Stalin jak Justynian Wielki
Maciej Zaremba: Dlaczego akurat Arłamów? Czy magia Bieszczadów miała wpływ na ten wybór?
Henryk Nicpoń: Duchy Arłamowa są trzecią, a nawet czwartą moją książką o Bieszczadach. W 2010 r. za twórczość literacką ukazującą zderzenie cywilizacji (ze szczególnym uwzględnieniem Bieszczadów) w baśni „Lewiatan królowej Bony”, zbiorze reportaży „Za wrotami cudów” oraz w „Tajemnicach Soliny” otrzymałem literackiego Orkana. W tych górach w okresie Polski Ludowej mnóstwo ludzi znajdowało azyl. Niektórzy z nich uważali siebie za zakapiorów, szczególnych obywateli Polski Ludowej, którzy bardziej cenili wolność niż małą stabilizację w wielkopłytowych osiedlach socjalistycznych miast i miasteczek. Miejsca dla siebie w Bieszczadach szukały też prominentnie osoby, jak pułkownik Kazimierz Doskoczyński, czy też generał Zygmunt Berling. Obu interesowały szczególnie tereny łowieckie w Bieszczadach. Konflikt między nimi na tym tle był nieuchronny. Tak się złożyło, że silniejsze wpływy posiadał pułkownik Doskoczyński, uważający siebie za Eutropiusza Polski Ludowej. Podbój Bieszczadów rozpoczął właśnie od Arłamowa. Czyż to nie fascynujące?
Maciej Zaremba: Nawet bardzo! A czy historia była ważna dla przywódców PRL? Do jakich postaci historycznych się odwoływali?
Henryk Nicpoń: W Polsce Ludowej odwoływano się do tych wszystkich, którzy walczyli za wolność naszą i waszą oraz o wyzwolenie społeczne. Stąd z jednej strony stawiano pomniki Tadeuszowi Kościuszce, z drugiej Ludwikowi Waryńskiemu, czy też Feliksowi Dzierżyńskiemu. Ważnymi postaciami byli władcy pochodzący z ludu. Dlatego uczniowie w szkołach obowiązkowo poznawali Legendę o Piaście Kołodzieju i postrzyżynach jego syna Ziemowita. W średniowiecznych powstaniach chłopskich szukano zalążków proletariackiej rewolucji na ziemiach polskich. Nikogo zatem nie powinno dziwić, że bohaterami narodowymi stawali się tacy ludzie jak Wanda Wasilewska, Marceli Nowotko, czy też Róża Luksemburg.
Maciej Zaremba: Czy trudno w opowieści przenosić się swobodnie w czasie w tak wiele epok i przywoływać tak wiele historycznych postaci utrzymując przy tym spójną fabułę?
Henryk Nicpoń: W każdej dziedzinie życia najważniejszy jest pomysł. Reszta jest konsekwencją pomysłu. Często pomysł wydaje się być tak prostym, że aż dziwi, że nikt nań nie wpadł wcześniej. W przypadku „Duchów Arłamowa” postanowiłem przetłumaczyć mozaikę na język pisany i to wszystko. Ten zamysł okazał się bardzo użyteczny w poruszaniu w czasie i przestrzeni.
Polecamy książkę Henryka Nicponia pt. „Duchy Ałamowa”:
Maciej Zaremba: Czy pisząc „Duchy Arłamowa” korzystał Pan ze źródeł historycznych dotyczących tych wszystkich epok, czy oparł się Pan raczej na opracowaniach?
Henryk Nicpoń: Dla dziennikarza, twórcy, czy też sędziego liczy się znajomość faktów, a nie opracowań. Dlatego przeczytałem mnóstwo książek historycznych. Znajomość faktów pozwalał mi przy pisaniu żonglować nimi w taki sposób, aby można było inaczej niż dotychczas popatrzeć na przeszłość.
Maciej Zaremba: Wielu czytelnikom Pana zestawienie Stalina z Justynianem Wielkim z pewnością wyda się kontrowersyjne. Co przemawia za tym, że dyktator wzorował się na tym cesarzu?
Henryk Nicpoń: Trzeba pamiętać, że Stalin przez pięć lat studiował w prawosławnym seminarium duchowym w Tyflisie, czyli Tbilisi. Szkoły nie ukończył, ale chcąc nie chcąc musiał tam poznać historię prawosławia, czyli Bizancjum. Kiedy został jedynowładcą Związku Radzieckiego, w sposób świadomy i nieświadomy musiał nawiązywać do tego, czego się tam nauczył. Do tego nie chciał, by ustrój radziecki był skażony przez kapitalizm. Odwoływanie się do dokonań Justyniana Wielkiego było dlań bardzo kuszące. Bądź co bądź był proletariuszem, który zasiadł na tronie cesarskim. Nie burżujem, ale proletariuszem. W tej sytuacji czerpanie z jego dokonań było dla Stalina czymś bardzo naturalnym. W jego oczach Lenin, który czerpał z doświadczeń burżuazyjnej Wielkiej Rewolucji Francuskiej miał skazę kapitalistyczną. Do tego za swoje posłannictwo uznał stworzenie nowego człowieka, człowieka radzieckiego. Justynian Wielki również podjął trud stworzenia nowego człowieka, chrześcijanina. W efekcie Bizancjum, gdy umierał liczyło około sześćdziesiąt procent mniej ludności niż zaczynał swoje rządy. Po świątyniach pogańskich w całym imperium pozostawały ruiny. To najlepiej świadczy o skali terroru, za pomocą którego Justynian Wielki tworzył nowego człowieka. Zlikwidował nawet akademię platońską w Atenach. O nawiązywaniu do Bizancjum przez Josifa Wissarionowicza Dżugaszwiliego świadczy nawet jego pseudonim, Stalin, czyli Timur. Słowo Timur przetłumaczone z języków tureckich na słowiańskie znaczy dosłownie stal, żelazo. Dlatego Gajdar zatytułował swoją książkę dla dzieci ”Timur i jego drużyna”: Nie Sasza, nie Wowa, ale Timur. Dla niego Timur Tamerlan był niemal święty, bo w 1402 roku rozgramiając Turków w bitwie pod Ankarą uratował Konstantynopol. Był tym, który ocalił Konstantynopol. Do tego Słowo Tamerlan znaczy tyle co chromy. Stalin też był chromy. Co więcej, w tym kontekście Dżugaszwili przeistaczając się w Stalina, dawał do zrozumienia wszystkim, że jest tym, który ocalił rewolucję.
Zobacz też:
- Henryk Nicpoń Rozmawiając z Gierkiem
- Marcin Żukowski Kult jednostki w ZSRR i Polsce Ludowej
Maciej Zaremba: Jeśli Panu miałaby spotkać się z jakąś postać historyczna, z kim chciałby Pan porozmawiać i dlaczego?
Henryk Nicpoń: Niedocenianym władcą Rzeczypospolitej jest Władysław Warneńczyk. Mimo młodego wieku, rozumiał, że dla rodzącego się jagiellońskiego mocarstwa są jednakowo ważne dwie stolice: Konstantynopola i Rzym. Dwie trzecie jego mieszkańców stanowili bowiem prawosławni, a tylko jedną trzecią katolicy. Gdyby nie upadł Konstantynopol Moskwa nigdy nie odważyłaby się ogłosić trzecim Rzymem. Nie miałaby też patriarchy, który uzurpował sobie prawo do sprawowania rządu dusz nad prawosławnymi mieszkańcami Rzeczpospolitej. Ciekawe, co powiedziałby po latach od swojej tragicznej śmierci człowiek niedoceniany przez współczesnych i historyków i różnej maści polityków nie potrafiących przenikliwie patrzeć w przeszłość i na przyszłość.
Maciej Zaremba: Jaką wycieczkę w Bieszczady poleciłby Pan naszym czytelnikom?
Henryk Nicpoń: Aby w pełni zrozumieć Bieszczady należy najpierw pobłądzić w labiryntach zapory wodnej Soliny, a następnie wybrać się na połoniny. Najlepiej na Rozsypaniec!