Tragedia na Bałtyku – katastrofa promu „Jan Heweliusz”

opublikowano: 2025-01-13, 06:20
wszelkie prawa zastrzeżone
Data 14 stycznia już zawsze będzie kojarzyła się z tragedią, jaka rozegrała się na Bałtyku. Tego dnia 1993 roku zatonął kolejowo-samochodowy prom „Jan Heweliusz”, który miał być nazywany przez marynarzy „pływającą trumną”. W wyniku katastrofy zginęło 55 osób. Tym samym uznawana jest ona za najtragiczniejszą w historii polskiej floty handlowej w czasie pokoju.
reklama
Prom Jan Heweliusz (fot. Balcer).

Zobacz także:

Prom MF „Jan Heweliusz” został zbudowany w 1977 roku w norweskiej stoczni Trosvik Verkstad AF. Imię nadano mu na cześć pochodzącego z Gdańska, XVII-wiecznego astronoma, matematyka i konstruktora urządzeń badawczych. Był to prom typu ro-ro, przeznaczony do przewozu pojazdów oraz pasażerów. Powstał na zamówienie Polskich Linii Oceanicznych, a należał do polskiego armatora Euroafrica. Statek miał 120 metrów długości, 17 metrów szerokości i 6 metrów zanurzenia, a jego wyporność wynosiła około 3015 ton.

Prom kursował na linii Świnoujście – Ystad, trasie zwanej „mostem przez Bałtyk”, łączącej Polskę ze Szwecją. Wielokrotnie utyskiwano, że po załadowaniu jest niestabilny i chwieje się niczym kaczka. Marynarze powtarzali, że był pechowy od samego początku, kiedy trafił do polskiej floty. Przed zatonięciem w 1993 roku, statek miał na swoim koncie aż 28 wypadków i liczne awarie. Pierwszy incydent z udziałem „Jana Heweliusza” miał miejsce już w 1978 roku, kiedy podczas postoju w Ystad przechylił się tak mocno, że nabrał wody, a następnie osiadł na dnie basenu portowego.

Przyczyną tego wypadku miały być źle funkcjonujące zawory balastowe. Kolejny wypadek miał miejsce w 1982 roku, także w Ystad. Podczas załadunku wagonów z cementem prom przechylił się o 45 stopni. Tym razem nie zatonął, bowiem uratowała go od tego betonowa keja, o którą się opierał. To jednak nie wszystko, ponieważ na „Heweliuszu” wybuchł też pożar. Miało to miejsce 8 września 1986 roku, kiedy prom znajdował się w pobliżu Rugii. Pożar spowodowany był pęknięciem rurki doprowadzającej paliwo do agregatu prądotwórczego w jednej z chłodni znajdującej się na pokładzie samochodowym.

Z kolei prasa donosiła o zapaleniu się samochodu-chłodni PKS. Część załogi spanikowała i opuściła statek w szalupach ratunkowych, a akcję gaszenia wsparli marynarze z niemieckiego drobnicowca „Eifel”, promu „Łańcut” oraz małego statku PLO „Kapitan Kański”, następnie do akcji wkroczyła załoga holownika Petrobalticu „Granit” i strażacy ze Świnoujścia, którzy przypłynęli na pokładzie portowego holownika „Argus” i „Strażaka 25”. W zdarzeniu brały udział też dwie jednostki ratownicze Marynarki Wojennej „R-12”. Straty wywołane pożarem były olbrzymie, jednak zdecydowano się na remont promu. Ten przeprowadzono w stoczni „Blohm und Voss” w Hamburgu.

reklama

W 1986 roku „Trybuna Robotnicza” donosiła, że na trasie Świnoujście-Ystad:

Szczególnie pracowite są na tym szlaku dwa wysłużone promy „Jan Heweliusz” i Mikołaj Kopernik”. Intensywność eksploatacji wysłużonych wieloletnią pracą promów musiała z biegiem czasu osłabić ich techniczną kondycję. Sprostanie zadaniom przychodzi coraz trudniej - zmniejszają się zatem możliwości przewozowe.
Model promu MF „Jan Heweliusz” - widok od strony dziobu z otwartą furtą dziobową, 1972 r. (fot. NAC, Archiwum fotograficzne Lecha Zielaskowskiego, sygnatura 3/53/0/3/133)

Przebieg katastrofy promu „Jan Heweliusz”

Prom opuścił port w Świnoujściu 13 stycznia 1993 roku o godz. 23.30, kierując się do Ystad w Szwecji. Seria feralnych wydarzeń rozpoczęła się już przed wypłynięciem, które zostało opóźnione aż o dwie godziny przez awarię rufowej furty. Na pokładzie promu znajdowały się 64 osoby, w tym 29 marynarzy, którymi dowodził pływający do 1987 roku na bliźniaczym promie MF „Mikołaj Kopernik” kapitan Andrzej Ułasiewicz oraz pasażerowie pochodzący m.in. z Polski, Austrii, Węgier, Szwecji, Czech i Norwegii. Po niecałych ośmiu godzinach statek powinien dotrzeć do portu docelowego. Tak się jednak nie stało.

W czasie rejsu, gdy tylko prom opuścił rejon osłonięty wysokimi wzgórzami Rugii, natrafił na bardzo trudne warunki pogodowe – niespotykany sztorm o sile 12 stopni w skali Beauforta. Wcześniej szalał on na Atlantyku i Morzu Północnym, jednak w nocy 13 stycznia rozszerzył terytorium swojego występowania także o cieśniny duńskie. Wiatr miał osiągać prędkość wynoszącą 120-150, a w porywach nawet 160 kilometrów na godzinę, a wysokość fal dochodziła do 6 metrów. Jak wskazuje Henryk Mąka, brzegowe radiostacje ostrzegały przed zagrożeniem, ale nie wszystkie statki, które pływały wówczas po morzu, mogły wrócić na czas do portów. Zaskoczony siłą żywiołu został m.in. duński holownik „Solum”, którego załoga musiała skorzystać z pomocy Polskiego Ratownictwa Okręgowego. Nie tylko „Jan Heweliusz” pływał wówczas po Bałtyku. Kursowały wtedy jeszcze inne promy jak m.in. „Rogalin”, „Balangaa Queen”, „Silesia” czy „Mikołaj Kopernik” i „Nieborów”.

Promem zaczęło kiwać już po minięciu główek Świnoujścia, ale prawdziwy dramat rozpoczął się ok. godziny 3.30, kiedy statek wypłynął spod osłony rugijskiego przylądka Arkona. W wyniku silnych podmuchów wiatru (osiągających prędkość 160 km/h) prom niespodziewanie zaczął się przechylać na lewą burtę. Dodatkowo pojawiły się kłopoty z ładunkiem, ponieważ pojazdy znajdujące się wewnątrz promu zaczęły się przesuwać. Dochodziło do zalewania pokładu przez fale, co zwiększało niestabilność jednostki.

reklama

Kapitan chciał dotrzeć do Arkony i przeczekać huragan „Junior”. Manewru tego jednak nie zrealizowano. Kiedy sytuacja zrobiła się dramatyczna, wysłano sygnał SOS. O godz. 4.53 przechył wynosił już 70 stopni, wtedy też kapitan zarządził ewakuację załogi i pasażerów. Na wodę spuszczono siedem tratw ratunkowych, ponieważ na skorzystanie z szalup nie było czasu. Ludzie skakali w morską otchłań, wierząc, że uda im się uratować. Temperatura wody była jednak zbyt niska, aby mieli szansę na przetrwanie. Ostatecznie około godziny 5:12 nad ranem, prom przewrócił się i zatonął. Choć nie zdołano podać dokładnego położenia jednostki, dane te przesłał do stacji ratownictwa prom „Mikołaj Kopernik”.

Część załogi statku utonęła, starając się dotrzeć do tratw, inni zginęli podczas akcji ratunkowej, a jeszcze inni przetrwali i zostali przetransportowani do szpitali w Gergen i Sasnitz na Rugii. Udało się uratować m.in. Leszka Kochanowskiego. Temperatura jego ciała wynosiła zaledwie 27 stopni, nabawił się też obustronnego zapalenia płuc.

Wśród ofiar była m.in. Teresa Sienkiewicz, stewardesa, która wcześniej straciła męża. Zginął podczas katastrofy, która także rozegrała się na morzu. Sienkiewicz ewakuowała się ze statku i zdołała dostać się na tratwę. Wpadła jednak do morza, kiedy nadlatujący z pomocą śmigłowiec rzucił linkę ratunkową. Ta zaczepiła się o tratwę, a kiedy w wyniku silnego podmuchu wiatru, śmigłowcem rzuciło, wywróciła się też tratwa.

Akcja ratunkowa była prowadzona chaotycznie. Jako pierwsi o tragedii dowiedzieli się Szwedzi, którzy wszczęli procedury ratunkowe, ale na miejscu pierwsi pojawili się Duńczycy. Niemcy o całej sprawie dowiedzieli się dopiero od Szwedów, choć dramat rozegrał się nieopodal największej niemieckiej wyspy, położonej w południowo-zachodniej części Bałtyku.

15 stycznia na Pomorzu Zachodnim i Rugii ogłoszono dniem żałoby, a rząd powołał komisję, która miała się zająć zbadaniem sprawy. Media grzmiały o zaniedbaniach, o postawie załogi, która porzuciła pasażerów, ratując własne życie. Pojawiało się także wiele negatywnych komentarzy o przebiegu akcji ratunkowej, a Szwedzi na pewien czas zbojkotowali przeprawę promową między Świnoujściem a Ystad, komentując, krytykowali warunki bezpieczeństwa panujące na polskich promach. W mediach przerzucano się odpowiedzialnością za katastrofę. Wskazywano, że przy takich warunkach atmosferycznych statek nie powinien opuszczać portu, a jeśli już wypłynął, to powinien przeczekać nawałnicę u brzegów Rugii wzorem kapitana promu kursującego z Sassnitz do Trelleoborga.

reklama
MF Mikołaj Kopernik (fot. Brosen).

Przyczyny katastrofy promu „Jan Heweliusz”

Komisja badająca sprawę po przeprowadzonym śledztwie ustaliła, że katastrofa promu spowodowana była kumulacją różnych czynników. Tego dnia na Bałtyku panowały ekstremalne warunki pogodowe, które znacząco utrudniły stabilność statku, którego stan techniczny, jak się okazało, nie był najlepszy. W trakcie swojej „służby” „Jan Heweliusz” doznał kilku usterek konstrukcyjnych, w tym uszkodzenia furty rufowej, co mogło osłabić jego odporność na przeciążenia. Niewątpliwie, zawiniły też błędy konstrukcyjne, ponieważ wykonane analizy wskazywały na niedostateczne zabezpieczenia przed przechyłem oraz zły system balastowy.

Jak wspominał kapitan Marek Błuś w jednym z wywiadów dla „Gazety Wyborczej”, w przeciwieństwie do „Mikołaja Kopernika”, „Jan Heweliusz” został źle zaprojektowany, ponieważ prom ten otrzymał dodatkowo 120-tonową sterownię, w efekcie czego podniósł się punkt ciężkości, co wpłynęło na zmniejszenie się stateczności promu. Szalę przeważył też tzw. czynnik ludzki, czyli błędy popełnione przez załogę. Pojawiły się bowiem spekulacje dotyczące niewłaściwej reakcji kapitana na sytuację kryzysową. Zdecydowano się też na uruchomienie systemu kompensacji przechyłu służącego do wyrównania obciążenia ładunkiem, czego nie zalecano w takich warunkach pogodowych i przy silnym, bocznym, wietrze. Co więcej, nie zapewniono też kombinezonów termicznych dla pasażerów.

Wszyscy uratowani rozbitkowie, którzy przeżyli wielogodzinne przebywanie w lodowatej wodzie, byli marynarzami. Uratowały ich od śmierci z utonięcia i wychłodzenia organizmu specjalne morskie kombinezony ratunkowe. Pasażerowie promu niestety nie mogli z nich skorzystać. Takie uniformy zgodnie z zaleceniami konwencji morskich muszą posiadać na razie jedynie marynarze – pisał Piotr Wróbel na łamach „Trybuny Śląskiej”.

Wspomniane kombinezony wprowadzono zgodnie z postanowieniami Międzynarodowej Konwencji o Bezpieczeństwie Życia na Morzu SOLAS, ratyfikowanej przez Polskę w 1988 roku. Szyto je m.in. w  Zakładach Konfekcji Technicznej „Polnam” w Częstochowie.

