„Spustoszone stulecie”. Czy rewolucja bolszewicka nadała oblicze XX wiekowi?
„Spustoszone stulecie”
. Czy rewolucja bolszewicka nadała oblicze XX wiekowi?
[…]
Nolte był przekonany, że druga wojna światowa była logicznym następstwem pierwszej. Wyrasta z jej następstw. Jest kontynuacją zmagań, które zapoczątkował przewrót bolszewicki. Tak Nolte głosił swoją teorię „wojny trzydziestoletniej” w Europie XX wieku, a jej granice ustalał na lata 1917–1945.
„Istnieją znaczące powody, aby postrzegać drugą wojnę światową jako najbardziej radykalną fazę rozwijającej się stopniowo od 1917 roku i z czasem coraz bardziej jawnie uwidaczniającej się «europejskiej wojny domowej». W tym należałoby widzieć najpotężniejszy czynnik sprawczy w «wieloczynnikowym» splocie przyczyn [tej wojny]” – twierdził niemiecki historyk.
Oczywiście prawdziwa jest teza, iż „każda wojna jest tylko dalszym ciągiem” innej, wcześniejszej – jak napisał polski eseista Andrzej Bobkowski. Ale zwolennicy teorii europejskiej wojny domowej wyznają, że bolszewizm jako prawzór totalitaryzmu przyniósł przede wszystkim niemające dziejowego precedensu natężenie wrogości ideologicznej. Bolszewizm rzucił wyzwanie całemu ładowi świata, jaki zastał w chwili ujęcia władzy w Rosji.
Zwycięski w Rosji bolszewizm przyniósł światu wojnę światopoglądową, która sprowadzi wojnę eksterminacyjną – wojnę na wyniszczenie.
W koncepcji Noltego trwająca w Europie od 1917 r. „wojna światopoglądowa” znalazła swoje ukoronowanie w 1941 r. w nieznanej wcześniej eskalacji ideologicznej wrogości. Europejska wojna domowa nie jest walką o polityczną przewagę, ale o spełnienie światopoglądu w postaci unicestwienia wroga.
Naśladowanie bolszewizmu przez faszyzm i nazizm nie uchyla ich wrogości, która przynosi śmiertelne zwarcie. Ale ta konfrontacja nie oznacza niemożliwości taktycznych porozumień – które tak wymownie symbolizuje pakt Ribbentrop-Mołotow z 23 sierpnia 1939 r. „Imitacja i wrogość nie muszą być zresztą nie do pogodzenia. Mussolini naśladuje strategię Lenina, by zwalczyć włoski komunizm; stosunki Hitlera i Stalina dostarczają wielu przykładów wojennego porozumienia”.
Świat po roku 1917 nieuchronnie wkroczył w epokę totalitaryzmu, którą różnie konceptualizowano. Jedni pisali o „erze tyranii” (Élie Halévy), inni o epoce „rewolucji antyliberalnej” (Kazimierz Zakrzewski), jeszcze inni o czasach „totalitarnej rewolucji” (Franz Borkenau). Wszyscy jednak byli wyraźnie przekonani, że jej początki tkwią korzeniami w wydarzeniach w Rosji z 1917 r.
Komunizm wywołał reakcję, bo rzucił wyzwanie cywilizacji, jaką zastał. Reakcją tą były faszyzm i nazizm. Owa reakcja dokonała się środkami, których pierwsze użycie miało miejsce w Rosji. Taka jest pierwsza koncepcja objaśniająca bieg spraw w XX wieku. Przynosi ona wytłumaczenie pierwszej połowy tego stulecia. Co zatem z drugą?
Tłumaczy to druga koncepcja, odwołująca się również do modelu „reakcji łańcuchowej”. Według niej komunizm nie tylko ogłosił się depozytariuszem oświeceniowego dziedzictwa ludzkości, ale też ukazał się jako skuteczne przeciwieństwo faszyzmu. Dając Rosji industrializację i możliwość samodzielnego wytwarzania nowoczesnej broni, sprawił, że wniosła ona walny wkład w pokonanie Hitlera w II wojnie światowej. I tak sowietyzm uzyskał przywilej nadzwyczajny, ujawniając swą atrakcyjność w oczach świata, chociaż był tylko i wyłącznie zbrodniczą tyranią.
W moim przekonaniu między obiema koncepcjami nie ma zasadniczej sprzeczności. One wzajemnie się dopełniają. Dają ogląd XX wieku jako całości.
