U kresowych stanic – sztuka wojenna I Rzeczpospolitej
Żale Wołodyjowskiego. „Siła książek w cudzoziemskim wojsku człek musi zjeść, siła rzymskich autorów przewertować, nim oficerem znaczniejszym zostanie, u nas zaś nic to. Po staremu jazda w dym kupą chodzi i szablami goli, a jak zrazu nie wygoli, to ją wygolą...”.
Tymi słowami, wypowiedzianymi w „Potopie” przez Michała Wołodyjowskiego, Henryk Sienkiewicz skwitował XIX-wieczny pogląd na polską sztukę wojenną. Opinia ta, choć powszechna i często powtarzana za zagranicznymi historykami, jest nie tylko niesprawiedliwa, ale również całkowicie błędna, gdyż polska sztuka wojenna ukształtowała się w warunkach diametralnie innych niż jej zachodnioeuropejska odpowiedniczka i inne stawiała sobie cele. Aby tę odrębność dostrzec w odpowiedniej perspektywie, warto się najpierw przyjrzeć europejskiej metodzie prowadzenia wojny.
Zachód – wojna według reguł. Sztukę wojenną, podobnie jak politykę, można określić jako sposób osiągania możliwych celów militarnych dostępnymi militarnymi środkami. Poza oczywistym wpływem techniki wojennej determinują ją przed wszystkim trzy czynniki – przeciwnik, teren oraz struktura społeczna państw prowadzących wojnę.
Zmierzch rycerstwa zachodnioeuropejskiego wiąże się z końcem epoki feudalnej oraz upowszechnieniem się broni palnej. Przebiegało to powoli, wykształciło jednak sposób wojowania zupełnie inny od średniowiecznego. Zapalnikiem tych zmian było pojawienie się uzbrojonej w piki piechoty szwajcarskiej, zdolnej mimo swojej chłopskiej proweniencji do skutecznej walki z konnym rycerstwem. Niezbędna tu zdolność mobilizacyjna wiązała się ze wzrostem zaludnienia, zwiększaniem siły miast i mieszczaństwa, postępującą urbanizacją. Działania stosunkowo dużych (liczących kilka-kilkanaście tysięcy żołnierzy) armii hamowały problemy logistyczne, naturalne granice państw oraz coraz większe nasycenie fortyfikacjami.
Pojawienie się prochu i artylerii, używanej początkowo do zdobywania umocnień, wymusiły powstanie nowej metody budowania fortyfikacji, którą ze względu na stopień skomplikowania można bez żadnej przesady nazwać sztuką. Aprowizacja armii (w tym furażu dla koni), żywiącej się metodą rekwizycji, możliwej w zurbanizowanym terenie, stała się koszmarem dowódców i głównym czynnikiem ograniczającym zasięg kampanii. Problem ten rozwiązało częściowo wprowadzenie w XVII w. (przez Michela de Tellier, sekretarza wojny Ludwika XIV) systemu magazynów.
Z tych właśnie przyczyn działania wojenne w nowożytnej Europie były powolne, armie ociężałe, a kampanie koncentrowały się na zdobyciu niewielkich skrawków terenu i długotrwałych oblężeniach. Ten stan rzeczy mógł trwać tylko dlatego, że wszyscy aktorzy europejskich teatrów wojennych stosowali się dokładnie do tych samych reguł. Dodajmy też, że starożytni autorzy, w jakich zaczytywali się teoretycy wojskowi XVI i XVII w., poza silnym impulsem organizacyjnym, przyczynili się również do skostnienia i sformalizowania sztuki wojennej. Dopiero lektura „De militia Romana” (1595 r.) Justusa Lipsiusa zainspirowała wodzów holenderskich do uelastycznienia szyków i przywrócenia znaczenia manewrowi na polu bitwy. (Zresztą ze znajomością antycznych źródeł nie było w Rzeczpospolitej tak źle, jak sugeruje Sienkiewicz – wśród dowódców wyższych stanowiła ona raczej regułę niż wyjątek).
