Trudny język Watykanu

opublikowano: 2013-05-22 19:16
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Dostępu do sekretów Stolicy Apostolskiej broni nie tylko słynna Spiżowa Brama i Gwardia Szwajcarska. Dla laika trudnością w zrozumieniu watykańskiej rzeczywistości może być też skomplikowany sposób komunikowania się.
REKLAMA

Język jest tą przeszkodą, która zawsze utrudniała dostęp do Watykanu. Kardynałowie i monsignori wyrażają się zawsze w sposób tak dyplomatyczny, z niuansami tak subtelnymi i z minami tak przewrotnymi, że ci, którzy nie są dobrze zaznajomieni z Machiavellim i Talleyrandem, mogą być zdezorientowani. Jest to równocześnie gładkie, uprzejme, kwieciste, uroczyste i zwodnicze. Ma się wrażenie, że szepczą coś w kościelnej łacinie, w przekonaniu, że ściany mają uszy, ale w rzeczywistości pełni godności prałaci mówią półgłosem po włosku, pozostając w wielkiej tradycji kardynała Agostina Casarolego, a później Pawła VI, który mówił mezza voce i podnosił ton tylko dla podkreślenia słów istotnych. Technika ta pozwala zdolnym rozmówcom uchwycić tok jego myślenia, ale dla podejrzanego i barbarzyńskiego obcego komunikacja jest czymś trudnym.

Bazylika św. Piotra, stan dzisiejszy (fot. Beatrice , na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 2.5 Italy)

Musi się przebić przez rytuały, bardziej niż przez słownictwo, i najpierw wykazać się od strony psychologicznej, to znaczy uzbroić się w cierpliwość, aby spróbować odkryć, jaki jest rytm życia tego nietykalnego i zachowującego rezerwę kręgu zamkniętego od wieków w cichych pałacach. Szczególny świat, w którym językami oficjalnymi są włoski, łacina jako język Kościoła katolickiego i systemu prawnego Watykanu, francuski jako język dyplomacji i niemiecki dla Gwardii Szwajcarskiej. To przede wszystkim oznacza, że ten mały świat można obserwować z zewnątrz, chyba że spotka się miłosierną duszę, która wprowadzi w mechanizmy kluczy i zamków umożliwiających otwarcie drzwi św. Piotra. A poza tym, czyż tajemnica nie stanowi części watykańskiej historii?

Ja cudem spotkałam mojego anioła stróża, gdy przybyłam do Watykanu jako dziennikarka. Dystyngowany włoski kardynał o profilu jak z rzymskiej monety, mówiący nawet językiem Wergiliusza, gdyż do jego praktykowania nie brakowało mu okazji podczas wizyt w takich krajach jak Łotwa, gdzie łacina jest jedynym językiem umożliwiającym komunikację z lokalnym klerem. W ciągu wielu lat ten, który był równocześnie moim „szpiegiem” i moim nauczycielem, stał się, odważę się to powiedzieć, przyjacielem. Człowiek dowcipny i inteligentny, który w czasie naszego pierwszego wywiadu, spoglądając na swój stary zegarek na pasku z przetartej skóry, przypomniał mi najpierw tę niezmienną zasadę, z którą dziennikarz zagoniony i wiecznie zestresowany musi natychmiast się zmierzyć: „Wasz czas nie jest naszym czasem, gdyż Pan jest Bogiem nieskończonej cierpliwości”. Zrozumiałam… Niczemu nie służy nerwowe obgryzanie końcówki długopisu! Gest ten w niczym nie pomoże, bo w Watykanie czas biegnie powoli, stale trzeba się wznosić ponad wszelki zgiełk i mówić sobie, że ma się przed sobą wieczność, jak powtarzał Jan Paweł II: Tempus fugit, aeternitas manet – „Czas ucieka, wieczność czeka”. To zdanie wyryto w kamieniu na ścianie urokliwego barokowego kościoła w Wadowicach, mieście rodzinnym Karola Wojtyły.

REKLAMA

Jestem więc dzisiaj wdzięczna temu kardynałowi za to, że najpierw właśnie tego mnie nauczył. Wytłumaczył mi także, że telefon jest narzędziem podejrzanym, narzędziem diabła, od czasów, gdy Niemcy kontrolowali telefon Piusa XII, a w naszych czasach podobnie jest z e-mailami – także zostawiają ślady… To dlatego zwykłe nieoficjalne spotkanie odbywa się z dala od Watykanu, w dzielnicy bardziej anonimowej, i nigdy nie jest potwierdzane pocztą elektroniczną. To zwyczaj odziedziczony po latach pięćdziesiątych, gdy kardynał Nicola Canali, przewodniczący Gubernatoratu Państwa Watykańskiego, szpiegował wszystkich przez telefony, via siostry telefonistki należące do Zgromadzenia Pobożnych Uczennic Boskiego Mistrza. Pamięć o tym do dzisiaj skłania do pełnej ostrożności wszystkich żyjących w państwie papieskim.

Nawet gdy Telecom Italia zainstalował w roku 1992 bardzo wydajną centralę telefoniczną posiadającą 5120 linii, połączonych kablem światłowodowym, to i tak z urzędnikami watykańskimi łączy się prawie obowiązkowo przez telefonistki, zakonnice mówiące po włosku, hiszpańsku, angielsku…, gdyż wysoko postawieni duchowni nie lubią udostępniać bezpośrednich numerów. To także stwarza okazję do zdobycia dyskretnie listy numerów przychodzących połączeń, jeśli ktoś pozna bliżej jedną z trzynastu poliglotek, sióstr zakonnych z centrali telefonicznej. Jedynie połączenia papieża, specjalnie zabezpieczone, nie mogą zostać przechwycone, przynajmniej w teorii. Jak pracują telefonistki? Pod kierownictwem braci z Towarzystwa św. Pawła, kierowane i nadzorowane przez ojca Andreę Melliniego spędzają sześć godzin dziennie na łączach. Zobowiązane do zachowania ścisłej tajemnicy, podlegają w swojej pracy prałatowi Legionu Chrystusa, padre Fernandowi Verjezowi, który jest też odpowiedzialny za stronę internetową Watykanu, w czym z kolei pomaga mu trzydziestka świeckich. Centrala ta, jedna z najbardziej skomplikowanych na świecie, pobudza wyobraźnię, gdy się sobie przypomni, że pierwsza linia telefoniczna została zainstalowana w 1886 roku w papieskiej bibliotece przez Giovanniego Battistę Marziego i że, parę dziesięcioleci później, Guglielmo Marconi zamontował pierwsze połączenie telegrafu bezprzewodowego pomiędzy Watykanem a Castel Gandolfo, a inaugurując Radio Watykańskie, zaanonsował papieża słowami: „Z pomocą Boga, który daje do dyspozycji ludzkości tak wiele tajemniczych sił, udało mi się przygotować to narzędzie, które doda wiernym z całego świata otuchy, gdy będą mogli słyszeć głos Ojca Świętego”.

REKLAMA

Na przykład w roku 1980, aby pomówić, nie będąc podsłuchiwanym, z wpływowym i dobrze poinformowanym wysokim prałatem Sekretariatu Stanu, Marcellem Camisassem, watykanista Bruno Bartoloni rozpoczął wywiad od umówionego hasła, wypowiadając okropne wulgaryzmy. Słowa te raniły niewinne uszy zakonnic, które wolały się rozłączyć… Wtedy mogła się nawiązać prawdziwa rozmowa. Ten sam dziennikarz dobrze znający Jana Pawła I z czasów, gdy był on patriarchą Wenecji, chciał się spotkać z jego osobistym sekretarzem, Diego Lorenzim, gdy jego „patron” został wybrany na papieża. Telefonując do apartamentu, niespodziewanie natrafił na samego „[papa] Lucianiego”! Wyjątkowa okazja, gdyż nowy Ojciec Święty, słabo odnajdujący się w watykańskiej cenzurze telefonicznej, przy każdym dźwięku telefonu spontanicznie odrzucał połączenie!

Bez tych cennych informacji i realnej wiedzy o słownictwie, jakiego używa się w Watykanie, naiwny dziennikarz w zasadzie nie jest w stanie tam pracować. Na początku, gdy już mi wytłumaczono, że kardynałowie publicznie wypowiadają się z rozwagą o swoich kolegach, byłam zbita z tropu, słysząc, jak mówią bez przerwy: „Ten i ten jest znienawidzony”. Wydawało mi się to tak dziwne, że odważyłam się spytać mojego przewodnika, dlaczego tu wszyscy tak otwarcie się nienawidzą. Uśmiechnął się i wytłumaczył, że to nie to, co myślę, bo chodzi jedynie o skrót od łacińskiego ad interim, „tymczasowo”, „prowizorycznie”, który wymawia się podobnie jak formę francuskiego czasownika haïr – nienawidzić. Rzeczywiście, jak się poruszać, jeśli się nie wie, kto to jest „kamerling”, czyli szambelan Świętego Kościoła Rzymskiego, kardynał postawiony przez papieża na czele tzw. Kamery Apostolskiej, zarządzający sprawami Kościoła w okresie wakansu, lub kto to jest kardynał in pectore , czyli ten, którego imię pozostaje w sercu papieża i jeszcze nie jest ujawnione. Trzeba również wiedzieć, że Novemdiales to dziewięć dni oficjalnej żałoby po papieżu, które zaczynają się w dniu jego pogrzebu.

REKLAMA

Przy przeciąganiu się spraw mój „coach” poinformował mnie, że na prośbę o audiencję, gdy chce dać się odpowiedź odmowną, monsignori wyznaczają datę tak odległą, że osoba, której to dotyczy, sama wyciąga z tego wnioski. Podobnie gdy jakieś wydarzenie wydaje się niepewne, odpowiada się „z Bożą łaską”, a żeby powiedzieć, że któryś z dostojników kościelnych wie wszystko, nazywa się go „wysoko poinformowanym” – określenie to wymyślił niedawno kardynał Beninu i dziekan Kolegium Kardynałów, Bernardin Gantin. Poza tym człowiek się nie starzeje, lecz posuwa w latach, udaje się do miejsca spoczynku, a jeśli pojawią się problemy jelitowe związane z wydzielaniem nieprzyjemnej woni, mówi się o „duszy fasoli idącej do nieba”. Dla określenia relacji seksualnych mówi się o „języku miłości”. Dlatego jakież było moje zdziwienie, gdy składając któregoś dnia wizytę u nuncjusza apostolskiego Fortunata Baldellego w Paryżu (co czyniłam regularnie), zapytał mnie o relację bardziej niż przyjacielską, którą prezydent Chirac miał mieć z Claudią Cardinale… Zapytałam go, czy interesuje go to, bo ona nazywa się „Cardinale”! Nie mógł powstrzymać się od śmiechu, a później dodał: „Myślę, że wasi politycy nie są ministrantami…”. Wszystko jest kwestią interpretacji! Innym razem, aby dać mi do zrozumienia, że łączy go uprzywilejowany i tajemniczy pakt z politykiem z pierwszych stron gazet, kardynał powiedział jedynie o „porozumieniu z niebem”. Sama miałam się domyślić reszty! Ważne jest więc, by potrafić odszyfrować wiadomości, być uwrażliwionym na czasami zaskakujące słowa i unikać name dropping (wymieniania nazwisk), co jest bardzo źle widziane i przyciąga uwagę, a właśnie przykuwania uwagi trzeba się wystrzegać przede wszystkim.

Dwa nazwiska odegrały jednak rolę w najnowszej historii Świętego Kościoła Rzymskiego. Najpierw Igino Cardinale, szef protokołu w Sekretariacie Stanu za panowania Jana XXIII. Szanowany ambasador „wysoko poinformowany”, urodzony w Stanach Zjednoczonych w rodzinie włoskiej, zrobił podziwu godną karierę dyplomatyczną jako nuncjusz apostolski w Luksemburgu i w Belgii oraz napisał po francusku książkę Le Saint-Siège et la Diplomatie („Stolica Apostolska i dyplomacja”); ta wybitna postać nigdy nie została jednak kardynałem… z powodu swojego nazwiska! Głęboka niesprawiedliwość, można by pomyśleć… A przy okazji – jakże zapomnieć kardynała Lustigera, który podczas pięćdziesięciolecia „Paris Match” poprosił mnie, aby nie sadzać go obok Claudii Cardinale – znowu ona – aby w ten sposób uwolnić go od zaszczytu bycia tematem w „Le Canard enchaîné” (francuskiego tygodnika polityczno-satyrycznego). Z drugiej strony zaś ojciec kapucyn Raniero Cantalamessa, którego nazwisko można dosłownie przetłumaczyć jako: „śpiewa mszę”, nieprzerwanie od lat jest kaznodzieją Domu Papieskiego. Jest to bardzo zaszczytna funkcja, której wielu mu zazdrości.

REKLAMA

Istnieją także słowa dwuznaczne, czasami wręcz zadziwiające i zaskakujące w danym kontekście, nawet jeśli nikt nie ma odwagi o tym powiedzieć. Na przykład na łamach „L’Osservatore Romano”, która to gazeta właśnie świętowała 150 lat istnienia, wiele razy do roku ogłaszane są według zwyczajowej formuły „papieskie akty erekcyjne”. Chodzi o dokumenty wydawane przez papieża lub biskupa, które dają początek nowej kościelnej instytucji zgodnie w przepisami prawa kanonicznego: diecezja może być erygowana na mocy dekretu papieskiego, parafia natomiast na mocy dekretu podpisanego przez biskupa. Artykuł 606 Kodeksu prawa kanonicznego określa, że diecezję może erygować jedynie władza najwyższa, czyli papież, podobnie jak i nową konferencję biskupów. Oprócz tych prawniczych tekstów dochodzą bardzo poważne traktaty teologii moralnej ojca kapucyna Tédore’a da Torre del Greco, opublikowane w latach sześćdziesiątych, który także jest autorytetem w tym przedmiocie. W swoim dziele wskazuje on jeszcze na „erygowanie Drogi Krzyżowej wymagające zgody biskupa”. Następnie doprecyzowuje, że po erekcji oficjalny dokument, podpisany przez rektora, ma być przechowywany w archiwach diecezji. Słowo „erekcja” w wielu znaczeniach używane przez prałatów, których główną zaletą niekoniecznie jest poczucie humoru, zaskakuje dyplomatów wysyłanych do Wiecznego Miasta. Zakłopotani i zdziwieni nie wiedzą, do kogo się z tym zwrócić.

REKLAMA

Aby przesiąknąć atmosferą Watykanu, świadomi nowi ambasadorowie tuż po przyjeździe prenumerują „L’Osservatore Romano”, którego łaciński podtytuł, Unicuique suum. Non praevalebunt, czyli: „Każdemu, co mu się należy. [Bramy piekielne] nie przemogą”, już zanurza w specyficznej atmosferze! – Jakże wielkie jest ich zdziwienie, gdy w gazecie tej, w części poświęconej Kościołowi na pięciu kontynentach, odkrywają te wielokrotnie zapowiedziane i podkreślone wytłuszczonym drukiem „erekcje”. Zręczni dyplomaci chowają ten nowy żargon in pectore, przypominając sobie roztropnie, że, jak napisał niegdyś kardynał de Retz, „na dwuznaczności nigdy nie wychodzi się dobrze”. „L’Osservatore Romano” ma obecnie takie samo znaczenie jak w epoce Jana XXIII, gdy właśnie w tej gazecie Cesidio Lolli, jej redaktor naczelny, cytując improwizowane przemówienie Jego Świątobliwości, napisał: „Oto słowa Ojca Świętego takie, jakie mogliśmy usłyszeć z Jego Łaskawych Ust”. Ten sam redaktor, gdy wcześniej szedł do Piusa XII po teksty i przemówienia papieża, klękał, aby je przed nim raz jeszcze przeczytać i zrobić ostatnie korekty dyktowane przez Jego Świątobliwość. W samym Watykanie również redaktorzy czasopisma „Latinitas” precyzyjnie opisują nawet mecze piłki nożnej pomiędzy watykańskimi prałatami. W artykułach cytowane są wiernie nawet obraźliwe słowa rzucane w stronę arbitra, na przykład: arbiter corniger – „sędzia rogacz”!

REKLAMA
Obrady soborowe (fot. Lothar Wolleh, na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0)

Jak zapomnieć, że jeszcze nie tak dawno, podczas ekumenicznego Soboru Watykańskiego II (1962–1965), mówcy musieli wysławiać się po łacinie? Każde oficjalne wystąpienie, mówione czy na piśmie, jak i teksty poddawane pod głosowanie, musiały być zredagowane w tym języku. Erudycja soborowych postaci była tak wielka, że sekretarz generalny Soboru, arcybiskup Pericle Felici, kreowany później kardynałem i obdarzony zadaniem ogłoszenia z okna Bazyliki św. Piotra wyboru Jana Pawła II, na tyle swobodnie władał łaciną, że mógł sobie w tym „drugim języku” improwizować żarty. Inna historia o nim głosi, że któregoś dnia był tak zakłopotany widokiem pań lekkich obyczajów demonstrujących swoje walory w pobliżu Zamku św. Anioła na drodze, którą ojcowie soborowi pokonywali wieczorem, wracając do siebie, że prosząc funkcjonariuszy rzymskich o ich oddalenie, posługiwał się właśnie językiem łacińskim!

Łacina ciągle jest tu aktualna, więc musiałam ponownie sięgnąć do mojego grubego czerwonego słownika Gaffiota, gdyż jedynym zwrotem, który mogłam jeszcze przetłumaczyć bez problemu, było: Pax in terris, „Pokój na ziemi”. W Watykanie często można się natknąć na napisy po łacinie, m.in. w opisach prac renowacyjnych. Na przykład obok jednej z wind znajdujących się przy wejściu do Pałacu Apostolskiego figuruje plakietka z brązu podpisana przez kardynała Bacciego informująca, że stara winda hydrauliczna ([antica anabathrum ad aquam]) została zastąpiona elektryczną ([anabathrum electricum]). Winda jest nowocześniejsza, normy europejskie zobowiązują!

W końcu pracownicy jedynej instytucji bankowej Watykanu, IOR, nie tylko muszą przysięgać dotrzymanie tajemnicy, lecz także są zobowiązani do używania łaciny. Nie jest to łatwe dla poczciwego chrześcijanina, który chce skorzystać z bankomatu i widzi na ekranie słowa Inserite scidulam, quaeso, ut faciendam cognoscas rationem: „Proszę wprowadzić swoją kartę w celu dokonania autoryzowanej transakcji”. Następnie pojawiają się trzy opcje: Deductio ex pecunia („Wypłata gotówki”), Rationum exaequatio („Stan konta”) i Negotium argentarium („Lista operacji”). Gdy bankomat jest zepsuty, pojawia się komunikat następujący: Pecuniam non habeo („Nie mam pieniędzy”). Po takim ćwiczeniu wypłacane euro są naprawdę zasłużone!

REKLAMA

Mimo ciągłego powtarzania: Noli recusare laborem, „Nie uchylajcie się od pracy”, łacina nie jest już w modzie, gdyż nawet Fondazione Latinitas, niezależna instytucja Stolicy Apostolskiej, do tej pory utrzymująca się z własnych środków i mająca za zadanie ożywienie tego języka, niedawno została rozwiązana i dołączona do Papieskiej Rady Kultury, której przewodniczy kardynał Gianfranco Ravasi. Dla wykształconych latynistów była to bolesna decyzja, podjęta, co dziwne, bez rozgłosu. Pod koniec 2012 roku nie został nawet ogłoszony żaden komunikat w tej sprawie, na co żalił się, opłakując fundację, jej były i ostatni prezydent, Antonio Salvi. „Mamy tu do czynienia, podsumował Salvi, z dziwnym paradoksem, gdyż Jego Świątobliwość Benedykt XVI jest autentycznym obrońcą tego pięknego języka. Wskazał na to zresztą w motu proprio Summorum Pontifi cum z 2007 roku, gdy przywrócił honor mszy przedsoborowej z jej liturgią odprawianą po łacinie”. Nawet jeśli, paradoksalnie, papież ma przywilej podsumowywania swoich decyzji prostym AMDG ([Ad maiorem Dei gloriam], „Dla większej chwały Bożej”), decyzja ta pozbawiła latynistów także najtrudniejszego z humanistycznych konkursów, Certamen Vaticanum, na których spotykali się badacze, studenci, ludzie zafascynowani tą kulturą. Konkurs wspierał wielki intelektualista Paweł VI, przekonany, że chociaż łacina nie jest już oficjalnym językiem Watykanu, to jednak solidne fundamenty są bardzo istotne. Pozwoliło to niezwykle twórczym prałatom, narażonym czasami na poważne napięcia, których żaden z wysokich rangą przedstawicieli Kościoła nie potrafił racjonalnie wytłumaczyć, oskarżać Benedykta XVI lub w ostateczności, szatana, słowami: Diabolus fecit hoc : „Diabeł to uczynił”. Takich rzeczy naprawdę nie da się wymyślić! Na koniec zaś dodajmy, że Salvi, człowiek obdarzony bystrym umysłem, przypomniał przy okazji olimpiady w Londynie, że dewizą nowożytnych igrzysk jest łacińskie motto: Citius, altius, fortius („Szybciej, wyżej, mocniej”), którego autorem jest ojciec Henri Didon. Przyjaciel Didona, Pierre de Coubertin, uhonorował go członkostwem w utworzonym w 1894 roku Międzynarodowym Komitecie Olimpijskim.

Ostatnia rada: warto pamiętać, co napisane jest w Encyclopédie catholique, biblii watykańskiej etykiety: „Pierwszą postawą, którą należy sobie przyswoić, jest milczenie, bo kto milczy, ten się zgadza” i „Kto milczy, może być pewny, że nie popełni błędu”. W tym samym dziele zawarta jest sugestia, aby używać sformułowań skomplikowanych i w miarę możliwości nieprecyzyjnych. Przy słowie „tajemnica” cenna książka wyjaśnia, że poza tajemnicą spowiedzi istnieją jeszcze dwie inne: pierwsza – tajemnica „urzędowa”, druga – „papieska”, która, od roku 1968 zastąpiła tajemnice Świętego Oficjum – jej przekroczenie skutkowało ekskomuniką. Wszystko, co dotyczy przygotowania i redakcji dokumentów papieskich, jest objęte wielką tajemnicą, podobnie jak telegramy dyplomatyczne, zaszyfrowane wiadomości, korespondencja Ojca Świętego i nominacje. To także część zawiłości Watykanu, a znajomość tych zasad pozwala uniknąć niewybaczalnych błędów! Gdy i ja zaczęłam się zaliczać do grona „wysoko poinformowanych”, zdałam sobie sprawę, że ta enklawa nie przypomina żadnej innej i że – zgodnie z radą ważnego członka włoskiej hierarchii kościelnej – należy tu zrezygnować ze swojej otwartości i nigdy nie dać po sobie poznać, że coś nas dziwi!

Tekst jest fragmentem książki Caroline Pigozzi pt. „Watykan niedyskretnie”:

Caroline Pigozzi
„Watykan niedyskretnie”
cena:
Tłumaczenie:
Piotr Napiwodzki
Okładka:
całopapierowa z obwolutą
Liczba stron:
328
Seria:
Varia
Data i miejsce wydania:
1 (2013)
Format:
150x225
ISBN:
978-83-7510-993-1

Zobacz też:

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Caroline Pigozzi
Francuska watykanistka, dziennikarka „Paris Match”, ekspertka do spraw religii kanału Europe 1. Była częstym gościem w Pałacu Apostolskim za pontyfikatu Jana Pawła II. Autorka wielu książek, m.in.: „Les Robes rouges”, „Jacques et Bernadette en prive” oraz najbardziej znanej, przetłumaczonej na wiele języków „Życie prywatne Ojca Świętego”.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone