Thomas R. Martin – „Rzym. Od Romulusa do Justyniana” – recenzja i ocena
Praca Thomasa R. Martina (absolwenta Princeton i Harvardu oraz wykładowcy w jezuickim College of the Holy Cross) potwierdza, że książek nie należy oceniać po okładce. Zrozumiałe, że podobnie jak w przypadku wydanej kilkanaście lat temu jego książki o historii Grecji, nie możemy tu mówić o szczegółowo potraktowanej historii. Jak pisze sam autor, jest to swego rodzaju przegląd historii Rzymu i skrypt dedykowany studentom. Podkreśla wyraźnie, że przyjęta forma wymusiła na nim oczywiste pominięcia i odpowiedni dobór materiału.
Rodziło to obawę o spójność kompozycji i sposób prowadzenia narracji. Okazało się jednak, że autor swą opowieść o Rzymie ułożył w sposób przemyślany. Przeprowadzając czytelników przez długą historię republiki i cesarstwa, skupia się na wydarzeniach kluczowych, cechach charakterystycznych i punktach zwrotnych w procesie ewolucji tego państwa. Związki przyczynowo-skutkowe są logiczne i, jeśli trzeba, przedstawione szczegółowo. Stąd dużo bardziej wnikliwie przygląda się republice, jej powstaniu, organizujących ją zasadach oraz mechanizmach, które doprowadziły do jej upadku. Sporo miejsca poświęca też czasom Augusta, ale już kolejnym przedstawicielom dynastii julijsko-klaudyjskiej i dynastii flawijskiej poświęca kilkanaście stron sięgając chętnie do anegdot Swetoniusza. Autor argumentuje tę skrótowość, pisząc że są to czasy ugruntowywania pryncypatu.
Opisując panowanie „pięciu dobrych cesarzy”, wnikliwie przygląda się raczej kulturze i społeczeństwu wielkiego imperium niż jego dziejom politycznym. Gdy streszcza historię Rzymu od III do V wieku, skupia się przede wszystkim na chrześcijaństwie, „trwałej wartości jaka pozostała po starożytnym Rzymie” (przeprowadza nas od Chrystusa przez herezje po monastycyzm) – co zrozumiałe zważywszy na jego miejsce pracy. Wyjątkiem dla dość obszernie potraktowanych dziejów religii są opisy finansowych nadużyć Sewerów czy reformy Dioklecjana, ze zwięzłym, ale bardzo trafnym opisem dominatu. Nie zapomina też o kontekście wierzeń i kultury pogańskiej. Na koniec przedstawia migracje ludów barbarzyńskich i losy cesarstwa zachodniego oraz wschodniego, głównie w czasach panowania Justyniana.
Pierwsze dwa rozdziały nie opisują chronologicznie historii Rzymu, są wprowadzaniem, które pokrótce, choć wyczerpująco, porusza zagadnienia kulturowo-społeczne. Autor przedstawia system rzymskich wartości, religijność, ale także wpływ geografii i innych ludów na powstanie Rzymu. Zwięźle charakteryzuje zagadnienie cezury, źródeł i zasadniczych problemów, jakie historia Rzymu przysparza jej badaczowi.
Tak w części wprowadzającej, jak i właściwej, chronologicznej, sięga do najnowszych badań (np. gdy pisze o wpływach etruskich lub analizuje spór miedzy plebejuszami a patrycjuszami). Nie mówi o upadku cesarstwa zachodniego, lecz o jego transformacji. Pozostaje przy słowie „migracje”, jednak zaznacza, że współcześnie pojawia się coraz więcej głosów negujących ten termin w odniesieniu do piątowiecznych wędrówek ludów. Na ogół prezentując postawę krytyczną tak wobec badań, jak wobec źródeł, np. gdy pisze o motywacji jaka kierowała Rzymianami w podbojach dokonywanych za czasów republiki. Z rzadka zdarza mu się zawierzyć pisarzom antycznym, przez co rzymskie straty w I wojnie punickiej są ogromnie zawyżone.
Książka jest niezwykle przystępna, nie skupia się wyłącznie na dziejach politycznych, ale też nie męczy sensacyjnością czy przesadnie publicystycznym ujęciem (wbrew sugestywnej okładce). Styl jest dość lekki, a kompozycja klarowna. Niejednokrotnie autor cytuje źródła i zamieszcza ciekawostki oraz dygresje (jak ta o czytaniu Cycerona w pozostałościach Forum Romanum czy rzymskich kupcach w Chinach). Każdy rozdział rozpoczyna się wstępem, w którym autor pokrótce przedstawia problem w nim rozwijany, a także kalendarium wydarzeń istotnych dla omawianego przedziału czasu. Wyjaśnia takie terminy jak „wojna domowa”, „demografia” (chociaż niektórych, dla wielu zapewne nieoczywistych – np. „epoka hellenistyczna” czy humiliores – już nie), tłumaczy sposób nauczania Chrystusa oraz różnicę miedzy źródłami a opracowaniami. Opisuje literaturę rzymską i sposób, w jaki przerwała do naszych czasów. Omawiając poszczególne zagadnienia, często odsyła do pisarzy rzymskich i greckich. Tekst syntezy dobrze uzupełniają mapy, ilustracje i schematy. Na końcu znajdujemy czytelną bibliografię, drzewa genealogiczne Juliuszów i dynastii konstantyńskiej oraz zestawienie cesarzy rzymskich wraz z uzurpatorami galijskimi, iliryjskimi i cesarzami Zachodu (cesarzy Wschodu nie zamieszczono).
Pewnym utrudnieniem dla polskiego czytelnika, przyzwyczajonego do określonej terminologii, może być pozostawienie przez tłumacza terminów typowych dla opracowań anglosaskich, sprawiających wrażenie anachronizmów (co znowu dla laika może stanowić pewne ułatwienie). Przeczytamy więc o „rzymskim rządzie” jako określeniu całości republikańskich urzędów oraz o „rzymskiej konstytucji” jako niepisanych prawach dotyczących działania tych urzędów czy sposobie funkcjonowania zgromadzeń. „Dowódca” to „generał”, „gmina chrześcijańska” to „kongregacja”, „dozorca niewolników” to „brygadzista”, „namiestnik” to „gubernator”, zaś obchody świąt religijnych czy „świąt” teatralnych to… „festiwale”. Stosowane przez autora uogólnienia mogą niekiedy wprowadzić w błąd. We wstępnym opisie źródeł możemy przeczytać, że Żywoty Równoległe Plutacha są to biografie rzymskich przywódców republiki i dopiero wiele stron dalej dowiemy się, jak naprawdę dzieło wybitnego greckiego biografa zostało skomponowane. Kaligula został potraktowany stereotypowo, bez odniesienia do nowszych, rehabilitujących go badań. Pisanie, że Konstantyn nawrócił się na chrześcijaństwo w 312 r. to nadużycie, a nazywanie dokumentu wprowadzającego w 313 roku tolerancję religijną „edyktem mediolańskim” – nieścisłość. Z książki dowiemy się też, że łacina była istotna w Europie jeszcze tysiąc lat po Cyceronie – to jednak przynajmniej o siedemset lat za mało.
W tekście znajduje się parę literówek (jedna zamienia Wellejusza Paterkulusa na Peterkulusa), czasem mamy niedomiar, a czasem nadmiar przecinków. Niektóre zdania są pogmatwane i trzeba się mocno zastanowić, by zrozumieć ich sens, zdarzają się zwroty niezręczne, a forma „nań” została zastosowana do rodzaju żeńskiego. Gdy tłumacz polonizuje cytaty pochodzące ze źródeł, nie sięga do wydań polskich (np. Swetoniusza), lecz przekłada tekst angielski. W bibliografii (w której zdarzają się też literówki) polskie przekłady podano niekonsekwentnie – doprowadzona do 2014 r. nie uwzględnia m.in. wydanej w 2010 r. Uczty mędrców Atenajosa czy wydanych w 1971 r. dzieł Salustiusza.
Reasumując, Rzym. Od Romulusa do Justyniana można uznać za pozycją dobrą. Mimo skrótowego potraktowania niektórych zagadnień i pominięciu innych, historia Rzymu w ujęciu Martina jest zwięzła, jasna i umiejętnie przedstawiona. Nie pozostawia czytelnika z wrażeniem lektury niepełnej czy poznawczo niesatysfakcjonującej. Partie wyraźnie rozbudowane, np. o chrześcijaństwie, są dobrze wkomponowane w wywód i nie psują lektury. Zaproponowane przez autora ujęcie nie jest pozbawione wad, może się wydawać zbyt jednoznaczne, a dokonane przez niego wybory arbitralne. Pamiętajmy jednak, że nie jest to obszerne studium, lecz raczej pewnego rodzaju wprowadzenie i punkt wyjścia dla tych, którzy zaczynają przygodę z historią Rzymu, chcą usystematyzować swoją wiedzę lub po prostu w przystępny sposób poznać losy kolebki współczesnej Europy. Nawet ktoś, kto jest dobrze zorientowany w dziejach Rzymu, książkę amerykańskiego historyka powinien przyjąć pozytywnie. Raczej nie stanowi ona alternatywy dla popularnego u nas podręcznego opracowania Jaczynowskiej i Pawlaka, ale może służyć jako dobre uzupełnienie lub pozycja popularnonaukowa.