Stefan Waydenfeld – „Droga lodowa” – recenzja i ocena
Przeczytaj fragment tej książki
Jak zwykle w przypadku literatury pamiętnikarskiej, o unikalności tej publikacji decyduje indywidualizm przeżyć – nawet jeśli przynajmniej część z nich pokrywa się z wcześniej prezentowanymi wspomnieniami innych autorów, którzy doznali wątpliwej jakości wygód w łagrach „ojczyzny postępu”. Zanim to jednak nastąpiło, młody, liczący sobie ledwie czternaście lat Stefan Waydenfeld borykał się z zupełnie innymi problemami. Wakacje 1939 r. miały się ku końcowi, a wraz z nim zbliżała się perspektywa nowego roku szkolnego. Ojciec Stefana – ceniony lekarz z Otwocka, a zarazem weteran wojny polsko-bolszewickiej – spoglądał jeszcze dalej w przyszłość, zastanawiając się nad wyborem kierunku studiów dla syna. Zwłaszcza że ten miał je rozpocząć już w roku 1942.
Rychło idylla Waydenfeldów została brutalnie przerwana niemieckim najazdem. Autor wspomina: mój świat – tak jak i wszystkich – legł w gruzach (s. 16). Kampania wrześniowa, a w jej konsekwencji upadek II Rzeczypospolitej, stanowiła ledwie początek kilkuletniej tułaczki narratora tej wartko kreślonej opowieści. Poprzez twierdzę brzeską (gdzie autor zamierzał zaciągnąć się do wojska polskiego), Brzeżany i poleski Pińsk, aż po miejsce docelowej zsyłki – jedno z licznych osiedli zesłańców w obwodzie archangielskim.
Równolegle potencjalny czytelnik zyskuje okazję do zapoznania się z sytuacją Polaków na terytoriach anektowanych przez Sowietów oraz z warunkami, w jakich przyszło im żyć na zsyłce. Niby – jak już zresztą wyżej wzmiankowano – temat ograny, a jednak wciąż nośny. Tym bardziej, że Waydenfeld nie unika anegdotek, często zaskakujących bogactwem szczegółów. Dotyczy to zarówno procesu wprowadzania tzw. nowych porządków zaistniałych po 17 września 1939 r. (co przejawiło się m.in. kompletnym załamaniem zaopatrzenia w żywność, a przy okazji bujnym rozwojem czarnego rynku), jak również mechanizmów zniewalania społeczeństwa przez sowiecki reżim. Nie mniej ciekawie pobrzmiewają refleksje natury ogólnej – np. w kontekście brutalizacji niemieckich okupantów, których pomimo klęski wrześniowej postrzegano jako przedstawicieli narodu o wysokiej kulturze i trudnym do zbagatelizowania dorobku cywilizacyjnym.
Szczególną część książki stanowią wspomnienia wyniesione z pobytu nad Dźwiną Północną, gdzie tamtejsi zesłańcy pracowali przy wyrębie lasu. Wśród nich znalazł się wraz z rodziną nastoletni Stefan, który z czasem został przeniesiony do przygotowania transportu nagromadzonego drewna. Wyjątkowo wyczerpujące zadanie, wykonywane w ekstremalnie trudnych warunkach (nocą, nierzadko przy temperaturze 40 stopni poniżej zera) dało zresztą tytuł tej publikacji. Stąd „lodową drogę”, opisaną wręcz do bólu naturalistycznie, Waydenfeld wspomina z wyraźnie dostrzegalnym natężeniem negatywnych emocji.
