W czasie II wojny światowej polscy lotnicy stanowili trzecią aliancką siłę w powietrzu na froncie zachodnim
Mitologiczny Ikar stanowi symbol młodzieńczego entuzjazmu, lekkomyślności oraz marzeń człowieka jak lot ku słońcu. Zgodnie z podaniami to także pierwsza osoba, która wniosła się w przestworza. Kiedy rozpoczęła się ludzka fascynacja lataniem? To ciężko określić. Wiadomo jednak, że już starożytni snuli śmiałe wizje związane z podróżowaniem w chmurach. Na przełomie XV i XVI wieku próbę stworzenia lotni podjął Leonardo da Vinci, jednakże genezy lotnictwa można dopatrywać się w 1783 roku, kiedy to odbył się pierwszy udokumentowany lot balonu na gorące powietrze braci Montgolfier. Kolejnym milowym krokiem było zaprojektowanie szybowca. W połowie XIX wieku dokonał tego pionier lotnictwa George Cayley. Z kolei za konstruktorów pierwszego udanego samolotu uważani są bracia Orville i Wilbur Wright, którzy swój pierwszy samolot napędzany silnikiem spalinowym zbudowali w 1903 roku. Dynamiczny okres w dziejach lotnictwa nastąpił wraz z nadejściem I wojny światowej. Sukcesywnie samoloty zaczęto postrzegać jako maszyny bojowe. Natomiast lotnictwo komunikacyjne zapoczątkowano dopiero w 1919 roku.
W Polsce lotnictwo nieodłącznie kojarzy się z Bitwą o Anglię i losami polskich pilotów, którzy walczyli w powietrzu na frontach II wojny światowej. Dzieje lotnictwa bliskie są także Piotrowi Górce, który przedstawił historię Polskich Sił Powietrznych za pomocą obrazów.. Artysta ten przez 30 lat uwieczniał na płótnie znane z kart historii podniebne potyczki, a album „Walki powietrzne w obrazach” to zwieńczenie pewnego etapu jego pracy artystycznej. Można powiedzieć, że to opus magnum. - Tak, aczkolwiek mam wystarczająco dużo obrazów, aby wydać jeszcze jeden bliźniaczy album. Przede mną wiele tematów do opisania i zilustrowania - podkreśla artysta. Przyznaje też, że jego przygoda z malarstwem zaczęła się raczej prozaicznie. - Była wynikiem potrzeby chwili. Decyzja zapadła w czasie stanu wojennego, kiedy dobrze wiedziałem, że do moich drzwi zapuka wojsko. Jedynym skutecznym remedium było podjęcie nauki na uczelni. Pierwszy wybór padł na historię sztuki a potem, gdy nabrałem trochę odwagi, bo zawsze to było moim marzeniem, zmieniłem decyzję i postanowiłem złożyć teczkę na ASP w Krakowie. Oczywiście wymagało to czasu i pracy, a w międzyczasie, tak jak mówiłem, do drzwi zapukał żołnierz z wezwaniem do armii. Musiałem dokonać cudów, by nie trafić do wojska w tak trudnym czasie – wspomina Piotr Górka.
