Urawniłowka? Ależ skąd!
Ze zgrozą przeczytałam tekst Łukasza Karcza: „Na obraz i podobieństwo” w ostatnim numerze „Histmaga”. Tyle się dziś mówi o feminizmie, gender studies, tyle mamy w kraju słynnych feministek, które, żeby pokazać że są normalnymi ludzkimi istotami, występują w teleturniejach, programach satyrycznych, erotycznych, kulinarnych i banalnych. Czyli po prostu są wszędzie. Tymczasem młody człowiek mówi, że dla feministek największym wrogiem jest mężczyzna!!!
To ja się pytam: jakie feministki zna pan Łukasz? Bo ja jestem feministką, kobiety w mojej rodzinie też są feministkami i znam mnóstwo innych feministek, które lubią mężczyzn, kochają ich i z nimi sypiają. Jeśli jakiegoś nie lubią, to nie dlatego że jest MĘŻCZYZNĄ, tylko dlatego że jest CHAMEM, PROSTAKIEM albo najzwyklejszym NUDZIARZEM. Ba, znam nawet FEMINISTÓW.
Dzisiejszy feminizm jest walką o równouprawnienie, które wyzwoli kobiety i mężczyzn ze stereotypowych modeli społecznych i da im prawo swobodnego wyboru życia i zachowania. Nie jest skierowany przeciwko mężczyznom, ale przeciwko skostniałemu społeczeństwu patriarchalnemu, według którego kobieta ma być żoną, matką i dewotką, a mężczyzna ma harować na utrzymanie rodziny i pełnić funkcje społeczne, czy chce tego, czy nie.
Łukasz Karcz pisze: uważam, że dorośli ludzie sami dla siebie wiedzą najlepiej, kto w ich rodzinach ma zarabiać, kto opiekować się dzieckiem, a kto – gotować obiady czy naprawiać kran. Tyle że właśnie w feministycznej „doktrynie” dla myślących tak jak ja, nie ma miejsca.
A kto tak powiedział? Właśnie na tym polega podstawowy błąd myślenia o feminizmie! Nie chodzi o to, żeby od dziś faceci za karę myli naczynia i gotowali obiadki dla żon, które w tym czasie czytają gazetę. Chodzi o to, żeby wychowywać dzieci w przekonaniu, że nie ma czegoś takiego jak rola czy zawód typowo kobiecy! Myślenie, że jeśli dziewczyna nie umie gotować, to jest mało kobieca, a jeśli mężczyzna nie ma zdolności do prac ręcznych czy kierowania samochodem, to jest mięczakiem i maminsynkiem, budzi kompleksy i frustracje. I właśnie tego nie chcą feministki.
Współczesne feministki nie walczą, jak sto lat temu, o prawa wyborcze, wolność i niezależność ekonomiczną. Dziś hasłem jest równouprawnienie, równy dostęp do dóbr, jakie oferuje społeczeństwo, walka z tak zwanym szklanym sufitem i lepką podłogą. A co jeśli to mężczyzna chce wziąć urlop wychowawczy, bo wie, że będzie szczęśliwszy na spacerach z dzieckiem niż osiem godzin za biurkiem? Jeśli szanowny felietonista Karcz chce różnorodności, to właśnie feministki mu jej dostarczą. I dadzą szansę facetom być ze swoimi dziećmi bez wstydu przed kolegami, że okażą się pantoflarzami!
W różnorodnym feministycznym społeczeństwie będzie miejsce i dla macho, i dla, jak to określił autor, gogusiowatego hermafrodyty, golącego się pod pachami i pijającego bezalkoholowe popłuczyny, tylko że nikt nie będzie go w ten sposób obrażał. Bo nikogo odmienność nie będzie dziwić.
Rosemarie Putnam Tong w książce „Myśl feministyczna. Wprowadzenie.” wymienia (wg rozdziałów): feminizm liberalny, radykalny, marksistowski, socjalistyczny, psychoanalityczny i kulturowy, egzystencjalny, postmodernistyczny, wielokulturowy i globalny oraz ekofeminizm. Zjawiskiem ostatnich lat jest Queer theory, o której świetnie w naszym kraju pisze Joanna Mizielińska. Polecam jej książkę „Płeć, ciało, seksualność. Od feminizmu do teorii queer” oraz pokonferencyjną publikację „Queerowanie feminizmu, estetyka polityka czy coś więcej” pod redakcją Joanny Zakrzewskiej. Proponuję zajrzeć na portale feministyczne i genderowe, gdzie toczą się między feministkami dyskusje na temat podejścia do aborcji, małżeństw homoseksualistów, edukacji, walki z ubóstwem i przemocą. Jeśli złośliwi mówią o skłóceniu w środowisku feministycznym, to nie dlatego że poszło o pieniądze, bo w feministycznych organizacjach pozarządowych nie ma ich zbyt wiele, ale właśnie o różnorodność poglądów. Tak więc dzisiejsza ideologia feministyczna nie jest, jak chce autor, jednostronna i żenująco uboga ideologicznie.
Feministki są przeciwne wojnie. W swoich POSTULATACH zwracają uwagę na edukację równościową, zapobieganie dyskryminacji ze względu na płeć, religię, orientację seksualną i narodowość. Zwracają uwagę na nierówność ekonomiczną i zapobieganie biedzie. Nie sądzę, żeby ostatnie łachudry były doskonałe na wojnę. Chyba tylko jako mięso armatnie. Na wojnę, kiedy trzeba będzie feministki obronić przed innymi seksistami. Dzięki autorowi nareszcie wiem, kto jest sprawcą wszelki wojen i konfliktów na świecie. Seksiści!
Niestety nie otrzymałam odpowiedzi na pytanie: kto ma czelność lansować feminizm jako ideologię jedynie słuszną. Przeglądam wiele stron i periodyków feministycznych. Chodzę na manify, wiece i spotkania z działaczkami. Nigdy nie spotkałam się z postulatem feminizmu jako jedynie słusznej ideologii. Zawsze wydawało mi się, że feminizm nawołuje konserwatystów, tradycjonalistów do otwarcia się na Innych.
Nie rozumiem czemu autor podciąga feminizm pod dwudziestowieczne socjalizmy i komunizmy z ich urawniłowkami. Na szczęście mamy XXI wiek i nowe perspektywy. A i ruch lewicowy nie jest już taki zurawniát'owany, czego przykładem jest na polskim podwórku „Krytyka Polityczna”, gdzie miejsce znaleźli zarówno socjaliści, feminiści, zieloni, jak i artyści niepoprawni, działacze ruchu LGBT. A gościnnie również konserwatyści, prawicowi historycy, działacze różnych środowisk.
Autor posługuje się stereotypowym myśleniem o feministkach, które jest zaprzeczeniem postulowanej przez niego różnorodności. Dowodzi tego, przytaczając stary dowcip o rezolucji po ogólnoświatowym zlocie feministycznym: Po pierwsze, mężczyźni to swołocze. Po drugie absolutnie nie mamy co na siebie włożyć. Otóż feministki są różnorodne. Jedne są bogate, inne walczą z biedą, która zmusza kobiety do prostytucji. Jedne są heteroseksualne, inne są lesbijkami. Są białe, czarne, żółte, są Indiankami albo Aborygenkami. Walczą o tradycję i wolność swojego narodu. Mężczyzn też. Niektóre feministki potrafią gotować i robią to chętnie. Niektóre są bardzo kobiece, ociekające seksem, inne niepozorne szare myszki, a jeszcze inne to kobiety w stylu Sienkiewiczowskiej Jagienki... Można tak wymieniać w nieskończoność.
Nie wiem, czemu opinia publiczna tak bardzo nie lubi feministek. Czy za odwagę i niezależność poglądów? Nie musimy brać sobie do serca słów wieszcza, nie musimy się kochać. Różnorodność polega na poznaniu i zaakceptowaniu, bądź nie, cudzych poglądów. Ale zanim z kimś się nie zgodzimy, musimy wysłuchać, co ma do powiedzenia.