Pamiętając o tym, że bolszewizm w przemożny sposób oddziaływał na skalę powszechnodziejową, nie sposób zapomnieć, że nie był rosyjską ideą, ale importem z Zachodu. Oczywiście spór o to, czy bolszewizm był wytworem „rosyjskości” – trwa od dawna. Jedno wszakże jest bezsporne. W Rosji importowany marksizm wygenerował maksymalizm rewolucyjny, podczas gdy w Niemczech dał przede wszystkim tę formację polityczną, którą stała się socjaldemokracja.
U źródeł bolszewizmu tkwiły rewolucyjne idee europejskiej lewicy, mające rodowód par excellence zachodni. Za Leninem stała więc długa tradycja. Jak pisał Hobsbawm, „bolszewizm wchłonął wszystkie tradycje społeczno-rewolucyjne lub też zepchnął je na margines ruchów radykalnych”, jak na przykład anarchizm. Uderzenie w stary porządek – dopowiedzmy – dokonało się w imię utopii ostatecznego wyzwolenia człowieka poprzez położenie kresu jego alienacji. W tym miejscu trudno więc nie sięgnąć po słowa Leszka Kołakowskiego, który kończąc swoje Główne nurty marksizmu, napisał, iż „samoubóstwienie człowieka, któremu marksizm dał filozoficzny wyraz, kończy się tak samo, jak wszystkie, indywidualne i zbiorowe, próby samoubóstwienia: ukazuje się farsowa strona ludzkiej niedoli”.
Rosja w XX wieku stała się polem wielkiej, podwójnej lekcji historii – miejscem zwycięstwa totalitarnego eksperymentu, a następnie jego kompromitacji i wewnętrznego rozkładu. W doświadczeniu tym brzmi może jakieś echo wspomnianej na początku tego artykułu przepowiedni Piotra Czaadajewa o dziejowej lekcji, której kiedyś w przyszłości dostarczy światu Rosja. Autor Listu filozoficznego – przypomnijmy – dowodził, iż Rosja jest powołana do udzielenia lekcji pokazowej światu. Jej misją jest dać ludzkości „wielką lekcję pokazową”. Lekcją taką stało się bez wątpienia doświadczenie totalitaryzmu, którego Rosja była pierwszą ofiarą i to pozostaje jej tragedią. Mniej więcej to samo powiedział Maksym Gorki w swych cennych Myślach nie na czasie – czyli notatkach z końcowych lat swego życia: „Komisarze ludowi traktują Rosję jak materiał do doświadczeń (...)”.
Zastanawiając się nad przyszłością sowieckiej Rosji już w czasach międzywojennych, polski prawnik Antoni Peretiatkowicz powtarzał pytanie francuskiego pisarza politycznego Anatole’a Leroy-Beaulieu, który zastanawiał się, „za jaką cenę, kosztem jakich ofiar kultury i cywilizacji” Rosja „okaże się oryginalną, pokaże światu coś nowego i słowiańskiego”. Nikt wówczas (pod koniec XIX w.) na takie pytanie nie miał możliwości odpowiedzieć. I nadszedł rosyjski Październik. Ale definitywny sąd o bolszewizmie nie był dostępny, zanim eksperyment sowietyzmu nie odszedł do historii.
Ten tekst jest fragmentem artykułu Marka Kornata pochodzącego z pracy „Kręgi Rewolucji. Rok 1917 w Rosji – wewnętrzne i międzynarodowej konsekwencje”:
Już z perspektywy klęski sowieckiego państwa zastanawiał się Martin Malia, „jaki jest wkład Rosji do tego dramatu?”, którego stała się sprawcą. Odpowiadał zaś następująco: „Jej rola nie polegała na wypaczeniu eksperymentu, spowodowanego moskiewskim dziedzictwem zacofania gospodarczego i orientalnej despotii, jak chciałyby te teorie historii, które szukają wygodnego kozła ofiarnego. Rolą Rosji było raczej dostarczenie eksperymentowi społecznej tabula rasa, w postaci historycznie słabego, a w dodatku zniszczonego przez nowoczesną wojnę społeczeństwa obywatelskiego”. W ten sposób zabrakło siły równoważącej. Rozwinął się rewolucyjny maksymalizm i doszło do „realizacji fantazji”.
Nie będziemy tu podejmować polemiki z opinią Malii – przeciwnika teorii kontynuacji w interpretacji bolszewizmu. Jedno za to jest bezsporne: – W oczach rzeczników różnych szkół myślenia o sowietyzmie Rosja stała się wielkim „poligonem doświadczalnym” bezprecedensowego eksperymentu, jaki pojawił się na scenie historii – to sprawa, co do której panowała właściwie pełna zgoda polskich komentatorów tej problematyki. Komunizm w wersji sowieckiej przyniósł zupełną niewolę jednostki – „niewolę duchową i materialną”, jak pisał Antoni Peretiatkowicz.
