Sowizdrzalski savoire-vivre
W odpowiedzi na powyższe pytania z pomocą przychodzi polska literatura sowizdrzalska, która niezwykle barwnie opisuje świat życia codziennego i zwyczajów plebejskiej ludności Rzeczpospolitej. Twórczość frantowska jest jednak pełna absurdu, parodii i groteski, dlatego powstaje pytanie, czy rybałtowskie wiersze opisujące biesiadne zwyczaje są obrazem prawdziwych obyczajów, czy może tylko komentarzem do norm warstwy szlecheckiej. Żeby rozwiązać te wątpliwości porównam wiersze Jana Dzwonowskiego i Jana z Kijan ze szlachecką kulturą stołu szeroko opisaną przez historyków obyczajowości. Przed lekturą konkretnych utworów trzeba jednak wyjaśnić, kim właściwie byli sowizdrzałowie.
Cech frantowski
Pisarze sowizdrzalscy wywodzili się ze środowiska małopolskich klechów i rybałtów. Byli to ludzie o różnym pochodzeniu społecznym, przeważnie synowie bogatych kmieci lub plebejuszy małomiasteczkowych. Mogli pochwalić się znacznym, jak na tą społeczność, wykształceniem. Edukacja na poziomie szkół parafialnych była wśród nich powszechna, a znaczna ich część była absolwentami wydziału sztuk wyzwolonych Uniwersytetu Krakowskiego. Przeważnie studiów nie kończyli, zadowalając się tytułem bakałarza lub kilkoma latami nauki bez starań o stopień naukowy.
Ich przynależność stanowa była dość niejasna. Ze względu na brak obywatelstwa konkretnej miejscowości i niewykonywanie specyficznych zawodów, a także brak przypisania do ziemi i podległości konkretnemu panu ziemskiemu, nie można ich było zaliczyć ani do chłopstwa, ani do mieszczaństwa. Nie należeli też do duchowieństwa, jakkolwiek to ze środowiskiem kleru byli najbardziej związani. Należy ich zatem zaliczyć do społeczności międzystanowej, a więc do ludzi luźnych. Wśród tych ostatnich stanowili niewątpliwie elitę.
Wiadomo, że prowadzili wędrowny tryb życia, zatrudniając się jako nauczyciele w szkołach parafialnych, pisarczykowie folwarczni bądź miejscy, jako sekretarze a nawet służba w kościele i na dworach szlacheckich. Gdziekolwiek by jednak nie znaleźli pracy, nie mogli liczyć na dobry zarobek, dlatego borykanie się z biedą, a nieraz z głodem stało się ich podstawowym doświadczeniem życiowym. Chociaż nie dzielili losu chłopów, to byli z nimi ściśle związani i spośród innych pisarzy najlepiej przedstawili realia ich życia, w tym oczywiście kulturę stołu.
Modlitwa, czyli za co dziękowano po obiedzie
Jako pierwszy wymienię obyczaj modlenia się przed i po posiłku. W trakcie biesiad szlachty katolickiej obowiązek ten spełniał kapłan, jeżeli jednak nie był obecny, zadowalano się przeżegnaniem. U protestantów modlitwa była regułą, ale obowiązki duchownego przejmował ojciec rodziny. Zwracano się do Boga by podziękować za pokarm oraz uszlachetnić ucztę. Plebejski opis tego elementu biesiady przedstawił Jan z Kijan we fraszce Dziękowanie po obiedzie :
. Któryś raczył nakarmić, czyńmy jemu dzięki,
Że kto oka nie wykłuł i nie urznął ręki,
Abo kto kogo nie zjadł w tak wielkiej potrzebie;
Teraz każdy swą pełną wypalmy do siebie.
p. W wierszu tym modlitwa ma pozornie taką samą funkcję jak w przypadku ziemiańskiego rytuał. W tym groteskowym opisie dziękuje się jednak nie za dostatek, ale za uniknięcie kanibalizmu przy stole. Przedmiotem tego czarnego dowcipu jest oczywiście plebejska bieda, z powodu której zwyczaj dziękowania za dobrobyt staje się absurdalny.
Prynuka czyli do picia namawianie
Drugim zwyczajem pielęgnowanym na szlacheckich ucztach była tak zwana prynuka, czyli zapraszanie i zachęcanie gości do jedzenia i picia. Ta skądinąd miła zasada stawała się niekiedy karykaturą samej siebie, gdy zbyt gościnny pan domu wręcz zmuszał biesiadników do konsumpcji. Wznoszenie toastów było bezwzględnie konieczne, a przymus ten odbił się nawet na kształcie niektórych kielichów – zrobionych tak, by nie można ich było postawić. Jan Kochanowski we fraszce Pełna prze zdrowie narzekał, że z powodu częstości toastów goście musieli cały czas stać. Normę tą sparodiował Jan Dzwonowski w artykule II Statutu :
. Kto by komu nie spełnił, szkoda go niewolić,
Znać, iże jadł niesłono, trzeba mu przysolić
A gdy drudzy pójdą spać, niechże on dopija,
Szkoda go w tym ukrzywdzić, jego to porcyja.
p. W tym przykładzie mamy odwrócenie ziemiańskiego porządku. Na ucztach plebejskich nikt nikogo nie przymuszał do picia. Oczywiście ta dobrowolność nacechowana jest dwuznacznością. Autor wykorzystuje metaforyczny i dosłowny sens wyrazu solić oraz każe zostawić niepijącego w samotności, co w praktyce było rodzajem kary. Wygląda więc na to, że drwi on z tych, którzy nie chcą pić wtedy, kiedy jest taka możliwość. Ostrze plebejskiej karykatury obraca się więc w stronę gości, podczas gdy szlachta kpiła z przymuszających do konsumpcji gospodarzy. Znów pojawia się motyw biedy, prześwitujący między wieloznacznymi wersami. Humorystyka wiersza wynika z tego, że dla plebejuszy niechęć do darmowego poczęstunku wydawała się nierealistyczna.
Powściągliwość, czyli niedojadania zalecenie
Paradoksalnie na ziemiańskich bankietach należało jeść mało i udawać obojętność, tak jakby prynuki nie było. To nienajadanie się zostało w przewrotny sposób przedstawione w pierwszym artykule Sejmu albo konstytucji domowych, Jana Dzwonowskiego:
. Tak naprzód w artykule pierwszym stanowiono,
Aby szydłem Nawarę, Szwajcą barszcz jadano
I na rożnie laskowym przypiekano gruce,
A skoro się upiecze, urzynać po sztuce.
Kto by zaś nie chciał pragnąć po potrawach takich,
Niech zje dla ugaszenia śledziów leda jakich.
Kto też nic nie dał warzyć, pewnie nie będzie jadł,
Głodnym od stołu wstanie, jako i za stół siadł.
p.
Komizm tego fragmentu jest wielopoziomowy. Po pierwsze wiersz ten mówi o możliwości najedzenia się w czasie biesiady tylko wtedy, gdy samemu da się posiłek do przygotowania. Brutalna proza życia i realistyczny konkret zderza się tu ze zwyczajami szlacheckich biesiad, których obfitość pozwalała stworzyć dwa pozornie sprzeczne, ale w rzeczywistości uzupełniające się wzorce kulturowe: prynukę i powściągliwość w konsumpcji. Po drugie, przedstawiony jest zalecany sposób spożywania posiłków: łyżkę mają zastąpić szydło i iglica, a funkcję stołowych przysmaków mają pełnić zupa mleczna, barszcz i gruce. Co więcej, karygodny brak pragnienia ma być niwelowany zjedzeniem byle jakich śledzi.
Jest to parodia obyczajów związanych z przygotowaniem posiłków, sposobu posługiwania się sztućcami oraz menu obu warstw społecznych. Przedmiotem karykatury stały się tu nie tyle szlacheckie zwyczaje, ile teksty je wykładające. Jan Dzwonowski napisał coś w rodzaju podręcznika zachowania się przy stole, podstawiając podłe jedzenie w miejsce rarytasów i narzędzia pracy w miejsce sztućców. I w tym przypadku normy szlacheckie nie mogły zaistnieć w środowisku plebejskim z powodu braku materialnej podstawy. Właściwie fragment ten jest groteskowym opisem uczty, w czasie której wszystko dzieje się inaczej niż powinno.
