Tomasz Kozłowski, Michał Siedziako (red.) – „Kryzys w partii – partia w kryzysie. Ostatnia dekada PZPR” – recenzja i ocena
Tomasz Kozłowski, Michał Siedziako (red.) – „Kryzys w partii – partia w kryzysie. Ostatnia dekada PZPR” – recenzja i ocena
Głównym czynnikiem, który spowodował, że nad Europą Środkowo-Wschodnią nie powiewają czerwone flagi z sierpem i młotem, była ekonomia. Prof. Antoni Dudek często przypomina anegdotę o tym, iż w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku Stany Zjednoczone przepracowały strategię wobec państw za Żelazną Kurtyną. Uczestniczący w niej ówczesny rektor Uniwersytetu Harvarda podkreślił, że jeżeli są dwa państwa, z których jedno jest oparte na zniewoleniu i w związku z tym jest nieinnowacyjne, a drugie jest oparte na swobodach i w związku z tym jest innowacyjne, to w rywalizacji między nimi to pierwsze musi przegrać. Chyba, że wybuchnie wojna, która oczywiście może zmienić wszystko. Ponadto uczony stwierdził, że Związek Sowiecki rozpadnie się za około trzydzieści lat, czyli w 1980 roku. Jak doskonale wiemy, to właśnie wtedy nastąpił we wszystkich państwach bloku wschodniego kryzys gospodarczy. Słusznie uważał Deng Xiaoping, że „socjalizm” można było jedynie zachować poprzez reformy uzdrawiające sytuację ekonomiczną. Mimo że Polskę w latach osiemdziesiątych dławiły podobne problemy finansowe co Państwo Środka, to jednak gen. Wojciech Jaruzelski i spółka w obawie przed zachwianiem stosunków ze Związkiem Sowieckim, na radykalniejsze reformy gospodarcze zdecydowali się w momencie, gdy było już na to za późno.
W publikacji pod redakcją Tomasza Kozłowskiego i Michała Siedziaki wydanej przez Instytut Pamięci Narodowej opisano szereg innych procesów, które spowodowały upadek PZPR. W pierwszej kolejności przeczytamy teksty dotyczące funkcjonowania PZPR w czasie „karnawału Solidarności” oraz stanu wojennego. Dr Piotr Brzeziński przytacza sytuację gdańskiego aparatu partyjnego, który w maju 1980 roku zajmował czołowe miejsce pod względem liczebności w kraju. Niewiele osób u progu tej dekady mogło się spodziewać, że to tutaj zapłonie płomień rewolucji. Autor przywołuje słowa I sekretarza gdańskiej PZPR Tadeusza Fiszbacha, który na łamach „Polityki” z 30 sierpnia 1980 roku, mówił – (…), że treści, formy i język naszego dialogu ze społeczeństwem zbyt często rozmijały się z jego poglądami i odczuciami, zbyt często były bardziej wyrazem naszych pragnień niż odbiciem myśli, potrzeb, problemów ludzi pracy, a zwłaszcza klasy robotniczej. W efekcie sierpniowe strajki uruchomiły w Gdańsku dwa procesy – z PZPR masowo zaczęli odchodzić robotnicy, a część pozostałych członków zaczęła domagać się jej uzdrowienia. Na zebraniach partyjnych frekwencja była niska, panowało zagubienie ideowe, dało się odczuć zgorzknienie ze względu na pogarszającą się sytuację gospodarczą. Ludzie masowo oddawali legitymacje partyjne, tłumacząc się, że „aktualnie niebezpieczne jest być członkiem PZPR”.
