Sztuka kochania – reż. Maria Sadowska – recenzja i ocena filmu
Wzorzyste chustki na głowie, kolorowe ubrania uszyte z firanek, cięty język. Tak zapamiętano Michalinę Wisłocką – słynną ginekolog, której książka przyczyniła się do zmian w polskiej obyczajowości. Jej misja szerzenia wiedzy o kobiecym ciele, odwaga i otwartość w głoszeniu własnych poglądów, a przede wszystkim walka o niezależność i ambicje stworzyły życiorys, będący gotowym scenariuszem na film. Wykorzystali to twórcy „Sztuki kochania. Historii Michaliny Wisłockiej” – produkcji przedstawiającej biografię słynnej lekarki i jej batalię o wydanie podręcznika ars amandi. „To ja jestem rewolucją seksualną. I nadchodzę!” – wykrzyczy bohaterka ustami Magdaleny Boczarskiej. I ma rację.
Michalina Wisłocka była twarzą polskiej rewolty obyczajowej. Jej wydana w 1976 roku książka pt. „Sztuka kochania” wyprzedała się na pniu, zaś do nielegalnego obiegu trafiła jeszcze przed premierą. Tylko w Polsce oficjalnie kupiono aż 7 milionów egzemplarzy. Wydano ją także w innych krajach – w ZSRR dostała się w ręce co najmniej 5 milionów czytelników.
Film pokazuje drogę lekarki do tego sukcesu. Zanim przeobraziła się w niepokorną, ekstrawagancką i niezależną kobietę, długo tkwiła w okowach społecznych uprzedzeń i ograniczeń. Próbowała wyzwolić się z narzucanych w tamtych czasach tradycyjnych ról – zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym. Chciała być drugą Skłodowską-Curie, jednak środowisko naukowe i lekarskie bagatelizowało jej badania. Dopiero po ukończeniu 50 lat zdołała znaleźć sposób na realizację swoich ambicji.
Nie inaczej wyglądały jej prywatne losy – starała się wyzbyć konwenansów, by stworzyć szczęśliwe relacje z mężczyznami. Jej partnerzy mieli duży wkład w jej późniejsze sukcesy i postawę – filmowa Michalina wraz z mężem tworzyła parę napędzających się wzajemnie intelektualistów, zaś w późniejszym okresie u boku kochanka odkrywała w sobie kobietę. Stał się on także jej inspiracją do napisania książki. Czy wystarczyło to jednak, by ją uszczęśliwić?
„Sztuka kochania” obrazuje trzy etapy w życiu Wisłockiej, które w oczach jej twórców stanowiły przełomy w biografii lekarki. Na tle powojennych gruzów rozgrywa się młodość u boku męża niestroniącego od miłosnych podbojów, w małżeńskim trójkącie, do którego dołącza najlepsza przyjaciółka. Ciemne pejzaże zniszczeń zastępuje następnie barwny PRL, a wraz z nim romans z Jurkiem (w tej roli Eruk Lubos), dzięki któremu około trzydziestoletnia Michalina odkrywa swoją kobiecość i powołanie. Widzimy wreszcie walkę o wydanie książki, którą wyrazista i nieprzebierająca w słowach bohaterka stoczyła w 1976 roku z przedstawicielami władzy i Kościoła.
W roli Wisłockiej świetnie odnalazła się Magdalena Boczarska – udało jej się wykreować charakterną, pełną wigoru kobietę walczącą o dzieło swojego życia, lecz także postać dopiero się w nią przekształcającą. Jesteśmy świadkami ewolucji bohaterki – od poniekąd tworzonej przez mężczyzn, którzy nadają ton jej życiu, badaczki po wyzwoloną, pewną siebie i walczącą o swoje ambicje autorki. Obok Boczarskiej wyróżniają się także jej partnerzy – Piotr Adamczyk w roli egoistycznego, lecz wprowadzającego element humoru męża lekarki oraz Eryk Lubos wcielający się w jej wielką miłość. W epizodach błyszczą też Danuta Stenka jako generałowa, Karolina Gruszka odgrywająca pacjentkę Wisłockiej i Justyna Wasilewska jako Wanda – przyjaciółka Michaliny wciągnięta w miłosny trójkąt.
„Sztuka kochania” cechuje także bardzo dobra realizacja – piękne zdjęcia i świetnie napisane, zabawne dialogi to mocne strony produkcji. Nie zawodzi też oprawa muzyczna – opracowane przez Radzimira Dębskiego utwory przenoszą nas w świat PRL (jeden z nich wykonuje chociażby Ania Rusowicz). I nie jest to świat szarych budynków, kolejek i powszechnego zniewolenia. PRL według Sadowskiej tętni życiem, barwami i dźwiękami muzyki Skaldów. Jego przedstawiciele to nieco nierozgarnięci, bojący się Kościoła aparatczycy, których w ręku trzymają kobiety. Nie jest to zbyt często spotykany obraz w polskim kinie – reżyserka maluje nieco idylliczną wizję czasów, nierzadko zapisanych w polskiej pamięci zbiorowej zgoła inaczej. Może będzie to impuls, by spojrzeć na ten okres z innej perspektywy?
Mimo tak dobrego wykonania, „Sztuce kochania” momentami brakuje dopełnienia pewnych wątków. Twórcy skupili się na pokazaniu przełomowych momentów z życia Wisłockiej, pominęli zaś elementy jej biografii, bez których opowieść wydaje się niepełna. Nie dowiemy się chociażby zbyt wiele o jej dzieciach – córce i synu jej męża, przez wczesne lata dzieciństwa uważającego Wisłocką za matkę. W filmie ich obecność ujawnia się między wierszami, jednak to za mało – ich historię poświęcono w imię niewiele wnoszących, a na dodatek urwanych scen. Momentami chyba zapomniano, że jak u Czechowa, raz zawieszona strzelba musi w końcu wystrzelić.
Maria Sadowska stworzyła kawałek przyjemnego, a przede wszystkim świetnie zrealizowanego kina, które może wnieść nieco ożywczej energii do polskiej kinematografii. Wzorce wypróbowane przez twórców w „Bogach” sprawdzają się i tutaj – choć „Sztuka kochania” nie dorasta do poziomu wspomnianego filmu, pokazuje, że biografie silnych osobowości stanowią idealną podstawę udanej produkcji. I spotykają się z zainteresowaniem Polaków, co widać po zawrotnych wynikach oglądalności. Warto przekonać się, co przyciągnęło przed wielki ekran ponad 750 tys. widzów.