Vivien Spitz – „Doktorzy z piekła rodem” – recenzja i ocena
Postawienie w stan oskarżenia
Przyznam szczerze, że jeśli natrafiłbym na „Doktorów…” w księgarni i sugerował się tylko informacją zamieszczoną na obwolucie – nie wahałbym się ani chwili. Książka jest na pierwszy rzut oka bardzo ładnie wydana, spis treści jest przejrzysty, a tytuły wybranych rozdziałów sugerują szczegółowe potraktowanie tematu. Pojawia się kilka nieznanych szerzej nazwisk, przyciąga także osoba samej autorki – najmłodszej reporterki Procesów Norymberskich. W taki właśnie sposób „Doktorzy…” znaleźli we mnie swojego recenzenta i jak się finalnie okazuje – sędziego. Mamy więc przed sobą ponad 300 stron dobrze zapowiadającej się lektury. Praca Vivien Spitz jest typową popularnonaukową publikacją anglosaską: właściwa część przeplata się z wątkami fabularyzowanymi. Czytelnik może się jednak poczuć zwyczajnie oszukany, kiedy w książce reklamowanej jako:
Wstrząsającą opowieść o jednej z najmroczniejszych kart w historii – nazistowskich eksperymentach medycznych przeprowadzanych na więźniach obozów koncentracyjnych.
znajdzie jedynie wycinek tematu. Mamy zatem niemal stenograficzny w swoim charakterze zapis procesu dwudziestu niemieckich lekarzy i trzech asystentów znany bardziej jako ‘sprawa medycyny’ – w ramach Procesów Norymberskich. I „tylko” tyle. Irytuje wybiórczość informacji, które podaje nam autorka – wynika ona naturalnie z przewodu dowodowego. Dosyć szczegółowo opisano eksperymenty dra Raschera (który nie zasiadł na ławie oskarżonych) ponieważ odnosiły się bezpośrednio do zarzutów stawianych innym lekarzom. Wspomniano ledwie, na zasadzie budowy kontekstu o drach Mengele i Claubergu. Nie ma natomiast w ogóle informacji o Aribercie Heimie. Jeśli więc oczekujemy kompendium wiedzy o nazistowskich eksperymentach pseudomedycznych – srogo się zawiedziemy.
Orzeczenie obrońcy
Oskarżeni w miarę odczytywania nazwisk, kolejno wstawali. Obserwowałam ich. (…) Według mnie najgorzej prezentował się doktor Karl Barndt ze świdrującymi oczami i Wolfram Sievers, z czarną brodą i spiczastym wąsem. Przypominał mi Sinobrodego.
W taki właśnie sposób pani Spitz przenosi nas na kilka chwil do Pałacu Sprawiedliwości, mamy dzień 21 listopada 1946 i właśnie rozpoczyna się sprawa „Stany Zjednoczone Ameryki przeciwko Karlowi Brandtowi i innym”. Elementy narracyjne książki jestem skłonny uznać za plus – pozwalają zbudować atmosferę, a w pewnych chwilach stanowią wytchnienie od makabrycznych zeznań składanych ‘bezlitośnie’ przez kolejne osoby dramatu. Czytelnik otrzymuje przy okazji szeroki opis realiów życia w powojennych Niemczech, pracy amerykańskiej administracji, systemu sądownictwa i zwyczajnych problemów dnia codziennego widzianych oczyma 22-letniej wówczas autorki. Kolejnym plusem jest staranne przedstawienie przebiegu samego procesu. Znajdziemy wyszczególnienie zarzutów i opisy kolejnych eksperymentów. Zderzymy się z zeznaniami ofiar, zeznaniami zaślepionych ideologią lekarzy i komentarzem ekspertów, którzy przedstawią nam kolejne świadectwa złamania nie tylko przysięgi Hipokratesa (została przytoczona na początku książki, plus!), ale podstawowych odruchów ludzkich. Przewracając kolejne strony miałem wrażenie, że przekraczam kolejne „kręgi piekła” i mimo, że większość przedstawionych faktów była mi już znana – byłem wstrząśnięty. Vivien Spitz w pełni osiąga zamierzony, jak sądzę efekt – nad tą publikacją nie można przejść obojętnie i nie jest ona przyjemną lekturą ‘do poduszki’. Osobiście, podczas czytania traciłem poczucie czasu, trawiło mnie coś na kształt gorączki – plastyczne opisy wpływają na wyobraźnię czytelnika. Trzeba docenić chronologię i przejrzystość publikacji – wystarczy oprzeć się o spis treści aby znaleźć interesujący nas fragment. W ogólnym ujęciu tematu cieszą też inserty, dla przykładu rozdział poświęcony etyce medycznej. Jeśli traktujemy „Doktorów...” jako przyczynek do tematu eksperymentów medycznych i lekarzy w III Rzeszy – pozornie wszystko jest na swoim miejscu.
Słowa oskarżenia
Napisałam tę książkę po pięćdziesięciu latach od procesu nazistowskich lekarzy toczącego się w ramach norymberskich procesów zbrodni wojennych. Na całe moje życie cień rzuciły relacje tych, którzy przeżyli i to, czego byłam świadkiem, siedząc w pierwszym rzędzie na Sali sądowej. Chciałam zapomnieć o tym, chciałam zostawić to za sobą. Szok pierwszej konfrontacji w roku 1987 z osobami negującymi istnienie Holokaustu uświadomił mi konieczność mówienia prawdy tym wszystkim, którzy podstępnie twierdzili, że Holokaust był „Holożartem” – pisze autorka w Podziękowaniach.
Wielka szkoda, że powyższe słowa przeczytamy dopiero na końcu publikacji. Koronnym zarzutem nawet jeśli uznamy książkę pani Spitz za pracę popularnonaukową pozostaje odchodzenie od tytułowego zagadnienia. Rozumiem że autorka chciała w tej jednej pracy zamknąć „przy okazji” swoje spojrzenie na kwestię obozów koncentracyjnych i zagłady, czując się w obowiązku jako naoczny świadek sądzenia zbrodniarzy przypominać o tym światu. W pełni szlachetna idea rozmija się niestety z zapowiedziami z obwoluty. Być może „Doktorzy…” powinni nosić tytuł „Reporterka”? Opierając się na tytule zwyczajnie denerwujące i zbędne stają się rozdziały „Wywiad dla fundacji Stevena Spilberga SHOAH” lub „Instytut Utrwalania Świadomości Istnienia Holokaustu”, bo przecież nie tego oczekuje osoba sięgająca po tę książkę. Pojawia się jeszcze jeden przejaw braku konsekwencji – z jednej strony w uproszczony sposób zostaje podana przyczyna podejmowania badań, z drugiej ich przebieg zostaje bardzo dokładnie nakreślony. Moim zdaniem autorka chciała nie tyle zaznajomić czytelnika z zagadnieniem pod kątem historycznym, ile wywrzeć na nim silne wrażenie i pobudzić do oceny moralno-etycznej strony tematu (o czym zresztą wspominałem wcześniej). Dużym minusem są takie ‘smaczki’ jak nazwanie przez autorkę niemieckich dywersantów dokonujących zamachów na amerykańskie władze okupacyjne mianem terrorystów. Występuje wiele błędów w postaci przekręconych wyrazów (literówki), a także dat i nazwisk. Pozostaje nam się domyślać czy jest to mankament wydania. Niemniej jednak ustawiczne sprawdzanie czy „osoba o której czytamy jest tą osobą o której powinniśmy czytać” staje się z czasem uciążliwe. Niemożliwe do zignorowania są nieścisłości w faktografii – w jednym miejscu czytamy o eutanazji poprzez zagłodzenie, żeby chwilę później z tekstu wnioskować, że osoby kalekie i umysłowo chore „zwyczajnie” uśmiercano (zastrzykiem, gazem, przez rozstrzelanie). Niektóre fragmenty budują wręcz fałszywy obraz opisywanych faktów:
Więźniowie, zajmujący w obozie kluczowe pozycje – zwykle ci, którzy zostali uwięzieni za coś innego niż powody „polityczne”, często mieli lepsze warunki życia. To, rzecz jasna, było powodem zawiści mniej faworyzowanych więźniów, którzy z zemsty posuwali się nawet do morderstw. Takie zachowanie było w obozie powszechne.
Każda osoba choć trochę obeznana z tematem obozów wie, że funkcyjni byli najczęściej zwykłymi kryminalistami. Jeśli ginęli, to nie w wyniku dyktowanej zazdrością zemsty ale wyrokiem obozowej konspiracji – za okrucieństwo wobec współwięźniów. Nie było to oczywiście wcale takie powszechne. Błędy jak przytoczony powyżej nie powinny pojawiać się w żadnej książce, w sposób naturalny obniżają więc wartość pracy Vivien Spitz. Mam także kilka uwag do doboru fotografii – oprócz portretowych przedstawiających nazistowskich lekarzy, zamieszczono kilka zdjęć wykonanych jako dokumentacja z przeprowadzanych eksperymentów. Nie są to materiały unikalne, których należy się spodziewać w takiej pracy. Jak na książkę o charakterze popularnonaukowym jest ich też zadziwiająco mało. Także źródła, cenne w ujęciu publikacji traktującej ogólnie o obozach koncentracyjnych, takie jak fragment Raportu Gernsteina (dokument dla mnie osobiście stanowiący novum), są wplatane niejako na siłę. Mimo atrakcyjnej formy, pogłębiają wrażenie ogólnego braku konsekwencji, odchodzenia od tytułowego tematu.
Podsumowanie i wyrok
„Doktorzy z piekła rodem” są książką chaotyczną, która w wielu miejscach, w sposób nieumotywowany odbiega od głównego wątku. Wierząc w szczerość intencji Vivian Spitz potraktowałem jej pracę jako ‘klasyczną’ fabularyzowaną propozycję dla przeciętnego czytelnika. Nawet takie ujęcie nie usprawiedliwia błędów faktograficznych, które miejscami budują wrażenie tendencyjnego charakteru książki. Czytelnik bezpośrednio zainteresowani nazistowskimi eksperymentami znajdzie tutaj jedynie wycinek ogólnodostępnych informacji i kilka interesujących zeznań, które wskazują raczej na możliwość odwołania się do oryginalnych materiałów procesowych (skromna bibliografia publikacji – 11 pozycji i 6 artykułów prasowych – może tłumaczyć taki stan rzeczy ale nie usprawiedliwiać). „Doktorzy…” potwierdzają niestety tezę, że najczęściej za sensacyjnym tytułem kryje się sensacyjnie wybiórcze ujęcie tematu. Może to w sposób sensacyjny zawieść nastawionego na konkret czytelnika.
Zredagował: Kamil Janicki