Bardzo ciekawie prezentowały się tamtejsze statystyki na szczeblach partyjnych. W Komitecie Wojewódzkim na 121 członków, co trzeci należał do „Solidarności”. Według szacunków KC PZPR około 42 procent gdańskich partyjników należało do „Solidarności”. Wniosek jaki wysuwa dr Brzeziński jest taki, że o ile pezetpeerowcy stanowili w „Solidarności” mniejszość, to w partii związkowcy tworzyli pokaźny odsetek. Zresztą podobnie było w komitetach miejskich, gminnych, dzielnicowych. Pomiędzy grudniem 1980 a grudniem 1981 roku – gdańska organizacja partyjna zmniejszyła się o 12 tysięcy osób. Natomiast lokalna „Solidarność” zwiększyła liczbę o 181 tysięcy członków. W „Solidarności” pojawiały się głosy, że trzeba zamknąć drogę dla członków PZPR, gdyż chcą oni rozbić związek od wewnątrz. Z jednej strony, kierownictwo Komitetu Wojewódzkiego było otwarte na dialog z „Solidarnością”, ale z drugiej – bacznie obserwowało wszelkie poczynania związku, z czasem upatrując w nich coraz większe zagrożenie dla własnej pozycji politycznej – podkreśla Brzeziński.
Podobnym tekstem, który opisuje partyjną działalność w terenie jest artykuł poświęcony Pile. Jak wiele ówczesnych miast wojewódzkich, Piła zmagała się z niegospodarnością, marnotrawstwem, niepotrzebnymi inwestycjami, kłopotami z zaopatrzeniem w podstawowe towary. Nic dziwnego, że również sierpniowe strajki w pilskich zakładach, wymusiły zmiany na szczytach lokalnej władzy – pisze dr Robert Kolasa. Do dzisiaj w Pile wspominany jest peerelowski wojewoda Andrzej Śliwiński, który po 13 grudnia 1981 roku został internowany. Zaś dla członków „Solidarności” nieszczęściem był przewodniczący Regionu, Eligiusz Naszkowski, gdyż okazał się jednym z najniebezpieczniejszych tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa. Nie może zatem dziwić, że współpraca między PZPR a „Solidarnością” nie układała się najlepiej i co rusz wybuchały przestoje w miejscowych zakładach pracy. Po wprowadzeniu stanu wojennego, wielu członków rzuciło legitymację partyjną, a pilska PZPR przyjęła charakter typowo nomenklaturowy, w której prym zaczęli stanowić pracownicy umysłowi, a nie robotnicy.
Do szczególnie zideologizowanej instytucji w PRL należało ludowe Wojsko Polskie, które po 13 grudnia 1981 r. organizowało polską rzeczywistość – zauważa dr Jarosław Pałka w tekście „Kryzys w wojsku”. Choć w wojsku zdarzały się krytyczne głosy o podwyżkach, trudnej sytuacji gospodarczej, obniżającym się poziomie życia – to wśród kadry oficerskiej krytyka nie miała charakteru masowego, a do wszelkich decyzji podejmowanych przez władze, zawsze podchodzono ze zrozumieniem. Gdy w całym kraju rozlała się fala strajków – w raportach panowało przekonanie, że kryzys powinien zostać zażegnany bez użycia siły. Mimo, że wśród żołnierzy zawodowych były osoby, które sprzyjały „Solidarności”, to szybko takich „osobników” z armii się pozbywano stawiając zarzuty niewłaściwej postawy moralnej i politycznej. Historyk zaznacza, że w listopadzie 1980 r. gen. Czesław Kiszczak akcentował, że partia opiera się na dwóch filarach – MSW i MON. W tym okresie wielu wojskowych, stawało się członkami cywilnych organizacji partyjnych i to na każdym poziomie – co nigdy wcześniej w PRL nie miało miejsca.
Ciekawostką może być to, że przed IX Zjazdem PZPR, część wojskowych domagała się nawet utworzenia Komitetu Partyjnego Wojska Polskiego. Chodziło o wzmocnienie poczynań Jaruzelskiego i jego ekipy. W zasadzie podobna instytucja i tak nie miała sensu, ponieważ za sprawą objęcia stanowiska I sekretarza PZPR przez gen. Jaruzelskiego – nastąpiła militaryzacja instytucji politycznych, społecznych, administracyjnych, gospodarczych. Warto wspomnieć, że przed stanem wojennym jak i w jego trakcie – jedenastu oficerów skierowano na stanowiska ministrów i podsekretarzy w resortach cywilnych. Trzynastu wyniesiono na stanowiska wojewodów i wicewojewodów. Natomiast cała rzesza mundurowych pełniła funkcje wicekuratorów oświaty, komisarzy wojskowych w zakładach pracy czy w innych organizacjach podporządkowanych partii. Jednym słowem armia pomogła utrzymać partii władzę w PRL, a generałowie stali się znaczącą częścią peerelowskiego systemu – podkreśla autor.
Obraz stanu wojennego przytacza także dr Katarzyna Rembacka, która napisała artykuł na podstawie zapisków przedwojennego komunisty Leonarda Borkowicza. Wprawdzie opisywany bohater nie wchodził w skład ścisłej elity z sowieckiego nadania – to jednak utrzymywał kontakty z ludźmi należącymi do głównego centrum politycznego w początkach Polski Ludowej. Leonard Borkowicz prowadził dziennik od 5 grudnia 1981 do 22 maja 1984 roku. Z zapisków dowiemy się, że sympatyzował z „Solidarnością” i liczył na daleko idące zmiany ustrojowe. Wierzył w zmodyfikowany model komunizmu. Twierdził, że władza nie mogła wygrać konfrontacji z narodem. Decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego uważał za rozpaczliwą, która eliminowała nieistniejącą lub rozpadającą się partię. Dość intrygująco pisał o Jaruzelskim, że jest on postacią bezapelacyjnie odrażającą, obłudną, dwulicową, nieautentyczną i cyniczną. Nazywał generała pigmejem wśród karłów, posłusznym wykonawcą woli mocodawców z Kremla, prowincjonalnym szulerem z asami w rękawie. Rembacka zastanawia się także nad pojęciem „prawdziwego komunisty” oraz kiedy PZPR przestała być postrzegana jako partia stricte komunistyczna. Badaczka wskazuje na różnice między działaczami wywodzącymi się Komunistycznej Partii Polski a pokoleniem partyjniaków urodzonych w latach czterdziestych i pięćdziesiątych. W powyższej kwestii interesująco ukazane zostały w tekście spostrzeżenia Borkowicza z Jakubem Bermanem czy Leonem Chajnem.
Druga część książki dotyczy wybranych działań, które miały poprawić funkcjonowanie partii oraz państwa u schyłku lat osiemdziesiątych. W tym kontekście nie mogło zabraknąć informacji o rządowych losach Zbigniewa Messnera, które przedstawił dr Michał Przeperski. Praktycznie każdy, kto interesuje się historią PRL, wyrazi pogląd, iż Messner zapisał się jako najbardziej bezbarwny premier. Ironicznie można stwierdzić, że jego rządzenie było takie jak stan ówczesnej gospodarki. Analizując postać Messnera, badacz stara się obalić mit słynnego „dyrektoriatu Jaruzelskiego”. Dzięki temu dowiemy się wielu ciekawostek o „Jaruzelskiej władzy” oraz samej specyfice sprawowania premierostwa przez Messnera, który był tylko wykonawcą politycznym w rękach autora stanu wojennego. Wielu myślało, że Zbigniew Messner jako profesor nauk ekonomicznych wydobędzie kraj z kryzysu. Problem w tym, że Messner specjalizował się w rachunkowości, a nie ekonomii czy gospodarce. Bez względu na to, jak wielu profesorów przewinęło się przez rząd Messnera, to głównym winowajcą niepowodzeń finansowych w latach osiemdziesiątych jest oczywiście Jaruzelski – dowodzi Przeperski.
Zmiany PZPR nie tylko były praktykowane centralnie, ale również lokalnie. Dobrym przykładem były zmiany strukturalne w Słupsku, co było wówczas ewenementem na skalę krajową. Słupska partia zarządzana przez Zygmunta Czarzastego, dążyła do tak zwanego zbliżenia z ludźmi poprzez zmniejszenie liczby partyjnych urzędników czy brak ingerencji władzy wykonawczej w terenowe inicjatywy. Tego typu efekty przyniosły sukces w postaci zapisywania się do partii młodych ludzi. Między innymi od 1986 do 1989 roku partyjne szeregi w Słupsku wzrosły o 3,9 procent, co było jednym z najwyższych wyników w kraju. Generalnie eksperymenty rezygnowania z odgórnego sterowania w dziedzinach życia społeczno-gospodarczego były słuszne, ale zdecydowanie spóźnione – stwierdza dr Arkadiusz Gryko.
Jedna z wielu anegdot mówi, że dzień po czerwcowych wyborach Mieczysław Rakowski zaprosił na spotkanie między innymi Aleksandra Kwaśniewskiego, Leszka Millera, Mirosława Wilczka. W czasie rozmowy ktoś rzucił: No panowie, tu już nic się nie da zrobić, trzeba będzie rozwiązać PZPR – przypomina prof. Tomasz Sikorski, który pisze o Ruchu 8 lipca, będącym wtedy najważniejszą platformą dyskusyjną o roli i miejscu PZPR w nowej sytuacji politycznej. Większość czołowych „partyjniaków” zdawała sobie sprawę, że PZPR jest niezdolna do kreowania nowych wartości, toteż istniała potrzeba, aby wyłonić świeżych liderów oraz wypracować strategie pozwalające na rywalizację w warunkach demokracji parlamentarnej. Wszystko odbywało się to pod wpływem presji zewnętrznej i zmieniających się realiów. Sympatyków tej inicjatywy było całe mnóstwo i to z niej wyszło chyba najbardziej twórcze oraz wpływowe pokolenie ludzi, którzy tworzyli rządy postkomunistycznej lewicy po 1989 roku.
Z oczywistych względów, wprowadzenie wariantu siłowego przez komunistyczne władze po czerwcowych wyborach było w zasadzie niemożliwe. Niemniej na początku 1988 roku, taka ewentualność potencjalnie jeszcze istniała – informuje dr Piotr Hac z Akademii Sztuki Wojennej. W opublikowanym materiale autor przypomina o pracach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych nad ewentualnym zastosowaniem stanu wyjątkowego w latach 1988–1989. Ujawnienie wybranych dokumentów nastąpiło w 1999 roku przez Urząd Ochrony Państwa, ale ogólnie problem został zbagatelizowany. Od tamtej pory minęło sporo czasu, ale nadal nie powstało żadne studium powyższego zagadnienia. Trochę to niezrozumiałe, bo gdy sięgnie się po publicystykę z przełomu 1989 roku, to nie raz można przeczytać tam dziwaczne tezy, że gdyby nie Okrągły Stół, to scenariusz mógłby potoczyć się zupełnie inaczej i pójść nawet w stronę „bałkanizacji Polski”.
Ostatnia część książki poświęcona jest relacjom zagranicznym PZPR oraz postrzeganiu sytuacji PRL przez takie kraje jak np. Jugosławia, NRD czy Chiny. Skala kryzysu, która nastąpiła latem 1980 roku w Polsce, zaskoczyła Jugosłowian – pisze dr Mateusz Sokulski. Strona polska poprzez ówczesnego ambasadora Wiktora Kineckiego próbowała bagatelizować strajki oraz deprecjonować opozycję. Część państw tzw. demokracji ludowej wyrażało chęć „pomocy” bratniej Polsce, ale politycy jugosłowiańscy uważali wydarzenia nad Wisłą „za wewnętrzną sprawę Polaków”, którzy powinni poradzić sobie sami. Z dokumentów Związku Komunistów Jugosławii wyłania się krytyczny obraz PZPR po wyborze Stanisława Kani na I sekretarza. Towarzysze z Belgradu wątpili, że pod jego przywództwem zostanie zażegnany kryzys społeczny i gospodarczy. Z niepokojem pisali o możliwości zdobycia przewagi frakcji dogmatycznej, która w sytuacji zaostrzającego się kryzysu, może przejąć stery władzy. Zwracali uwagę na niską ideowość członków, brak zaufania między szczytami partyjnymi a szeregowymi działaczami. Komuniści ZJK odrzucali działania opozycji demokratycznej, traktując je jako kontrrewolucyjne. Niemniej uważali, że większość członków niezależnego związku nie podważała fundamentów reżimu. Oficjalnie Jugosłowianie dość powściągliwe wypowiadali się o rozprawie Jaruzelskiego z „Solidarnością”. Ale już na zamkniętych posiedzeniach ZJK decyzje gen. Jaruzelskiego były oceniane negatywnie i podjęte pod naciskiem Moskwy oraz grupy dogmatycznej w PZPR.
Równie ciekawie wyglądają relacje o Polsce z punktu widzenia Niemieckiej Partii Jedności (SED) przedstawione przez dr. Filipa Gańczaka. Towarzysze z NRD uważali, że sytuacja w Polsce jest dużo gorsza od tej, jaka miała miejsce w Czechosłowacji w 1968 roku. Wybór Stanisława Kani na I sekretarza był sporym zaskoczeniem dla Niemiec Wschodnich. Przestrzegali przed radykalną zmianą w strukturach władzy: Jeśli się temu ulegnie, to ostatecznie nie będzie oznaczał [to] nic innego, jak rezygnację z władzy, jak kapitulację partii. Mało tego, Berlin dążył do siłowego rozwiązania „polskiego kryzysu”, próbując na różne sposoby przekonać do tego towarzyszy ze Związku Sowieckiego. Z dokumentów wynika, że Erich Honecker, cały czas mobilizował polskich towarzyszy do rozprawienia się z siłami kontrrewolucyjnymi – oferując udostępnienie wschodnioniemieckich planów działania „na wypadek stanu wyjątkowego” i „rozruchów wewnętrznych”. Twierdził, że byłoby dobrze utworzyć kierownictwo, które potrafiło być gotowe do wprowadzenia stanu wyjątkowego. SED popierała nominację gen. Jaruzelskiego na premiera, widząc w nim człowieka, który obroni zdobycze socjalizmu w Polsce Ludowej.
Uzupełnieniem artykułu Gańczaka jest uwzględnianie obrazu PZPR w raportach Stasi, które zbadał dr hab. Tytus Jaskułowski. Z materiałów wynika, że dla NRD tylko tacy działacze jak Albin Siwak, Stefan Olszowski, czy gen. Mirosław Milewski, stanowili zdrowe siły, które przywrócą porządek w PRL. Wschodnioniemiecki wywiad pisał, że polskiej partii było za mało w życiu publicznym, a nomenklatura w ich oczach nie była w pełni rozwinięta. Stanisława Kanię Niemcy uważali za osobę słabą, wybraną przez „rewizjonistów” oraz odpowiedzialną za pogarszającą się sytuację kryzysową. Niewątpliwie wartą podkreślenia uwagą jest to, iż Stasi nigdy nie pozwoliła sobie na krytykę wobec Jaruzelskiego – co oczywiście nie oznaczało, że nie stawiała generałowi zarzutów, jak zaznacza badacz. Z jednej strony jego nominację interpretowano jako zwycięstwo zdrowych sił, ale problematyczne było dla nich to, że pomógł on „rewizjonistycznym siłom” w konsolidacji ich pozycji. Do jego zasług Stasi zaliczało stabilizację, wyeliminowanie walk frakcyjnych, odrzucenie pomysłu likwidacji PZPR, dążenie do utrzymania jedności partii za wszelką cenę. Im bliżej końca PRL, tym bardziej ubolewali nad losami socjalizmu w Polsce. Nie mogli zrozumieć, nieprzywiązywania wagi do pracy partyjnej, która ograniczała się tylko do płacenia składek. Ignorowania przez władzę problemów społecznych jak alkoholizm. Zadziwiające było dla tamtejszej bezpieki, że odsetek poborowych w połowie lat osiemdziesiątych wynosił tylko 0,2 procent. W ich oczach obraz zewnętrzny PZPR był po prostu skrajnie zły. Trzeba przyznać, że materiały Stasi o Polsce stanowią kapitalne źródło o różnicach w podejściu do ideologii markistowsko-leninowskiej.
