„Szopki 1922–1931 Pikadora i Cyrulika Warszawskiego” – recenzja i ocena
Niełatwo podejść krytycznie do twórczości autorów dzieła (Hemara, Lechonia, Słonimskiego, Tuwima i innych), jeśli nie jest się Arturem Hutnikiewiczem, bo i trudno zaprzeczyć wysokiej wartości merytorycznej Szopek. Siedem programów, niegdyś przedstawianych w kawiarni Pod Picadorem, a potem publikowanych w „Cyruliku Warszawskim” Lechonia, to wysublimowana, przewrotna satyra w najczystszej postaci. Pisane wspólnie przez skamandrytów programy traktowały o ówczesnych problemach kraju i elit. Postaci osadzone w trochę jarmarcznej, lecz zawsze inteligenckiej rzeczywistości to karykaturalne odpowiedniki crème de la crème warszawskiej socjety, które nierzadko były osobami pozostających w bliskich relacjach z autorami. Wiele tu także politycznych i wojskowych notabli (filuternie nazywanych, tak jak Jenerał Harceller, Ppułk. Wieniawa-Vient-En-Avant, Poseł Witoś).
Te przydomki od razu przywodzą na myśl osoby, o których mowa, jednak bohaterów wzorowanych na realnych postaciach jest tu o wiele więcej. Na tych, którzy chcą zgłębić meandry przedwojennych koneksji, czekają dosyć obszerne objaśnienia. Zajmujące jedną trzecią publikacji dokładne komentarze pozwolą na rozszyfrowanie najdrobniejszej nawet trawestacji. Choć sprawdzanie objaśnień staje się nieco męczące (znajdują się na końcu książki, a nie na dole strony), są one z pewnością ogromnym atutem tego wydania.
Przeczytaj:
Galopująca ironia, upchnięta w każdym zdaniu, jest zaskakująco zabawna także dla współczesnego czytelnika. Cechą satyry jest przecież jej efemeryczność związana z komentowaniem aktualności, które odchodząc w niebyt zapomnienia, zazwyczaj przestają być zrozumiałe i nie śmieszą. Pełne podtekstów wersy, zaakompaniowane przez szlagiery międzywojnia (w wersji papierowej wspomniane w didaskaliach), rzucają światło nie tylko na dawne, ale i obecne pojmowanie kabaretu. Dzisiejsze skecze, zdaje się, schlebiają już innej, masowej publice i starają się trafiać w zupełnie inne, niżej położone słabe punkty.
Dzięki lekturze Szopek możemy również zauważyć wiele punktów wspólnych dotyczących owej i teraźniejszej zgryźliwości ocen, ale i śmiałości w krytyce. Humor inny niż dziś, bo bardzo poetycki, warsztatowo daleki od grafomańskiego dyletanctwa, pełen figur stylistycznych, takich jak kalambury, aluzje i gry słów, de facto utrzymany jest w tej samej co dziś, znamiennej dla nas żartobliwie-kąśliwej konwencji.
Z drugiej strony należy pamiętać, że satyry zawsze zniekształcają przedstawiane postacie, nadają im groteskowych rysów. Czasem nie sposób rozróżnić, czy twórcy chcieli znieważyć kogoś z powodu własnych przekonań, czy też zwyczajnie powtarzali znane wszystkim, wędrujące wieścią gminną żarty, tak jak te na temat sławojek czy rządu, który nie jest rękawiczkami, by zmieniać się co chwilę. Lektura to także szansa na zauważenie, jak cenzura i sytuacja polityczna wpływały na kształt Szopek. Skamandryci, co równie istotne, byli programowo bezprogramowi, lecz upływ czasu i ciągłe zmiany rządów sprawiły, że każdy z autorów mówił własnym politycznym głosem. Z jednej strony opowieść stawała się polifoniczna, z drugiej także bardziej zagmatwana.
Rzetelnie przygotowany zbiór: tak jego treść (staranne objaśnienia i indeks postaci), jak i niezbyt przesadna szata graficzna, zachęcają do wyboru tej właśnie książki, a twarda, szyta oprawa ułatwia wertowanie przypisów. Wydawnictwo to gratka dla entuzjastów przedwojennego humoru, którzy chcieliby bliżej poznać atmosferę panującą „na pięterku” Ziemiańskiej i Pod Picadorem.
Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska