Tutsi i Hutu. Jakie były przyczyny ludobójstwa w Rwandzie?
Ten tekst jest fragmentem książki Natalii Ojewskiej „Zabiłam. Historie matek skazanych za zbrodnię ludobójstwa w Rwandzie”.
Rwanda wpadła w szpony kolonialistów dopiero pod koniec XIX wieku. Na przełomie 1884 i 1885 roku odbyła się konferencja berlińska zwołana przez niemieckiego kanclerza Ottona von Bismarcka, podczas której przedstawiciele ówczesnych mocarstw europejskich, mających już terytoria w Afryce, za pomocą linijki i ołówka nakreślili nowe granice swoich kolonii. Przy stole w kształcie podkowy przez trzy miesiące negocjowali, komu przypadną dane masywy górskie, jeziora czy obszary bogate w takie surowce naturalne jak złoża ropy naftowej, diamenty, rudy złota czy kobaltu. Nikt nie przywiązywał najmniejszej wagi do istniejących wówczas granic rdzennych kultur, etniczności, religii, języków.
W efekcie tych rozmów wyłoniła się nowa mapa Afryki przypominająca mozaikę precyzyjnie naniesionych linii, idealnie krzyżujących się pod kątem prostym, z lekko falistymi granicami w rejonach, które były już wówczas przynajmniej częściowo zbadane. Około 10 tys. społeczności mówiących 1500 językami sztucznie przyporządkowano świeżo powstałym 40 obszarom okupacyjnym. Do końca pierwszej wojny światowej Rwanda była w strefie wpływów Cesarstwa Niemieckiego.
Monarchia Tutsi
Antagonizmy pomiędzy Tutsi a Hutu – powstające przez dekady, a z czasem przeobrażone w podszyte nienawiścią pogromy, których kulminacją było ludobójstwo w 1994 roku – nigdy nie miały jednak podłoża etnicznego. Naukowcy, historycy i eksperci zgodnie podkreślają, że Tutsi i Hutu nie są dwoma odrębnymi plemionami. Wręcz przeciwnie, od pokoleń dzielili wspólny język z rodziny bantu, mieli sięgającą setek lat historię współegzystowania na tym samym terytorium i zawierania mieszanych małżeństw. W czasach przedkolonialnych słowa „Tutsi” i „Hutu” oznaczały przynależność do grupy socjoekonomicznej w hierarchii społecznej. Grupy te wykształcały się etapami w ciągu stuleci równolegle do tego, jak tworzyło się państwo rwandyjskie.
W przedkolonialnej Rwandzie hodowcy bydła określali się jako Tutsi, a mianem Hutu nazywano służących, rolników i wszystkich obcokrajowców. W tym kraju, podobnie jak w wielu innych państwach afrykańskich, to nie rolnictwo, lecz posiadanie bydła definiowało zamożność, a co za tym idzie – status społeczny. Ponadto to królowie Tutsi prowadzili skuteczne podboje militarne i systematycznie podporządkowywali sobie mikropaństewka Hutu trudniących się głównie rolnictwem.
W 1890 roku oczom kolonizatorów niemieckich – świeżo przybyłych do Rwandy, ceniących punktualność, dokładność i dyscyplinę – ukazał się obraz wysoce zorganizowanej monarchii o jasnej strukturze hierarchicznej i wyjątkowo posłusznej społeczności, rządzonej żelazną ręką króla wywodzącego się z mniejszości Tutsi, nazywanego w lokalnym języku Mwami.
Każdego Mwami czczono jako boskie ucieleśnienie Rwandy, co pozwalało mu na sprawowanie władzy absolutnej, ponieważ decyzje ojca i patriarchy narodu były wdrażane bez szemrania. Nikt, nawet przez ułamek sekundy, nie zastanawiał się nad tym, aby je w jakikolwiek sposób zakwestionować.
[…]
Tutsi ostatnimi potomkami mitycznej Atlantydy?
Europa na przełomie XIX i XX wieku była kontynentem kontrastów. Z jednej strony krystalizująca się świadomość praw i wolności człowieka nakierowywała społeczeństwa na ścieżkę transformacji w duchu egalitaryzmu. Z drugiej – praca milionów Afrykańczyków na licznych plantacjach i w kopalniach stała się kluczowym elementem budującym ekonomiczną siłę europejskich mocarstw, z której nie chciały tak łatwo rezygnować. Szukano więc pretekstów, aby uzasadnić swoją obecność w Afryce.
