Szczepan Twardoch – „Wieczny Grunwald. Powieść zza końca czasów” – recenzja i ocena
Wcześniej dotarcie do tej powieści mogło nastręczać pewnych trudności. „Wieczny Grunwald” po raz pierwszy ukazał się trzy lata temu nakładem Narodowego Centrum Kultury z okazji okrągłej rocznicy bitwy od Grunwaldem. Seria „Zwrotnice czasu. Historie alternatywne”, w której skład powieść wchodzi, cieszy się pewną renomą, jednak wejście w posiadanie tej i innych publikacji NCK sprawiało wielu potencjalnym czytelnikom problemy związane z niskim nakładem i słabą dostępnością w księgarniach. Wydawnictwo Literackie zasłużyło więc na pochwały reedycją „Wiecznego Grunwaldu”. Teraz każda zainteresowana osoba będzie mogła zapoznać się z tą książką.
Mam pewne wątpliwości, czy Czytelnikom należy przedstawiać Szczepana Twardocha. Urodzony w 1979 roku literat jeszcze niedawno znany był przede wszystkim czytelnikom np. „Nowej Fantastyki” czy też niszowych prawicowych pism, na łamach których ogłaszał teksty publicystyczne, jednak talent i ciężka praca sprawiły, że w błyskawicznym tempie trafił do głównego nurtu życia literackiego i obiegu kulturalnego. Rozgłos przyniosła mu wspomniana już „Morfina”, za którą ostatnio otrzymał Paszport „Polityki”. Obecnie uchodzi, jak najbardziej zasłużenie, za jedną z wschodzących gwiazd polskiej literatury.
Muszę przyznać, że Szczepan Twardoch jest moim ulubionym współczesnym pisarzem polskojęzycznym (świadomie nie piszę „polskim pisarzem”, gdyż często podkreśla on swą przynależność do etnosu śląskiego). Przeczytałem prawie wszystkie (poza debiutanckim „Obłędem rotmistrza von Egern”) jego książki, powieści oraz zbiory opowiadań i tekstów publicystycznych, bardzo często nie przerywając lektury z powodu niemożności oderwania się od niej aż do ostatniej strony. Inspiracje literackie oraz fascynacje intelektualne Twardocha bardzo często pokrywały się z moimi, przez co z niesłabnącym zachwytem śledziłem rozwój kariery niewiele ode mnie starszego pisarza. Zacząłem od historii alternatywnej „Sternberg”, w której rewolucja wybuchła nie we Francji, a w Austrii (i pełnej głębokich refleksji o naturze rewolucji i kontrrewolucji), następnie sięgnąłem po „Epifanię wikarego Trzaski”, w lekki i żartobliwy sposób poruszającą kwestie religijne i filozoficzne oraz szpiegowski thriller „Zimne wybrzeża”, będący wyrazem fascynacji autora Spitsbergenem. Kolejne tytuły to „Przemienienie”, stanowiące trochę skrzyżowanie stylu prozy Jeana Raspaila z estetyką porucznika Borewicza i mistrzowskie opowiadania („Dwoma przemianami Włodzimierza Kurczyka” śląski autor dowiódł, że o rzeczach przerażających i niesamowitych potrafi pisać w sposób godny S. Kinga czy wręcz H.P. Lovecrafta) i w końcu naprawdę genialna „Morfina”. Każde dzieło Twardocha należało do moich największych przeżyć czytelniczych (a mam nadzieję, że ten krótki przegląd owych dzieł daje obraz szerokości horyzontów autora i jego maestrii w poruszaniu się w ramach różnych konwencji literackich).
A jaki jest „Wieczny Grunwald”? O czym ta książka opowiada? Z zapowiedzi wydawcy czy też zajawki na okładce czytelnik może wnioskować, że będzie mieć do czynienia z powieścią historyczną. Ktoś znający wcześniejsze dokonania Twardocha może pomyśleć, że napisał on kolejną historię alternatywną. Cóż, pierwsze stwierdzenie jest całkowicie błędne, drugie zaś prawdziwe jedynie w pewnym sensie.
Głównym bohaterem książki jest Paszko, bękart Kazimierza Wielkiego zrodzony z córki krakowskiego kupca (pochodzenia niemieckiego). Poznajemy koleje jego niezbyt szczęśliwego żywota, ale właściwa akcja książki rozpoczyna się, gdy Paszko ginie w bitwie pod Grunwaldem (walcząc po stronie Zakonu). Po śmierci przeżywa on swe życie na nowo, i to po wielokroć, w mnogiej ilości alternatywnych światów, które łączy tytułowy Wieczny Grunwald – w każdym z owych światów ma miejsce jakaś forma konfliktu polsko-niemieckiego. Przedstawione w powieści rozszczepione rzeczywistości bardzo odbiegają od historii nam znanej. Autor daje w ich wizjach wyraz swoim czytelniczym i intelektualnym fascynacjom. W jednym ze światów doszło najwyraźniej do podpisania „paktu Ribbentrop-Beck” (pod którą to nazwą ów koncept polityczny zaistniał później w publicystyce historycznej), bowiem polska dywizja Waffen SS „Wenedia” toczy boje z Sowietami na Kaukazie. Jej oficer Andrzej Trzebiński prowadzi zaś przyjacielskie konwersacje z oficerem niemieckim, którym okazuje się nie kto inny, jak sam Ernst Junger. W innym świecie spotykamy zaś barona Ungern von Sternberga, który najwyraźniej nie tylko uniknął rozstrzelania, ale i zgłębił ezoteryczne tajniki Wschodu. W wizjach przyszłości z kolei aantropiczni wojownicy walczą ze sobą, wyzbywając się całkowicie swej indywidualności na rzecz Matki Polski (kojarzącej się trochę z królową ula bądź mrowiska, aczkolwiek nader romantyczną) bądź Germanii (opartej przede wszystkim na idei, ale bez zarzutu zorganizowanej). Mimo mnogości opisywanych światów całość czyta się jednym tchem, jest to bowiem niejako strumień świadomości. Właśnie – świadomości, ale w liczbie pojedynczej czy mnogiej? Mamy jednego Wszechpaszkę i jego „istne światowanie” oraz wielu innych Paszków. Konstrukcję książki możemy porównać do śnionego ciągle na nowo, ale zawsze w inny sposób snu albo do komputera, który we wszelkich możliwych wariantach przetwarza wprowadzone doń dane – z najrozmaitszymi rezultatami. A może wszystko to jest iluzją, tym co mądrość Wschodu określa jako maja (widać zresztą w toku narracji pewne zainteresowanie duchowością Indii)?
Oczywiście ukazanie w powieści konfliktu polsko-niemieckiego rozciągniętego na całą wieczność, a nawet różne wieczności, jest wdzięcznym polem do rozmyślań nad istotą i fenomenem polskości dla kogoś, czyj stosunek do owej polskości jest bardzo złożony. Szczepan Twardoch nie uznaje się za Polaka, ale za Ślązaka, choć nie jest do państwa polskiego nieprzychylnie nastawiony – swego czasu sparafrazował Dmowskiego stwierdzając: „nie jestem Polakiem, ale mam obowiązki polskie”. Należy zaznaczyć, że kultywowana przez niego śląskość nie ma nic wspólnego z żadnymi ciągotami germanofilskimi. Rozmyślania nad tożsamością wydają się jednym z ciekawych kluczy interpretacyjnych przy lekturze „Wiecznego Grunwaldu”, tematykę tę Twardoch rozwinął zresztą w „Morfinie”. Jednak poruszone są także znacznie bardziej ogólne kwestie takie jak wojna, śmierć, natura świata i prawidłowości nim rządzące.
Faktem, który należy wyraźnie zasygnalizować, jest to, że książka nie należy do łatwych w lekturze. Fragmenty rozgrywające się w średniowieczu napisane są językiem, jakim mówiono w tych czasach (tak przynajmniej zakładam, nie jestem mediewistą ani językoznawcą, za to ufam autorowi), zaś fragmenty futurystyczne pełne są neologizmów, takich jak choćby wspomniani już „aantropowie”. „Wieczny Grunwald” może być lekturą ciężką i wyczerpującą. Jednak proszę mi wierzyć – to dzieło naprawdę jest tego warte.
Należy też zaznaczyć, że jest to książka w karierze Szczepana Twardocha przełomowa. W chwili wydania wydawała się ukoronowaniem jego dorobku (teraz uchodzi za nie „Morfina”, a podobno Twardoch pisze już kolejną powieść). Wcześniej pisarz był autorem fantastyki – wszystkie jego powieści i opowiadania zaliczały się do jakiegoś fantastycznego podgatunku lub też zawierały w sobie dostateczną ilość elementów fantastyki. Tej książki, mimo że zawiera i wizje przyszłości, i historie alternatywne, nie da się tak jednoznacznie określić. „Wiecznym Grunwaldem” Twardoch przeszedł z niszy fantastycznej do głównego nurtu polskiej literatury (jednocześnie zadeklarował utratę zainteresowania sprawami stricte politycznymi, opuścił więc kolejną niszę, tym razem ideową). W zasadzie pisarstwo Szczepana Twardocha dzieli się póki co na dwa okresy – przed „Wiecznym Grunwaldem” i po „Wiecznym Grunwaldzie”. Choćby z tego powodu jest to książka zasługująca na uwagę.
Dużo do życzenia pozostawia szata graficzna edycji Wydawnictwa Literackiego. W wydaniu NCK na okładce mieliśmy obraz Wojciecha Siudmaka, tutaj zaś – dziwaczną ilustrację człowieka, zakrywającego sobie jedno oko. Nie ma też obecnych wcześniej ilustracji. Przede wszystkim zaś brakuje wspaniałej wkładki, na której ukazane były (ze stosownymi objaśnieniami) choćby rodzaje sprzętu i broni, za pomocą których walczyli w przyszłości Polacy i Niemcy.
Komu polecam „Wieczny Grunwald”? Pytanie zdaje się retoryczne, bowiem jest to przykład prozy naprawdę wybitnej. Jednak z uwagi na wspomniany już fakt, że jest to książka trudna, a i zamykająca pewien okres w twórczości autora i otwierająca nowy, zapoznawanie się z pisarstwem Szczepana Twardocha właśnie od niej muszę uznać za zły pomysł. Jeśli ktoś Twardocha nie zna, to tę jak najbardziej rekomendowaną przeze mnie znajomość literacką radziłbym zacząć od najnowszej i jak dotąd najlepszej powieści, czyli „Morfiny”. Pójście moim śladem i rozpoczęcie od starszych opowiadań również wydaje się dobrym konceptem. Ale potem po „Wieczny Grunwald” sięgnąć można, a nawet trzeba. Choć zakładam, że wtedy nikogo nie trzeba będzie do tego namawiać.
Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska