„The Doors. Historia nieopowiedziana” - reż. T. DiCillo – recenzja i ocena filmu
Dla mnie – osoby, która większość swojego życia traci na rozmyślaniu jak reaktywować The Clash – zupełnie niezrozumiałym jest powszechna miłość do zespołu, który nie miał basisty. Nie sposób nie zgodzić się jednak, że The Doors – jak mało kto – wpłynęli na oblicze muzyki rozrywkowej.
„The Doors. Historia nieopowiedziana” to hołd złożony Jimowi Morissonowi i spółce. Reżyser, Tom Dicillo, niewątpliwie ogromny fan twórczości zespołu, stworzył swoiste „tribute to The Doors”. W filmie poznajemy historię zespołu od początków do tragicznej śmierci Morrisona w jego paryskim mieszkaniu. Całość – co jest nie lada gratką – wzbogacają często nieznane zdjęcia, zapisy studyjnych sesji nagraniowych, czy zapomniane doniesienia prasowe, które dokumentują kontrowersyjne trasy koncertowe.
Film przyjmuje postać narracji snutej przez Johnny'ego Deppa, który wprowadza nas w amerykański świat przełomu lat 60. i 70. – protestów, narkotyków i zniechęcenia do polityki.
Oczywiście „The Doors. Historia nieopowiedziana” przywołuje w pamięci powstały prawie 20 lat temu film „The Doors” Olivera Stone'a. Spieszę, by zarysować główne różnice w obu produkcjach. Stone stworzył własną historię The Doors, wyreżyserował psychodeliczny film w stylu The Doors i przekonał nas, że gdyby Jim Morisson usiadł kiedykolwiek za kamerą, jego artystyczna wyobraźnia, być może, stworzyłaby właśnie takie dzieło. Dicillo – poza nielicznymi fragmentami – ucieka od własnej interpretacji, daje się wypowiedzieć dokumentom, członkom zespołu i nagraniom. To ani lepiej, ani gorzej. Po prostu inaczej. Podobnie jak „W Ameryce” Susan Sontag różni się od każdej biografii Heleny Modrzejewskiej. Kropka.
Dalsze informacje o tym filmie wydają się niepotrzebne. Co by o nim nie napisać, z wielką przyjemnością obejrzą go wszyscy, którzy w młodości zakochali się w słowach i melodii piosenki „Light My Fire” czy „The End”. Ci, którzy poszukują w kinie czegoś więcej niż nostalgii i wspomnień ze swojej młodości, raczej nie będą zachwyceni (ale też nie będą się nudzić). Tylko czy jest ktoś, kto nie lubi czasem powspominać?