Komisja w raporcie końcowym zarzuciła niemieckiej stacji ratowniczej w Bremie opieszałość w udzieleniu pomocy rozbitkom. Winą obciążono m.in. armatora, Polski Rejestr Statków i władze portu w Świnoujściu, które wyraziły zgodę, aby nie w pełni sprawy statek wypłynął w morze, jednakże najcięższe oskarżenia skierowano w stronę nieżyjącego już kapitana. Zarzucono mu m.in. wydanie błędnych rozkazów załodze, zmniejszenie prędkości statku i niepotrzebne zastosowanie sterów strumieniowych do zmiany kursu, co doprowadziło do utraty sterowności. Wspomniane podsumowane prac komisji wywołało kontrowersje i zażartą dyskusję oraz falę odwołań w związku z zasądzonymi wyrokami. Spekulowano też, że na temat rzekomego przemytu broni z Rumunii na pokładzie promu, a sprawą zajmował się m.in. Marek Błuś, dziennikarz oraz kapitan żeglugi wielkiej i wykładowca Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni.

reklama

Prace nad zbadaniem sprawy powtórzono. Sędziowie Izby Morskiej w Gdyni w lutym 1996 roku, a więc trzy lata po katastrofie, zrewidowali wnioski wyciągnięte przez komisję i Izbę Morską w Szczecinie. Tym razem orzeczono niewinność kapitana. Winą obciążono wówczas armatora, co zainicjowało szereg procesów sądowych wytoczonych mu przez rodziny ofiar katastrofy. Ostatecznie uznano, że prom nie nadawał się do żeglugi. Z kolei krewni osób, które zginęły tragicznie w wyniku zatonięcia „Heweliusza”, otrzymały odszkodowania, zasądzone przez Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu, dopiero w 2005 roku.

Skutki katastrofy promu „Jan Heweliusz”

Katastrofa pochłonęła życie 55 osób – 20 członków załogi i 35 pasażerów (wszyscy, którzy byli na statku). Ocalało jedynie 9 osób z załogi, z wraku i z wody wydobyto 39 ciał, a 16 nigdy nie odnaleziono. Wydarzenie to było jednym z najtragiczniejszych w historii polskiej żeglugi morskiej w czasie pokoju. Tragedia doprowadziła do wprowadzenia zaostrzonych przepisów dotyczących bezpieczeństwa na morzu. Wprowadzono obowiązkowe audyty techniczne jednostek ro-ro, zaostrzono przepisy dotyczące żeglugi w warunkach sztormowych oraz zmieniono procedury ewakuacyjne i szkoleniowe dla załóg promów.

Katastrofa promu „Jan Heweliusz” była tragicznym wydarzeniem, które pozostawiło trwały ślad w historii polskiego transportu morskiego. Analiza przyczyn tej katastrofy wskazuje na złożoność problemów technicznych, organizacyjnych i pogodowych, które przyczyniły się do tragedii. Wnioski płynące z tego wypadku pozwoliły na poprawę standardów bezpieczeństwa, aby podobne tragedie nie powtórzyły się w przyszłości.

reklama
Pomnik wystawiony "Tym, którzy nie powrócili z Morza" w Świnoujściu w 1993 roku (fot. Pati99).

Wrak „Jana Heweliusza” spoczął na dnie morza. Nie podjęto próby jego wydobycia na powierzchnię. Do dziś znajduje się na Ławicy Orlej, 18 metrów pod wodą. Został jednak dokładnie sprawdzony przez nurków, którzy spędzili pod wodą 350 godzin. Odnaleźli m.in. ciało kapitana Ułasiewicza, które znajdowało się cały czas na mostku kapitańskim.

O tragedii przypomina m.in. pomnik upamiętniający ofiary katastrofy. Został odsłonięty 13 stycznia 2013 roku na Cmentarzu Centralnym w Szczecinie oraz monument, poświęconym „Tym, którzy nie powrócili z morza”, znajdujący się nieopodal siedziby Narodowego Muzeum Morskiego na Ołowiance. Z kolei w Narodowym Muzeum Morskim w Gdańsku od 2023 roku można oglądać osobiste przedmioty oraz kombinezon ratunkowy Grzegorza Sudwoja, drugiego elektryka, który ocalał z katastrofy promu „Jan Heweliusz”. Do tej pory instytucja ta posiadała m.in. koło ratunkowe pochodzące ze statku, model promu oraz gwasz namalowany przez Grzegorza Nawrockiego na podstawie relacji świadków i uczestników katastrofy.

Powstał serial opowiadający o katastrofie „Jana Heweliusza”

Niebawem na małym ekranie zobaczymy produkcję przypominającą o tragicznych wydarzeniach nocy z 13 na 14 stycznia 1993 roku. Scenarzystą jest Kaspar Bajon, który mieszkał niedaleko domu Jolanty Ułasiewicz, żony kapitana feralnego promu i to on podjął decyzję o stworzeniu obrazu opowiadającego o katastrofie. Serial „Heweliusz” reżyseruje Jan Holoubek, odpowiadający za sukces takiej produkcji jak „Wielka woda”, a główną rolę powierzono Borysowi Szycowi. Zdjęcia powstawały zarówno w porcie w Świnoujściu, na Morzu Bałtyckim, jak i w hali filmowej w Brukseli, gdzie kręcono wodne sceny kaskaderskie. Tam też znajduje się specjalny basen do generowania sztormu i sytuacji ekstremalnych.

Zdjęcia dobiegły końca. Wiadomo, że w produkcji wystąpi aż 120 postaci i 3000 statystów. W obsadzie zobaczymy takich aktorów jak: Borys Szyc, Magdalena Różczka, Michał Żurawski, Konrad Eleryk, Michalina Łabacz, Tomasz Schuchardt, Justyna Wasilewska, Andrzej Konopka, Jacek Koman, Magdalena Zawadzka, Jan Englert, Jacek Beler, Dariusz Chojnacki, Anna Dereszowska, Sylwia Gola, Mia Goti, Mateusz Górski, Marcin Januszkiewicz, Dominika Kluźniak, Bartłomiej Kotschedoff, Mirosław Kropielnicki, Joachim Lamża, Łukasz Lewandowski, Piotr Łukaszczyk, Katharina Nesytowa, Magda Osińska, Michał Pawlik, Piotr Rogucki i Mirosław Zbrojewicz.

Jak wyjaśniają realizatorzy, wybrano formułę serialową, aby móc opowiedzieć o wydarzeniach z punktu widzenia kilku bohaterów – także żon ofiar. Serial będzie dostępny w tym roku w  serwisie Netflix.

Bibliografia:

  • Henryk Mąka, Katastrofy polskich statków, Warszawa 2015.
  • Marek Błuś, Prom Jan Heweliusz. Do trzech razy sztuka [w:] „Morza, Statki i Okręty”, 2/1996, s. 67, lipiec-wrzesień 1996.
  • Piotr Wróbel, W razie najgorszego [w:] „Trybuna Śląska”, 1993, nr 77.
  • „Trybuna Robotnicza”, 1982, nr 176.
  • „Trybuna Robotnicza”, 1986, nr 271.
  • „Trybuna Robotnicza”, 1986, nr 210.
  • „Trybuna Śląska”, 1993, nr 11.
  • „Trybuna Śląska”, 1993, nr 12.

Netografia:

  • Mateusz Baran, Holoubek: „Tego w polskim kinie jeszcze nie było”. Odwiedziliśmy plan „Heweliusza” [online:] www.tvp.info,
  • Michał Sielski, 19 lat temu zatonął prom Jan Heweliusz [online:] www.trojmiasto.pl,
  • Piotr Wetrowski, 31 lat temu zatonął prom Jan Heweliusz. Katastrofa, która wciąż wzbudza emocje [online:] www.trojmiasto.pl,
  • Joanna Wiśniowska, 30 lat temu zatonął prom "Jan Heweliusz". Kapitan o katastrofie: "Doświadczenia zostały zmarnowane" [online:] www.trojmiasto.wyborcza.pl.

Polecamy e-book Kacpra Walczaka pt. „Cywilizacja śmierci. Rosyjski kolonializm na Wschodzie”:

Kacper Walczak
„Cywilizacja śmierci. Rosyjski kolonializm na Wschodzie”
cena:
11,90 zł
Wydawca:
PROMOHISTORIA [Histmag.org]
Liczba stron:
100
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-65156-75-4
reklama
Komentarze
o autorze
Magdalena Mikrut-Majeranek
Doktor nauk humanistycznych, kulturoznawca, historyk i dziennikarz. Autorka książki "Henryk Konwiński. Historia tańcem pisana" (2022), monografii "Historia Rozbarku i parafii św. Jacka w Bytomiu" (2015) oraz współautorka książek "Miasto jako wielowymiarowy przedmiot badań" oraz "Polityka senioralna w jednostkach samorządu terytorialnego", a także licznych artykułów naukowych. Miłośniczka teatru tańca współczesnego i dobrej literatury. Zastępca redaktora naczelnego portalu Histmag.org.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone