Umberto Eco, Jean-Claude Carrière - „Nie myśl, że książki znikną” – recenzja i ocena
Koncepcja świata jako biblioteki totalnej, pochodząca z opowiadania Borgesa przewrotnie zatytułowanego przezeń „Biblioteka Babel”, niepokoi: „Wszechświat (który inni nazywają Biblioteką) składa się z nieokreślonej, i być może nieskończonej, liczby sześciobocznych galerii. (...)Biblioteka jest kulą, której dokładnym środkiem jest jakikolwiek sześciobok i której obwód jest nieosiągalny. Każdej ze ścian każdego sześcioboku odpowiada pięć szaf; każda szafa zawiera trzydzieści dwie książki znormalizowanego formatu; każda książka posiada czterysta dziesięć stron; każda strona czterdzieści wierszy, każdy wiersz około osiemdziesięciu liter czarnego koloru”. Niepokój wzbudza tu zwłaszcza padające w jednym z fragmentów stwierdzenie, iż tworzące strukturę Biblioteki książki zawierają każdą możliwą sekwencję słów, mimo to jednak nie można w przestrzeni tej odnaleźć żadnego ostatecznego wyjaśnienia. Zewsząd otaczają nas zatem hiperteksty i, co gorsza, niczego nowego dopowiedzieć już nie sposób. Zgrana teza, a jednak w wizji Borgesa nadal coś zdaje się pociągać. Jak dowodzą Umberto Eco i Jean-Claude Carrière w składającej się na „Nie myśl, że książki znikną” rozmowie, to, co trwale onieśmiela nas i pociąga, gdy mowa o tekście, to sam niepojęty fenomen książki.
Dwaj bibliofile, którym zgrabnie sekunduje moderujący dyskusję Jean-Philippe de Tonnac, dywagują o książce i jej znaczeniu, nie stroniąc od obszernych dygresji dotyczących tematów tak na pozór odległych, jak ontologia świata, rozwój pisma na przestrzeni dziejów, postęp technologii nowych mediów, zmiany we współczesnej kinematografii, czy też wreszcie prawdopodobieństwo globalnej katastrofy ekologicznej. Wybitny włoski filozof i semiolog, estetyk, mediewista, a także pisarz (którego borgesowskie wizje inspirowały w trakcie konstrukcji opisów klasztornej biblioteki z „Imienia róży”) oraz francuski dramaturg i scenarzysta filmowy wielokrotnie nominowany do Oskara, rozmawiają o zjawisku fascynacji książką przez pryzmat niepohamowanego rozrostu technologii i prymatu wirtualnych hybryd, które w coraz większym stopniu zastępują tradycyjne sposoby komunikacji. Nie są to jednak bynajmniej nudne ani pełne goryczy wynurzenia strażników „dawnego porządku”. To raczej wnikliwa, konstruowana z dość odległych punktów obserwacyjnych (filozof i człowiek filmu) analiza kondycji współczesnej kultury.
Niepośledni rozmówcy poszukują odpowiedzi na pytania dotyczące struktur indywidualnej oraz zbiorowej pamięci, trwałości rozmaitych nośników wiedzy i informacji, wreszcie ludzkiego geniuszu, ale także próżności czy zwykłej głupoty, których przykłady odnajdujemy we wszelkiego rodzaju źródłach pisanych od najdawniejszych czasów. Czerpiąc przyjemność z polemiki, penetrują odległe meandry historii pisma i woluminów, dokonując rozróżnienia pomiędzy książką a jakimkolwiek przedmiotem zawierającym czytelne znaki. Nie bez zafrasowania również zastanawiają się, czy „(...)wiedza nie jest dziś może jednym z ostatnich bastionów utopii”. Carrière zaś, cytując w tym tonie José Bergmana, zadaje wręcz pytanie o to: „(...)co straciliśmy, ucząc się czytać? Jakie formy poznania, pewnie dziś już bezpowrotnie dla nas stracone, były udziałem człowieka prehistorycznego, a więc ludów nieznających pisma?”. Choć stąd niedaleko już do prostego potępienia książki, żaden z interlokutorów wprost tego nie czyni, obaj wymieniają za to kąśliwe uwagi o historycznych formach literackiej inkwizycji.
Biblioteka, a więc miejsce obfitujące w regały pełne książek, czy to w wielkiej publicznej skali, jak choćby czytelnie uniwersyteckie, czy w skromniejszym wydaniu naszych własnych księgozbiorów, fascynuje nie tylko wiedzą zawartą w pomieszczonych tam tomach, lecz również, jak wskazują rozmówcy, swego rodzaju sakralną atmosferą, szczególnym spokojem a nawet specyficznym zapachem, który charakteryzować ma jakoby zakurzone ryzy papieru. Eco twierdzi tu prześmiewczo, że owo wrażenie sacrum budowane jest za sprawą odpowiedniego połączenia zieleni i brązów, kolory te bowiem zwykle dominują w miejscach, gdzie skrupulatnie gromadzi się książki. Bez względu jednak na to, czy biblioteka karmi nas jedynie złudzeniem, czy też wręcz przeciwnie – dozwala na skupienie sprzyjające głębszemu zrozumieniu siebie i świata, potrzeba obcowania z zapisanym tekstem wydaje się jedną z najbardziej elementarnych. Potwierdzają to nie tylko starożytne hieroglify, czy średniowieczne inkunabuły, lecz również coraz to nowsze formy elektronicznych nośników pozwalające rozmaicie utrwalać pismo. A internetowa sieć wydaje się wręcz zwierciadlanym odbiciem borgesowskiej „Biblioteki”.
Lektura „Nie myśl, że książki znikną” przyniesie niewątpliwą przyjemność, zwłaszcza molom książkowym, którzy w narracji odnajdą przyjazną atmosferę i wrażenie rozmowy niczym pośród starych przyjaciół. Ci, którzy ponad książkę cenią nieco bardziej nowoczesne interfejsy, znajdą w niej sporą garść argumentów skłaniających do tego, by poczciwych starych woluminów zupełnie nie ignorować, cóż bowiem pozostanie, gdy zabraknie energii zdolnej poruszyć twarde dyski… Wszyscy zaś zalęknieni o los książek znajdą tu nieco otuchy i (niestety) powtórzenie wielu tez, które pojawiły się już w książce Umberto Eco „Nowe środki masowego przekazu a przyszłość książki”.
Jak zapewniają rozmówcy, książki nie znikną, nie powinniśmy jednak zapominać, że z samej ich obecności – jak przestrzega bohater Borgesa – nie wynika jeszcze nic pocieszającego: „Jak wszyscy ludzie Biblioteki, podróżowałem w młodości; odbywałem pielgrzymki w poszukiwaniu jakiejś książki, być może katalogu katalogów; teraz, gdy moje oczy nie mogą niemal odcyfrować tego, co piszę, przygotowuję się na śmierć o niewiele mil od sześcioboku, w którym się urodziłem”.
Korekta: Bożena Chymkowska