W odpowiedzi
Dla każdego badacza dziejów najnowszych wszelkie komentarze uczestników analizowanych przez niego wydarzeń są cenne. Bardzo za nie dziękuję. Cieszę się, że bohaterowie historii, którą opisuję zechcieli wyrazić swoje opinie na temat moich ustaleń. W pierwszej kolejności chciałbym odnieść się do kwestii tzw. nurtu niepodległościowego podniesionej, w komentarzu pod moim tekstem, przez Mirosława Lewandowskiego. Następnie ustosunkuję się do problemów stawianych przez Macieja Gawlikowskiego.
Sprawa tzw. nurtu niepodległościowego wymaga obszerniejszego wyjaśnienia. Jego istnienie jako zwartej organizacji po raz pierwszy zanegował Andrzej Friszke. Uczynił to w swojej pionierskiej książce o opozycji w PRL wydanej jeszcze w latach dziewięćdziesiątych. Zrobił to powołując się m.in. na relację Restytuta Staniewicza, wedle Leszka Moczulskiego jednego z członków tej organizacji. Staniewicz zaprzeczył istnieniu nn. Grzegorz Waligóra w książce o ROPCiO te ustalenia podtrzymał. Sam nn, według Moczulskiego, miał być bardziej zakonspirowaną organizacją o tej samej nazwie co Nurt Niepodległościowy (NN) istniejący w ramach ROPCiO. Pisząc ten fragment tekstu miałem również do dyspozycji notację przeprowadzoną z Restytutem Staniewiczem przez pracownika poznańskiego oddziału IPN w niedługim czasie przed śmiercią tego zasłużonego opozycjonisty. Podtrzymał on w niej wcześniej stawiane przez siebie tezy.
Jeżeli fragment mojego artykułu o Nurcie Niepodległościowym jest dla czytelników zbyt lakoniczny, to zainteresowanych odsyłam do książki Grzegorza Waligóry poświęconej ROPCiO. Historyk ma obowiązek konfrontować źródła, a nie ślepo wierzyć jednemu świadkowi historii, nawet jeżeli jest nim Leszek Moczulski. Przez wiele lat (również w PRL) mówił on o istnieniu nn, jednak przy jego skłonności do formalizowania luźnych struktur, z warsztatowego punktu widzenia taka informacja jest nie dość przekonująca. Zaznaczam, że nie jest to równoznaczne z deprecjonowaniem relacji Leszka Moczulskiego. W artykule wielokrotnie się do niego odwołuję. Podsumowując, to właśnie rzetelne konfrontowanie ze sobą źródeł wymaga postawienia znaku zapytania przy istnieniu nn. Chociaż oczywiście nie wykluczam, że rację mogą mieć moi polemiści, a nie prof. Andrzej Friszke, dr Grzegorz Waligóra czy mgr Grzegorz Wołk.
Według Macieja Gawlikowskiego postawiłem tezę, że grupa agentów Służby Bezpieczeństwa założyła organizację konspiracyjną, która była cały czas kontrolowana, a wręcz sterowana przez SB. Taka teza w tekście nie pada, a krytyków, jeżeli uważają inaczej, proszę o konkretny cytat. Pisząc: Duży stopień nasycenia agentami SB środowiska KPN (włącznie z zarejestrowaniem w okresie 1969-1977 Leszka Moczulskiego jako TW „Lech”), przynajmniej w fazie jego formowania, sugeruje, że komunistyczne władze i ich służby specjalne nie rozbiły tego ruchu w momencie tworzenia tylko z powodu pewności, że jest on całkowicie kontrolowany. Niestety dostępne materiały archiwalne nie są w stanie tej tezy w pełni potwierdzić, niemniej jednak jej nie wykluczają. Wydaje się, że z perspektywy SB korzystniejsze było istnienie zinfiltrowanej opozycji o profilu niepodległościowym niż struktury zakonspirowanej (a tym samym pozostającej poza wszelką kontrolą) nie miałem na myśli, że KPN był w pełni kontrolowany przez SB. Nie da się ukryć, że agentura w KPN istniała. Liczba Tajnych Współpracowników wśród sygnatariuszy była znaczna i to było główną informacją zawartą w cytowanym fragmencie. Moim zdaniem mógł to być powód do ograniczenia najbardziej represyjnych kroków wymierzonych w KPN, czyli aresztowań i wieloletnich wyroków pozbawienia wolności. Rozumiem, że zagadnienie TW to kwestia problematyczna i nie mnie oceniać moralny aspekt całej sprawy. Nie da się jednak ukryć, że w najbliższym otoczeniu Moczulskiego, Szeremietiewa i Stańskiego działała spora liczba TW. Nigdzie natomiast nie stawiam tezy, że organizacja ta była kontrolowana przez SB. Mało tego, było dla mnie oczywiste, że tekst wskazuje na zupełnie coś przeciwnego. Opisuję, że pomimo aresztowań, szykan SB i działalności TW, KPN trwała dalej i usiłowała obalać ówczesny system polityczny metodami, które sama uznawała za najwłaściwsze. Niestety, w gronie członków organizacji znajdziemy również osoby, które w różny sposób znalazły się po drugiej stronie i które SB traktowała jako swoich agentów. Zajmijmy się tymi wymienionymi w tekście.
Krzysztof Gąsiorowski - przed wyrzuceniem z KPN był jednym z najbliższych współpracowników Moczulskiego. Odpowiadał m.in. za tworzenie struktur regionalnych. Przez krótki czas pełnił funkcję przewodniczącego Konfederacji. Twierdzenie, jakoby nie miał on żadnego wpływu na organizację jest nieuprawnione. Konkretny przykład: to nie kto inny jak Gąsiorowski podjął decyzję o zawieszeniu działalności Obszaru II KPN w listopadzie 1980 r. Wartościowe informacje na temat działalności Gąsiorowskiego zawiera m.in. artykuł Marcina Bukały z książki „Konfederacja Polski Niepodległej na drodze do wolności”, gdzie autor opisuje wpływ jaki Gąsiorowski miał na tworzące się struktury partii na Podkarpaciu.
Ryszard Zieliński – w okresie poprzedzającym powstanie KPN i jakiś czas później, był jednym z najbliższych współpracowników Moczulskiego. W Instytucie Polskim i Muzeum Sikorskiego w Londynie znajduje się wartościowa korespondencja nt. KPN, którą prowadził z przedstawicielami rządu emigracyjnego. Moim zdaniem to dzięki niemu SB ujęła ukrywającego się Romualda Szeremietiewa. To głównie z nim kontaktował się Szeremietiew, a w zachowanej dokumentacji SB jest wyraźna informacja, że zatrzymano go dzięki informacjom ważnego TW kontrolowanego przez krakowską SB.
Stachnik, Wilk, Koleśnik – zgadzam się z Maciejem Gawlikowskim, że wszyscy wymienieni „nie byli postaciami pierwszoplanowymi”. Brali jednak udział w wielu spotkaniach i inicjatywach KPN, w których uczestniczyła niewielka grupa osób. Akurat w ich przypadku zachowały się bardzo obszerne teczki pracy (liczone w metrach bieżących), które stanowią dziś bezcenne źródło historyczne. Sięganie do nich jest dla historyka koniecznością, a nie przejawem chorobliwej fascynacji.
Matylda Sobieska – Maciej Gawlikowski słusznie stwierdza, że złamano ją już po 1 września 1979 r., nie była w Konfederacji osobą ważną i szybko przestała w niej działać. Nie oznacza to jednak, że jej działalność nie była dla KPN szkodliwa. W tekście odwołuję się do artykułu Sławomira Cenckiewicza zamieszonego w książce „Śladami bezpieki i partii”. Jest on poświęcony w znacznej mierze Sobieskiej i jej aktywności, przede wszystkim w Ruchu Młodej Polski, lecz także w KPN.
Nieporozumienia w kwestii treści przytaczanej w przypisach literatury mogą wynikać z faktu, iż praca Sławomira Cenckiewicza miała kilka wydań. Osobiście korzystałem z wydania z roku 2009. Także w przypisie podałem literaturę na podstawie której stwierdziłem fakt współpracy z SB Marka Lachowicza i Ryszarda Zielińskiego. Należałoby uszczegółowić, iż w myśl ustaleń Marcina Stefaniaka i Artura Kubaja, Lachowicz został zarejestrowany jako TW dopiero w marcu 1982 r. Oznacza to, że w opisywanym przeze mnie okresie nie mógł działać na polecenie SB. Z kolei agenturalna działalność Zielińskiego nie jest przez badaczy kwestionowana, co znajduje wyraz w zbiorze dokumentów o krakowskiej KPN, który przytaczam.
Kontynuując wątek związany z agenturą wewnątrz KPN, chciałbym podkreślić, iż podałem wśród sygnatariuszy znane mi przypadki tych osób, które działały jako TW również w okresie późniejszym. Z tym zastrzeżeniem, że osoby te w dalszym ciągu działały w KPN. Metoda ta wydała mi się najwłaściwsza. Uznałem również za jasne, iż czytelnicy nie będą mieli co do tego wątpliwości. Sformułowanie Niewykluczone, że w toku dalszych badań uda się ustalić personalia i rolę kolejnych osób, które SB traktowała jako swoich współpracowników jest zwykłym postulatem badawczym, pozbawionym z mojej strony wszelkich emocji. Przede mną nikt nie badał historii KPN w sposób naukowy. Podniosłem niniejszą kwestię, gdyż w mojej ocenie wymaga ona rzetelnego zbadania. Dlatego też zresztą nie umieściłem w inkryminowanym artykule nazwisk osób wymienianych jako TW w relacjach i publikacjach, które uznałem za niewystarczająco ów fakt dokumentujące.
Trudno mi zgodzić się z oceną przytaczanych w polemice cytatów z mojego artykułu. Maciej Gawlikowski pisze m.in.: Zdaniem Wołka, w wyborach na wiosnę 1980 roku, KPN nie udało się zgłosić żadnego kandydata. W rzeczywistości zgłoszono ich ośmiu - w Warszawie, Katowicach, Lublinie i Krakowie. Pełen cytat z artykułu brzmi następująco: W marcowych wyborach do sejmu i rad narodowych zdecydowano się wystawić własnych kandydatów oraz zaprezentowano własną «Platformę wyborczą» (…) Plany te zostały pokrzyżowane przez SB, która 19 lutego w Krakowie rozbiła przygotowania do spotkania wyborczego, a 26 lutego, 3 i 5 marca zablokowała konferencje prasowe w mieszkaniu Moczulskiego. Ostatecznie nie udało się zgłosić żadnego kandydata, wobec czego wezwano do bojkotu wyborów. W przypisie podałem ponadto odwołanie do większego tekstu napisanego przez Grzegorza Waligórę i przeze mnie, gdzie podajemy nazwiska kandydatów, których nie udało się zarejestrować, a także dokładniej opisujemy stosunek KPN do wyborów 1980 r.
Na końcu artykułu piszę: Stan wojenny zablokował rozwój KPN do tego stopnia, że po wyjściu z więzienia jej przywódcy stanęli przed zadaniem odtworzenia struktur partii praktycznie od zera, a często z nowymi osobami. Pozytywnym elementem tej sytuacji było wyeliminowanie wielu osób zaangażowanych we współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa. Faktem jest, że stan wojenny był momentem w którym nastąpiła wyraźna zmiana pokoleniowa. Osób z konfederackim stażem liczonym od 1 września 1979 r. było w tym czasie w KPN niewiele. Coraz liczniejsza była za to grupa młodych, bardziej radykalnych działaczy. Nie zmienia to faktu, że w wielu ośrodkach KPN odrodził się dopiero w 1988/1989 roku. Doskonałym przykładem jest Szczecin, gdzie tworzyły go zupełnie nowe osoby, a „pierwszy KPN” wyemigrował bądź odszedł od działalności opozycyjnej. Przykład Krakowa, z nieprzerwaną aktywnością konfederacką na dużą skalę, jest w tym kontekście wyjątkowy. Chociaż i tutaj daje się zauważyć odpływ bądź mniejsze zaangażowanie starszych działaczy.
Nie zgadzam się z Maciejem Gawlikowskim również w sprawie konfliktu pomiędzy Marią Moczulską a Tadeuszem Stańskim i Romualdem Szeremietiewem. Potwierdzają go dokumenty, relacje Stańskiego, Szeremietiewa i innych działaczy. Podnosiłem zresztą tę kwestię w artykule nt. Polskiej Partii Niepodległościowej opublikowanym w grudniu 2009 r. w „Biuletynie IPN”. Wówczas nikt nie podnosił kwestii nieprawdziwości tej tezy. Mało tego, tekst był pozytywnie oceniany na internetowym forum grupującym członków KPN.
Specyfika artykułu pokonferencyjnego powoduje, że nie można w nim wyczerpująco przedstawić opisywanych kwestii, ani podeprzeć się wszystkimi źródłami, które historyk zgromadził. Siłą rzeczy stoimy przed wyzwaniem stworzenia mikrosyntezy. Tak było również w tym przypadku. Maciej Gawlikowski zdaje sobie sprawę, że zbierałem i dalej zbieram relacje świadków historii, m.in.… jego samego. Sam zresztą pomógł mi dotrzeć do wielu krakowskich konfederatów. Przy artykule, który miał na celu odtworzenie głównie faktografii, relacjami posiłkowałem się w ograniczony sposób. Nie oznacza to jednak, że wykorzystałem tylko jedną. Powoływałem się głównie na relacje drukowane, takie jak wywiad-rzeka z Leszkiem Moczulskim, jak i na dokumenty programowe KPN. Wykorzystałem również prasę KPN oraz innych organizacji opozycyjnych. Dokumenty SB były mi potrzebne jedynie do odtworzenia faktografii, m.in. kto, kiedy i z kim się spotkał czy też do ustalenia przebiegu manifestacji. Nie posłużyły mi one za główny budulec do stawiania tez i ocen związanych z funkcjonowaniem Konfederacji. W przypadkach takich jak chociażby istnienie nn również sięgnąłem po dostępne mi relacje świadków historii.
Maciej Gawlikowski kończy swoją polemikę apelem: Czy to nie paradoks, że dziś zasługi Konfederacji deprecjonują nie ci, którzy służą Moskwie, lecz właśnie ci, którzy uważają się za jej największych wrogów i niepodległościowców? I czy historii KPN nie da się w Instytucie Pamięci Narodowej napisać rzetelnie, bez nawiązania do tradycji Mariana Reniaka?. W moim odczuciu w żaden sposób nie deprecjonowałem zasług KPN w jej działalności antysystemowej. Uważam, że fragmentami było wręcz odwrotnie. Korzystanie z akt wytworzonych bądź skonfiskowanych przez SB niczego w tej mierze nie zmienia.
Warto zresztą zauważyć, że w odniesieniu do relacji świadków historii Maciej Gawlikowski sam sobie przeczy pisząc, że powoływanie się na Tadeusza Stańskiego, w opisywanym okresie jednej z trzech najważniejszych osób w KPN, jest sięganiem po źródła zupełnie absurdalne. Czyżby istnieli równi i równiejsi świadkowie historii?
Dyskutowany referat został wysłuchany przez Leszka Moczulskiego podczas konferencji zorganizowanej przez Europejskie Centrum Solidarności. Większych uwag nie miał. Nie zgodził się z moją oceną nn, ale pozostałe kwestie nie wywołały polemiki podczas rozmów w kuluarach. Dodam, że toczonych w miłej i przyjaznej atmosferze. Reasumując, mój artykuł ma charakter naukowy. Nie stanowi on uroczystej laudacji, takiej jak wygłoszona przez Janusza Kurtykę podczas 30. rocznicy powstania KPN. Podlega on innej ocenie i powstaje według innych zasad. Może jednak prowadzić do podobnych wniosków i, moim skromnym zdaniem, w tym przypadku tak właśnie jest. Konfederacja Polski Niepodległej z pewnością należy do pozytywnych zjawisk w historii PRL i tak ją należy traktować.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”.
Zobacz też:
- Konfederacja Polski Niepodległej - geneza i działalność do wprowadzenia stanu wojennego
- Widmo Reniaka krąży po IPN-ie
- M. Lewandowski, M. Gawlikowski – „Gaz na ulicach” (recenzja)
Redakcja: Michał Przeperski