W stepie szerokim. Tymczasem Polska, szczególnie po związaniu się unią z Wielkim Księstwem Litewskim, znalazła się w zupełnie innym położeniu strategicznym. Wybitny przedwojenny teoretyk mjr Otton Laskowski pisał: „Już sama pomostowość płyty Czarnomorsko-Bałtyckiej, stanowiąca o indywidualności geograficznej ziem polskich, będących obszarem przejściowym pomiędzy Europą zachodnią a wschodnią, wraz z brakiem granic naturalnych na tych obszarach od wschodu i zachodu, wytwarzały tutaj zupełnie specyficzne warunki, decydujące o tym, że na terenach Polski musiały krzyżować się ze sobą wpływy, płynące z tych dwóch kierunków w dziedzinie sztuki wojennej, jak krzyżowały się szlaki i wpływy handlowe i kulturalne”.
Mamy tu zatem zupełnie inny teatr działań – ogromne przestrzenie najdalszych Kresów, słabo zurbanizowane lub zupełnie bezludne (stąd pewna bezcelowość budowania łatwych do ominięcia stałych fortyfikacji), otwarte dla przeciwnika, narzucającego zupełnie inne reguły prowadzenia wojny i to, bez wątpienia, przeciwnika bardziej niebezpiecznego niż jakakolwiek armia typu zachodniego. Największe boje Polska i Rzeczpospolita toczyła z krzyżakami, Szwecją, państwem moskiewskim, Turcją i Chanatem Krymskim, przy czym najtrudniejszymi do pokonania były tatarskie ordy, ze swoją taktyką rozwiniętą jeszcze w czasach Czyngis-chana, ruchliwością oraz niemożnością, z racji stepowego charakteru ich organizacji, odniesienia nad nimi trwałego zwycięstwa. Te właśnie czynniki – teren oraz konieczność dostosowania się do przeciwnika – zdecydowały o specyfice i odrębności polskiej sztuki wojennej, z jej naciskiem na manewr i głód bitwy, będącej połączeniem elementów taktyki (i techniki) europejskiej i azjatyckiej.
Odwód, artyleria, tabor. Eklektyzm ten widać wyraźnie już na przykładzie pierwszego wielkiego polskiego zwycięstwa – bitwę pod Grunwaldem rozstrzygnęło uderzenie zachowanego na odpowiednią chwilę odwodu złożonego z ciężkiego rycerstwa typu zachodniego, skierowanego do walki przez dowodzącego ze wzgórza Jagiełłę – obu tych rzeczy, powszechnych i oczywistych na Wschodzie, na Zachodzie wówczas nie praktykowano. Jednak drugie wielkie starcie kampanii – bitwa pod Koronowem (10 X 1410 r.), rozegrano według innych reguł, z szeregiem pojedynków rycerskich, dwiema przerwami na wypoczynek i wymianę wzajemnych grzeczności, a po wygranej przez Polaków batalii jeńcy-rycerze zostali uhonorowani uroczystą ucztą i, z jednym wyjątkiem, obdarowani i puszczeni wolno.
W XV w. polska sztuka wojenna, podobna jeszcze mocno do swojej zachodniej odpowiedniczki, zostaje wzbogacona o dwa obce elementy – artylerię i tabor. W tej pierwszej dziedzinie naszymi nauczycielami byli Niemcy (podobną rolę w rozpowszechnieniu artylerii prochowej pełnili w niemal całej Europie), zaś używanie taboru (wagenburg) w walce Polacy zapożyczyli od Husytów i ich genialnego wodza Jana Žižki. O ile artyleria polska rozwijała się w zgodzie z obowiązującymi w Europie trendami, o tyle metoda walki taborem została przez polskich wodzów znacznie udoskonalona – poza rolą obozu warownego, przypominającego swoją organizacją obóz rzymski, tabor używany ofensywnie, jako oparcie dla uderzeń jazdy, stał się jedną z najbardziej charakterystycznych cech taktyki polskiej, czego świetnym przykładem może być bitwa pod Obertynem (1531 r.), gdzie Polacy, dowodzeni przez hetmana Jan Tarnowskiego, rozbili oddziały mołdawskiego hospodara Piotra Raresza.