Lekcja, którą dała światu Rosja, jest lekcją negatywną – lekcją klęski i samozniszczenia, chociaż zapewne tkwi ziarno prawdy w stwierdzeniu, iż kapitalizm zachodni uległ modyfikacji dzięki istnieniu ZSRR jako odstraszającego przykładu.
Polski historyk Franciszek Bujak już pod koniec lat trzydziestych XX w. wyodrębniał dwa źródła „idei totalistycznych”. Uważał, że ich stymulatorem „jest niewątpliwie marksizm, który ma na celu zmianę ustroju społecznego świata” oraz wojna światowa, która wstrząsnęła podwalinami dotychczasowego ładu społecznego. Bujak utrzymywał, że „faszyzm włoski i narodowy socjalizm niemiecki oraz pokrewne formacje w innych państwach dla obrony przeciw komunizmowi przeciwstawiły mu dyktaturę naczelnej komendy uzbrojonego stronnictwa (...)”. Twierdził, że zwycięstwo faszyzmu dokonało się w warunkach „poczucia zagrożenia dotychczasowego ustroju społecznego i dalszego rozwoju państwa i narodu włoskiego przez komunizm (...)”.
Czy więc faszyzm i nazizm były tylko objawem reakcji na sowiecki komunizm, czy może czymś więcej?
Odpowiadając na to pytanie, zauważyć nie sposób, że u podstaw tej interpretacji tkwi często błąd, który wyraża rzymska zasada post hoc ergo propter hoc.
Mając tego świadomość, międzywojenny prawnik polski Wacław Komarnicki słusznie wskazywał w artykule Nowy ustrój Związku Sowietów (1938), że „tendencje komunistyczne” – zagrażające dotychczasowemu ustrojowi społecznemu, „znalazły przeciwnika w postaci faszyzmu we Włoszech, hitleryzmu w Niemczech oraz rozmaitych form państwa autorytatywnego w różnych krajach”. Utrzymywał jednak, że nie da się „totalizmu europejskiego” (faszyzmu, nazizmu) „sprowadzić bez reszty do reakcji antykomunistycznej”. Działały tu różnorodne, złożone przyczyny. Tłumaczenie genezy faszyzmu i hitleryzmu za pomocą tej teorii – bez uwzględnienia innych czynników – jest uproszczeniem. Antykomunizm był ważnym, zapewne niezastąpionym orężem w walce politycznej tak faszyzmu, jak i nazizmu, ale do ich narodzin i zwycięstwa jednak nie wystarczał. Nie był też na pewno jedynym komponentem ideologicznym tych reżimów – a wśród tych komponentów antyliberalizm był czynnik może najważniejszym.
Nie da się pojąć genezy faszyzmu i narodowego socjalizmu bez uwzględnienia czynnika walki o przezwyciężenie liberalizmu, postrzeganego jako siła rozkładowa. Filozof związany z tzw. szkołą frankfurcką, Herbert Marcuse, pisał w roku 1934, że dźwignią ruchów totalitarnych była walka z liberalizmem.
Perspektywa poznania faszyzmu i narodowego socjalizmu jako przejawów rewolucji antyliberalnej – nie powinna być nam obca. Teoria bolszewizmu jako „prawzoru” totalitaryzmu bowiem niewątpliwie nie bierze pod uwagę, że zasadniczym wrogiem, „wrogiem obiektywnym” (by użyć określenia polskiego historyka i prawnika Franciszka Ryszki) był zarówno dla faszystów włoskich, jak i nazistów niemieckich liberalizm.
Bliższe niż teza Noltego pozostaje mi przekonanie, że obie strony wzajemnie się od siebie uczyły – Hitler od Lenina i Stalina, a Stalin umiejętnie obserwował poczynania Hitlera. Nie jest – jak się zdaje – przypadkiem to, że czerwcowa „noc długich noży” z 1934 r. w Niemczech wywołała w Moskwie silne wrażenie. Po niej przyszło morderstwo Kirowa w Leningradzie (1 grudnia tego roku).
Wreszcie, pisząc historię XX wieku, nie można pominąć tego czynnika, który w wieku XIX jawił się „zlekceważoną potęgą” – jak pisał Isaiah Berlin. Stał się nią oczywiście nowoczesny nacjonalizm. W klimacie pozytywizmu nabrał on dynamiki. Egoizm narodowy zastąpił romantyczne wizje braterstwa ludów. Niemiecka doktryna Machtpolitik wyrosła jako szczytowy objaw tych tendencji.
W roku 1848, przypomnijmy, pod wrażeniem wydarzeń Wiosny Ludów w Wiedniu, Berlinie i na terenie całej Rzeszy, austriacki poeta Friedrich Grillparzer stwierdził profetycznie, że proces rozwoju nacjonalizmu poprowadzi Niemcy i Europę na bezdroża. Że wiedzie on od liberalnego humanizmu, zakładającego triumf zasady narodowej, do stworzenia systemu państw narodowych, a w końcu do nowych wojen i zbrodniczych nadużyć nacjonalizmu. Swą tezę wyraził mocnym sformułowaniem: Von Humanität durch Nationalität bis zur Bestialität („od humanizmu przez nacjonalizm do bestialstwa“). Spełnienie tej przepowiedni nastąpiło w rezultacie II wojny światowej w postaci „niemieckiej katastrofy”, by posłużyć się słowami Fryderyka Meineckego, który w 1908 r. wypowiedź Grillparzera uczynił mottem do swojej doniosłej książki Weltbürgertum und Nationalstaat . Rzeczywiście bowiem trudno sobie wyobrazić czy to włoski faszyzm, czy niemiecki nazizm bez nacjonalizmu.
Nie należy zapominać jeszcze o jednym.
System sowiecki w wersji stalinowskiej ogłosił się depozytariuszem tradycji Rewolucji Francuskiej z 1789 r., ale przecież w rzeczywistości był jedną z nowoczesnych tyranii i zniweczył właściwie wszystko, co prowadzić miało do emancypacji człowieka. Przyniósł nawrót do niewolnictwa, obiecując wyzwolenie. Stalinowski terror można by tłumaczyć „logiką rewolucji” i tak czyniono na Zachodzie. Ale przywództwo Stalina, a zwłaszcza jego „spreparowana charyzma” (sformułowanie Bronisława Baczki) są dowodem na to, jak potężną rolę w systemie sowieckim odgrywał czynnik „mitu”, a więc czynnik irracjonalny. Przywództwo Stalina w oczach wielu obserwatorów zagranicznych miało cechy imitujące faszyzm, bo przecież stworzono kult wodza, rozdęty do niewyobrażalnych rozmiarów. Jak się zdaje, jako pierwszy bardzo sugestywnie pisał o tym w Polsce już w latach trzydziestych w swych Szkicach o totalitaryzmie socjolog Aleksander Hertz. Przedstawił on teorię „zmilitaryzowanej monopartii” jako fenomenu w dużym stopniu tożsamego z narodowym socjalizmem, faszyzmem i bolszewizmem w wersji stalinowskiej.
Ten tekst jest fragmentem artykułu Marka Kornata pochodzącego z pracy „Kręgi Rewolucji. Rok 1917 w Rosji – wewnętrzne i międzynarodowej konsekwencje”:
Pytania o to, kiedy narodził się wiek XX, co ukształtowało jego oblicze, stawiano i rozpatrywano już niejeden raz. Stawiali je historycy o bardzo różnych światopoglądach i bardzo odmiennych zapatrywaniach. Wszystkim towarzyszyło pragnienie przekonującego wytłumaczenia genezy reżimów totalitarnych i ich istoty.
We wszystkich teoriach, usiłujących objaśnić fenomen totalitaryzmu za pomocą jednej decydującej przyczyny sprawczej, jest z pewnością sporo prawdy, lecz żadnej z nich nie należy absolutyzować. Dotarcie do „istoty” zjawisk historycznych nie wydaje się możliwe, podobnie jak niemożliwe jest wyjaśnienie procesu historycznego za pomocą jednej wyodrębnionej przyczyny. Tak samo dyskusyjne jest przyjęcie teorii Noltego o „trzydziestoletniej” europejskiej „wojnie domowej”, jak i uznanie założenia, iż w następstwach pierwszej wojny światowej zawierały się rozstrzygające przyczyny drugiej. Bo przecież historia nie jest zdeterminowana i to, co nazywamy przypadkiem w dziejach, nie powinno być usunięte poza pole widzenia. Działanie bezosobowych sił społecznych, mas i klas nie znosi i nie przekreśla czynnika woli ludzkiej.
Spór o źródła totalitaryzmu i tym samym o wiek XX, o jego miejsce w historii powszechnej – wciąż trwa. Gorące dyskusje na temat książek Fureta czy Hobsbawma, niemiecki Historikerstreit, a zwłaszcza spory o Czarną księgą komunizmu są tego sugestywnym dowodem. Żadna interpretacja nie będzie zapewne nigdy doskonała. Nie powstanie też przypuszczalnie interpretacja wolna od uwarunkowań światopoglądowych, kształtujących nasze dyspozycje poznawcze. „Nie istnieje coś takiego jak czysta interpretacja historyczna, a historia, którą się pisze, tkwi jeszcze w historii, bierze się z historii, jest produktem nietrwałego ex definitione stosunku między teraźniejszością i przeszłością, spotkaniem cech szczególnych indywidualnego umysłu z olbrzymim polem jego możliwych zakorzenień w przeszłości” – jak pisał François Furet.
W zbiorowej pamięci ludzkości wiek XIX jawi się jako epoka spokoju i dobroczynnego postępu. Włoski filozof i pisarz historyczny Guglielmo Ferrero określił wiek XIX – w jego koncepcji rozpoczęty uchwałami kongresu wiedeńskiego – jako stulecie „ciągłego rozwoju”. Francuski historyk dyplomacji Pierre Renouvin poszedł jeszcze dalej i nazwał końcowy okres tego długiego stulecia „apogeum Europy”.
Wiek XX pozostanie raczej na trwałe stuleciem dotkliwego i chyba nieodwracalnego regresu Europy, ale też ludobójstwa (z Holocaustem na czele) i totalitaryzmów. Jego granice zamknięte datami 1914–1989 albo 1917–1989 sugestywnie przemawiają do wyobraźni. Trzeba to przyznać, pamiętając jednak, że każdy „sąd historii” ma niemal zawsze „walor względny”, jak powiedział Henryk Wereszycki. Bo przecież każde pokolenie pisze historię swego narodu na nowo, na nowo też ogląda wielkie doświadczenia historii powszechnej.
Historiografia polska dzisiaj niewątpliwie cierpi na brak takich ujęć XX stulecia, jakie dali nam Conquest, Hobsbawm, Furet, Nolte, Judt, Snyder czy inni. Niniejszy skromny komentarz do pytania o miejsce rewolucji bolszewickiej w historii powszechnej ma za cel jedynie przypomnieć, iż taka refleksja jest nam potrzebna i powinna zachęcać do rozważań nad wielkimi pytaniami, do których wciąż jeszcze będziemy powracać.
Dlaczego prawda o totalitaryzmach jako signum temporis XX wieku jest taka ważna? Aby to zrozumieć, trzeba zauważyć, że powstały dwie wizje tego stulecia.
Pierwsza z nich to koncepcja, która stawia w centrum ideę totalitaryzmu, a jej ojcostwo przyznać trzeba bolszewikom. Historyk niemiecko-izraelski Dan Diner nie przychyla się do tej koncepcji, ale i on w łańcuchu wielkich wydarzeń XX wieku widzi najpierw upadek Rosji, potem wkroczenie Ameryki do wojny z „obietnicą self-government” dla rozmaitych narodów, wielkich i małych, jak mówił Wilson. Tak zbudowano ład wersalski. Wojna polsko-sowiecka nie pozwoliła Sowietom wziąć odwetu za klęski związane z krachem imperium, ale przyniosła naturalne zbliżenie niemiecko-sowieckie. Ono przyniosło nową wojnę światową. W jej zaś trakcie doszedł do skutku alians pomiędzy mocarstwami anglosaskimi i Sowietami. To pozwoliło zatrzymać Hitlera.
Druga z tych wizji głosi, że wiek XX był przede wszystkim „stuleciem Zagłady”, jak zatytułował jedną z ostatnich książek Jerzy W. Borejsza. Jeszcze mocniej wyartykułował to stanowisko Tony Judt, pisząc, iż po 1945 roku przyszło wznosić nową Europę „na krematoriach Auschwitz”. W tej perspektywie nie totalitaryzm (w trzech odmianach), lecz Holokaust jest doświadczeniem nadającym dziejową tożsamość XX krótkiemu stuleciu: 1914–1989.
Sprowadzenie XX wieku jako fazy dziejów powszechnych do Zagłady nie może nie wzbudzać sprzeciwu. Takie podejście przesłania cierpienia innych narodów niż żydowski. I dlatego właśnie, wprowadzając formułę „spustoszonego stulecia” zyskujemy możliwość połączenia w niej obydwu wizji. „Spustoszone stulecie” to doba totalitaryzmów i fenomen Zagłady zarazem. To też jest powodem zapożyczenia przez nas od Conquesta jakże trafnego wyrażenia.