Stefan Weinfurter - „Niemcy w średniowieczu. 500-1500” – recenzja i ocena
Bardzo często zadaniem autora recenzji jest ostrzeżenie czytelnika. Niepokojące i smutne są sytuacje, gdy trzeba ostrzegać przed książką, która zawiera poważne błędy merytoryczne czy manipuluje historią. Na szczęście tutaj nie mamy do czynienia z takim przypadkiem. Zdarza się też, że książka jest wartościowa i rzetelna, lecz jej autor nie ma za grosz literackiego talentu, a ze stylistyki języka ojczystego musiał terminować u znanego miłośnikom „Gwiezdnych Wojen” Mistrza Yody. Książka Stefana Weinfurtera, wykładowcy uniwersytetu w Heidelbergu, którą miałem przyjemność wziąć do ręki, nie należy jednak i do tej kategorii. Przed czym więc jeszcze można ostrzec czytelnika? Pozostaje kategoria trzecia: czytelniku, nie sugeruj się tytułem!
Książka „Niemcy w średniowieczu”, jak można przeczytać na ostatniej stronie okładki, „prezentuje aspekty gospodarcze, kulturowe, cywilizacyjne, religijne i społeczne”. W pewnym sensie jest to prawda, na każdy z tych tematów znajdziemy tam jakąś wzmiankę. Niemniej książkę można traktować dwojako: jako kompendium dziejów politycznych (tak naprawdę: dziejów władców) Rzeszy Niemieckiej (i jej poprzedników) w okresie od roku 500. do 1500. oraz jako zbiór esejów na temat ideologii i legitymizacji władzy cesarskiej oraz królewskiej, zarówno w regnum Teutonicum, jak i całym ówczesnym świecie. Stąd wspomniane przez wydawcę tematy są poruszane o tyle tylko, o ile wiążą się z tematem przewodnim – historią i ideologią władcy.
Jedną jeszcze rzecz należy zaznaczyć na początku recenzji – książka ma charakter popularyzatorski i eseistyczny, utrzymany w dobrej tradycji pisarstwa syntetycznego. Rozczarują się jednak osoby, które spodziewają się znaleźć na kartach tej książki analizy źródeł. Autor dzieli się wnioskami i przemyśleniami (w wielu miejscach przekonującymi i słusznymi), lecz naukowa maszyneria pozostaje przed czytelnikiem ukryta. Te dwa manewry – skupienie się tylko na ideologii władzy i eseistyczny styl – pozwoliły dokonać niemożliwego: zmieścić tysiącletnią historię średniowiecznych Niemiec na 160 stronach tekstu, a w dodatku – bez utraty spójności wywodu!
Kim byli poszczególni cesarze, a kim jest Cesarz Rzymski?
Jak wspomniałem, głównym tematem książki są losy kolejnych władców, od czasów Merowingów aż do Maksymiliana I Habsburga, postrzegane przez pryzmat roli i siły monarchy oraz podstaw ideologii jego władzy. Widać to już na początku, gdy analizuje rolę władców, ich relacje z możnymi oraz legitymizację władzy w czasach karolińskich. Szczególnie przygląda się Weinfurter relacjom między tytułem króla Rzymian (później także: króla Niemiec) a tytułem cesarskim. Przykładem staranności w tej kwestii może być waga, jaką przykłada do analizy przedstawień władcy pojawiających się na jego pieczęciach. Wątek ten podejmuje także przy okazji opisu panowania Fryderyka Barbarossy (s. 79), podkreślając błąd dziewiętnastowiecznej historiografii, która określała go mianem „ojca niemieckiego państwa”. Otóż, jak słusznie pokazuje autor, działania Fryderyka były przesiąknięte myśleniem imperialnym, cesarskim, a środek ciężkości jego działań przesuwał się zdecydowanie ku południu, a nie zaalpejskim ziemiom tworzącym rdzeń państwa niemieckiego (w sensie nowożytnym). Argumentację wzmacnia też kolejny fragment, w którym autor opisuje najbliższych cesarzowi doradców-intelektualistów: Rainalda z Dassel i Wibalda ze Stablo. Obaj są charakteryzowani już przez źródła z epoki jako owładnięci ideologią cesarską oraz pragnieniem przymnożenia cesarzowi czci i godności.
Niewątpliwą zaletą książki jest to, że pisząc o teorii i praktyce władzy, autor próbuje zrozumieć problem także właśnie z perspektywy doradców głów panujacych oraz innych intelektualistów, którzy zajmowali się rolą króla czy relacjami między władzą papieską i cesarską: Sylwestra II, wspomnianych Rainalda i Wibalda, Marsyliusza z Padwy czy Mikołaja z Kuzy, by sięgnąć do kilku najważniejszych przykładów. Dziwi w tym kontekście jedynie brak wzmianki o De regno św. Tomasza z Akwinu. Pouczający jest też fragment zakończenia, w którym autor pokazuje, jak myśliciele niemieckiego odrodzenia przekuwają ideę cesarza jako uniwersalnego obrońcy chrześcijaństwa (ideał daleki od praktyki już w XIII w., najdobitniej obnażony w 1453 r.) w ideologię dominacji Niemiec nad całym światem.
Wiele miejsca poświęca także sporowi króla (czy cesarza) z książętami Rzeszy o zakres kompetencji oraz kwestii ich wzajemnej zależności (problem ten dobrze ukazał choćby na przykładzie księcia Henryka Lwa i jego współpracy z Barbarossą), pokazując kolejne stadia przekształcania się grupy książąt-elektorów w hierarchiczną strukturę lenną. Czwartą starannie i zręcznie opisaną kwestią jest spór o dominację władzy papieskiej oraz cesarskiej. Ponieważ autor koncentruje się tak naprawdę na tych czterech wątkach, pozostałe kwestie ujmowane są dość ogólnikowo.