Pomimo koszmaru „lodowego piekła”, którego doświadczył autor wspomnień, przyznać trzeba, że zarówno on sam, jak i jego rodzice mieli niemało szczęścia. Chociażby z tego względu, że udało im się uniknąć rozdzielania, zjawiska niemal nagminnego wśród deportowanych Polaków. Ojciec Stefana dysponował ponadto znacznym zasobem gotówki nagromadzonej za sprawą praktyki lekarskiej w Pińsku, co bardzo pomogło im w trakcie ich późniejszej podróży ku azjatyckim obszarom Związku Sowieckiego. Incydentalnie podróż odbywała się w wyjątkowo komfortowych warunkach (np. rejs Wołgą z Saratowa do Astrachania). Chwilami nie sposób dać wiary, że pomimo ścisku w bydlęcych wagonach służących za transport dla deportowanych Waydenfeld zdołał przewieźć przez rozległe obszary sowieckiego „raju” dobrej jakości łóżko polowe. Wzbudza to skojarzenia z komentarzem prof. Pawła Wieczorkiewicza do jednej ze scen filmu „Zasieki”, w której jeden z „berlingowców” wspomina, jak to w łagrze nie zgodził się wymienić oficerskich butów za słoninę. Zmarły w 2009 r. historyk stwierdził wprost, że taka sytuacja nie mogła mieć miejsca, bo rzeczony żołnierz – w obliczu licznych kontroli przez funkcjonariuszy NKWD, kradzieży etc. – nie miałby najmniejszych szans zachowania dobrej jakości obuwia, i to na dodatek wojskowego.
Wątpliwości w trakcie lektury generują również ewidentne przemilczenia w sferze obyczajowej; tak jakby wywodzący się z dobrego domu autor pragnął oszczędzić czytelnikowi pewnych szczegółów dotyczących sfery intymnej (np. jego relacji z również deportowaną przyjaciółką Heleną Romer). Nie zabrakło za to odrobiny egzotyki (m.in. przy okazji wspomnienia o napotkanych Kazachach) oraz sardonicznej oceny reżimowej propagandy. Widać to m.in. na przykładzie treści komunikatów przekazywanych przez głośnik przy kancelarii naczelnika łagru w Kwaszy:
Bitwy znane mi dotąd jako rosyjskie (…) klęski okazywały się teraz ich zwycięstwami. Większość odkryć naukowych XVII i XVIII wieku (…) tutaj okazywało się dziełem niejakiego Michaiła Wasiliewicza Łomonosowa (…). Bzdury tego rodzaju wypełniały eter, przeplatane mowami Lenina, urywkami dzieł Stalina i przemówieniami rozmaitych aparatczyków partyjnych.
Przekonująco sportretowano postaci napotykane przez Stefana – m.in. łagrownika Alioszę oraz krnąbrną, a przy tym nad wyraz mowną Andropową. Nie obyło się przy tym bez całkiem zgrabnie wkomponowanych akcentów humorystycznych. Choć z oczywistych względów książkę raczej trudno byłoby uznać za napawającą optymizmem.
Rodzimy czytelnik może być niekiedy zaskoczony przytaczaniem informacji dla Polaków oczywistych. Waydenfeld pragnął jednak przybliżyć te zagadnienia pierwotnemu adresatowi swoich wspomnień (opublikowanych po raz pierwszy w 1999 r.), tj. czytelnikom brytyjskim, przed którymi władze Zjednoczonego Królestwa skrywały wiele niewygodnych dla swego wizerunku faktów. Stąd wyjaśnienia autora w kontekście zbrodni katyńskiej czy zaistniałego w Jałcie podziału stref wpływów pomiędzy Sowietów a Stany Zjednoczone.
Niniejszą książkę wzbogacono o mapę z naniesioną peregrynacją Waydenfeldów oraz reprodukcje zdjęć z rodzinnych zbiorów. Pod tym względem szczególnie znamiennie prezentują się fotografie ojca autora – Władysława – zarówno z okresu tuż przed wybuchem wojny, jak i wymuszonego pobytu w Związku Sowieckim. Różnica pomiędzy dobrze odżywionym, nobliwym obywatelem II RP a więźniem stalinowskiego łagru jest wręcz szokująca i unaocznia skalę fizycznego wyniszczenia, jakiej doznawali deportowani. Sam zresztą Stefan nadmienia, że po pracy przy „lodowej drodze” jego ojciec nigdy już nie odzyskał pełni zdrowia i sił.
Osobisty wymiar świadectwa Waydenfelda rozpisanego z fabularyzatorską swadą to obok waloru czysto poznawczego główny atut jego wspomnień. Siła emocji w nich zawarta ma pełne szanse, by zainteresować zarówno czytelnika dobrze obeznanego w literaturze sybirackiej, jak i te osoby, które jak dotąd nie miały okazji wniknąć w ów temat.
Zobacz też:
- Józef Hermanowicz MIC – „Przeżyłem sowieckie łagry. Wspomnienia”;
- Msze święte w obozie;
- Gao Ertai – „W poszukiwaniu ojczyzny”.
Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska