Terror na ulicach – egzekucje publiczne w Warszawie na przełomie 1943 i 1944 roku

opublikowano: 2019-02-17, 19:39
wolna licencja
Między październikiem 1943 roku a lutym 1944 roku przez Warszawę przetoczyła się fala publicznych egzekucji zakładników na ulicach. Był to bez wątpienia najbardziej tragiczny okres w życiu okupowanej stolicy, który dzisiaj, z uwagi na hekatombę powstania warszawskiego, pozostaje zapomniany.
reklama

„Wróg zerwał z dotychczasową metodą mordów zakonspirowanych i postanowił zastraszyć oporną i buntowniczą Warszawę okrutnym przedstawieniem. Salwy patroli egzekucyjnych zabrzmiały jawnie i otwarcie w sercu miasta. Grupy po 10-20 osób […] rozstrzeliwane są na ulicach w wielu punktach stolicy. Wśród zabitych znalazły się kobiety i chłopcy kilkunastoletni” – donosiła w listopadzie 1943 roku prasa konspiracyjna. Na początku jesieni 1943 roku mieszkańcy Warszawy, choć z różnymi formami terroru okupacyjnego stykali się każdego dnia, nie podejrzewali, że w wyniku rozporządzenia wydanego 2 października przez Generalnego Gubernatora Hasa Franka będą świadkami podobnych scena prawie codziennie.

Obwieszczenie informujące o wprowadzeniu egzekucji zakładników w odwecie za zamachy na Niemców, volksdeutschów i Polaków służących III Rzeszy (domena publiczna).

Dotychczas egzekucje miały miejsce zazwyczaj w ukryciu. Ich celem była przede wszystkim eksterminacja wytypowanych i szczególnych grup ludności. Chodziło przede wszystkim o pozbawienie Polaków elit oraz szeroko pojętej inteligencji, które predestynowały do roli przywódczej w ramach ruchu oporu. Większość mieszkańców miasta miała pełną świadomość masowych rozstrzeliwań przeprowadzanych w podwarszawskich lasach (m.in. w Palmirach), mało kto był jednak ich naocznym świadkiem. Drugim rodzajem były egzekucje doraźne, pełniące zwykle rolę odwetu okupanta za zamachy na Niemców, volksdeutschów bądź Polaków służących III Rzeszy. Były one również karą za akcje dywersyjne, np. ataki na pociągi niemieckie. Przykładem tego typu działania były egzekucje w podwarszawskim Wawrze w grudniu 1939 roku czy też tzw. „50 powieszonych” 16 października 1942 roku.

Sytuacja zmieniła się diametralnie w połowie października 1943 roku. Na mocy rozporządzania policyjne sądy doraźne zaczęły wydawać wyroki śmierci na przypadkowych osobach, aresztowanych na mieście. Wyroki te zaczęto wykonywać w sposób jawny, na ulicach Warszawy. I pomimo ograniczenia dostępu do owych egzekucji, każdy mógł od tej chwili być ich świadkiem.

Egzekucje publiczne a wzmożenie terroru

Hans Frank w czasie defilady policji w Krakowie jesienią 1939 roku (fot. ze zbiorów Bundesarchiv, Bild 121-0270, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 Niemcy).

Spośród wielu przyczyn jakie legły u podstaw decyzji władz Generalnego Gubernatorstwa o wzmożeniu terroru w październiku 1943 roku warto wyszczególnić trzy podstawowe.

Po pierwsze, było to wynikiem sytuacja wojsk niemieckich na frontach. Kolejne porażki, które miały miejsce od początku 1943 roku (Stalingrad, Łuk Kurski, przerwanie oblężenia Leningradu) sprawiły, że znacząco pogorszyły się nastroje żołnierzy Wermachtu oraz innych Niemców, również na ziemiach polskich. Podobny wpływ na okupanta miała sytuacja w samym Generalnym Gubernatorstwie. Od początku roku 1943 zauważalne jest wzmożenie zamachów podziemia na okupanta – żołnierzy niemieckich czy administrację okupacyjną – wzrosła również liczba ataków na kolej. Szczególnie istotny był fakt, że przez Warszawę przechodziło transporty zaopatrzeniowe dla armii niemieckiej na Wschodzie. Powtarzające się wykolejenia pociągów przez Armię Krajową oraz Gwardię Ludową doprowadzały do opóźnień, co w żaden sposób nie pomagało Wermachtowi. Dodatkowo celem ataków nierzadko stawały się pociągi z żołnierzami niemieckimi wracającymi ze Wschodu do kraju. Poczucie zagrożenia Niemców stanowiła drugi istotny czynnik zmiany polityki okupanta.

reklama

Wpływ na zmianę polityki względem Polaków miała również pozycja samego Hansa Franka. Od samego początku istnienia Generalnego Gubernatorstwa jego władza była kwestionowana przez pion policyjny podległy Heinrichowi Himmlerowi. Szczególnie widoczne było to latem 1943 roku, kiedy Gubernator w memoriale do Hitlera wyszedł z inicjatywą złagodzenia dotychczas prowadzonej polityki względem Polaków. Stosowane represje zdaniem Franka przynosiły zgoła odmienny efekt – nie tylko nie osłabiły podziemia, ale wręcz wzmocniły wrogość i nienawiść do Niemców, a w konsekwencji doprowadziły do większego poparcia cywilów dla konspiracji oraz zasilania jej szeregów. Była to próba odwołania się do najwyższej instancji i uzyskania przewagi nad SS na ziemiach polskich. Jednakże i tym razem gubernatorowi zostało wskazane jego miejsce w szeregu, o czym świadczy narada poświęcona bezpieczeństwu odbyta we wrześniu 1943 roku w Krakowie. Pomimo obiekcji Franka, została na niej podjęta decyzja, o podjęciu kolejnej brutalnej „akcji pacyfikacyjnej” na ziemiach polskich.

Zakopywanie ciał Polaków zamordowanych po egzekucji niemieckiej (fot. ze zbiorów NAC, Ministerstwo Informacji i Dokumentacji rządu RP na emigracji, sygn. 21-210).

5 czerwca 1943 roku Joseph Goebbels zanotował w swoim dzienniku: „Jedynie dość ponury jest raport z Generalnego Gubernatorstwa. Bez przerwy dochodzi tam do zamachów i aktów sabotażu. Działalność niemieckiej załogi i władz wojskowych przypomina niemal farsę. Do tego prowadzi deficyt sił decyzyjnych w sprawach personalnych. Frank, jak przecież wiadomo, nie nadaje się już od dawna na swój urząd. Mimo to sprawuje nadal swoje funkcje”. Pod koniec miesiąca napisał, że „Frank nie dorósł w żadnej mierze do realizacji tego bez wątpienia bardzo trudnego zadania”, dodając, że zabity w 1942 roku Protektor Czech i Moraw Reinhard Heydrich „byłby najodpowiedniejszym człowiekiem do zaprowadzenia spokoju i porządku w Generalnym Gubernatorstwie”.

reklama

Ludwik Landau w swojej Kronice pod datą 21 listopada 1943 roku (w trakcie stosowania egzekucji publicznych w Warszawie) zanotował: „Wszystko to razem sprawia wrażenie, że długotrwała walka Franka toczona o władzę nie tylko z Krügerem, ale i ze stojącym za nim Himmlerem zakończyła się stanowczą wygraną Himmlera, merytoryczną i nawet formalną – a ceną będziemy oczywiście my”.

POLECAMY

Polecamy e-booka „Z Miodowej na Bracką”:

Maciej Bernhardt
„Z Miodowej na Bracką. Opowieść powstańca warszawskiego”
cena:
Wydawca:
Histmag.org
Okładka:
miękka
Liczba stron:
334
Format:
140x195 mm
ISBN:
978-83-925052-9-7

Zakładnicy

Preludium do nowej fali terroru były łapanki z 13 października 1943 roku. Z tą formą terroru niemieckiego mieszkańcy Warszawy mieli do czynienia już od samego początku okupacji, jednakże dotychczas głównym celem obław było przede wszystkim pozyskanie przymusowej siły roboczej na wyjazd do Niemiec bądź do obozów koncentracyjnych. Tym razem cel był zgoła odmienny, aczkolwiek mieszkańcy miasta nie mieli o tym pojęcia. Dopiero po pierwszych egzekucjach przekonali się, że iż, jak zapisała Zofia Nałkowska w swoich dziennikach, „te łowy to nie jest już obóz albo roboty, to jest jutrzejsza lista rozstrzelanych”.

Mieszkańcy Warszawy nasłuchujący niemieckiej szczekaczki na Krakowskim Przedmieściu (domena publiczna).

Od rana 15 października na ulicach miasta, za pośrednictwem tzw. szczekaczek, podawano komunikat szefa policji i SS okręgu warszawskiego, że w charakterze represji za ataki na Niemców zostało rozstrzelanych 7 osób (niepublicznie), zaś kolejne „60 osób przeznaczono na zakładników, z których 10 będzie rozstrzeliwanych za każdy zamach na Niemca, obywatela sprzymierzonego czy Polaka pracującego na potrzeby niemieckie”. Komunikat kończył się wezwaniem do mieszkańców Warszawy, że w ich interesie leży, by wypadki takie się już nie powtórzyły. Niemcy starali się wytworzyć w ludności przeświadczenie, że tylko od ich postępowania zależy życie przeznaczonych na śmierć oraz końcowe zaniechanie represji.

W następnych tygodniach informacje o zakładnikach były podawana na tych samych czerwono krwistych afiszach, na których donoszono o kolejnych rozstrzelanych. Pierwsze takie obwieszczenie pojawiło się na warszawskich murach 31 października. „Później już Niemcy zaprzestali ogłaszania przez megafony straconych, wykazywali je na plakatach, uważając, że wywrze to większe wrażenie na mieszkańcach” – pisała Sabina Dłużniewska. Szczególnie ważne było wskazywanie przez Niemców na afiszach odpowiedzialnych za represję, a więc podziemia, które mimo nawoływań nadal dokonywało zamachów i tym samym skazywało zakładników na śmierć. Cel był jeden – wbić klin pomiędzy społeczeństwo a konspirację.

reklama

Przebieg egzekucji

Obwieszczenie niemieckie o rozstrzelaniu 100 polskich zakładników 3 grudnia 1943 roku (domena publiczna).

Pierwsze rozstrzelanie zakładników miało miejsce 16 października przy al. Niepodległości. Zginęło wówczas 20 osób. Od tej chwili z różnym natężeniem aż do 15 lutego 1944 roku mieszkańcy Warszawy byli świadkami podobnych egzekucji w różnych punktach miasta. Scenariusz każdorazowej był wręcz identyczny. Zmieniały się jedynie lokalizacje oraz liczba straconych.

Etapem poprzedzającym był każdorazowo kondukt wiozący skazanych z więzienia na miejsce stracenia. W związku z tym, że nie wszyscy mogli z różnych przyczyn być świadkami samej egzekucji, przebieg trasy był taki, aby jak najwięcej osób mogło zobaczyć skazanych na śmierć, zaś ich wygląd miał budzić grozę i przerażenie wśród obserwujących mieszkańców Warszawy. Kondukt był demonstracją władzy okupanta nad miastem, jednym z symboli podległości społeczeństwa polskiego. Zygmunt Stypułkowski wspominał:

Tłumoki ludzkie rzucano do samochodu ciężarowego. W szalonym pędzie, wśród ryku syren, w licznej asyście stalowych hełmów i wysuniętych wieżyczek karabinów maszynowych wyjeżdżano na miasto. Tu już było przygotowane do przedstawienia, w jakim tak bardzo celują systemy totalitarne.

Niezwykle ważny był dobór miejsca i czasu. Wybierano lokalizacje, w których uprzednio dochodziło do zamachów na Niemców. Starano się tym samym stworzyć związek pomiędzy „zbrodnią” a karą. Stanisław Rembek zanotował: „Schwytanych traktowano jako zakładników i rozstrzeliwano po 20 na tych miejscach, gdzie dokonywano zamachu na jakiegoś Niemca”. Zazwyczaj były to miejsca ruchliwe, w centrum miasta bądź nieopodal ważniejszych punktów komunikacyjnych, w godzinach porannych bądź w okolicach godziny 16.

Przed samym rozstrzelaniem zakładników dochodziło do „oczyszczenie” ulicy. „Te odwety »publiczne« odbywają się w rzeczywistości bez świadków, gdyż policja oczyszcza cały rejon kaźni z przechodniów, obstawia go silnym kordonem, wyglądanie z okien jest najsurowiej zakazane” – donosiła prasa konspiracyjna. Oddzielenie widzów od samej egzekucji wynikało z obawy Niemców przed próbami odbicia skazanych przez podziemie. Z tego samego powodu zabraniano mieszkańcom pobliskich domów obserwowania przebiegu rozstrzeliwań przez okna swoich mieszkań. Przebieg jednej z pierwszych październikowych egzekucji publicznych w ten sposób opisał „Biuletyn Informacyjny”:

reklama
Miejsce stracenia obstawiają bardzo silne oddziały policji, po ubezpieczeniu wkracza pluton egzekucyjny, wreszcie samochód przywozi zakładników z przepaskami na oczach. Po oddaniu salwy pluton oddala się, a oprawcy-SS-mani dobijają żyjących strzałami pistoletowymi, ładują zwłoki na samochody i odjeżdżają.
Mieszkańcy Warszawy gromadzący się na miejscu publicznej egzekucji w Alejach Jerozolimskich 28 stycznia 1944 roku (domena publiczna).

Lakoniczność wynikała z faktu, że rzeczywiście główny akt – moment rozstrzelania – trwał niezwykle krótko. Był wręcz mechanicznie błyskawiczny. Podobnie jak odseparowanie publiczności spowodowane było to kwestią bezpieczeństwa. „Trzeba się śpieszyć, mogą się zjawić »polonische Banditten« i zepsuć uroczystość triumfującego hitleryzmu” – napisał w swoich wspomnieniach Zygmunt Stypułkowski.

Histmag potrzebuje Twojej pomocy! Wesprzyj naszą działalność już dziś!

W początkowym okresie skazani starali wyrwać się z tego uprzedmiotowianie. Szarpali się, próbowali uciekać bądź wznosili patriotyczne okrzyki. Stypułkowski zauważył:

Po pierwszej egzekucji doświadczenie oprawców wzbogaciło się. Polacy ośmielili się w ostatniej jeszcze sekundzie wołać do swej ukochanej Warszawy: „Niech żyje Polska, walczcie za nas!”. Od następnego już razu w usta zakładników pakowano gips, który szybko tężał i uniemożliwiał wydobywanie głosu.

Zazwyczaj po kilkudziesięciu minutach egzekucja dobiegała końca, „po czym zwłoki pomordowanych szybko zabierane są na samochody, które odjeżdżają w nieznanym kierunku. Zwłoki te nie są wydawane rodzinom. Miejsca ich pogrzebania czy też spalenia nie są znane” ([Pro memoria o sytuacji w kraju. Generalne Gubernatorstwo i Ziemie Wschodnie w okresie 24 X - 21 XI 1943]).

Usuwanie zwłok po jednej z egzekucji ulicznych (domena publiczna).

Po opuszczeniu miejsca straceń przez Niemców, ruch na ulicy wracał do normy. O wydarzeniach, które miały miejsce chwile wcześniej, świadczyło jedynie przerażenie świadków oraz świeże ślady krwi na chodniku. Miejsca straceń ulegały pewnej sakralizacji, w dość krótkim czasie stając swoistymi miejscami martyrologii. Mieszkańcy Warszawy otaczali je kultem, ustawiając tam kwiaty, znicze oraz krzyże. Powszechną czcią darzyli również wszelkie fizyczne ślady po rozstrzelanych. W niesprzątniętej krwi maczano chusteczki, które pełniły rolę swoistych relikwii po nierzadko bezimiennych „męczennikach”. Tego typu akty gloryfikacji przynosiły niejednokrotnie kolejne ofiary. „Biuletyn Informacyjny” z 24 lutego 1944 roku donosił:

reklama
Miejsce stracenia na Senatorskiej zostało zaraz zarzucone przez ludność kwiatami, wiele osób modliło się na ulicy. W dwa dni po egzekucji (ostatniej publicznej), 17.II. około godz. 5 pp. zjawił się silny patrol żandarmerii i otworzył ogień do dużej grupy obecnych. Są zabici i ranni. Około 20 osób złapanych wywieziono „budami”.

Reakcje społeczeństwa

Równie ważne jak sam przebieg egzekucji publicznych bez wątpienia były reakcje mieszkańców Warszawy na nową falę okupacyjnego terroru. Rozstrzelania zakładników nie były mimo wszystko celem autonomicznym – wydaje się wręcz, że był to pewnego rodzaju zamierzony efekt uboczny. Głównym celem było sterroryzowanie mieszkańców Warszawy, by stali się jeszcze bardziej ulegli władzom niemieckim i zaprzestali występowania przeciwko okupantowi. W ten sposób ofiary uprzedmiotowiano – stawały się one narzędziem w ręku okupanta do kompletnej podległość społeczeństwa polskiego.

Atmosfera strachu zapanowała w mieście już w parę dni po pierwszych jesiennych straceniach. 21 października 1943 roku Ludwik Landau zanotował:

Oczywiście nastroje pełne grozy, rozpaczy, zniecierpliwienia. Raz po raz słyszy się głosy, że tego wytrzymać nie można – i możliwości nerwowe ludzi są istotnie nadszarpnięte w najwyższym stopniu. Każdy boi się o siebie, o swoich bliskich – nikt przecież w żadnym momencie nie jest bezpieczny.

Maria Dąbrowska miesiąc później napisała: „Na mieście, w domu, w sercach, w duszach nastrój domu przedpogrzebowego”.

W następstwie atmosfery strachu, wśród mieszkańców zauważalne było wycofania. Z uwagi na fakt, że dosłownie każdy mógł stać się ofiarą łapanki, poruszanie się po mieście starano ograniczyć się do minimum. Franciszek Wyszyński w swoim dzienniku notował: „Dzisiaj na Żoliborzu znowu były łapanki, na pl. Inwalidów, na pl. Wilsona, podobno na ul. Czarnieckiego i sąsiedztwie Gustawa – po prostu strach wyjść na ulicę”. Ludzie zaczęli czuć się jak zwierzyna łowna.

Upamiętnienie miejsca egzekucji publicznej na Rynku Soleckim w Warszawie (fot. Jolanta Dyr, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0).

Powszechny strach był pewnego rodzaju chorobą toczącą miasto, którą łatwo można było się zarazić, szczególnie poprzez wszechobecne plotki (również te celowo rozsiewane przez samych Niemców). Aczkolwiek tak jak zwykle bywa z chorobami, również na strach można było się uodpornić. Ludzie doprowadzeni do granicy wytrzymałości nerwowej zaczęli stopniowo... przyzwyczajać się do panującego terroru. Nastąpiła pewna adaptacja do traumatycznej rzeczywistości. Zofia Nałkowska pisała:

reklama
Jest już to, co było u tamtych [Żydów – P. M.] – i wtedy przejmowało nas zgrozą i współczuciem, i nawet zdziwieniem. Zachowujemy się w sposób, którego u tamtych nie umieliśmy zrozumieć. Żyjemy pomimo to, żyjemy obok tego i w tym. Powtarzają się zamachy i powtarzają się te odwety. Życie adoptuje się do tego.

Z biegiem czasu, szczególnie na przełomie stycznia i lutego, w społeczeństwie zauważalna była pewnego rodzaju nadzieja na ustanie terroru oraz na ostateczne zwycięstwo. Duży wpływ na to miała widoczna obecność podziemia, która objawiała się akcjami odwetowymi skierowanymi w Niemców – szczególną rolę odegrał zamach na Franza Kutscherę z 1 lutego 1944 roku. Do owego uczucia nadziei podchodzono jednak niezwykle ostrożnie. W połowie 1943 roku w rozmowach mieszkańców Warszawy również pojawiało się przeświadczenie o rychłym końcu wojny, które to nadzieje zostały szybko zdruzgotane wraz z pierwsza październikową egzekucją publiczną.

Pomimo początkowego osiągnięcia celu stawianego przez okupanta, czyli wycofania się społeczeństwa oraz ograniczenia działalności podziemia, po pierwszym szoku wszystko wróciło do stanu sprzed jesieni – oporu społeczeństwa, mniej lub bardziej wspierającego aktywność organizacji konspiracyjnych, które zwiększyły swoją działalność w odpowiedzi na terror okupanta. Sprawiło to, że po paru miesiącach Niemcy odstąpili od jawnych rozstrzeliwań wracając do, stosowanego przez lata okupacji, skrytobójstwa.

Polecamy e-book Mateusza Kuryły – „Powaby totalitaryzmu. Zarys historii intelektualnej komunizmu i faszyzmu”

Mateusz Kuryła
„Powaby totalitaryzmu. Zarys historii intelektualnej komunizmu i faszyzmu”
cena:
11,90 zł
Wydawca:
PROMOHISTORIA [Histmag.org]
Liczba stron:
116
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-65156-23-5

Egzekucje publiczne czy uliczne?

Wspomniane odizolowanie miejsca każdorazowej egzekucji nasuwa istotne pytanie: czy rozstrzeliwania od połowy października 1943 roku na ulicach Warszawy można nazywać egzekucjami publicznymi? Władysław Bartoszewski w swoich publikacjach podkreślał, że „egzekucje publiczne nie były [w owym okresie – P.M] właściwie prawdziwymi egzekucjami publicznymi”, zaś bardziej odpowiednie byłoby określenie ich mianem »egzekucji ulicznych«”.

reklama
Upamiętnienie pierwszej ulicznej egzekucji z 16 października 1943 roku w Alei Niepodległości (fot. Jolanta Dyr, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 Polska).

Jednakże sam fakt, że „dostęp” publiczności do egzekucji był ograniczony nie oznacza, że w niej nie partycypowała. Choć większość nie była ich naocznymi świadkami (aczkolwiek istnieje szereg relacji osób, które widziały owe egzekucje na własne oczy), to mieszkańcy Warszawy obserwowali etap poprzedzający każdorazową egzekucję oraz ślady po niej, słyszeli ich przebieg, czuli napiętą atmosferę. Widzowie nie mogli uczestniczyć wyłącznie w akcie finalnym, który z założenia mimo wszystko nie był najważniejszym momentem całego widowiska. Pomimo kordonów żandarmerii przechodnie, którzy w owym czasie znaleźli się w okolicach miejsca egzekucji, byli jednak w stanie dojrzeć co się dzieje z przywiezionymi „budami” skazanymi. Na publiczny charakter egzekucji wskazuje zaś przede wszystkim ich cel. Wybór ulicy, a więc miejsca w przestrzeni publicznej, był zamierzonym zabiegiem, poprzez który okupant chciał oddziaływać na mieszkańców miasta, nawet gdy nie obserwowali oni dokładnego przebiegu kaźni.

Podobne sceny jak w stolicy w tym okresie miały miejsce również w podwarszawskich miejscowościach (Grodzisk Mazowiecki) oraz innych miastach Generalnego Gubernatorstwa, np. w Krakowie. Jednakże w Warszawie egzekucje pochłonęły najwięcej ofiar. Zgodnie z danymi przyjętymi przez Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze od 15 października 1943 do wybuchu powstania na terenie Warszawy zginęło, na podstawie rozporządzenia Hansa Franka z początku października, ponad 8 tysięcy osób zatrzymanych w łapankach. Tylko w okresie do 15 lutego, kiedy stosowano egzekucje publiczne, Niemcy do wiadomości publicznej podali, że na ulicach Warszawy (w tym w ponad 30 egzekucjach publicznych) oraz na terenie getta stracono w następstwie wyroków sądów doraźnych 1763 osób. Jednakże w rzeczywistości w owym czasie zginęło łącznie co najmniej 5 tysięcy osób. W związku z tym, że zarówno z ciałami ofiar „oficjalnych” jak i potajemnych egzekucji postępowano tak samo, niemożliwe jest wyszczególnienie dokładniej liczby straconych w samych egzekucjach publicznych.

Największe wzmożenie terroru w postaci rozstrzeliwań na ulicach Warszawy odnotowujemy w październiku, kiedy to odbywały się one niemal codziennie. W listopadzie oraz grudniu ich częstotliwość spadła do średnio jednej tygodniowo. W styczniu miały miejsce „tylko” trzy egzekucję publiczne. Jednakże codziennie odbywały się one w ruinach getta. Natomiast w lutym 1944 roku, w odwecie za zabicie Franza Kutschery, przeprowadzono trzy egzekucje publiczne, w tym największą na przestrzeni owych czterech miesięcy – 2 lutego 1944 roku (dzień po zamachu) w Alejach Ujazdowskich rozstrzelano około 100 osób.

Tzw. tablica Tchorka upamiętniająca egzekucję uliczną na rogu ul. Towarowej i Łuckiej z października 1943 roku (fot. Dreamcatcher25, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0).

Choć po samej wojnie pamięć o wydarzeniach z przełomu 1943 i 1944 roku była mocno zakorzeniona w świadomości mieszkańców Warszawy, to obecnie zdaje się, że egzekucje publiczne zostały w pamięci zbiorowej zdominowane przez powstanie warszawskie, co doprowadziło do pewnego zapomnienia owych traumatycznych wydarzeń. Warto przywrócić pamięć o nich, szczególnie że każdego dnia spacerując ulicami Warszawy widzimy formy upamiętniania tamtych rozstrzeliwań w postaci tablic na warszawskich budynkach (autorstwa Karola Tchorka) oraz nierzadko materialnych świadectw owych dni w postaci śladów po kulach plutonów egzekucyjnych.

Bibliografia:

  • Bartoszewski Władysław, Straceni na ulicach miasta. Egzekucje w Warszawie 16.X.1943 - 26.VII.1944, Książka i Wiedza, Warszawa 1970.
  • Bartoszewski Władysław, Warszawski pierścień śmierci 1939-1944. Hitlerowski terror w okupowanej Warszawie, Świat Książki, Warszawa 2008.
  • Dłużniewska Sabina, Pamiętnik warszawski, Książka i Wiedza, Warszawa 1964.
  • Landau Ludwik, Kronika lat wojny i okupacji, t. III, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1962.
  • Nałkowska Zofia, Dzienniki 1939-1944, Czytelnik, Warszawa 1996.
  • Pro memoria (1941-1944). Raporty Departamentu Informacji Delegatury Rządu RP na Kraj o zbrodniach na narodzie polskim, Muzeum Historii Polskiego Ruchu Ludowego/Akademia Humanistyczna im. Aleksandra Gieysztora, Warszawa-Pułtusk 2004/2005.
  • Rembek Stanisław, Dziennik okupacyjny, Agawa, Warszawa 2000.
  • Rozwadowska Halina, Wspomnienia ważne i nieważne, Wydawnictwo MON, Warszawa 1966.
  • Stypułkowski Zygmunt, W zawierusze dziejowej. Wspomnienia 1939-1945, Gryf, Londyn 1951.
  • Szarota Tomasz, Okupowanej Warszawy dzień powszedni, Czytelnik, Warszawa 1988.
  • Wyszyński Franciszek, Dziennik z lat 1941-1944, Oficyna Wydawnicza „Mówią wieki”, Warszawa 2007.

Redakcja: Tomasz Leszkowicz

Lubisz czytać artykuły w naszym portalu? Wesprzyj nas finansowo i pomóż rozwinąć nasz serwis!

reklama
Komentarze
o autorze
Paweł M. Mrowiński
Adept historii i politologii na Uniwersytecie Warszawskim. Naukowo zajmuje się historią społeczną i polityczną XIX oraz XX wieku, szczególnie zagadnieniami tortur, kar oraz egzekucji publicznych. Prywatnie mizantrop lubiący papierosy.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone