Thomas J. Craughwell ‒ „Jak najazdy barbarzyńców ukształtowały współczesny świat” – recenzja i ocena
Książka amerykańskiego dziennikarza i popularyzatora historii, Thomasa J. Craughwella to popularnonaukowa pozycja „dla każdego”, nie wdająca się w zbytnie szczegóły, ale oferująca zarys tematu, który zrozumie dowolny czytelnik. Szkoda, że autor na tym nie poprzestał. Tak w tytule, jak i we wstępie stwierdza, że książką chce osiągnąć coś więcej. Ponieważ historycy ostrożnie wycofują się z wizji gwałtownych barbarzyńskich najazdów, to jego praca ma posłużyć znalezieniu drogi prowadzącej do prawdy. Cel nad wyraz ambitny! Szczególnie, że z wyżej wspomnianych poglądów historycy wycofali się już dawno temu, a przygotowanie książki rzeczywiście odpowiadającej na pytanie postawione w tytule to istnie syzyfowa praca. W zasadzie musiałaby to być praca o korzeniach Europy jako takiej. Dotąd publikacje tej rangi popełniali raczej wybitni badacze dziejów ‒ Jak Jacques Le Goff czy Benedykt Zientara ‒ a nie dziennikarze.
O tych barbarzyńcach powiemy, o tym pomilczymy...
Craughwell w praktyce nawet nie spróbował zrealizować przedstawionego celu. Jego książka to raczej zbiór odrębnych tekstów poświęconych najazdom różnych ludów koczowniczych, niż spójny wywód na temat wpływu barbarzyńców na formowanie się Europy i świata. Jako zbiór artykułów o barbarzyńcach książka Craughwella wypada całkiem nieźle. Czyta się ją przyjemnie, nie jest przeładowana faktami, ale jednocześnie zawiera sporo informacji i ciekawostek. Jest też pięknie ilustrowana i ładnie złożona. Szkoda tylko, że trochę brakuje w niej ładu i składu.
Autor przedstawia we wstępie ambitne plany, ale nie wyjaśnia nawet... kim właściwie są barbarzyńcy. Podaje tylko słownikowe wyjaśnienie etymologii słowa i na tym kończy. Czy każdy lud koczowniczy to barbarzyńcy? Jeśli tak, to kiedy następuje przejście od „barbarzyństwa” do „cywilizacji”? Co cechuje ludy barbarzyńskie i czy to właśnie te cechy uformowały nasz świat? A może raczej zniszczenia, których dokonywali koczownicy? Na żadne z tych pytań nie znajdziemy w książce bezpośredniej odpowiedzi. Autor nie wyjaśnia nawet, dlaczego opisał te, a nie inne ludy barbarzyńskie. W książce znajdziemy rozdziały na temat Gotów, Hunów, Wandalów, Anglów, Sasów i Jutów, Franków, Wikingów i Mongołów. Zaskakuje pominięcie niektórych ludów lub poświęcenie im marginalnej uwagi. O Gotach przeczytamy zaledwie paręnaście stron. Autor raczy nas rozdziałem o ataku Gotów na Rzym, ale już Ostrogotach i Wizygotach niemal nie wspomina. Nie sposób tego zrozumieć, licząc że to właśnie te ludy stworzyły podwaliny współczesnych Hiszpanii i Włoch. Craughwell stwierdza tylko półsłówkiem, że ich historia wykracza poza ramy tej książki. Jakie ramy? Dlaczego nigdzie ich nie przedstawiono?
Tak samo autor nie wyjaśnia, czemu pominął np. Madziarów, Bułgarów, Słowian, Germanów. Przecież ludy te dały początek przynajmniej połowie europejskich państw i to właśnie one „ukształtowały współczesny świat”! Brakło też choćby jednego rozdziału o stepach nad Morzem Czarnym, gdzie przez setki lat grasowały kolejne ludy koczownicze. Połowcy, Pieczyngowie, Oguzowie ‒ u Craughwella znajdziemy o nich co najwyżej pojedyncze wzmianki. Większość książki poświęcono wikingom ‒ ich ekspansji na zachód (Brytania, Irlandia, Francja) i na wschód (założenie dynastii na Rusi). Właściwie publikacja z powodzeniem mogłaby nosić tytuł „Wikingowie i inni barbarzyńcy”. Tyle tylko, że autor nie próbuje nawet pytać, czy wikingów rzeczywiście należy nazywać barbarzyńcami i jak zestawiać ich np. z Hunami.
PWN na nowych wodach?
To co zdziwiło mnie chyba najbardziej, to wydawca książki ‒ jest nim Wydawnictwo Naukowe PWN, które specjalizuje się raczej w publikacjach, jak sama nazwa wskazuje, specjalistycznych. W niewiele mniejszym stopniu zaskakuje stosunkowo słaba redakcja merytoryczna i językowa książki. W stopce redakcyjnej znajdziemy pełny zespół edytorski (redaktor, korektor, konsultant naukowy), tymczasem przeinaczeń, błędów, nieścisłości czy zwykłych niezgrabności jest tu co nie miara. To rzecz w tej klasy książkach ‒ pisanych przez popularyzatorów, a nie fachowców ‒ typowa, ale po PWN-ie oczekiwałbym czegoś więcej. Chociażby opatrzenia komentarzem lub poprawienia potknięć autora. Podajmy kilka przykładów.
Craughwell pisze, że pod względem struktury społecznej (...) Goci nie różnili się zbytnio od Rzymian (s. 17). Stwierdzenie to jest tak bardzo błędne, że aż trudno je komentować. Oczywiście Goci byli wchłaniani przez rzymską strukturę społeczną, ale ich własne społeczeństwo ‒ jako ludu koczowniczego ‒ miało konstrukcję całkowicie odmienną. Paręnaście stron dalej czytamy: mówi się, że do Alaryka przyłączyło się aż 30 tys. wojowników (s. 31). Mówi się? A może raczej mówiono półtora tysiąca lat temu? Ewentualnie „źródła podają, że...”? Dwa zdania dalej jest nawet ciekawiej. Dowiadujemy się, że Alaryk umiał wykorzystywać osiągnięcia rzymskich inżynierów ‒ posuwając się wraz ze swą armią jedną ze słynnych rzymskich dróg (...) szybkim krokiem przemierzał Italię. Czy chodzenie po drodze naprawdę można nazywać „umiejętnością wykorzystywania osiągnięć inżynierów”? Niektóre przeinaczenia mają charakter czysto językowy. Przykładowo w książce, która przeszła fachową edycję nie powinno się znaleźć określenie kult bożków w odniesieniu do rzymskiego politeizmu (s. 32). Dziwnie wygląda także opis wczesnośredniowiecznej Brytanii wykorzystujący słowa takie, jak straż przybrzeżna, milicja czy rajdy partyzanckie (s. 100-102; 150). To ewidentne anachronizmy. W książce Craughwella trafimy też na irytujące powtórzenia (np. s. 109), brak zrozumienia państwowości według kategorii starożytnych i średniowiecznych, niedokładne tłumaczenia fragmentów łacińskich (np. s. 115), nieznajomość faktografii (cała zgraja historyków zaprotestowałaby, słysząc, że Karol Wielki pragnął koronacji cesarskiej w 800 roku!; s. 120), czy nawet warunków życia codziennego. Irytuje to, jak bardzo autor wierzy źródłom (powtarza np., że Hunowie nigdy nie prali swojej odzieży i nie zmieniali na nową do czasu, aż obszarpane skóry same z nich spadały; s. 39), lub jak mało istotne i nieweryfikowalne wnioski z nich wyciąga (np. Atrakcyjność fizyczna Gotów nie podlegała dyskusji; s. 17). Na koniec tej wyliczanki jeszcze jeden cytat, przy którym ciężko zachować powagę: Może z jego dziedzictwa [Karola Wielkiego] czerpano, gdy powstawała Unia Europejska? Niewątpliwie w wyniku Unii Europa zyskała na politycznym i ekonomicznym znaczeniu, które od czasów Karola Wielkiego rzadko bywało jej udziałem (s. 120). Czyżby autor sugerował, że zacofana, „barbarzyńska” Europa VIII/IX wieku, która została na krótko zjednoczona ogniem i mieczem, ale stanowiła prowincję dla potężnego Bizancjum, miała większe wpływy i znaczenie niż Europa wieków XVII-XX, kiedy kraje kontynentu podbijały cały świat, tworzyły oplatające glob imperia i wywoływały wojny topiące ludzkość we krwi?
Ot, niezła książka
Oczywiście, większość czytelników nie zwróci uwagi na znaczną część wymienionych błędów, a przynajmniej nie zniechęcą ich one do lektury. Jak już wspomniałem, pod względem merytorycznym książka plasuje się na równi z podobnymi pozycjami. Niestety nie wyróżnia się ona także w żaden inny sposób. Jest to całkiem solidne i przystępne opracowanie historii kilku ludów „barbarzyńskich”, a przede wszystkim wikingów. Nie realizuje ono żadnej, sugerowanej przez autora, misji, ani nie odpowiada na zawarte w tytule pytanie, ale może stanowić przyjemną i pouczającą lekturę. Będzie też dobrym prezentem z dowolnej okazji, ze względu na świetną szatę graficzną. Jeśli jednak szukamy dobrej książki na temat wikingów lub upadku Cesarstwa Rzymskiego, to naprawdę w księgarniach znajdziemy sporo cenniejszych publikacji.