Czytelniku, strzeż się dygresji!
Właśnie poza owymi czterema „ulubionymi” tematami, znaleźć można pewne nieścisłości i uproszczenia. Książka sprawia wrażenie, jakby momentami jej ostateczna treść została obcięta, przez co czasem brak istotnych informacji. Dla przykładu na stronie 121. można przeczytać:
„... sześćdziesięcioletni Rudolf był doświadczonym dowódcą. Wysłał do ataku niewielką grupę kilkudziesięciu konnych, których przeciwnik zobaczył w ostatniej chwili, gdyż garnczykowe chełmy zawężały mu pole widzenia. Ten fortel wojenny spowodował całkowite zamieszanie.”
Pozwalam sobie przypuszczać, że jest to nieudany opis manewru okrążającego – nie sposób jednak z powyższego fragmentu wyciągnąć innego wniosku, niż że ów fortel polegał na... ataku małą grupą żołnierzy. Najwyraźniej w edycji „zgubiło się” zdanie, które ów manewr tłumaczyło.
Niewątpliwie mocną stroną autora nie jest także historia Kościoła. Pisząc o samych relacjach papieża i cesarza jest rzetelny, jednak czyniąc dygresje już się gubi. Dla przykładu pisze, jakoby celem Zakonu Kaznodziejskiego (dominikanów) było podniesienie wykształcenia regularnego kleru (s. 96) – nie ma to zbyt wiele sensu, gdy weźmie się pod uwagę, że w XIII stuleciu działalność duszpasterską sankcjonował biskup, a św. Dominik uzyskał u papieża nie prawo do prowadzenia seminarium dla księży, a właśnie do tego, by jego współbracia mogli i studiować i głosić kazania. Podobnie pisze (słusznie) o świętym officium i dużym w nim udziale dominikanów jako inkwizytorów, lecz już nie o tym, że bezpośrednim impulsem do powstania zakonu był sprzeciw wobec krucjaty przeciw albigensom i chęć nawiązania intelektualnego dialogu z heretykami, a nie dążenie do ich fizycznej eksterminacji. Wiele pisze także o benedyktynach i cystersach działających w samych Niemczech, co jakiś czas wspominając o klasztorach, w których szerzyły się tendencje reformatorskie, i że miało to duży wpływ na kler świecki. Rzecz w tym, że o treści owych postulatów nie wspomina ani razu. Nadto, dość arbitralnie pisze o Janie Husie:
„Hus pojawił się w Konstancji, odmówił jednak odwołania swych nauk. Dowiódł tym swej krnąbrności oraz tego, że jest niepoprawnym heretykiem i zgodnie z prawem kościelnym musi zostać skazany na śmierć na stosie” (s. 150).
Fragmenty, które nie dotyczą wspomnianych czterech obszarów zainteresowań autora, są opisywane dość skrótowo. Najlepszy tego przykład znaleźć można na stronach 135-139. Na tych pięciu stronicach ujęto kwestie: Czarnej Śmierci, powstań chłopskich, głodu, pogromów żydowskich, biczowników, herezji w XIV w., rozwoju politycznego i ekonomicznego miast w XIV i XV stuleciu oraz powstawania systemu cechowego. Imponująca zwięzłość prowadzi jednak w tym przypadku do zasypania czytelnika informacjami, bez połączenia ich w spójną całość.
Niestety, choć autor często odwołuje się do terminów łacińskich, widać w tym pewną niefrasobliwość (jego lub redakcji). Po pierwsze, rzadko znaleźć można przypisy, które pozwalają na zlokalizowanie konkretnego fragmentu w całym dziele. Stąd tłumaczenia, które proponuje, są trudne do sprawdzenia, a momentami są dość odważne. Dla przykładu: Romanorum imperator augustus jako „szlachetny cesarz Rzymian” albo te quantum diligeret... jako „jak bardzo ciebie kocha". Nagminne są też niezgodności gramatyczne w przekładach łacińskich – pomieszanie przypadków czy liczby ([mirabilia mundi] jako „cud świata”). Podejrzenie budzi też pisownia niektórych form: lese maiestatis (miast laese maiestatis) czy aecclesia miast ecclesia. Średniowieczna łacina odbiega znacznie od klasycznej, dla której te formy są błędne, i być może właśnie takie wersje przetrwały w manuskryptach – ponieważ jednak autor nie podaje dokładnych cytatów, nie da się tego sprawdzić. Niby szczegóły, ale jasno świadczą o niedbałości redakcji.
Podsumowanie
„Niemcy w średniowieczu” to bardzo ciekawa lektura dla osób, które interesują się średniowieczem i ideologią Świętego Cesarstwa Rzymskiego, choć tym, którzy naukowo zajmują się tą epoką, nie przyniesie wielu nowych informacji. Zaletami książki są mądra synteza, jasność kompozycji (tam, gdzie mowa o głównym temacie) oraz dobry, lekki i zwięzły styl autora. Książkę czyta się bardzo przyjemnie, jedynie wspomniane wyżej niedbałości czasem psują obraz. Wszystko dobrze uzupełniają mapki oraz liczne tablice genealogiczne, które są czytelne i bogate w informacje. Niedociągnięcia oraz uproszczenia w wywodzie poświęconym innym tematom niż działania władców i ideologia władzy wskazują jasno, że książka powinna raczej mieć tytuł nie „Niemcy w średniowieczu”, a „Władcy niemieccy w średniowieczu” lub „Ideologia władzy króla Rzymian i cesarza. 500-1500”.
Korekta: Bożena Chymkowska