Tragedia generała Kozickiego

opublikowano: 2013-02-27, 17:48
wolna licencja
Szóstego marca 1938 roku w Skierniewicach generał Kozicki odkrył straszliwą zbrodnię: jego żona, córka i dwie służące zostały zamordowane przez nieznanego sprawcę. Wbrew temu, co próbowały wykazać gazety, sprawa nie była wcale przejrzysta.
reklama

Kiedy zasiadałem do napisania tego tekstu, przyświecały mi dwa cele. Po pierwsze: przedstawienie „odbrązowionego” obrazu dwudziestolecia międzywojennego, które niektórym ludziom jawi się niemalże jak sielanka, w szczególności jeżeli mówi się o ówczesnym Wojsku Polskim. Po drugie: chęć pokazania, w jaki sposób traktowano wówczas zbrodniarzy i jaki był stosunek mediów do ich czynów. Warto zwrócić na to uwagę, w szczególności z racji ostatnich wydarzeń związanych z wiadomym procesem.

Niektórzy z politycznie zaangażowanych publicystów starają się przekonać czytelników, że dwudziestolecie międzywojenne było pod wieloma względami lepsze niż Polska w 2013 roku. Polemika z takimi poglądami powinna być oczywiście zdecydowanie szersza i dotykać wielu różnych problemów. Ograniczę się jednak tylko do sprawy mordu na rodzinie generała Kozickiego, gdyż pozwala ona zwrócić uwagę na pewne istotne różnice między czasami współczesnymi i dwudziestoleciem.

Tragedia

Generał Stanisław Józef Kozicki niezaprzeczalnie mógł zaliczać się do grona „sanacyjnych wojskowych”: swoją wojskową karierę rozpoczął jeszcze podczas I wojny światowej, kiedy – będąc w sile wieku – zaciągnął się do Legionów. Jego drogę można byłoby nazwać niemalże klasyczną – najpierw służba pod Piłsudskim, następnie, po kryzysie przysięgowym, przymusowe wcielenie do armii austriackiej. Kozicki dał się poznać jako skuteczny oficer zarówno podczas obrony Lwowa, jak też w czasie wojny polsko-bolszewickiej. Nie wiadomo dokładnie, jak wyglądała jego postawa w czasie zamachu majowego, jednak wnioskując z awansu, który uzyskał w następnym roku, stanął on po stronie Marszałka. Jeszcze za życia Józefa Piłsudskiego został mianowany dowódcą 26 Dywizji Piechoty w Skierniewicach, a później awansowany do stopnia generała brygady.

Willa gen. Kozickiego przy al. Marszałka Piłsudskiego 10 w Skierniewicach, w której doszło do tragedii (fot. z Archiwum Ilustrowanego Kuriera Codziennego, ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowe, sygn. 1-W-747-1).

Do marca 1938 roku jego życie rozwijało się bez większych zakłóceń. Sytuacja zmieniła się w momencie, w którym wrócił do domu ze służbowego wyjazdu do Zakopanego. Kiedy wraz ze swoim szoferem dostał się do zamkniętej na głucho willi, jego oczom ukazał się straszliwy widok. W mieszczącym się na parterze mieszkaniu znaleźli ciała czterech domowniczek: żony generała Heleny, ich pięcioletniej córki Alicji, jej osiemnastoletniej bony Zofii Piotrowskiej oraz służącej Józefy Olczakówny. Wszystkie ofiary zginęły od ciosów ostrym narzędziem. Szybko ustalono, że z domowników brakuje tylko ordynansa Bronisława Jankowskiego, jego też posądzono o dokonanie zbrodni. W toku śledztwa ustalono, że najprawdopodobniej w środku nocy wziął on ze składziku siekierę, zamordował przebywające w domu kobiety, po czym ukradł sukienkę, płaszcz, 6 pomarańczy, 50 złotych i rewolwer. Warto nadmienić, że zostawił w domu blisko 1300 zł oraz kosztowną biżuterię. Natychmiast podjęto poszukiwania podejrzanego, podczas których okazało się, że następnego dnia po dokonanej zbrodni udał się razem z żoną i córką do Warszawy, stamtąd zaś do Mińska Mazowieckiego. Następnie Jankowski razem z rodziną pojechał do krewnych w Hucie Kuflewskiej. Tam w jednej z chat zostali otoczeni przez oddział Policji Państwowej. Po krótkiej wymianie ognia osaczony ordynans zastrzelił się z pistoletu generała.