Tekst pochodzi z Pomocnika Historycznego POLITYKI pt. „Kresy Rzeczpospolitej. Wielki mit Polaków”:
Kawaleria i stare polskie urządzenie. Cały plan bitwy z trzykrotnie silniejszym przeciwnikiem hetman Tarnowski oparł na liczącym trzysta wozów obozie warownym ustawionym w prostokąt. Jego dłuższe boki tworzyło po sto wozów obsadzonych piechotą, w krótszych, w których znajdowały się dwie bramy dla jazdy, ustawiono resztę, uzupełniając obronę trzema bateriami (zaledwie trzynaście dział przeciw pięćdziesięciu mołdawskim). Po kilkugodzinnym pojedynku ogniowym, wygranym przez wyraźnie lepszych polskich puszkarzy, Tarnowskiemu udało się sprowokować Raresza do ataku. Używając dwóch odrębnych hufów – czelnego, atakującego przez przednią bramę, i walnego, uderzającego przez tylną, udało się Tarnowskiemu podzielić, a następnie pobić z kretesem wojska hospodara.
Pod Obertynem widzimy doskonały przykład współdziała trzech rodzajów broni – piechoty, artylerii i jazdy – oraz wyraźną, tak charakterystyczną dla polskiej sztuki wojennej przewagę kawalerii. To ona właśnie, podzielona na trzy najważniejsze segmenty – ciężkozbrojnych kopijników, lekkozbrojnych (jeszcze wówczas) husarzy i roty strzelcze, stała się najważniejszą siłą uderzeniową wojsk polskich. W tym czasie ukształtował się już całkowicie (stosowany od XV w.) szyk bojowy jazdy, zwany starym urządzeniem polskim, gdzie siłę główną stanowią dwa hufy jazdy ciężkiej (czelny i walny), uformowane w dwie linie oddalone od siebie, oraz skrzydła złożone z trzech hufów jazdy lekkiej (posiłkowy, czarny i doborowa stracenica).
Opisał go Jan Tarnowski (nie tylko praktyk, ale i teoretyk wojskowy) w swym „Consilium rationis bellicae” (1558 r.): „Hufców szykowanie ma hejman tak czynić, aby też i z boku, gdzieby nieprzyjaciel chciał, nie mógł szkody uczynić”. Jest to zatem szyk elastyczny, głęboko uszykowany, dysponujący odwodem zarówno w centrum jak i na skrzydłach, zdolny w razie potrzeby do obrotu w dowolnym kierunku.
Obrona potoczna. W XV w. pospolite ruszenie przestało być główną siłą zbrojną polsko-litewskiego państwa. O ile panowie bracia byli jeszcze w stanie stawić się na wojnę w razie najazdu, to jednak permanentna, ciężka służba w obronie granicy południowo-wschodniej przekraczała jej możliwości i chęci. Pojawiła się zatem konieczność utrzymywania stałego korpusu wojskowego, gotowego w każdej chwili do odparcia nagłych najazdów. Pierwsze zręby tej obrony potocznej zorganizował już Jan Olbracht, zaciągając roty jazdy, opłacane ze skarbca królewskiego. Wybrani oficerowie, zwani rotmistrzami, otrzymywali od króla listy przypowiednie, wyznaczające zakres zaciągu, uzbrojenia i długości służby, przy czym w rotach polskich był to zawsze zaciąg towarzyski, czyli każdy towarzysz przyprowadzała ze sobą mniejszy lub większy poczet. System ten, wywodzący się wprost ze średniowiecza, miał tę zaletę, że dostarczał żołnierza elitarnego, o wartości znacznie przewyższającej jego odpowiedniki z państw ościennych.
Niestety, szczupłość dochodów królewskich wyznaczała też limit tego zaciągu, nie przekraczający zwykle 3 tys. jazdy, a czasem spadający do kilkuset koni. W czasie panowania Zygmunta I kanclerz Jan Łaski wystąpił więc z rewolucyjną ideą zastąpienia pospolitego ruszenia stałym podatkiem na utrzymanie wojska, projekt ten został jednak utrącony przez opozycję szlachecką. Sytuacja poprawiła się nieco wraz z wprowadzeniem tzw. kwarty: w odpowiedzi na jeden z postulatów tzw. ruchu egzekucyjnego Zygmunt August przeznaczył jedną czwartą dochodów z królewszczyzn na utrzymanie stałej siły zbrojnej, uzupełnianej w razie wojny zaciągiem opłacanym z każdorazowo uchwalanego przez sejm podatku. Wojska te, choć nieliczne (ich stan nie przekraczał kilku tysięcy żołnierzy), stacjonujące na Rusi i Podolu stanowiły jedyną stałą siłę zbrojną Rzeczpospolitej. Świetnie wyszkolone i elitarne, pełniły też rolę korpusu kadrowego, umożliwiającego w razie potrzeby rozbudowanie armii do kilkunastu tysięcy świetnego żołnierza, a znajdując się stale w walce, były szkołą dowodzenia najwybitniejszych polskich wodzów.
Husarze i pancerni. Wojska kwarciane, przeznaczone przede wszystkim do walki z Tatarami, składały się głównie z jazdy, zrzucającej coraz częściej pancerze, choć zachowującej wciąż podstawowy podział na roty kopijnicze i strzelcze, przy czym ciężkozbrojnych kopijników, jakich widzimy pod Orszą, zastępują coraz szerzej lekkozbrojni husarze. Ci, zwani wówczas Racami, czyli Serbami, przybyli do Polski z Węgier pod koniec XV w. jako weterani z Czarnej roty Macieja Korwina. Zaprawieni w walkach z turecką jazdą, przypominali w tym okresie elitarnych osmańskich deli – pozbawieni pancerzy, ozdobieni piórami i skórami drapieżnych zwierząt, wyposażeni w drewnianą tarczę ze skrzydłem, walczyli długą, lekką kopią (drzewem) i szablą, uderzając w cwale jadąc kolano w kolano. Pierwsze chorągwie rackie sformowano w 1501 r. – łącznie 550 jeźdźców w trzech rotach, opłacanych po 6 zł (kopijnicy otrzymywali 10 zł), i szybko nowy rodzaj jazdy udowodnił swoją przydatność, biorąc udział w zwycięskich bitwach pod Kleckiem z Tatarami (1506 r.) i pod Orszą z Moskwą (1514 r.).
Racowie, bardziej przydatni do walki na Kresach od ciężkozbrojnych kopijników, z wolna wyparli ich ze składu wojsk kwarcianych, by z czasem również uzbroić się mocniej i przesiąść na większe konie. W drugiej połowie XVI w. towarzysze nosili już hełmy, pancerze i karwasze, używali również krótkich rusznic. Zmianę husarzy w jazdę ciężką dopełniły reformy Stefana Batorego, ujednolicające uzbrojenie. „Od tego czasu nasi usarze mają typowe dla nich szyszaki burgundzkie, półzbrojki, kopie, koncerze (z niemieckiego Panzerstecher) i szable, a oficerowie buzdygany” (Marian Kukiel). Ponadto Batory podniósł znaczenie współpracujących z husarią chorągwi lekkich, zwanych wówczas kozackimi (z kozakami zaporoskimi – nie mają one jednak nic wspólnego – jest to typ jazdy o pochodzeniu wybitnie wschodnim, w połowie XVII w. zostanie nazwany jazdą pancerną).
Piechota łanowa, artyleria, inżynieria i kartografia. Wojskowe reformy Batorego dotyczyły nie tylko kawalerii, ale i pozostałych broni. Najważniejszą było stworzenie piechoty łanowej, dobrze uzbrojonej i bitnej, powoływanej z ochotników z każdych dwudziestu łanów wsi królewskich. Dzierżawców królewszczyzn, usiłujących sabotować królewskie zarządzenie, Batory zmusił do posłuszeństwa z konsekwencją nieznaną innym polskim królom. Nowy impuls rozwojowy zostaje nadany artylerii, tak boleśnie nieefektywnej w trakcie wojny Batorego z Gdańskiem (1577 r.), oraz inżynierii wojskowej i kartografii.
Tekst pochodzi z Pomocnika Historycznego POLITYKI pt. „Kresy Rzeczpospolitej. Wielki mit Polaków”:
Dzięki wysokim podatkom na wojsko uchwalonym przez sejm (jeden złoty z łana) i reformom Rzeczpospolita podejmuje wojnę z Rosją o Inflanty z zupełnie już inną, liczną i nowoczesną armią, gotową nie tylko do odnoszenia zwycięstw w polu, ale również prowadzenia oblężeń i długotrwałych kampanii. Polska sztuka wojenna w czasach Batorego jawi nam się już jako w pełni uformowana, w jej największym rozkwicie.
Głód bitwy. Współdziałanie trzech rodzajów broni nie pozbawia jej cech najbardziej charakterystycznych – elastyczności, wielkiego (inaczej niż na zachodzie Europy) rozmachu, rozstrzygającego znaczenia przełamującego uderzenia jazdy, którą bez najmniejszej przesady można nazwać najlepszą w ówczesnym świecie. Występuje tu wreszcie, wyraźnie jak nigdzie indziej na świecie, głód bitwy, czyli dążenie za wszelką cenę do rozstrzygnięcia w bitwie walnej, likwidującej siłę żywą przeciwnika.
Epoka wielkich zwycięstw. Początek XVII w. to najświetniejszy czas oręża i taktyki polskiej, wyznaczony zwycięstwami nad Szwedami pod Kircholmem (1605 r.) i połączonymi siłami Rosji i Szwecji pod Kłuszynem (1610 r.). Obie te bitwy, rozstrzygnięte dzięki szarży husarii, wykazują wyższość taktyki polskiej nad jej zachodnią odpowiedniczką. Zarówno Jan Karol Chodkiewicz jak i Stanisław Żółkiewski, mimo że dowodzący wojskami słabszymi liczebnie, potrafili, stosując zasadę ekonomii sił, uzyskać przewagę na wybranym przez siebie odcinku, podzielić, oskrzydlić i wreszcie dobić atakiem zachowanego na rozstrzygającą chwilę odwodu. Co więcej, husarze i pancerni okazywali się znacznie groźniejsi nie tylko od piechoty typu zachodniego, ale również od szwedzkiej rajtarii, wyposażonej w broń palną, stosującej nieefektywny karakol, nieumiejącej szarżować.
Ale już w latach 20. XVII w. nastąpiły zmiany w taktyce zachodniej, wprowadzone przez genialnego Gustawa Adolfa – było to nasycenie skwadronów piechoty muszkieterami, większe wykorzystanie artylerii polowej, oparcie bitwy na fortyfikacji polowej oraz porzucenie karakolu. W czasie kolejnych wojen ze Szwecją okazało się, że jazda Rzeczpospolitej, o ile nie może zmusić przeciwnika do bitwy w dogodnych dla siebie warunkach, nie potrafi sprostać nasyconej środkami ogniowymi i okopanej piechocie.
W stronę Zachodu. Konieczne w tej sytuacji reformy wprowadził Władysław IV, który jeszcze jako królewicz odbył podróż po Europie – obserwował m.in. prowadzone przez Hiszpanów oblężenie Bredy, gdzie miał okazję zapoznać się z nowoczesnymi metodami zdobywania fortyfikacji. Zasiadając na tronie w 1632 r., zdecydowany był przeprowadzić gruntowną przebudowę armii, szczególnie zaś zapóźnionej i zaniedbanej polskiej artylerii, na której rozwój i utrzymanie przeznaczył drugą kwartę. Powołany został, po raz pierwszy, starszy nad armatą (osobno dla Korony i Litwy), czyli generał odpowiedzialny za odlewanie nowych dział, arsenały, prochy. Promując Polaków mających doświadczenie zdobyte w wojskach holenderskich, Władysław IV stworzył korpus oficerski mający w swoich szeregach tak wybitnych specjalistów jak Paweł Grodzicki, Krzysztof Arciszewski, Zygmunt Przyjemski czy autor słynnego na całą Europę dzieła „Artis Magnae Artilleriae pars prima” Kazimierz Siemienowicz.
Druga wielka reforma dotyczyła zaciągu wojsk autoramentu cudzoziemskiego, opartego początkowo na weteranach wojny trzydziestoletniej, w największej części Niemców, zastępowanych później przez Polaków. Uległa zmianie taktyka: „Szyk starym urządzeniem polskim przestał być szykiem wojsk większych, złożonych z połączonych broni. Król Władysław sprawia swą armię w trzy linie: przodową (avant-garde), korpus (inaczej batalią zwany) i tył, czyli rezerwę. W każdej linii jazda po skrzydłach, piechota i dragonia w pośrodku; najwięcej piechoty w przodowej, gwardie i większa część jazdy w rezerwie” (Marian Kukiel).
Masakra pod Batohem. W ten właśnie sposób uszykowano wojsko w zwycięskiej bitwie pod Beresteczkiem (1651 r.), gdzie pokonano ponadstutysięczną połączoną armię kozacko-tatarską. Zwycięstwa tego, niestety, na skutek braku dyscypliny w szeregach pospolitego ruszenia nie wykorzystano, co zemściło się rok później pod Batohem – po bitwie na rozkaz Chmielnickiego wymordowano ok. 3,5 tys. jeńców polskich. Masakra ta okazała się katastrofą dla polskiej wojskowości, gdyż została tam zlikwidowana wielka część najlepszego zawodowego żołnierza wojsk kwarcianych. Straty tej nie odrobiono już nigdy, tym bardziej że podobne nieszczęście przytrafiło się po bratobójczej bitwie pod Mątwami, gdzie w morderczym szale wybito weteranów Stefana Czarnieckiego.
Łabędzi śpiew pod Chocimiem i Wiedniem. Mimo wysiłków mobilizacyjnych i starań Jana Sobieskiego armia Rzeczpospolitej nigdy nie odzyskała już dawnej siły, co wiązało się najbardziej ze zniszczeniami, jakie dokonały się w czasie potopu szwedzkiego. Wielkie zwycięstwa Sobieskiego pod Chocimiem (1673 r.) i Wiedniem (1683 r.) wyznaczają kres polskiej sztuki wojennej I Rzeczpospolitej, narodzonej na rozległych kresach, święcącej triumfy w szczytowym okresie potęgi państwa, i w raz z nim upadłej.
Sławni zagończycy
Wschodnia granica Rzeczpospolitej, nękana niemal nieustającymi tatarskimi najazdami, miała swoich bohaterów, których wyczyny przeszły do stepowej legendy. Zagończycy – agresywni i nieobliczalni w swoich działaniach dowódcy jazdy, byli często jedyną obroną ziem kresowych i ich mieszkańców.
Pierwszy z najsłynniejszych to Bernard Pretwicz (ok. 1500–63), szlachcic ze Śląska, dworzanin Zygmunta Starego, rotmistrz obrony potocznej i starosta barski, nazywany przez współczesnych Terror Tartarorum. W służbie od 1527 r., odznaczył się w zwycięskiej bitwie pod Obertynem (1535 r.), a pięć lat później został, zgodnie z życzeniem Bony, starostą na zamku w Barze, fortecy świeżo wzniesionej za pieniądze królowej, ryglującej tzw. szlak kuczmański – jedną z dróg, jakimi ordy wchodziły na ziemie Rzeczpospolitej. Uczyniwszy z Baru swoją bazę operacyjną, udoskonalił metody stosowane przez obronę potoczną. Dzięki licznie wysyłanym zwiadowcom nie dawał się zaskakiwać czambułom, rozbudował sieć stanic, zmuszając tatarskich murzów do rozpraszania sił, przede wszystkim jednak sam atakował.
Stając na czele niewielkiego, liczącego zaledwie kilkaset koni, oddziału jazdy, nie tylko bronił granicy, ale również sam wyprawiał się na Tatarów, gnając ich czasem do samych wybrzeży Morza Czarnego i siejąc wśród ordyńców takie przerażenie, że podobno tatarskie matki straszyły nim swoje dzieci. Choć jego ofensywna taktyka przysparzała królowi dyplomatycznych kłopotów – Pretwicz musiał nawet tłumaczyć się przed Zygmuntem Augustem z oskarżeń wysuwanych przez tureckiego sułtana – stał się bohaterem powtarzanego w Rzeczpospolitej powiedzenia: „Za pana Pretwicza wolna od Tatar granica”.