Artykuł dr. Przemysława Benkena o rozwoju stosunków polsko-chińskich zachęca do sięgnięcia po całościową problematykę między dwa państwami, która została ujęta w książce „Kryzys w komunistycznych Chinach w 1989 roku i jego wpływ na sytuację w PRL oraz stosunki dwustronne”. Historyk przypomina, ze polepszenie relacji między ChRL a ZSRR skutkowało wznowieniem stosunków Warszawa-Pekin. Wprawdzie strony oczekiwały znaczących rezultatów, to jednak PRL nie stał się dla Chin atrakcyjnym partnerem. Jednak chińskie władze z zainteresowaniem obserwowały poczynania rządów Jaruzelskiego w walce z permanentnym kryzysem. Wynikało to z tego, że Chińczycy postrzegali Polskę jako państwo, którego destabilizacja może przynieść niepożądane konsekwencje międzynarodowe. Peerelowska rzeczywistość polityczna nie była obojętna nawet dla środowisk chińskiej inteligencji. Bardzo pozytywne odczucia wzbudzał w nich Lech Wałęsa. Dla komunistycznych dogmatyków z KPCh, symbolem stabilizacji był rzecz jasna gen. Jaruzelski, którego tamtejszy aparat partyjny szanował za wprowadzenie stanu wojennego oraz poradzenie sobie z opozycją.
Z tekstu Benkena dowiemy się, że Chińczycy dość dobrze orientowali się w sytuacji PRL i trafnie formułowali perspektywy rozwoju wydarzeń. Przewidywali, że w niedalekiej przyszłości w Polsce dojdzie do kryzysu o rozmiarach większych od tego z początku lat osiemdziesiątych. Oceniano, że PRL nie jest w stanie sprostać wymogom postępu technicznego na świecie i coraz szybciej będzie pozostawać w tyle – obniżając swoją atrakcyjność gospodarczą. Koncepcje pluralizmu czy rozmowy Okrągłego Stołu oceniano w Chinach negatywnie. Praktycznie w niemal we wszystkich ocenach i analizach chińskich specjalistów, wskazywano, że pozycja „Solidarności” umacnia się, a PZPR słabnie. Autor objaśnia, dlaczego rząd PRL nie potępił chińskiej pacyfikacji 4 czerwca 1989 roku. Porażka PZPR w wyborach kontraktowych oraz nieudana próba utworzenia rządu przez gen. Czesława Kiszczaka były dla Chin na tyle jasne, że konsekwencją tego może być zbliżenie Warszawy do Zachodu i dalsza erozja PZPR.
Godnym polecenia dodatkiem jest opublikowana na końcu książki dyskusja z udziałem profesorów Antoniego Dudka, Jerzego Eislera, Andrzeja Paczkowskiego i Marcina Zaremby o ostatniej dekadzie PZPR, którą można traktować jako uzupełnienie omawianego tematu.
Tytuł publikacji „Kryzys w partii – partia w kryzysie” jest adekwatny do sytuacji, w której znalazła się rodzima partia komunistyczna. Słusznie zauważa prof. Jerzy Eisler, że w historii PZPR nie było ani jednego roku bez kryzysu. Po prostu bez sprawnie prosperującej gospodarki, upadnie każdy system państwowy i to nawet ten najbardziej demokratyczny. Praktycznie przez całe lata osiemdziesiąte peerelowska władza została utrzymana dzięki aparatowi bezpieczeństwa. Tyle że gen. Wojciech Jaruzelski i jego podwładni w mundurach zapomnieli o popularnej maksymie – Za pomocą bagnetów można robić wiele rzeczy, z wyjątkiem jednej – nie można na nich siedzieć. Tym sposobem system, który był podtrzymywany na siłę i bez żadnych przyszłościowych perspektyw, spowodował zniszczenie zapału społecznego z czasów „karnawału Solidarności” oraz zmarnował życie milionom młodych Polaków, którzy musieli żyć w gnijącym państwie.