej, politycznie czującymi się Polakami”. Byli to panowie Robert Geyer i Juliusz Kindermann. Byli załamani rozwojem wypadków.
Mówili mi, że przemysłowcy nawet czujący się Niemcami są przeciwnikami odłączenia Łodzi od Polski – wspominał Studnicki. – Prowadzona jest jednak akcja niemieckich narodowych socjalistów, półinteligentów, rozgoryczonych z powodu wydalenia przed wojną Niemców z fabryk i tumultów antyniemieckich.
Wojna i eskalacja obopólnej nienawiści dla polskich przemysłowców pochodzenia niemieckiego były dramatem. Przed wojną polskie władze zabroniły im zatrudniać Niemców, teraz władze niemieckie zabroniły im zatrudniać w fabryce Polaków. Robert Geyer krótko po wyjeździe Studnickiego – 12 grudnia 1939 roku – został zastrzelony przez Gestapo we własnym domu za odmowę podpisania folkslisty i zastosowania się do antypolskich zarządzeń nowych władz.
Studnicki w Łodzi rozmawiał również z pastorami. W środowisku tym był bardzo popularny i szanowany ze względu na przedwojenny artykuł w „Słowie”, w którym wystąpił przeciwko działaniom rządu zmierzającym do polonizacji Kościoła ewangelickiego. Pastorowie powiedzieli mu, że na początku października 1939 roku do Łodzi przyjechał wysoki rangą przedstawiciel władz w Berlinie.
Urządził zebranie i zakomunikował, że Polska pozostanie państwem niepodległym, ale jej pierwszy premier będzie wyasygnowany przez rząd niemiecki – pisał Studnicki. – Otóż dano do rozważenia kilka kandydatur: Janusza Radziwiłła, moją i paru jeszcze osób. Niemcy łódzcy uznali, że ja byłbym najbardziej odpowiednim premierem. Otóż pogłoska, która przeniknęła do prasy zagranicznej, że mnie proponowano objęcie rządów, powstała prawdopodobnie wskutek tego zebrania. Ani ja, ani Radziwiłł, ani Adam Ronikier nie otrzymaliśmy jednak tej propozycji. Wytworzyła się bowiem realizacja innej koncepcji – Generał Gubernatorstwa.
Pogłoski, o których pisał Studnicki, rozeszły się nie tylko po całym Generalnym Gubernatorstwie, dotarły nawet za Atlantyk. Poseł polski w Rio de Janeiro Tadeusz Skowroński 12 grudnia 1939 roku zapisał w swoim diariuszu, że Studnicki „nie chciał się podjąć misji utworzenia rządu”.
Wielu przy spotkaniu ze mną – pisał Studnicki – wyrażało mi wówczas uznanie, że nie przyjąłem od Niemców mandatu tworzenia rządu, że dałem dowód patriotyzmu i samozaparcia się. Odpowiadałem na to, że niestety żadnej propozycji nie miałem.
Brutalne represje Gestapo, włączenie Łodzi do Rzeszy, widok eszelonów z Polakami deportowanymi z Pomorza – wszystko to wstrząsnęło Studnickim, poderwało jego nadzieje. „Badałem grunt – wspominał – tworzyłem projekty oparte na warunkach realnych, ale jak się okazało, nieodpowiadające linii politycznej, którą wbrew niemieckiej racji stanu poszła polityka Trzeciej Rzeszy”.
Po latach, już na emigracji, Studnicki swoją działalność w pierwszych tygodniach po wrześniowej klęsce ujął krótko: „Po pogromie – usiłowałem ratować państwo. Nie udało się”.