Stefan Hertmans – „Wejście” – recenzja i ocena

opublikowano: 2024-06-28 06:25
wolna licencja
poleć artykuł:
Niech nas nie zwiedzie niepozorna forma wydania, bo siła „Wejścia” Stefana Hertmansa tkwi w wielowarstwowej treści.
REKLAMA

Stefan Hertmans – „Wejście” – recenzja i ocena

Stefan Hertmans
„Wejście”
nasza ocena:
9/10
cena:
Wydawca:
ArtRage
Tłumaczenie:
Alicja Oczko
Rok wydania:
2024
Okładka:
miękka ze skrzydełkami
Liczba stron:
385
Seria:
Przeszły/Ciągły
ISBN:
978-83-67515-83-2
EAN:
9788367515832

Dzieło belgijskiego pisarza Stefana Hertmansa prezentuje się na pierwszy rzut oka dość niepozornie. Miękka oprawa ze skrzydełkami, na jej pierwszej stronie widzimy przeciętny, może pocztówkowy obraz przedstawiający pokrytą śniegiem i błotem ulicę w Gandawie. W środku raczej niewielka czcionka, małe i pozbawione podpisów ilustracje, a i dialogów nie widać. Jeżeli potencjalny czytelnik ulegnie pierwszemu wrażeniu, to prawdopodobnie odłoży książkę na półkę księgarską i sięgnie po inną pozycję. Jakże wiele mógłby przez to stracić!

No dobrze. „Wejście” nie jest książką łatwą. Nie jest lekturą na leniwe letnie popołudnia. To praca zmuszająca do refleksji i niepozostawiająca czytelnika obojętnym, która jednak nie daje prostych odpowiedzi.

Gdy 1979 Hertmans kupił zaniedbany dom w Gandawie, nie podejrzewał nawet, jaka historia kryła się za tym budynkiem. Musiał jednak dojść do przekonania, że budynek jest wyjątkowy – choć w opłakanym stanie. Po latach odkrył, że w domu mieszkał niegdyś zatwardziały esesman Willem Verhulst i jego druga żona Mientje, głęboko religijna pacyfistka.

Dom. Dzieło pracy człowieka, materialny dowód przemian w budownictwie i architekturze, schronienie dające spokój i wytchnienie, miejsce do którego nieustannie wracamy. A także niemy świadek dramatycznych wydarzeń. Ileż mógłby powiedzieć ten gmach o swoich mieszkańcach? Ileż nadziei z nim wiązano? A po latach, zapuszczony i zapomniany budynek trafił w ręce pisarza, który przez jego pryzmat czyta historię Belgii i jej mieszkańców. Czyż ten gandawski dom nie jest symbolem Belgii? Urokliwy niegdyś budynek, targany sporem o tożsamość miejsca i konsekwencje ludzkich wyborów urasta do rangi symbolu i staje się wyrzutem sumienia dla Belgii. Jej wciąż nieodrobioną lekcją.

REKLAMA

Hertmans próbuje zrozumieć wybory Willema Velhulsta, flamandzkiego kolaboranta, który niegdyś mieszkał w tym domu. Velhulst od dziecka był wychowywany w atmosferze antybelgijskości. Człowiek ten, jednooki i kulawy od dziecka, zafascynowany komunizmem i anarchizmem dryfował w kierunku faszystowskiego Flamandzkiego Związku Narodowego (VNV), by w czasie II wojny światowej gorliwie sporządzać listy Żydów, członków ruchu oporu i innych, którzy następnie trafiali do niemieckich obozów koncentracyjnych. Defraudował pieniądze, z dumą nosił się w mundurze SS, a jego poczynaniom przyglądało się (zapewne z uznaniem) zimne popiersie Adolfa Hitlera, które eksponował w salonie. Przynajmniej do czasu, gdy Mientje nie zmusiła męża do wyniesienia rzeźby i zabroniła mu paradować po domu w mundurze esesmana.

Po wojnie Velhulst został skazany na karę śmierci, którą wkrótce zmieniono na karę więzienia. Wyszedł na wolność po kilku latach, w 1953 roku, ale nigdy nie okazywał skruchy, nawet na łożu śmierci. Do końca życia był przekonany, że to on miał racje. Może oddalał od siebie myśl o tragicznym błędzie, bo bał się konfrontacji z rzeczywistością. A może był po prostu naiwnym głupcem i tchórzliwym lawirantem. A jednak kazał pochować się obok pierwszej, przedwcześnie zmarłej żony – Żydówki. Czy dlatego, że odeszła w innych, lepszych czasach?

Dla Hertmansa dom w Gandawie jest pretekstem do wywołania dyskusji nad ludzką naturą i jej złożonością. Nie jest to jednak czysta literatura faktu oparta na dokumentach i relacjach, bowiem tam, gdzie milkną źródła, autor doprawia ją fikcją. Belgijski pisarz czasem wciela się w rolę śledczego, który skrupulatnie odtwarza przeszłe wydarzenia, innym razem jest już filozofem, który popada w poetyckie tony. Polski czytelnik może mieć problem z odróżnieniem prawdy od wymysłu autora – nie każdy podejdzie do lektury z gruntowną znajomością dwudziestowiecznej historii Belgii.

Ale my podejdźmy do książki Hertmansa w inny sposób i skupmy się na wnioskach, które można z niej wyciągnąć. Autor pokazuje bowiem, że wybór zła niesie za sobą konsekwencje nie tylko dla tych, którzy opowiedzieli się po niewłaściwej stronie, ale także dla ich bliskich. Przede wszystkim dla nich. Ślepota przodków staje się brzemieniem dla ich potomków.

Zainteresowała Cię nasza recenzja? Zamów książkę Stefana Hertmansa „Wejście” bezpośrednio pod tym linkiem, dzięki czemu w największym stopniu wesprzesz działalność wydawcy!

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Ewelina Piątkowska
Absolwentka historii i socjologii. Interesuje się historią społeczną krajów Europy Środkowej. Zaczytuje się w powieści realistycznej i uwielbia spacery ulicami krakowskiego Kazimierza.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone