Trzy dylematy zasady narodowej wg Zimanda
Ten tekst jest fragmentem książki Romana Zimanda „Materiał dowodowy. Szkice drugie”.
Marc Lalonde, minister odpowiedzialny za stosunki między rządem federalnym a prowincjami, uważa, że jednym z najstarszych straszydeł jest przeświadczenie, iż rząd federalny opanowany jest przez Francuzów, nie mających zielonego pojęcia o problemach zachodnich prowincji i nadmiernie troszczących się o sprawy Quebecu. Minister spraw zagranicznych, Nowofunlandczyk, Don Jamieson, narzeka na wciąż powtarzające się, stare pretensje. Usłyszy pan zawsze tę samą śpiewkę: krajem rządzi zbyt wielu przeklętych Francuzów; zarazem ja i moi anglojęzyczni koledzy uważani jesteśmy za szmelc.
Piotr Kiryłowicz rozkłada przede mną gazetę, w której zamieszczono fotografie wszystkich sowieckich ministrów i członków kierownictwa. Wiele zdjęć Breżniewa, przewodniczącego KGB Andropowa, ministra sprawiedliwości Tierebiłowa, generalnego prokuratora Rudenki – wymieniam jedynie tych, których zapamiętałem – ujętych zostało w grube, atramentowe ramki. Popatrz – tyka palcem w twarze. Czy jest w nich coś rosyjskiego? Nas nie oszukasz, nazwiska mogą wymyślać jakie chcą, ale mordy nie skryją. Wszystko Żydzi... Przyznaj – tu wskazał na fizys »pierwszego czekisty« Andropowa – jeśliś tylko uczciwy, czy znajdziesz w tej twarzy cokolwiek rosyjskiego.
Przez „zasadę narodową” rozumie się w tym tekście:
– uznanie faktu istnienia narodów jako jednego z najtrwalszych zjawisk społecznych doby nowożytnej;
– uznanie faktu, iż ze wszystkich znanych nam rodzajów społecznego zakorzenienia człowieka współczesnego, zakorzenienie w narodzie jest najtrwalsze i w ogromnej większości indywidualnych przypadków tak bardzo uwewnętrznione, że nie tylko rzadko bywa przedmiotem refleksji, lecz „nie lubi” być oglądane przedmiotowo;
– uznanie faktu, iż to, co nazywamy zasadą narodową, należy do świata wartości i jest jednym z trwałych regulatorów ludzkiego zachowania, ujawniającym się na różnych poziomach naszej egzystencji; – uznanie faktu, iż w społeczeństwach nowożytnych ogromna większość kwestii społecznych ma swój aspekt narodowy, chociażby dlatego, że jawią się one ludziom w ramach ich narodowego dziedzictwa i artykułowane są w językach narodowych; mówiąc inaczej, przyjęty językowo podział na tzw. kwestie społeczne i kwestię narodową jest co najmniej bardzo względny, a najczęściej bywa mylący.
Otóż pragniemy tu pokazać, że w tak rozumianej zasadzie narodowej zawarte są pewne niezbywalne dylematy, z których na ogół nie zdajemy sobie sprawy. Są to:
a) dylemat prawa do samostanowienia;
b) dylemat „obcego”;
c) dylemat narodu i demokracji.
I
Uważa się powszechnie, że prawo do samostanowienia głosi, iż każdy naród winien mieć prawo do decydowania o własnym losie, a w szczególności do decydowania o własnym niepodległym bycie państwowym. W tym kontekście pojęcie „samostanowienia” pojawia się najczęściej w publicystyce zarówno politycznej, jak i tej o aspiracjach socjologicznych czy filozoficznych, i to równie dobrze na Zachodzie jak i na Wschodzie Europy. W tym ostatnim przypadku pojęcie samostanowienia funkcjonuje w publikacjach oficjalnych w ramach nowomowy i znaczenie jego jest ideologiczno-selektywne.
Przedstawione powyżej, powszechnie rozumienie prawa do samostanowienia jest o tyle mylące, że de facto mówiąc lub pisząc o tym prawie, możemy mieć i miewamy na myśli trzy różne sprawy.
Po pierwsze, prawo do stwierdzenia, iż jest się narodem, a nie na przykład regionalnym curiosum lub związkiem plemion.
Po drugie, prawo do niepodległego bytu państwowego. Po trzecie, prawo do suwerennego decydowania o własnym bycie narodowym.
Dla drugiego i trzeciego rozumienia samostanowienia to wymienione w punkcie pierwszym posiada znaczenie fundamentalne. Jest ono pierwotne zarówno w porządku „logicznym” jak i w porządku „historycznym” (przynajmniej w zakresie proklamacji). Niemniej zaczniemy tu od wyjaśnienia różnicy między niepodległością a suwerennością. Przez niepodległość rozumie się tu stan formalno-prawny. Przez suwerenność – możliwość faktycznego decydowania o własnym losie z uwzględnieniem wszystkich ograniczeń wynikających z globalnego charakteru wzajemnych współzależności politycznych, gospodarczych i kulturowych w świecie dzisiejszym. Przy takim rozumieniu, przykładowo, Litwa jest krajem ani niepodległym, ani suwerennym, Polska jest krajem niepodległym, lecz nie suwerennym, Hiszpania jest i niepodległa i suwerenna, zaś Szkocja jest suwerenna, ale nie niepodległa.
W Europie praktycznie z dylematem prawa do samostanowienia stykamy się nie wtedy, gdy mowa o Francuzach, Węgrach czy Ormianach, ale wtedy, gdy mowa o Korsyce, Galicji, kraju Basków. Wszystkie „możliwości” tego dylematu ujawniają się poza Europą, poczynając od Quebecu, poprzez Seszele, a na Południowych Molukach kończąc. Nie potrafimy sformułować reguły, wedle której wolno by nam było powiedzieć, że Polacy, Norwegowie lub Japończycy są narodami i należy im się prawo do samostanowienia, natomiast (i tu można sobie wstawić dowolne przykłady) narodami nie są i prawo do samostanowienia im nie przysługuje.
Źródło tych kłopotów zdaje się być następujące: mowa rzecz jasna o źródłach intelektualnych, a nie doraźnie politycznych.
Prawo do samostanowienia jest prawem moralnym. Znaczy ono tyle, iż każda społeczność, która uzna się za naród, ma prawo do niepodległości i suwerenności. Co więcej, jest to prawo wyłącznie samoprzyznawalne. Prawo do bycia narodem każda społeczność przyznaje sama sobie. Jako prawo moralne nie może ono znać wyjątków, ani ograniczeń odwołujących się np. do historii. Historia jest argumentem zawodnym i nieprecyzyjnym (przynajmniej w danym przypadku). Historyczne więzi poprzedzające ukształtowanie się współczesnego narodu włoskiego sięgają bez porównania dalej wstecz niż analogiczne więzi w przypadku Argentyny, trudno jednak powiedzieć, by więź narodowa włoska była mocniejsza od argentyńskiej.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Romana Zimanda „Materiał dowodowy. Szkice drugie” bezpośrednio pod tym linkiem!
Otóż dylemat prawa do samostanowienia daje się sformułować, jak następuje:
prawo to w sposób sensowny i poprawny nie daje się ująć inaczej niż jako prawa moralne, powszechne i samoprzyznawalne. Z drugiej zaś strony, jego rygorystyczne stosowanie prowadzi do jawnych absurdów. Absurdy te w każdym poszczególnym przypadku – a rzecz jasna, każdy przypadek jest sporny – nie są uznawane za rezultat pewnego nierozwiązywalnego dylematu, lecz za „pomyłkę”.
Naszym zdaniem, prawo narodów do samostanowienia zawiera w sobie ten niezbywalny dylemat. Jeżeli uznaje się to prawo – a tak należy postępować zdaniem piszącego te słowa – to trzeba sobie zdać sprawę, że nie daje się uniknąć tego, co jawi się nam jako „pomyłka”, a jest nie dającym się ominąć skutkiem samego prawa. Lepiej tedy pogodzić się z zasadniczą niezbywalnością dylematu, niż być za każdym razem zaskakiwanym jego konkretnymi przejawami.
II
Dylemat „obcego”. Dziedzictwo Oświecenia i Romantyzmu – niezwykle ważny składnik naszego myślenia o narodzie – de facto nie uznaje problemu „obcości”, co jest skądinąd o tyle dziwne, że romantyzm, a ściśle większość romantyzmów, wielką wagę przywiązywał do kategorii „swojskości”, która z kolei wyrwana z pary „swojski” – „obcy” traci sens. Jest to rzeczywiście uproszczenie, bowiem zarówno Oświecenie jak i Romantyzm były formacjami wystarczająco bogatymi, by znaleźć w nich przykłady na wszystkie okoliczności, w tym na okoliczność „obcego”.
Niemniej, to nasze oświeceniowo-romantyczne wyobrażenie o narodzie powoduje, że ilekroć w myśleniu o narodzie pojawia się problem „obcego” – traktowany jest natychmiast jako przejaw szowinizmu czy wręcz rasizm. Demokratyczne myślenie o narodzie traktuje pojawienie się sprawy „obcego” wyłącznie jako przypadek wynikający ze złego i naprawialnego urządzenia społeczeństw. Nie należy więc wedle tego rozumienia problem „obcego” do substancji narodu, a jedynie do jego historycznych przypadłości.
Doniosłość dylematu „obcego” w sferze rozważań o narodzie na tym polega, iż podział na „swoich” i „obcych” stanowi konstytutywną cechę narodu jako zjawiska społecznego. Nie jest to więc rezultat złych urządzeń społecznych (te mogą owemu podziałowi nadać kierunek, amplifikować go do rozmiarów szaleństwa), ani skutek działań szowinistów (oni korzystają z istniejącego surowca oraz z doktrynalnej ślepoty, szlachetnych skądinąd demokratów), lecz właśnie warunek, składnik i skutek samego istnienia narodu.
Wiadomo skądinąd, że podział na „swoich” i „obcych” pojawił się w dziejach ludzkości na długo przed pojawieniem się nowoczesnych narodów. Towarzyszy on całym znanym nam dziejom człowieka. Można się nawet zastanowić, czy nie jest to dziedzictwo naszej przed-ludzkiej przeszłości. Brzmi to dość prawdopodobnie, nie daje się jednak dowieść, a jedynie wyrozumować. Jeżeli by tak być miało, wówczas tym, co biologiczne w istnieniu narodu, nie byłyby dziedziczne rzekomo cechy wyróżniające Francuzów, Ekwadorczyków, Turków etc. (francuska, ekwadorska, turecka pula genetyczna), lecz właśnie wspólna wszystkim narodom potrzeba odróżnienia „swoich” i „obcych”.
Dylemat obcego tworzy jeden z istotnych splotów nerwowych egzystencji narodu. Nie jest przy tym tak – a potwierdza to doświadczenie – by „wyjścia” (out-put) z tego dylematu musiały prowadzić w stronę nienawiści, agresji, zniszczenia, choć – niestety – dość często tak się właśnie zdarzało i zdarza.
Z całego bogactwa zagadnień związanych z istnieniem dylematu „obcego” nie będziemy tu poruszali tej najniebezpieczniejszej formy przejawiania się problemu; jest ona dostatecznie dobrze znana i wystarczy przypomnieć praktykę oraz teorię nazizmu, by uświadomić sobie całą potencjalną grozę tkwiącą w tej sprawie.
Może na zasadzie opozycji i pewnej przekory warto podkreślić inny aspekt sprawy. Otóż zapoznaje się dość często fakt, iż istnienie „obcych” odgrywa istotną rolę cementującą poczucie więzi narodowej. Może to i nieprzyjemne, wolimy bowiem wierzyć, iż nasza więź narodowa ma znacznie szlachetniejsze źródła, np. takie jak wspólne wszystkim (Francuzom, Anglikom, Polakom, Hiszpanom i Bóg wie jeszcze komu) przywiązanie do wolności albo do ładu, albo do religii. Nie negując znaczenia takich i im podobnych, szlachetnych źródeł więzi narodowych, nie sposób – obiektywnie na sprawę patrząc – zanegować faktu, że więź ta w sposób istotny wiąże się również z podziałem na „swoich” i „obcych”.
To, co współcześnie zdaje się być najciekawsze i najmniej zbadane w dylemacie „obcego” – to przybierające na sile próby wykorzystania ksenofobii przez doktryny „lewicowe”, a w szczególności próby włączenia argumentacji typu ksenofobicznego do ideologii, a zatem nowomowy socjalistycznej. Do ksenofobii odwołują się przecież nie tylko politycy typu Enocha Powella, lecz – przykładowo – KPF oraz „lewica” francuskiej PS (straszak niemiecko-amerykański), „lewica” Labour Party (cała kampania „antyeuropejska”), nie mówiąc już o tzw. postępowych reżymach Trzeciego Świata. Skrajnym przykładem włączenia ksenofobii do nowomowy i praktycznej polityki jest postępowanie wietnamskich komunistów w stosunku do chińskiej mniejszości narodowej. Nie jest to przy tym wyjątek, analogiczne przykłady znaleźć można w polityce każdego kraju socjalistycznego, jeśli nie dokładnie „dziś”, to „wczoraj”. Byłoby skądinąd ciekawe, gdyby z tego punktu widzenia przeanalizować teksty perswazyjne, wygłaszane i publikowane w czasie Rewolucji Francuskiej, a w szczególności w momentach wyjątkowego zagrożenia oraz w okresie Terroru.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Romana Zimanda „Materiał dowodowy. Szkice drugie” bezpośrednio pod tym linkiem!
Konkluzja tego rozdziału podobna jest do zamknięcia rozdziału poprzedniego.
Pojęcie „obcego” jest konstytutywnym składnikiem istnienia narodu. Jest to składnik o ogromnej potencjalnej sile niszczącej, ale też i scalającej, a nawet do pewnego stopnia kulturotwórczej (wpływy, wzajemne oddziaływanie, obrona „swojskości” nie zawsze przecież i nie w sposób konieczny obskurancko-parafialna). Udawanie, iż sprawa „obcego” to jedynie wynik machinacji „prawicy” czy po prostu złych urządzeń społecznych, jest zamykaniem oczu na faktyczny stan rzeczy. Wręcz przeciwnie – chcąc w sposób odpowiedzialny zaakceptować zasadę narodową, musimy zaakceptować również ryzyko dylematu „obcego”.
III
Dylemat narodu i demokracji.
Optyka europejska podpowiada nam, że powstawanie nowoczesnych narodów związane było z kształtowaniem się społeczeństw obywatelskich, ze skomplikowanym procesem narodzin nowoczesnej demokracji. Nie wiążąc sprawy demokracji ze sprawą rewolucji (istnieją dobre racje po temu, by mniemać, że rewolucje tyleż szkodzą, co pomagają demokracji), wydaje się, że najtrwalszym skutkiem wszystkich rewolucji europejskich – od amerykańskiej poczynając a na irlandzkiej kończąc – było kształtowanie się narodów amerykańskiego, francuskiego, włoskiego, niemieckiego, polskiego, węgierskiego itd. Dotyczy to nie tylko rewolucji zwycięskich, ale i przegranych, a nawet poronnych.
Rewolucje bowiem z mniejszą lub większą stanowczością, z dobrą lub niezupełnie dobrą wiarą, w różnych słowach ogłaszają to, co Patrick Pearse odczytał przed gmachem poczty w Dublinie 23 kwietnia 1916 r.: „Republika gwarantuje swobody religijne i obywatelskie, równe prawa i równe możliwości wszystkim swoim obywatelom i deklaruje, iż zdecydowana jest zmierzać ku szczęściu i powodzeniu całego narodu i każdej jego części, kochając jednakowo wszystkie dzieci narodu i puszczając w niepamięć starannie hołubione przez obcy rząd różnice, które w przeszłości oddzielały mniejszość od większości”.
Można tu wysunąć zastrzeżenie, że podane przed chwilą przykłady z różnych parafii pochodzą, bo co innego narody francuski, polski czy węgierski, a co innego naród amerykański, o którym nie bez racji dałoby się powiedzieć, że „wymyślony” został przez Ojców Założycieli.
Otóż, jeżeli uznać, iż przez „wymyślenie” narodu rozumiemy głośne proklamowanie przynajmniej tego, iż w danej społeczności wszyscy są i winni być równi wobec takiej całości, jaką jest naród, to w tym sensie wszystkie nowoczesne narody zostały – wedle wiedzy piszącego te słowa – wymyślone. Co więcej, współczesny naród tym się m.in. różni od wspólnoty plemiennej czy względnie monoetnicznej monarchii feudalnej, że musi zostać proklamowany, tzn. w pewnym sensie wymyślony.
Różnice w tym zakresie rzecz jasna istnieją i mogą nawet być bardzo znaczne. Dotyczyć one będą – jak się wydaje – trzech spraw: – historii, w tym struktury danej społeczności w okresie poprzedzającym proklamowanie nowoczesnego narodu;
– czasu trwania i charakteru procesów społecznych od (umownego oczywiście) momentu proklamacji, do (równie umownego) momentu, w którym uznajemy, że – mówiąc językiem romantycznej filozofii – naród „rozpoznał się w jestestwie swoim”, tj. stał się nowoczesnym narodem;
– kształtu, w jakim dokonała się sama proklamacja nowoczesnego narodu, jak i sposobów czy też dróg urzeczywistniania się tej idei.
Znaczenie sprawy pierwszej, znaczenie dziejów danej społeczności w czasach poprzedzających proklamowanie i tworzenie się nowoczesnego narodu jest chyba ewidentne. Wszystko jednak, co wykracza poza to banalne uogólnienie, wymaga rzetelnej i siłą rzeczy szczegółowej analizy konkretnych przypadków. Ta szczegółowa analiza dotyczyć może spraw o znaczeniu bardzo ogólnym.
Uznaje się np. dość powszechnie, że poezja Dantego posiadała ogromne znaczenie dla prapoczątków nowoczesnej świadomości narodowej Włochów. Czy oznacza to tyle jedynie, iż wprowadzenie vernaculum do literatury, tj. przekształcenie go w język narodowy, jest niezwykle ważnym etapem na drodze do powstania nowoczesnego narodu, czy coś więcej? A jeżeli więcej – to co? Nota bene, w tworzeniu się nowoczesnej świadomości narodowej Irlandczyków nawrót (de facto, nieudany) do proklamowanego jako język narodowy gaelickiego, odegrał stosunkowo niewielką rolę – więc nawet z tym językiem narodowym sprawa nie jest tak prosta jak by się Polakowi, Francuzowi czy Czechowi wydawało.
Wspomniano tu o różnicy, jaka dotyczyć może długości okresu, który upływa od momentu proklamacji do momentu urzeczywistnienia się nowoczesnego narodu. Wbrew pozorom, czas ten nie jest zależny od tzw. historyczności czy nie-historyczności danego narodu. W ramach tego mylącego i źle zbudowanego podziału, Włosi są na pewno narodem historycznym. Otóż, jeżeli za umowny moment proklamacji nowoczesnego narodu włoskiego uznać początek XIX w., to proces kształtowania tegoż narodu trwał trzy lub cztery pokolenia, a niektórzy twierdzą, że w związku z podziałem na Północ i Południe do dziś nie został zakończony (co więcej, we Francji, która była scentralizowana i – zdawało się – monoetniczna, jeszcze na początku XX w. dziesiątki tysięcy dzieci po francusku mówiły jedynie w szkole podstawowej, a na co dzień dopiero w wojsku). W gruncie rzeczy tedy, proces kształtowania się nowoczesnego narodu „historycznego” od momentu proklamacji trwał w przypadku Włoch równie długo, jeśli nie dłużej, niż w przypadku nowoczesnego narodu „niehistorycznego”, jakim są Słowacy.
Powiedziano tu uprzednio, że europejska optyka skłania nas do przypuszczenia, iż związek między tworzeniem się nowoczesnego narodu a powstawaniem społeczeństwa obywatelskiego, między narodem i demokracją jest naturalny, oczywisty, ba konieczny. Jest to niestety złudzenie i to – by tak rzec – złudzenie z obu końców. Po pierwsze, znamy przypadki powstawania nowoczesnych narodów bez żadnego związku z demokracją. Wystarczający jest tu przykład Japonii, choć można znaleźć inne i bliżej. Po drugie, doświadczenie XX-wiecznej Europy, doświadczenie totalitarne, w różnych jego wersjach wskazuje, że nawet tam, gdzie początkowo nowoczesny naród i demokracja narodziły się pospólnie, może dojść do sytuacji, w której wartości narodowe w sposób drastyczny użyte zostaną do niszczenia społeczeństwa obywatelskiego.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Romana Zimanda „Materiał dowodowy. Szkice drugie” bezpośrednio pod tym linkiem!
Można oczywiście uznać – i taki jest również punkt widzenia piszącego te słowa – że najzdrowszą społecznie egzystencję wiedzie naród w ramach społeczeństwa obywatelskiego i że na odwrót – tam, gdzie społeczeństwo obywatelskie zostaje zniszczone, naród wiedzie egzystencję kaleką a wartości narodowe zostają sfałszowane. Ale to jest norma, postulat, ocena. Faktem natomiast jest – jeśli wolno na chwilę w sposób naiwny i pozytywistyczny oddzielić fakty od norm – że istnienie narodu nierozerwalnie związane jest z istnieniem dylematu narodu i demokracji. Mówiąc inaczej: współistnienie narodu i demokracji bywa przejściowe – dylemat narodu i demokracji jest trwały.
***
Propozycje powyższe przedstawione gronu historyków, socjologów, filozofów i pisarzy spotkały się z wieloma uwagami. Na cztery spośród nich chciałbym odpowiedzieć.
Zwrócono mi uwagę, że z trzech przedstawionych przeze mnie dylematów, pierwszy, tj. dylemat prawa do samostanowienia należy do sfery „rozumu praktycznego”, podczas gdy pozostałe dwa (dylemat „obcego” oraz dylemat narodu i demokracji) do dziedziny „rozumu teoretycznego”. Oczywiście w luźnym, a nie ściśle Kantowskim rozumieniu tych pojęć.
Zgadzam się w pełni z takim uzupełnieniem.
Dylemat prawa do samostanowienia należy do sfery „rozumu praktycznego” wtedy i tylko wtedy, gdy uświadomimy sobie jego istnienie. Jeżeli natomiast albo nie zdajemy sobie sprawy z istnienia takiego dylematu lub jeśli negujemy jego trwały niezbywalny charakter założony w samej zasadzie narodowej, tj. jeżeli dajemy się intelektualnie zaskoczyć przez fakt, iż inni domagają się czegoś, co my sami przyznawaliśmy sobie od dawna – wówczas dylemat prawa do samostanowienia zaczyna wyprawiać najdziksze harce i ze sfery „rozumu praktycznego” przechodzi do sfery „nierozumu teoretycznego” i wszelkiego innego.
Po drugie, zwrócono mi uwagę, że dla większości ludzi „bycie w narodzie” nie jest sprawą refleksji, wyborów, wartości, a po prostu naturalnym sposobem egzystencji. W naturalny sposób jest się Francuzem, Grekiem, Żydem itd.
Wspomniałem o tym na początku, mówiąc, iż w ogromnej większości indywidualnych przypadków zakorzenienie w narodzie „nie lubi” być oglądane przedmiotowo. Uważam też, iż owa „naturalna egzystencja w narodzie” winna być przedmiotem wnikliwych i wielostronnych badań. Niemniej sądzę, że „naturalne bycie w narodzie” jest bezrefleksyjne tak długo jedynie, jak długo z tych czy innych względów nie popada w konflikt z rzeczywistością. Przy czym konflikty te mogą być bardzo różne. Poczynając od niewinnej podróży do innego kraju i zetknięcia się z innym równie „naturalnym” jak nasz „byciem w narodzie”, a kończąc na granicznych sytuacjach najazdu, wynarodowienia, sowietyzacji.
Zarzucono mi po trzecie, że nie zajmowałem się procesami narodowotwórczymi w Trzecim Świecie, że tekst mój jest europocentryczny.
To prawda.
Pragnąłbym jednak zwrócić uwagę na taką okoliczność.
Jeżeli przywódcy nigeryjscy kilka lat temu, a komuniści w Etiopii dziś, dążą – i to za cenę setek tysięcy ofiar – do stworzenia narodów nigeryjskiego czy respective etiopskiego, a nie do państwowego związku plemion, to europocentryczni są przede wszystkim oni. Nie okłamujmy się: dobrze czy źle zrozumiany wzór, ku którego realizacji zmierzają, zaczerpnęli z Europy.
Ale, prawdę mówiąc, nie o to głównie chodzi, lecz o przyjęcie właściwej perspektywy poznawczej.
Współcześnie na Zachodzie modna jest taka postawa heurystyczna, zgodnie z którą w badaniach, w refleksji nad problemem narodu, doświadczenie Europy nie jest ważne, samej zaś odpowiedzi na pytanie szukać wolno jedynie w Afryce, w Nowej Gwinei, ostatecznie w Południowej Ameryce.
A może warto – choćby dla odmiany – spojrzeć na sprawy od innej strony? Może warto wyjaśnić sobie najpierw, co się dokonało tam, gdzie powstała i zrealizowała się idea nowoczesnego narodu? Może ta wiedza o Europie pozwoli nam zrozumieć – po części rzecz jasna – co dzieje się w Afryce?
Po czwarte wreszcie, zwrócono uwagę, że w Ameryce, Europie, nie mówiąc już o Trzecim Świecie, proklamowanie narodu jest z reguły dziełem mniejszości, która bynajmniej nie pyta większości o pozwolenie. Czyli, że od samego początku ów związek narodu i demokracji jawi się w dość wątpliwym świetle.
Jest to stwierdzenie prawdziwe, które pomija to, co w całej sprawie zdaje się być najważniejsze i najciekawsze.
Jeżeli zgodzimy się z tym, że proklamowanie nowoczesnego narodu było najczęściej dziełem inteligencji czy też proto-inteligencji, to przecież nie była to jedyna propozycja, z jaką inteligencja – pisarze, filozofowie, kaznodzieje, politycy – występowała pod adresem „świata” czy swego społeczeństwa. Wręcz przeciwnie, od połowy XVIII w. inteligenci występowali z mnóstwem najrozmaitszych projektów urządzenia świata, Europy, danego kraju. Dlaczego ze wszystkich tych pomysłów najlepiej przyjmowany, najbardziej „pokupny” okazał się w końcu „pomysł” czy też różne warianty „pomysłu” nowoczesnego narodu?
Na zakończenie chciałbym wprost wypowiedzieć coś, co chyba i tak jest oczywiste.
Nie wierzę oczywiście w pozytywistyczną utopię całkowitej separacji faktów i wartości. Przedstawione tu propozycje immanentnie związane są ze światem wartości demokratycznych, tyle jedynie, że mówiąc o trudnościach i dylematach starałem się ominąć coś, co nazwałbym demokratycznym zaślepieniem.
1979 r.