Jednym z nich była argumentacja użyta przez belgijskiego króla Leopolda II, że konieczne są ekspedycje humanitarne, aby powstrzymać handel niewolnikami prowadzony przez Arabów osiedlonych na Zanzibarze. Monarcha starannie wykreował swój wizerunek filantropa zatroskanego losem rdzennych mieszkańców Afryki. Ta narracja skutecznie przekonała europejskie mocarstwa do przyznania mu podczas konferencji berlińskiej terenów dzisiejszej Demokratycznej Republiki Konga, którą dumnie ochrzczono nazwą: Wolne Państwo Kongo. Idylla nie trwała jednak długo. Pięć lat później, w 1890 roku, opinią publiczną wstrząsnął list otwarty amerykańskiego pułkownika George’a W. Williamsa, który powrócił z wyprawy do Wolnego Państwa Konga i oskarżył Leopolda II o serię zbrodni przeciw rdzennym mieszkańcom.
Według niego lokalni wodzowie byli podstępami i kłamstwami skłaniani do podpisywania umów, w których zrzekali się praw do swoich ziem. Williams nie znalazł też żadnych budynków użyteczności publicznej, szkół czy szpitali, choćby w fazie budowy, za to odnotował kilka baz wojskowych. Belgowie strzelali do ludności, porywali kobiety, które padały ofiarą przemocy seksualnej. Leopold II odrzucił wszystkie zarzuty i błyskawicznie zorganizował kontratak, który miał zdyskredytować wiarygodność pułkownika. Williams zmarł krótko po publikacji swojego listu, a fala oburzenia – jak po każdej burzy – z czasem całkowicie ucichła
Fantazje naukowe Belgów o ostatnich potomkach Atlantydy
Trzy dekady później, w 1922 roku, Liga Narodów przyznała Belgii mandat do administrowania Rwandą. To właśnie polityka kolonialna Belgów okazała się kluczowa w pogłębieniu dychotomii pomiędzy Hutu a Tutsi poprzez nadanie jej nowego etnicznego wymiaru. Jedną z głównych ról odegrała dominująca wówczas w środowiskach antropologów, politologów i socjologów obsesja analizowania przynależności i zależności rasowych. W obiegu było wiele koncepcji. Popularnością cieszył się darwinizm społeczny brytyjskiego filozofa Herberta Spencera, według którego na drodze rywalizacji przetrwać mogą tylko najsilniejsze jednostki.
Analogicznie argumentowano, że państwa, które są bardziej rozwinięte pod kątem technologicznym czy gospodarczym, mają naturalny potencjał do podbicia i moralne prawo – a wręcz obowiązek – do zdominowania krajów słabszych czy postrzeganych jako mniej ucywilizowane. W rękach mocarstw kolonialnych darwinizm społeczny okazał się perfekcyjnym narzędziem do wytłumaczenia aspiracji imperialistycznych oraz – de facto – wręcz zalegalizowania dyskryminacji rasowej i nierówności społecznych.
W parze z teoretycznym zamysłem szła potrzeba znalezienia empirycznych dowodów potwierdzających rzekomą kulturową i biologiczną wyższość jednej rasy nad inną. Dostarczyć ich próbowała frenologia, opracowana w epoce wiktoriańskiej przez austriackiego neurologia i psychologa Franza Josepha Galla. Gall utrzymywał, że na podstawie pomiarów guzków na czaszce można określić cechy psychiczne i zdolności człowieka. Frenologię, dziś postrzeganą jako pseudonaukę, po raz pierwszy zdyskredytowano jako niewiarygodną w połowie XIX wieku Wciąż kontrowersyjna, wróciła do obiegu w świecie nauki na początku XX wieku za sprawą rozkwitu antropologii i kryminologii.
Sięgnęli do niej także okupujący Rwandę Belgowie, którzy przekształcili ten mały kraj w laboratorium do przeprowadzania pseudoeksperymentów rasowych na Tutsi, Hutu i Twa. Obsesyjnie mierzyli czaszki, nosy, wzrost, kolor skóry i oczu Rwandyjczyków w gorączce szukania pseudonaukowych dowodów potwierdzających wyższość rasową i tym samym prawo do dominacji Tutsi nad pozostałymi „rasami”.
Niczym z rękawa sypały się tezy o tym, że wysocy i szczupli Tutsi mogą pochodzić z Indii, Tybetu, a nawet Edenu. Snuto fantazje, że mogą być ostatnimi potomkami starożytnych Egipcjan, mitycznej Atlantydy lub Galów. Przypisywano im naturalne zdolności przywódcze, ponadprzeciętną inteligencję i wrodzoną dobroć. Jednocześnie ludność pigmejską Twa oraz Hutu opisywano pejoratywnym językiem, aby uzasadnić ich drugorzędne miejsce w sztucznie stworzonej przez Belgów hierarchii społecznej.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Natalii Ojewskiej „Zabiłam. Historie matek skazanych za zbrodnię ludobójstwa w Rwandzie” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ten tekst jest fragmentem książki Natalii Ojewskiej „Zabiłam. Historie matek skazanych za zbrodnię ludobójstwa w Rwandzie”.
Rwandyjski apartheid
Wprowadzone w 1933 roku karty identyfikacyjne finalnie przypieczętowały przynależność do sztucznie zdefiniowanych grup etnicznych. A reformy z lat 1926–1931 stworzyły swoistą ramę ustawodawczą, która zinstytucjonalizowała rasistowski wymiar rwandyjskiego społeczeństwa poprzez monopolizację władzy w rękach Tutsi, ściśle współpracujących z Belgami. Żeby zacieśnić więzy kontroli, zlikwidowano system trzech wodzów i odtąd wybierano tylko jednego. W przeszłości jeden z wodzów był z reguły przedstawicielem Hutu, co dawało rolnikom poczucie, że ich interesy i opinie choć częściowo odrywają rolę na szczeblach administrowania krajem. Teraz ten urząd mógł piastować tylko przedstawiciel Tutsi.
Radykalną zmianę przeszła też feudalna ubuletwa. Rolnicze rodziny Hutu nie mogły już delegować jednego mężczyzny do wykonywania przymusowej pracy na rzecz pana. Teraz wszyscy mężczyźni w rodzinie byli zobligowani pozostawać w niemal permanentnej gotowości do wykonania rozmaitych obowiązków na rzecz nie tylko Tutsi, lecz także władz kolonialnych, co zajmowało ponad 60% ich czasu. Obowiązkowa stała się też uprawa drzewek kawy. Ci, którzy nie stawiali się do pracy, byli brutalnie bici. Drogą rozporządzeń rząd przejął też kontrolę nad ziemiami użytkowymi pierwotnie należącymi do Hutu oraz rozpoczął korzystny dla Tutsi proces prywatyzacji pastwisk.
W procesie podziału Tutsi i Hutu niechlubną rolę odegrał też Kościół katolicki. Księża – którzy z reguły mieszkali w Rwandzie latami i byli jedynymi osobami umiejącymi porozumiewać się z lokalną ludnością w ich języku ojczystym – cieszyli się wśród Belgów reputacją zaufanych ekspertów. To z ich ust płynęły expressis verbis sformułowane rekomendacje współpracy z „rozumiejącymi postęp Tutsi”. Inne decyzje miały grozić anarchią i rewolucją. Mimo tak entuzjastycznych zachwytów nad Tutsi proces chrystianizacji do 1920 roku przebiegał dość opieszale i bez większego zapału. Nowej dynamiki nabrał dopiero w 1927 roku. W toku wprowadzanych reform Tutsi zdali sobie sprawę, że wejście do struktur Kościoła katolickiego jest kluczem do zacieśnienia współpracy z Belgami, i rozpoczęli masowe konwersje.
Pierwsze korzyści nie kazały na siebie długo czekać. Zgodnie z panującą rasistowską koncepcją o rzekomej wyższości intelektualnej Tutsi nad Hutu to Tutsi mieli pierwszeństwo w dostępie do edukacji i szkół, nad którymi pieczę sprawował Kościół katolicki. Według statystyk ze szkoły w miejscowości Astrida (dzisiejsze Butare) w 1932 roku na 54 uczniów tylko dziewięcioro było Hutu. Tak wszechobecne wynoszenie na piedestał Tutsi przy jednoczesnym jawnym i zalegalizowanym dyskryminowaniu Hutu otworzyło puszkę Pandory, z której wśród Hutu systematycznie zaczęło się sączyć gorzkie poczucie uwięzienia w marginalizowanej grupie społecznej.
[…]
W Rwandzie Belgów trzymały przede wszystkim korzyści ekonomiczne. Przez lata budowali sprawny system pozwalający czerpać zyski z obiecująco rozrastających się plantacji kawy. Postępy ich prac bardzo szczegółowo opisano w raportach Banku Światowego.
„Jeszcze 30 lat temu mieszkańcy Ruandy-Urundi szyli ubrania ze skóry zwierząt i kory drzew i mieszkali w chatach ze słomy, zbudowanych na wykarczowanych zboczach wzgórz. Na małych poletkach uprawiali rośliny strączkowe i warzyli piwo z bananów rosnących naokoło ich domostw. Brak opadów deszczu raz na kilka lat prowadził do nieurodzaju i klęski głodowej. Aby zwalczyć głód, Belgowie wymusili uprawę żywności na minimalnym areale, wprowadzili maniok, poprawili poziom bezpieczeństwa uprawy roli i wybudowali magazyny do przechowywania żywności. Ochrona gleby została wdrożona jako codzienna praktyka, a wręcz obowiązek, a wkrótce gaje eukaliptusowe i drzewa czarnej akacji pojawiły się na wsiach. Zbudowano sieć dróg, aby zapewnić sprawne zarządzanie i szybką dostawę żywności w razie sytuacji awaryjnych. Pomimo początkowej niechęci ze strony ludności rdzennej na początku lat 30. XX wieku wprowadzono uprawę kawy, bawełny i jadalnych roślin przynoszących dochody. W mniej więcej tym samym czasie spółki wydobywcze rozpoczęły eksploatację złota i złóż cyny”.
Przed proklamacją niepodległości gospodarka Rwandy opierała się na eksporcie kawy, herbaty i surowców mineralnych, takich jak cyna, wolfram czy złoto, których złoża i tak były niewielkie. Wówczas w górnictwie zatrudniano 20 tys. pracowników, a 33% z ich wypłat trafiało do budżetu kraju. Szybko więc to eksport kawy stał się głównym filarem dochodów Rwandy. Liczba drzewek z niespełna 500 tys. w 1930 roku wzrosła aż do 40 mln w roku 1957.
Eksport wzrósł z zaledwie 100 ton w 1930 roku do 21 tys. ton w 1956. Głównym odbiorcą kawy były Stany Zjednoczone, ponieważ rwandyjska – zbierana od czerwca do sierpnia – trafiała za Atlantyk szybciej niż kolumbijsk.
Początkowa niechęć Rwandyjczyków do narzuconej im uprawy wynikała z tego, że Belgowie uchwalili ustawy zobowiązujące do pracy na plantacjach. Rolnicy sami sprzedawali swoje plony, ale w cenie o połowę mniejszej od rynkowej. Raz w miesiącu płacili podatki, które zbierali wodzowie nadzorowani przez misjonarzy i władze kolonialne. Funkcjonował system kwotowy, a czasem narzucane przez Belgów kwoty były tak wysokie, że wodzowie zmuszali ludzi do płacenia podatków dwu- lub nawet trzykrotnie wyższych od tych, które uiszczali regularnie.
Życie rwandyjskich rolników działających w szczelnie zamkniętym systemie feudalnym było naznaczone walką o przetrwanie. W latach 50. właściwie wszystkie domostwa miały do dyspozycji tylko takie zapasy żywności, jakie udało im się samodzielnie zebrać ze swoich pól. Uprawiono głównie rośliny strączkowe, takie jak fasola, ale także słodkie ziemniaki, sorgo, a w niektórych regionach ryż lub soję.
„Wpadamy we wściekłość”. Wojna, niepodległość i nienawiść
Raport Komisji Śledczej ONZ z 1960 roku ze szczegółami relacjonuje napięcie na płaszczyźnie politycznej, nasilające się w latach 1955–1960, oraz jego destrukcyjny wpływ na relacje pomiędzy Rwandyjczykami. W tle toczących się debat politycznych UNAR i partie Hutu wzajemnie oskarżały się o przeprowadzanie kampanii zastraszania i aktów terrorystycznych. W październiku 1959 roku Kayibanda przekształcił partię MSM w Nacjonalistyczny Ruch Emancypacji Ludu Hutu (PARMEHUTU).
„Wpadamy we wściekłość na samą myśl o tym, że nasz naród mógłby ponownie wpaść pod bezlitosne jarzmo Tutsi i ich rasistowskiej ideologii”, grzmieli przedstawiciele partii Hutu w liście przekazanym 14 października 1959 roku belgijskiemu ministrowi Konga i Rwandy-Burundi (dawniej: Ruanda-Urundi). Już wówczas język, w jakim początkujący jeszcze aktorzy dopiero co kształtującej się sceny politycznej w Rwandzie redagowali swoje oficjalne oświadczenia, był naznaczony bezkompromisowością i gniewem.
Polaryzacja społeczeństwa, pogłębiająca się w zatrważającym tempie, sprawiała, że głosy przedstawicieli partii umiarkowanych – które opowiadały się za wypracowaniem pojednania – ginęły w gąszczu tych ekstremalnych.
Samo społeczeństwo rwandyjskie przypominało już wówczas nadwątloną taflę szkła, a każde – nawet najmniejsze – naprężenie mogło rozsadzić jej powierzchnię. W Rwandyjczykach buzowały emocje tak napięte, że najmniejsza iskra była w stanie wzniecić pożar.