reklama

Stanowisko mediów

Dziwne byłoby, gdyby przedwojenne media zachowały się inaczej niż współczesne. Nie będzie zatem zaskakującą informacja, że dziennikarze bardzo szybko wydali osąd, robiąc z Bronisława Jankowskiego potwora. W gazetach z tamtego okresu pisano o nim jako o ograniczonym intelektualnie analfabecie pochodzącym z nizin społecznych. Generał Kozicki miał przyjąć go na służbę z litości, ponieważ żołnierz był pośmiewiskiem całego oddziału. Gazety brukowe udowadniały niemalże, że wyssał on krew z mlekiem matki, zaś po samej jego twarzy miało być widać, że jest ogarnięty żądzą mordu. Miałem okazję zobaczyć zdjęcie ordynansa w jednej z gazet i ręczę, że nie wyglądał on ani na upośledzonego, ani też na zakapiora – sprawiał wrażenie całkowicie przeciętnego młodego człowieka. Oczywiście prasa widziała sprawę zupełnie inaczej i ordynans musiał być opisany jako bestia bez względu na to, czy faktycznie tak wyglądał.

Generał Stanisław Kozicki w czasie pogrzebu swojej córki i żony (fot. z Archiwum Ilustrowanego Kuriera Codziennego, ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego, sygn. 1-W-747-4)

Warto jednak zwrócić uwagę na stosunek gazet do całej sytuacji. Sprawa była głośna i, czego nie da się ukryć, skandaliczna. Prasa jednak, z niechlubnym wyjątkiem tej szmatławej, nie zainteresowała się sprawą szerzej. Na przykład „Ilustrowany Kurier Codzienny” i „Kurier Warszawski”, ale także „Robotnik”, wspomniały o całym wydarzeniu na jednej z ostatnich stron. Afera nie była też szeroko komentowana wśród intelektualistów – całego zajścia nie odnotował na przykład w swoich Kronikach tygodniowych Antoni Słonimski. Może być on w tym wypadku wiarygodnym wskaźnikiem zainteresowania opinii publicznej, ponieważ kiedy zaginął generał Zagórski, poeta poświęcił temu tematowi trochę miejsca w swojej publicystyce.

Pytania

W całej, wydawałoby się jasnej, sprawie pojawiają się znaki zapytania. Z jednej strony ordynans miał być ograniczonym intelektualnie prymitywem, który dla kilku drobnostek zabił cztery osoby, z drugiej zachował na tyle rozsądku, aby następnego dnia poinformować sąsiada zamieszkującego wyższe piętro, że generałowa wyjechała z córką i służbą do Warszawy, gdzie miał przebywać jej mąż. Uspokojony sąsiad nie interesował się więcej sprawą. Prasa nie zwróciła uwagi na te sprzeczności.

Wojsko II RP obrosło dużą ilością legend. Wielu ludzi wyobraża je sobie jako zbiór heroicznych oficerów, którzy dzielnie bronili się we wrześniu 1939 roku. Problem w tym, że armia jest armią, bez względu na pobożne życzenia co do jej kształtu. Przedwojenne Wojsko Polskie zapisało niewątpliwie wiele chlubnych kart, zdarzały się jednak też te ciemne. Jedną z nich było traktowanie podwładnych przez starszych oficerów – większość kadry, w tym i generał Kozicki, wyrosła z armii austro-węgierskiej, która rządziła się specyficznymi prawami.

Czy generał Kozicki traktował swojego ordynansa jak oberleutnant von Nogay jeńca Baldiniego w CK Dezerterach ? Oczywiście, jest to tylko moje przypuszczenie, niepodparte żadnymi dowodami (z wyjątkiem nieścisłości, o której wspomniałem wcześniej). Jeżeli tak, zbrodnia nie byłaby popełniona z chęci rabunku, a z zemsty. Gazety nie zwróciły nawet uwagi na taką ewentualność z prostej przyczyny: gdyby okazała się ona prawdziwa, dziennikarze mieliby przeciwko sobie całą sanację.

Jak było naprawdę? Trudno powiedzieć. Być może odpowiedź tkwi w któreś z teczek sprawy, o ile oczywiście zachowały się one do naszych czasów.

Zobacz też:

Redakcja: Tomasz Leszkowicz

reklama
Komentarze
o autorze
Paweł Rzewuski
Absolwent filozofii i historii Uniwersytetu Warszawskiego, doktorant na Wydziale Filozofii i Socjologii UW. Publikował w „Uważam Rze Historia”, „Newsweek Historia”, „Pamięć.pl”, „Rzeczpospolitej”, „Teologii Politycznej co Miesiąc”, „Filozofuj”, „Do Rzeczy” oraz „Plus Minus”. Tajny współpracownik kwartalnika „F. Lux” i portalu Rebelya.pl. Wielki fan twórczości Bacha oraz wielbiciel Jacka Kaczmarskiego i Iron Maiden.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone