Strach i ciekawość: magiczne oblicze reformacji
Reformacja – zobacz też: Marcin Luter i reformacja! [Video]
Władza papieska już od połowy XV wieku przybierała charakter coraz bardziej świecki. Na rzecz własnych interesów oraz ambicji głowy Kościoła porzucały swoje święte obowiązki. Kościół coraz częściej ingerował w politykę, a ekspansja Państwa Kościelnego była priorytetem renesansowych papieży. W strukturach kościelnych szerzył się chaos, którego źródłem był Rzym. Wyższe stanowiska wśród dostojników kościelnych nadawano przede wszystkim szlachcie – najczęściej drogą nepotyzmu. Niższy kler, który wywodził się z warstw chłopskich i mieszczańskich, nie był dostatecznie wyedukowany. Brak podstaw teologicznego wykształcenia sprawiał, że ubodzy duchowni nie byli w stanie przekazać swoim wiernym podwalin wiary, a co dopiero stać się dla nich autorytetem moralnym. Nieobyczajność i demoralizacja wśród duchowieństwa wyższego i niższego szczebla stała się czymś naturalnym i akceptowalnym przez Kościół. Alkoholizm, łamanie celibatu, rozpusta, jak i życie ponad stan było na porządku dziennym, zarówno wśród księży, biskupów, kardynałów, jak i papieży.
Przelaną czarą goryczy była sprzedaż odpustów – odpowiednia cena pozwalała uniknąć ognia piekielnego nawet największemu grzesznikowi. Fundament wiary, jakim przez wieki był Kościół, zachwiał się i nieodwracalnie podupadł. Nastały wątpliwości i pytania, zwłaszcza odnoszące się do przyszłości, która w owych okolicznościach mogła nie nastąpić. Reformacja była nieuchronnym skutkiem działań Kościoła.
Zapowiedź końca
Kościół rzymski na początku XVI wieku stał na progu zarówno moralnej, jak i ekonomicznej ruiny. Wyobrażenia na temat Rzymu prawie nie różniły się niczym od wizji biblijnej Sodomy i Gomory. Podobnie jak upadłe miasta, tak i stolica apostolska stała się siedliskiem zła i degeneracji, co zapowiadało pewny koniec – apokalipsę. Atmosfera schyłku znanego świata sprzyjała wprowadzeniu reform protestanckich. Zarówno Luter, jak i jego uczniowie nie mieli żadnych wątpliwości, że ówcześni papieże byli kolejnymi wcieleniami zapowiadanego Antychrysta. Sam Luter był opanowany obsesją końca świata – wierzył, że nastąpi on jeszcze za jego życia, lub za żywota kolejnego pokolenia. Podobnego zdania był również Kalwin, który uważał siebie za jednego z proroków dni ostatnich. Wizja rychłego nadejścia Sądu Ostatecznego skupiała ludzi w wierze i zwracała ich ku Ewangelii.
Znaki na ziemi i niebie wzbudzały zbiorową panikę. Wszelkie kataklizmy, choroby, głód czy wojny interpretowano jako dopust boży. W XVI i na początku XVII wieku, kiedy to w Europie panowała epoka wielkich represji wobec czarostwa, teologowie i juryści nauczali, że czarownice i demony są narzędziem bożym w szerzeniu sprawiedliwości. Bóg owych czasów był mściwy, nie mógł znieść żądzy, pychy i zachłanności, która przepełniała duszę człowieka. Czasy cierpliwości i miłosierdzia się zakończyły. Zdaniem Lutra świat chrześcijański nagromadził tak wiele grzechów, tak dalece wzgardził Słowem Bożym, że Wszechmocny nie będzie mógł patrzeć z założonymi rękoma na całą tą zuchwałość.
Szerzenie strachów apokaliptycznych, w których to Bóg wymierzał sprawiedliwość, w istocie mogło oznaczać tęsknotę do zemsty, w której to Wszechmocny był tylko wykonawcą. Reformatorzy, jak i ich przeciwnicy oczekiwali, zapowiadali i pragnęli zniszczenia grzesznego świata, któremu wypowiedzieli wojnę i nad którym sprawował władzę Antychryst – dla katolików był nim Luter, a dla protestantów papież.
Wszechobecność diabelska
Zbiorowa umysłowość oczekująca końca świata miała również świadomość wszechobecności diabła. Z wieków średnich zostały nabyte wzory i wizerunki sił demonicznych, ale to w dobie renesansu nadano im spójność, wyrazistość i rozpowszechnienie, jakich nie osiągnęły nigdy wcześniej. Postać Szatana była coraz bardziej klarowna.
W Polsce nikt nie wątpił w istnienie złych duchów. Kościół, jako autorytet podtrzymywał owe wierzenia, a nawet je potęgował – nauka o diabłach, czarownicach, opętaniach, upiorach wywodziła się od duchownych. Diabeł przybierał różne wcielenia i można go było spotkać w każdym możliwym miejscu. Wielopostaciowość złego ducha umożliwiała połączenie go z różnorodnymi istotami demonicznymi, których rodowodu możemy się dopatrywać w pogańskich bóstwach i strachach. Gorliwa walka duchowieństwa z diabłem jeszcze bardziej poszerzała jego obecność. Wszechobecność diabelska w pewien sposób sprawiała, że „piekielnik” nie napawał społeczeństwa polskiego takim strachem, jaki miał miejsce na Zachodzie. Powszechność diabła sprawiała, że stawał się on istotą oswojoną, żeby nie powiedzieć familiarną.
Diabeł „nasz” i „wasz”
Na ziemiach polskich zły duch przyjął wiele imion i wiele postaci. Rodzimymi określeniami były „bies” i „czart”. Pod wpływem chrześcijaństwa wyróżniono takie nazwy, jak „diabeł”, „lucyper” czy „szatan”. Obawiano się jednak wymawiać te słowa, więc używano bezpiecznych zamienników: „zły”, „pokutnik”, „piekielnik”, „licho”, „kusy”.
Diabeł przybierał formę uzwierząconego potwora, z rogami i kopytami. Postać ta najbardziej odpowiadała poglądom kościelnym, jak i średniowiecznemu malarstwu chrześcijańskiemu. Szatan jednak istniał po to, aby szkodzić ludziom i właśnie ludzką formę umiłował sobie najbardziej. Diabeł mógł wcielić się w szlachcica, chłopa lub obcego w postaci „Niemca”. W pewien jednak sposób „zły” odróżniał się od zwykłego człowieka. Można było go rozpoznać po chodzie, gdyż jedna z jego nóg zakończona była kopytem. Ponadto posiadał tylko jedną dziurkę w nosie, jego zapach zawsze był nieprzyjemny i przywoływał na myśl zgniliznę, siarkę lub kozła, natomiast dotyk był lodowaty.
Zarówno wśród ludzi, jak i diabłów obowiązywała hierarchia. Istniały diabły potężne i nieznaczące – każdy miał określoną funkcję w swojej społeczności. Ich status był odzwierciedlony w stroju: najpotężniejsze szatany odziane były w bogate stroje, najczęściej w czerwonym kolorze. W polskiej tradycji najbardziej znanymi diabłami byli Boruta i Rokita, którzy w szlacheckim trybie życia nie odstępowali swoim ludzkim „współbraciom”.
Wzrost nienawiści do Niemców, jako obcych i przede wszystkim protestantów sprawił, że w wyobrażeniach społeczeństwa polskiego pojawił się bies w niemieckim stroju – kusym fraczku, kapeluszu stosowanym i przy szpadzie. Diabła pod taką postacią najczęściej można było spotkać na Pomorzu i w Wielkopolsce.
Artykuł inspirowany Pomocnikiem Historycznym POLITYKI pt. „Marcin Luter i reformacja. 500 lat protestantyzmu”:
Szatan heroiczny – Lucyfer Johna Miltona
Kultura ludowa, która bardzo silnie oddziaływała na polską religijność, nigdy nie traktowała diabła poważnie. Często był przedstawiany jako nieudolny, trochę głupkowaty szachraj, którego mógł zwieść na manowce zwykły chłop. Całkowitą przeciwwagą do takiego wyobrażenia diabła jest Szatan wykreowany przez Johna Miltona w Raju utraconym (1667). Milton, jako gorliwy purytanin, zawarł w swym największym poemacie zasady moralne, którymi całe życie się kierował. Stworzył on zupełnie nowy obraz diabła, którego być może próbował zrozumieć, a któremu z pewnością współczuł.
Szatan w miltonowskim wyobrażeniu zachowuje cały swój powab i nieziemską urodę, którą posiadł jako jeden z serafinów. Jest on w końcu Lucyferem – niosącym światło, aniołem, który upadł pod naporem pychy, przez którą sprzeciwił się Bogu i został strącony do czeluści piekieł. Lucyfer przyjmuje dwa oblicza. Z jednej strony jest godnym rywalem Boga, nieustraszonym wojownikiem, a także czyniącym zło dumnym władcą i księciem ciemności. Z drugiej strony upatrujemy w nim postać tragiczną, która cierpi, skazana na upadek. Nie ma dla niego ani miłosierdzia Bożego, ani miłości, której doświadczają nawet śmiertelnicy. Jest on również świadomy, że nie ma możliwości powrotu do swej dawnej pozycji. W Lucyferze chyba najbardziej uderza to, że nie jest on egoistyczną, wyrachowaną demoniczną istotą, a wrażliwym i pełnym oddania wobec swoich sprzymierzeńców bohaterem. Lucyfer czuje i myśli, rozpacza nie tylko nad swoim losem, ale także nad losem tych, którzy poszli za nim i razem z nim muszą cierpieć. Nie poddaje się jednak i po każdym upadku wstaje i walczy nadal, gdyż woli umrzeć, niż zostać poddanym.
Lucyfer jest w pewien sposób uosobieniem ludzkiej woli, jego duma natomiast nie jest pozbawiona szacunku do samego siebie. Jakkolwiek to zabrzmi, miltonowski Lucyfer był bohaterem swoich czasów, który uosabiał przemiany społeczne, tworzące się na gruncie angielskim. Szatan Miltona miał reprezentować honor i niepodległość narodu wobec nieudolnego rządu. Przedstawiał także odwieczną walkę Dobra i Zła, która trwa w człowieku od zarania dziejów:
Umysł jest dla siebie
Siedzibą, może sam sobie przemienić
Piekło w Niebiosa, a Niebiosa w piekło.
Mniejsza, gdzie będę, skoro będę sobą,
Bo kimże mam być, jeśli niemal równy
Jestem Zwycięzcy zbrojnemu w pioruny?
Tutaj wolnymi będziemy przynajmniej;
Gdyż nie zazdrości Wszechmogący tego,
Co tu wzniósł: wygnać nas już stąd nie zechce.
Możemy władać tu bezpiecznie. Sądzę,
Że warto władać w piekle, bowiem lepiej
Być władcą w piekle niż sługą w Niebiosach (J. Milton, Raj Utracony, K.I, w-ty 297-308).
Alchemia, astrologia… magia czy codzienność?
Alchemia była jedną z nauk tajemnych, której istota opierała się na przekonaniu o możliwości stworzenia kamienia filozoficznego. Alchemicy zajmowali się przede wszystkim transmutacją metali, które w ich przekonaniu zmieniały strukturę z nieszlachetnych w szlachetne. Kamień filozoficzny, który miał tworzyć pokłady złota, stawał się obsesją dla jego poszukiwaczy, a także pokusą dla żądnych bogactwa władców. Alchemia jako nauka magiczna była zakazana przez Kościół rzymskokatolicki, a mimo to nęciła i kusiła. Alchemicy gościli na dworach Stefana Batorego, Karola II Stuarta czy też Rudolfa II Habsburga. Rudolf II pod tym względem był władcą niezwykłym. Nie tylko sprowadzał do swego kraju alchemików, ale i sam skrupulatnie przygotowywał się do praktyk alchemicznych. „Mecenas alchemików”, bo tak zwano Rudolfa, nie nastawiał się tylko na transmutację metali, ale na każdy z możliwych aspektów, jakie oferowała ta magiczna sztuka. Niecodzienne zainteresowania cesarza wykreowały go na szalonego powiernika diabła, który w obłędzie oddał mu swą duszę.
Alchemia w XVI wieku nie była tylko magiczną rozrywką – przybierała coraz bardziej naukową postać. Jej nową odmianą była jatrochemia, czyli alchemia lekarska, której twórcą był szwajcarski lekarz Paracelsus. Ideą jatrochemii było przekonanie, że środki chemiczne mają wpływ na funkcjonowanie organizmu.
Przeświadczenie o upadku świata wywoływało u progu XVI wieku wielkie niepokoje. Człowiek zaczął kierować się ku gwiazdom, aby poznać swoje przeznaczenie. Uważano, że wszechświat jest całkowitą jednością, a ruchy gwiazd i planet bezpośrednio wpływają na życie ludzkie oraz otaczającą przyrodę. Ruchy ciał niebieskich miały determinować wydarzenia, które rozgrywały się na ziemi. Los jednostki zależny był od własnej gwiazdy, gdyż każdy człowiek miał w swym żywocie przypisaną gwiazdę, która przesądzała o jego pomyślności czy też tragedii. Nic więc dziwnego, że astrologia nie była postrzegana jako nauka tajemna, a część życia. Zarówno katolicy, jak i protestanci zwracali się ku niebiosom, ale nie w geście modlitwy, tylko w celu poznania przyszłości.
Znaki wróżebne, które pojawiały się na nieboskłonie interpretowano jako dobre lub złe omeny. Nadzwyczajnym zjawiskiem był lot komety, którą utożsamiano z morem, nieurodzajem, głodem, a zwłaszcza z wojną. Podobnie aerolity, spadające gwiazdy, zaćmienia, a także pożogi na niebie zwiastowały śmierć i zarazę.
Świat zaczarowany
Świat się przeistaczał, powstawały nowe idee i przekonania, a mimo to strefa magiczna nadal żywo tkwiła w życiu człowieka. Jednym z zarzutów wobec Kościoła było „umagicznianie wiary”. Duchowni, którzy powinni ganić i plewić zabobony i magiczne rytuały, postępowali wręcz przeciwnie. Modlitwy, woda święcona, relikwie oraz święte obrazy traktowano jako magiczne remedia, które miały działać jak zaklęcia. Księża w ten sposób próbowali prawdopodobnie dotrzeć do prostego ludu, nieświadomie (lub świadomie) czyniąc świętokradztwo.
Czy w dobie renesansu i reformacji magiczne moce panujące nad ludzkim życiem osłabły? Absolutnie nie. Wiek XVI postrzegano jako czas upadku. Siły Szatana oddziaływały coraz bardziej na wyobrażenia człowieka i potęgowały rolę magii. Rytuały magiczne, które do tej pory były nieszkodliwe i służyły bardziej ochronie własnej osoby i dobytku – nagle przybrały nieoczekiwany obrót. Nienawiść, nietolerancja, strach, klęski głodu oraz choroby, które były przykrym następstwem wojen religijnych spowodowały, że człowiek stał się nieufny. Wszędzie doszukiwał się podszeptów diabła oraz nieszczęść powodowanych przez jego służebniczki – czarownice. W przyszłym stuleciu magia nie osłabła, a przybrała nowe, groźne oblicze, czego konsekwencją było tysiące zapalonych stosów. To jeszcze jeden ze skutków teologicznej dysputy, szeroko opisanej wraz z konsekwencjami w najnowszym Pomocniku Historycznym „Polityki” pt. Marcin Luter i reformacja. 500 lat protestantyzmu.
Bibliografia:
- Baranowski Bohdan, Lewandowski Władysław, Nietolerancja i zabobon w Polsce w XVII i XVIII w., Książka i Wiedza, Warszawa 1987.
- Bogucka Maria, Staropolskie obyczaje w XVI-XVII wieku, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1994.
- Bugaj Roman, Nauki tajemne w Polsce w dobie odrodzenia, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1976.
- Bystroń Jan Stanisław, Dzieje obyczajów w dawnej Polsce. Wiek XVI-XVIII, t. I, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1994.
- Delumeau Jean, Strach w kulturze Zachodu XIV-XVIII w. Oblężony gród, Oficyna Wydawnicza Volumen, Warszawa 2011.
- Kerrigan Michael, Mroczne karty historii Kościoła katolickiego. Schizmy, wojny, inkwizycje, skandale i korupcje, Sekret, Warszawa 2016.
- Kuchowicz Zbigniew, Obyczaje staropolskie, Wydawnictwo Łódzkie, Łódź 1975.
- Milton John, Raj utracony, Zielona Sowa, Kraków 2003.
- Miś Hanna, Miś Andrzej, Okultyzm, magia i wróżby, Książka i Wiedza, Warszawa 1982.