Tuwim niejedno ma imię
Zacznijmy od końca i od pewnych kontrowersji. Tuwim zmarł zaraz po Bożym Narodzeniu w dość ponurym roku 1953. Los doścignął go w pensjonacie „Halama” w Zakopanem, gdzie pisarz wypoczywał, pragnąć podreperować zdrowie. Pogłoski, które rozsypały się po rozplotkowanej stolicy, mówiły, że serce Tuwima nie wytrzymało miłosnego uniesienia. Było to tym bardziej niezręczne, że małżonka poety miała nie być osobiście obecna w chwili gdy mistrza opuściły siły.
Plotka pozostanie jednak plotką, a kawiarniany światek ma swoje prawa. Wypada jednak stwierdzić od razu uczciwie, że Julian Tuwim miał wobec fizycznej miłości stosunek nader specyficzny. Powiedzmy – nienabożny. To przecież nie kto inny, jak on sam powiedział niegdyś, że miłość to jedyna funkcja fizjologiczna, która zrobiła karierę.
Przeczytaj:
Czy więc rzeczywiście wielki poeta miał miłość fizyczną za nic? Bez przesady. Tuwim rozumiał bowiem, że stanowi ona sedno życia. Dowodzi tego wyraźnie tekst fraszki, w której poeta wnikliwie zauważył powiązania pomiędzy dwoma światami, które nadają tempo współczesności – pomiędzy światem biznesu (w pewnym sensie) a światem miłości (w sensie ścisłym):
Puszczała się dziewczyna, puszczała z miłości,
Puszczała dla pieniędzy, puszczała z litości,
Aż taką masę razy upadła moralnie,
Ze całkiem się skurwiła – i wpadła fatalnie,
Albowiem w ciążę zaszła od jednego z gości:
Tak powstał SKURWYSYNDYK MASY UPADŁOŚCI.
(Upadłość)
Tego typu powiązanie spraw przyziemnych z nieco mniej przyziemnymi jest charakterystyczne dla Tuwima i chyba najlepiej świadczy o jego językowym mistrzostwie. Miał kiedyś Tuwim powiedzieć, że mógłby stać się twórcą na miarę wieszczów narodowych, gdyby miał coś rzeczywiście ważnego do powiedzenia. Z dzisiejszego punktu widzenia wydaje się jednak, że Tuwim był po prostu twórcą znacznie bardziej zbliżonym do codzienności. Podczas gdy Gustaw przepoczwarzający się w Konrada „cierpi za milijon”, to Tuwim potrafi znakomicie odnaleźć się w innej, niemniej złożonej sytuacji życiowej. Ot, choćby takiej gdy jest opluskwiany za swoje żydowskie pochodzenie. Choć dziś trudno w to uwierzyć, w dwudziestoleciu międzywojennym liczni narodowi publicyści wyrzucali mu, że nie powinien czuć się przedstawicielem narodu polskiego, nazywali „gudłajskim Mickiewiczem”. Tuwim rezolutnie odciął się fraszką, która do dziś budzi najwyższe uznanie dosadnością i prostotą języka:
Próżnoś repliki się spodziewał
Nie dam ci prztyczka ani klapsa.
Nie powiem nawet pies cię jebał,
bo to mezalians byłby dla psa.
(Na pewnego endeka co na mnie szczeka)
Jak tu dziwić się, że Tuwim należy do tych twórców polskich, którzy znakomicie odnaleźli się pod polskimi strzechami?
Tekst inspirowany lekturą książki Juliana Tuwima „Moja miłość”:
Wróćmy jednak do wątku miłosnego. Jako się rzekło, jeszcze nieopierzony, osiemnastoletni Julian Tuwim zupełnie stracił głowę dla Stefanii Marchew, córki łódzkiego handlowca i śpiewaczki. Rzecz charakterystyczne, że dźwięczne nazwisko panieńskie przyszłej pani Tuwimowej przez długie lata było nieznane szerszej publiczności. Warzywne skojarzenia nie były jednak w głowie poety, który konsekwentnie puszczał oko do swej lubej, w prywatnej korespondencji pisząc o niej per „Marcheff”.
Przekonanie surowych rodziców panny Marchew, że Tuwim nadaje się na zięcia nie było sprawą łatwą. Jak nie trudno się domyśleć, do podstawowych problemów należały problemy finansowe młodego człowieka, który musiał udowodnić swym przyszłym teściom, że będzie w stanie zadbać o ich córkę. Cóż więc zrobił Tuwim? Nie zatrudnił się jako kancelista, ani jako wyrobnik w jednej z łódzkich fabryk. Nie wstąpił do wojska, ani też nie wybrał kariery urzędniczej. Miłość do ukochanej spowodowała, że Tuwim wybrał drogę realizacji własnych marzeń. Dzięki powabnej pannie Stefanii, zdecydował się na publikację swojego debiutu literackiego. Ukazał się on w „Kurierze Warszawskim” w kilka miesięcy po ich spotkaniu i został podpisany inicjałami Tuwimowej ukochanej…
Czy jest coś lepszego, co może dać jeden człowiek drugiemu? Stefania pomogło Julianowi znaleźć w sobie odwagę do realizacji własnych marzeń, nawet jeżeli droga do tego nie była prosta. Wobec tego kto pierwszy zgadnie kogo miał Tuwim na myśli, gdy tworzył słowa do jednego z największych szlagierów muzycznych całego dwudziestolecia międzywojennego?
Miłość ci wszystko wybaczy,
Smutek zamieni ci w śmiech.
Miłość tak pięknie tłumaczy
Zdradę i kłamstwo i grzech.
(Miłość ci wszystko wybaczy)
Splątane były losy Juliana Tuwima. Potrafił być twórcą wywrotowym, politycznym, ostro bijącym w status quo i nierówności społeczne. Jednocześnie był człowiekiem rozdartym pomiędzy tożsamość polską i tożsamość żydowską. Dla Polaków bywał nie dość polski, dla wielu Żydów był po prostu zdrajcą. Wyjechał z Warszawy 5 września 1939, taksówką, razem z żoną, Grydzewskim i Słonimskimi do Kazimierza nad Wisłą. Miał wrócić niebawem, a wrócił po siedmiu latach, już do zupełnie innej Polski.
Proroczo brzmią te słowa Tuwimowego wiersza:
W naturze nie ma linii prostej,
Ludzki to wymysł sztuczny.
(…) prostą linią łączą gwiazdy
Głupcy i tchórze.
(Spostrzeżenie)
Ale najważniejsze, że Tuwima czytamy i cenimy do dziś, bo to twórca, który pisał o ludziach i dla ludzi. Tak jak miłość, tak i Tuwim – niejedno ma imię.