Obrazy powstawały przez 30 lat
Za pomocą swoich obrazów opowiada historię polskiego lotnictwa wojskowego. Jak podkreśla temat ten zawsze był mu bliski. - Było to na tyle ryzykowne, że byłem jednym z pierwszych w Polsce, którzy w taki sposób chciał przedstawić historię Polskich Sił Powietrznych, a zwykle prekursorzy mają pod górkę i tak w rzeczywistości było. Byłem jedynym, który na wzór krajów anglosaskich drukował litograficzne reprodukcje swoich obrazów. Wszystko to w limitowanych niskonakładowych edycjach, osobiście podpisywanych przez asów naszego lotnictwa z drugiej wojny światowej – dodaje artysta. Wyjaśnia też, że podjął się tego zadania, aby wypełnić lukę, jaka powstała na wskutek niemożności przedstawiania naszej historii w taki właśnie sposób. - Przez dziesiątki lat robili to nieskrępowanie Niemcy, Brytyjczycy, Amerykanie czy Francuzi budując w ten sposób swoje spojrzenie na historię. Trzeba pamiętać, że Polskie Siły Powietrzne, jak i całe polskie siły zbrojne były ewenementem na tle armii wszystkich okupowanych krajów. Zgodnie z umowami pomiędzy naszym rządem na uchodźstwie a rządem brytyjskim, polska armia miała być traktowana jak armia sojuszniczego państwa goszczona na brytyjskiej ziemi. Pociągało to wiele uregulowań prawnych i możliwości samostanowienia – wylicza Piotr Górka i dodaje: - Wystawiliśmy 14 dywizjonów bojowych, plus bojowy zespół myśliwski w Tunisie w 1943 roku. W naszym lotnictwie służyło około 17000 ludzi, posiadaliśmy szkolnictwo lotnicze - począwszy od stopnia podstawowego aż do stopnia zaawansowanego, przystosowujące pilotów do jednostek bojowych, a nawet Wyższą Szkołę Lotniczą oraz całe zaplecze techniczne wraz z kadrami inżynierskimi i konstruktorskimi. Pod względem wielkości stanowiliśmy trzecie alianckie siły powietrzne na froncie zachodnim. To był ogromny wysiłek jak na okupowane państwo. Trzeba też powiedzieć, że polskie dywizjony nie były w RAF. To częsty błąd popełniany przy wymienianiu numerów czy nazw naszych jednostek lotniczych. Mieliśmy własne struktury i tworzyliśmy odrębną siłę - Polskie Siły Powietrzne. Jedynie operacyjnie podlegaliśmy RAF. Działało to na zasadzie współpracy. Te fakty są mało znane za granicą i to też przyświecało mi by przy pomocy mojej pracy prostować pewne istniejące stereotypy – precyzuje autor albumu „Walki powietrzne w obrazach”.
Lotnictwo: niezrealizowane marzenie czy fascynacja tematem?
Artysta zdradza, że skupia się wyłącznie na polskim wkładzie w walkę z nazistowskimi Niemcami. – Obok Niemców byliśmy jedynym państwem na świecie, które w sposób zorganizowany walczyło od pierwszych dni wojny aż do jej zakończenia, to przez ten okres tematów do opisania nazbierało się bardzo dużo. Polacy byli obecni na wszystkich frontach, w efekcie czego byli związani z siłami powietrznymi innych państw. Polscy lotnicy uczestniczyli we wszystkich ważniejszych operacjach powietrznych II wojny światowej. Trzeba pamiętać też, że wielu z nich niezależnie służyło w RAF i USAAF – wskazuje Piotr Górka. Można zgadywać, że autor albumu prezentującego dzieje lotnictwa, sam kiedyś snuł plany związane z wstąpieniem w szeregi pilotów.
A jak było naprawdę? Jak sam przyznaje, kariera pilota wojskowego nie była jego marzeniem. - Mnie wystarczała karuzela, aby o takich marzeniach zapomnieć. Myślę, że to skutek kłopotów z błędnikiem. Zawsze źle znosiłem takie atrakcje, a to nic w porównaniu z podstawowymi wymogami, by trafić do szkoły lotniczej – wskazuje Piotr Górka.
Każde pokolenie ma określony system norm, zbiór wzorów i postaw społecznych, bohaterów, ale też wachlarz dzieł, które kształtują osobowość jednostki. Jednym z takich dzieł, które wpłynęło na postrzeganie rzeczywistości przez artystę był kultowy film „Bitwa o Anglię”? - Myślę, że tak, ale chyba największy wpływ miało wychowanie moich rodziców, którzy pochodzili z wojennego pokolenia. Gdy wojna wybuchła byli już ukształtowanymi ludźmi. Tata miał 23 lat, mama 15 lat Mieli wielu kolegów zarówno w konspiracji, jak i wojsku na uchodźstwie. Gdy byłem chłopcem, który już coś rozumiał z tych spraw, można było nieskrępowanie rozmawiać. Jednak, gdy moi wiele starsi bracia uczęszczali do podstawówki nie wolno było nawet zaśpiewać „Czerwonych maków na Monte Casino”. Tata często opowiadał mi o 2 Korpusie dowodzonym przez gen. Andersa i walkach o Monte Casino, a także o bitwie o Arnhem, czy o dywizji gen. Maczka. Z kolei mama o latach okupacji – wspomina Piotr Górka.
Artysta dodaje też, że zanim się urodził, w 1946 roku jego ojciec trafił do więzienia UB. - Wtedy to na rzecz urzędniczki z UB, żydówki, skonfiskowano nam mieszkanie, a mamę wraz z rocznym bratem wyeksmitowano do mieszkania, które było w stanie ruiny. Pamiętam tatę, który zawsze wieczorem słuchał Radia Wolna Europa, ale niewiele wtedy z tego rozumiałem. Moi bracia wzrastali w takiej samej atmosferze, czytali książki historyczne, a w domu panowało patriotyczne wychowanie. Średni brat zainteresował mnie modelarstwem i razem budowaliśmy kartonowe modele samolotów. Kiedy na początku lat siedemdziesiątych wziął mnie na seans filmu „Bitwa o Anglię”, a miałem wtedy chyba nie całe 13 lat, przeżyłem coś czego nigdy nie doznałem. Na pewno był to pewien zachwyt. Seans odbył się w bardzo nowoczesnym kinie, ze stereo i ogromnym, łukowo wygiętym ekranie. Wywarło, to na mnie na tyle duże piętno, że zawsze ten film pozostał mi bliski – wspomina artysta.
Asy polskiego lotnictwa
W historii lotnictwa wojskowego nie brakuje legendarnych postaci jak chociażby Stec, Bajan, Urbanowicz, Skalski, Skarżyński, Sobański czy Orliński. Która z tych postaci jest szczególnie bliska artyście, czy może była inspiracją do stworzenia cyklu obrazów? - Nie wyróżniałbym tu jakiś szczególnych osób. Oczywiście z gen. Skalskim byłem związany osobistą znajomością tak jak z wieloma innymi lotnikami. Ale to nie stwarza okoliczności bym mógł kogokolwiek wyróżniać. Wszyscy byli zawodowcami, bo większość z nich szkolenie przeszła jeszcze w Polsce w Dęblinie, Grudziądzu, Bydgoszczy. W większości posiadali oni duży nalot godzin w powietrzu. Po klęsce wrześniowej zrobili wszystko, by przedostać się do Francji, a potem do Anglii. A w Anglii latając, walcząc wykonywali swój zawód, zawód żołnierzy. Ale każdy z nich miał swoje doświadczenia Szczególnie ci, którzy po podpisaniu układu Sikorski-Majski i po opuszczeniu obozów na Syberii i tego najcięższego w Workucie, dokonywali cudów, by dostać się do armii gen. Andersa, a potem do lotnictwa już w Anglii. Los każdego z nich był odrębny, indywidualny, ale równie ciekawy i godny wyróżnienia to byli herosi tamtych czasów, wszyscy bez wyjątków – wyjaśnia Piotr Górka.
Jeden rozdział albumu został poświęcony Wacławowi Michałowi Sobańskiemu, który choć urodził się w 1919 roku w Nowym Jorku i służył w amerykańskim lotnictwie oraz dowodził 334 Dywizjonem 4 Grupy myśliwskiej USAAF, był Polakiem. Przyszedł na świat, kiedy jego matka przebywała w USA u swojej siostry. - Dla mnie symbolem determinacji ludzi w dążeniu do realizacji marzeń i postawionych sobie celów. Jest to trochę romantyczna opowieść o człowieku, który po klęsce wrześniowej cudem opuszcza swoja Ojczyznę z zamiarem dalszej walki. Po wielu perturbacjach trafia do Anglii, by służyć w amerykańskich ochotniczych dywizjonach myśliwskich. W późniejszym czasie zostaje asem i dowódcą jednego z najlepszych dywizjonów USAAF, walczących na legendarnych Mustangach. Ginie pierwszego dnia inwazji na kontynent, prowadząc swoją jednostkę po raz trzeci tego dnia. Pozostaje po nim wspaniały pamiętnik, który dzień po dniu zapisywał dla swoich bliskich w kraju, by pozostawić dowód, że nie był tchórzem, że nigdy się nie poddał i tak naprawdę nigdy ich nie opuścił. I to nie jest jakiś wyjątkowy los, tak jak już mówiłem, większość z tych, którzy trafili do PSP miało za sobą drogę pełną wyrzeczeń, niebezpieczeństw, i walki o przetrwanie – podkreśla Piotr Górka. Sobański zginął 6 czerwca 1944 roku podczas walki toczącej się nad Normandią.
Takich historii w publikacji jest więcej. Wszystkie dokumentują trudne koleje losu lotników. Należy dodać, że artysta pracując nad albumem, konsultował poszczególne obrazy z weteranami II wojny światowej. Dotarcie do nich nie było łatwym zadaniem. – Starałem się działać powoli i systematycznie. Na początku rzeczywiście było to błądzenie we mgle. Nie miałem kompletnie rozeznania w środowisku, nie wiedziałem od czego, a właściwie od kogo zacząć. Wybór był oczywisty - gen. Skalski. Jednak zanim nawiązałem z nim kontakt, udało mi się poznać już kilku weteranów – przyznaje Piotr Górka. Dodaje też, że jednym z pierwszych był Zdzisław Buchowiecki pilot 307 Nocnego Dywizjonu „Lwowskich Puchaczy”. - Jak się później okazało kończył Dęblin promocję niżej od Skalskiego i dobrze obaj się znali. Potem nastąpił w Warszawie Światowy Zjazd Lotników Polskich a wcześniej miałem zaszczyt poznać gen. Skalskiego. Później było już łatwiej – zdradza artysta.
Z kolei słowo wstępne do albumu napisał gen. bryg. pilot Stanisław Skalski, as myśliwski okresu II wojny światowej, który mógł zapisał się na kartach historii jako polski pilot o największej liczbie zestrzeleń samolotów wroga. Znajomość „gwiazdy” polskiego lotnictwa z artystą zaczęła się prozaicznie. - Napisałem do niego list, a on odpisał w bardzo przyjacielskim tonie, zapraszając mnie do swojego mieszkania w Warszawie. Wcześniej niemało się natrudziłem, aby kontakt do niego. Praktycznie nikt nie znał jego adresu - ani w Muzeum Lotnictwa, ani moi znajomi związani z lotnictwem. W końcu po jakimś czasie adres zdobył dla mnie Janek Hoffmann, pracownik Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie – zdradza Piotr Górka.
Historia zaklęta w obrazie
Wszystkie obrazy intrygują i zachęcają do zgłębiania tajemnic historii. Jednym z nich jest ten zatytułowany „Wprost do piekła”. Jaki rozdział w dziejach został na nim uwieczniony? – To rozdział z dziejów wojsk spadochronowych. Spadochroniarze w owym czasie należeli do elity każdej armii, a my mieliśmy swoją brygadę i była to wzorcowa jednostka tego typu wśród wszystkich sojuszniczych armii. Na tyle wyróżniająca się, że Anglicy, którzy zawsze byli powściągliwi w takich sprawach, starali się ją podporządkować swojemu dowództwu. Jednak trafili na zdecydowany odpór gen. Sosabowskiego. Wtedy to postanowili pozyskać Polaków od innej strony. Zaproponowali Sosabowskiemu objęcie dowództwem mieszanej polsko-brytyjskiej dywizji powietrznodesantowej. Byłby to jedyny taki przypadek w dziejach brytyjskiej wojskowości, kiedy to obcokrajowiec miał dowodzić tak dużą jednostką bojową. Sosabowski i tę propozycję odrzucił, gdyż brygada była utworzona z myślą o zrzucie w kraju, a podporządkowanie się Brytyjczykom mogło zniweczyć ten plan. Wracając do obrazu „Wprost do piekła” przedstawia on główny zrzut naszych spadochroniarzy podczas operacji Market Garden potocznie nazywanej bitwie o Arnhem – wyjaśnia Piotr Górka.
Przypomnijmy, że była to największa operacja z udziałem wojsk powietrznodesantowych. Została przeprowadzona przez aliantów we wrześniu 1944 roku na terytorium okupowanej Holandii. W działaniach uczestniczyli także Polacy. 21 września 1944 roku w okolicach holenderskiego Driel doszło bowiem do desantu polskiej 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Zdecydowano się na wcielenie tego planu w życie, aby rozdzielić wojska niemieckie. Jednym z elementów planów było obejście od północy niemieckich umocnień obronnych zwanych linią Zygfryda. To działanie z kolei miało umożliwić aliantom wejście do Zagłębia Ruhry. Spodziewano się, że taki krok przyspieszy datę zakończenia wojny. - O operacji tej sporo opowiadał mi mój tata. Istniała taka legenda, że Polacy podczas skoku zostali zdziesiątkowani przez Niemców. To nieprawda, Niemcy czekali na przybycie polskiej brygady, ale przylot znacznie się opóźnił. Zniecierpliwieni bezskutecznym oczekiwaniem Niemcy wycofali swe główne siły przeciwlotnicze należące do 9. dywizji pancernej SS „Hohenstaufen” i na szczęście dla Polaków pozostał tylko odwód. W przeciwnym wypadku rzeczywiście mogło dojść do masakry lądujących spadochroniarzy – precyzuje Piotr Górka.