W XVII w. sławę najskuteczniejszego pogromcy tatarów zyskał Stefan Chmielecki (ok. 1580–1630). Karierę wojskową rozpoczął w czasie wojny z Rosją w 1609 r. W przegranej bitwie pod Cecorą okrył się niesławą, jako jeden z oficerów, którzy za namową hospodara mołdawskiego opuścili otoczony polski obóz – dodajmy, że jako jednemu z nielicznych udało mu się ujść z pogromu z życiem. Być może właśnie chęć zrehabilitowania się stanowiła siłę napędową późniejszej kariery Chmieleckiego. W 1624 r. odznaczył się w bitwie pod Martynowem, gdzie Polacy zadali klęskę Tatarom – Chmielecki, dowodzący tam oddziałem tysiąca pancernych, w ciągu doby przebył 90 km w pościgu, odbijając znaczną część jasyru.
Tekst pochodzi z Pomocnika Historycznego POLITYKI pt. „Kresy Rzeczpospolitej. Wielki mit Polaków”:
Po wybuchu wojny ze Szwecją (1626 r.) hetman Stanisław Koniecpolski mianował Chmieleckiego regimentarzem (zastępcą hetmana) wojsk ukraińskich czyniąc go odpowiedzialnym za obronę ogołoconej z wojsk granicy wschodniej. W tym samym roku Tatarzy najechali ziemie Rzeczpospolitej, zakładając kosz (obóz) pod Białą Cerkwią. Chmielecki, zamiast czekać – jak zwykle robiono – aż obciążone łupem czambuły zaczną się wycofywać, zaatakował zanim siły tatarskie rozjechały się po kraju. Mając ok. 5 tys. żołnierzy, w tym 1,5 tys. kozaków, rozbił trzykrotnie liczniejszego przeciwnika. Dokładnie trzy lata później nad Gniłą Lipą pobił sławnego Kantymira Murzę, którego Nogajcy zapędzali się aż pod Sandomierz (1624 r.)
Chmielecki znany był ze stosowania przeciw Tatarom ich własnej taktyki. Poruszał się komunikiem, atakował znienacka, używał zwiadowców i agentów, nawiązywał kontakty dyplomatyczne, dzięki którym zdobywał informacje i siał zamęt w szeregach przeciwnika. W Rzeczpospolitej budził podziw, na Krymie autentyczny lęk. Co ciekawe, choć jako żołnierz straszny, w życiu prywatnym miał opinię człowieka zgodnego i dobrotliwego. Dodajmy – przeciwnie niż jego żona Teofila Chmielecka, towarzyszka w wojennych wyprawach, z wprawą posługująca się szablą i rusznicą, najsłynniejsza z XVII-wiecznych wilczyc kresowych.
Największego jednak wyczynu w walce z tatarami dokonał hetman Jan Sobieski w czasie swojej słynnej wyprawy na czambuły jesienią 1672 r., kiedy to wspierający turecką inwazję Tatarzy, pewni bezkarności, rozjechali się spod Lwowa w poszukiwaniu łupów i jasyru. Sobieski, mając do dyspozycji zaledwie 3 tys. jazdy w chorągwiach dragońskich, kozackich i husarskich, ruszył w pościg za trzema tatarskimi zagonami. W trwającej dziewięć dni bardzo wyczerpującej kampanii, walcząc i poruszając się niemal bez odpoczynku, żołnierze Sobieskiego rozbili wszystkie, działające na różnych kierunkach, czambuły, uwalniając przeszło 40 tys. jeńców, w tym bardzo wiele dzieci. Był to, nawet jak dla polskiej jazdy, wyczyn bez precedensu.
Kozacy jako żołnierze
Już w XV w. Zaporoże (Dzikie Pola, Niż, tereny wokół dolnego biegu Dniepru, położone za porohami, czyli skalnymi progami na rzece), żyzne, a nieobjęte niczyją administracją i wolne od wszelkiego ucisku, zaczęli zasiedlać uchodźcy z terenów Rzeczpospolitej, państwa moskiewskiego, Wołoszczyzny, Krymu. Te wolne duchy – chłopi uciekający przed powinnościami pańszczyźnianymi, przestępcy, infamisi, bankruci i poszukiwacze przygód, wytworzyli pod stałym naciskiem tatarskiego sąsiedztwa militarną strukturę, rządzącą się prawami demokracji wojennej. Jej ośrodkiem stała się sicz – ufortyfikowany obóz (kosz), rządzony początkowo przez koło (zgromadzenie), później zaś przez radę kozacką, wybierającą atamana. Pierwszą sicz miał założyć na Chortycy (wyspie na Dnieprze) Dymitr Wiśniowiecki, zwany przez Kozaków Bajdą. Ta wojownicza wspólnota nie ograniczała się jednak do samej obrony i szybko zaczęła podejmować działania agresywne, najpierw wobec Tatarów, później również wobec Turcji.
Zaporoże, jako część województwa kijowskiego, znalazło się w granicach Korony po unii lubelskiej (1569 r.). Ta nominalna zwierzchność nad Kozaczyzną stała się szybko dla Rzeczpospolitej źródłem kłopotów w stosunkach z potężnym sąsiadem. Kozackie chadzki – łupieżcze wyprawy na czajkach (pełnomorskich łodziach) zaczęły przybierać coraz większe rozmiary. Seria takich napadów w początku XVII w. (np. w 1615 r. 4 tys. Kozaków płynących na 80 czajkach spaliło przedmieścia Konstantynopola, rok później pod Oczakowem zatopili 15 tureckich galer) doprowadziła do wypowiedzenia przez Turcję wojny Rzeczpospolitej w 1620 r.
Państwo polsko-litewskie próbowało sprawować częściową kontrolę nad Kozakami za pomocą tzw. rejestru – stale wzrastającego kontyngentu wojsk kozackich, któremu wypłacano niewielki żołd i gwarantowano wolność osobistą (zwolnienie ze świadczeń). Ujęta w rejestr kozacka elita zaczęła z czasem aspirować do stanu rycerskiego i artykułować trudny do spełnienia postulat stworzenia z Ukrainy trzeciego, równorzędnego elementu Rzeczpospolitej, co w konsekwencji doprowadziło do wybuchu tragicznych dla obu stron wojen kozackich.
Żołnierze kozaccy słynęli przede wszystkim jako znakomita piechota. Ich podstawową bronią białą była spisa, „którą tu hultajstwo dziwnie zręcznie, i daleko lepiej od Polaków szermować umiało. Jeden hajdamak, wpadłszy między polskich, mógł czterdziestu w momencie rozpędzić, każdemu zadawszy ranę, albo śmierć” – napisał, zapewne z pewną przesadą, ksiądz Kitowicz w swoim „Opisie obyczajów”. Kozacy, którzy słynęli jako znakomici strzelcy, używali również dużej liczby samopałów (prymitywnych rusznic) – nasycenie bronią palną co najmniej dorównywało stanowi w regularnej piechocie państw europejskich. Bitni, doskonale wyszkoleni i wytrzymali na trudy świetnie sprawiali się jako obrońcy umocnień, najskuteczniej zaś walczyli w taborze uformowanym w trójkąt lub prostokąt o wielu rzędach, wyposażony w artylerię. Rozbicie kozackiego taboru uchodziło za zadanie niezwykle trudne, choć Polakom sztuka ta udała się np. pod Kumejkami (1637 r.), gdzie hetman Mikołaj Potocki pobił zbuntowanych Kozaków Pawła Pawluka.
Inaczej rzecz się miała w przypadku jazdy kozackiej (niemającej poza nazwą nic wspólnego z jazdą kozacką Rzeczpospolitej), lekkiej, używającej lichych koni i walczącej w płytkim szyku, niemogącej się równać z jazdą polską. Wilhelm Beauplan w „Opisie Ukrainy” przytacza przykład widzianej przez siebie bitwy, w której zaledwie 200 polskich jeźdźców rozbiło 2 tys. konnych Kozaków.