Równie ciekawa jest też historia związana z obrazem „Smak zwycięstwa”. - To historia nierozerwalnie związana z losem pana Antoniego Markiewicza, który we wrześniu 1939 był pilotem 122 Eskadry Myśliwskiej. Tuż przed wybuchem wojny eskadra ta stacjonowała na krakowskim lotnisku w Czyżynach. Poprzez mojego nieżyjącego już przyjaciela Olka Czerwińskiego trafił do mnie list napisany właśnie przez pana Markiewicza, w którym opisywał swoją walkę stoczoną 2 września 1939 roku z niemieckimi bombowcami nurkującymi Ju-87. Opis walki był na tyle sugestywny, że zainteresowałem się tym tematem i nawiązałem kontakt z panem Markiewiczem na tyle owocny, że powstał obraz interpretujący przebieg tej walki – wyjaśnia artysta.
Antoni Lucjan Markiewicz (1915-2005) szkolił się w Szkole Podoficerów Lotnictwa dla Małoletnich w Bydgoszczy, później w Wojskowym Ośrodku Szybowcowym w Ustianowej, a następnie w Lotniczej Szkole Strzelania i Bombardowania w Grudziądzu i w Eskadrze Ćwiczebnej nr 2 Centrum Wyszkolenia Oficerów Lotnictwa w Radomiu-Sadkowie i w Lotniczej Szkole Strzelania i Bombardowania w Grudziądzu. W 1934 roku przydzielono go do 22. Eskadry Liniowej w 2. Pułku Lotniczym w Krakowie, a w czasie II wojny światowej już 1 września razem z kpr. Janem Kremskim zaatakował rozpoznawczego Hs 126 lecącego nad Beskidami. 2 września podjął walkę z Junkersami 87. Samoloty te pojawiły się nad Krakowem, a zadaniem pilotów było zbombardowanie radiostacji. Walczył jeszcze 3 i 7 września, a 17 września, po agresji ZSRR na Polskę, piloci otrzymali rozkaz ewakuacji. Markiewicz walczył później m.in. podczas kampanii francuskiej, a po upadku Francji przeniósł się do Wielkiej Brytanii, gdzie wcielono go do 302. Dywizjonu Myśliwskiego „Poznańskiego”. Po zakończeniu II wojny światowej nie wrócił do Polski. Został w Wielkiej Brytanii, gdzie w 1950 roku przyjął obywatelstwo brytyjskie, a następnie zmienił też imię i nazwisko na Anthony Martin.
Za każdym obrazem zaprezentowanym w albumie „Walki powietrzne w obrazach” kryje się ciekawa historia. Czy artysta ma jednak swojego faworyta? - Pewnie pyta pani o jeden z obrazów, który zamieściłem w albumie i opisałem go jako jeden z moich ulubionych. W rzeczywistości to tak nie jest. Nie mam szczególnie ulubionych obrazów, które chciałbym wyróżnić. Zawsze staram się, by tym ulubionym obrazem był ten, który w danej chwili maluję lub będę malował. Stare obrazy zawsze mnie denerwowały. Po upływie czasu znajdywałem w nich błędy niedociągnięcia i często po jakimś czasie do nich powracałem i poprawiałem je, można powiedzieć, że je kończyłem. Teraz już tak nie robię. Myślę, że jest jakiś graniczny czas pracy nad obrazem, kiedy należy zdecydować, że to już koniec. Jak już powiedziałem, w pełni angażuję się w pracę nad bieżącym obrazem i uważam, że ten ulubiony, najlepszy jest jeszcze przede mną – podkreśla Piotr Górka.