W pijaństwie ze służbą bratanie
Cechą charakterystyczną staropolskich biesiad, szczególnie od połowy XVII wieku, był hałas i rozgardiasz. Był on spowodowany głównie nasilającym się pijaństwem. Pozornie pisarze plebejscy potępiali nadmierne spożycie alkoholu na równi z ziemiańskimi, czynili to jednak zgoła innym tonem. Szlachta – jak na przykład Jan Kochanowski we fraszce Do gospodarza – poważnym tonem starała się miarkować przesadne uwielbienie alkoholu. Jan Dzwonowski w Artykule X Statutu opisał humorystycznie srogą karę mającą spotkać nieumiarkowanego w piciu. Charakter tego wiersza poddaje w wątpliwość rzeczywiste potępienie opilstwa, szczególnie w kontekście całej sowizdrzalskiej twórczości. W związku z tym jest on kolejnym przykładem odbicia rzeczywistości w błazeńskim zwierciadle.
. Grubego pijanice, co owo łakomy
Kufle chwyta, niegodzien do posłania słomy,
Gdy się dobrze upije, położyć go w błocie,
Ciernia, kijów nań nakłaść ku tej jego cnocie.
p. W suto zakrapianej atmosferze nieraz dochodziło to zbytniego bratania się biesiadników ze służbą. Gorszyło to bardzo cudzoziemców, ale w Rzeczpospolitej było powszechne, choć wcale niepochwalane. Najczęstszymi ekscesami były kradzieże sztućców i zwykłe naigrywanie się pachołków ze swoich mocodawców. Oba zjawiska znalazły swoje odbicie w literaturze plebejskiej, gdzie zostały oczywiście uznane za zachowania bardzo pozytywne. Na szczególną pochwałę zasłużyło przywłaszczenie sobie zastawy stołowej. Kto tego dokonał, mógł liczyć na tytuł największego błazna, co stanowiło niewątpliwe wyróżnienie we frantowskim środowisku.
Nieprzyzwoitości czapką nagradzanie
W trakcie uczt obowiązywały oczywiście elementarne zasady dobrego wychowania wypracowane już w średniowieczu, a niezmienione w nowożytności. Nawet te reguły były łamane przez „prawodawstwo” sowizdrzalskie. Dość przytoczyć pierwszy artykuł Statutu Jana Dzwonowskiego:
. Kto by piernął u stołu, kędy wiele gości,
Mają wszyscy czapki zdjąć dla tej uczciwości,
Że się nowy gość ozwał, jeszcze niebywały,
Bo jak wszyscy zamilkną, będzie wstyd niemały”
p. Jeżeli utwór ten wymaga jakiegoś komentarza, to takiego, że nie jest pochwałą nieprzystojnego zachowania przy stole. Słowa o zdejmowaniu czapki trzeba raczej rozumieć jako parodię zwyczajów szlacheckich. Gest ten służył do okazania respektu drugiej osobie. Tutaj został skonfrontowany z niegodnym czynem. Karykatura może się odnosić albo do zbyt formalnego nastawienia szlachty (wtedy ściąganie nakrycia głowy na znak uznania byłoby tylko hiperbolą rzeczywistych zwyczajów), albo do zbyt jowialnego sposobu biesiadowania ziemian. Istnieje też trzecia, najmniej prawdopodobna możliwość: frantowski autor mógł rzeczywiście postulować takie „naturalne” zachowanie, sądzę jednak, że fragment ten należy rozpatrywać jako przykład odwrócenia świata ziemian do góry nogami.
Kpienie z gościa, a gościnności cnota
Kolejną obowiązującą zasadą było nieobrażanie gości. Wydaje się to dość oczywiste, ale wagę tego zagadnienia wzmagają dwa czynniki. Po pierwsze, gościnność była normą nadzwyczaj ważną w staropolskim stylu życia, po drugie wysokie poczucie honoru i poziom alkoholu we krwi mogły łatwo spowodować przejście od słownej sprzeczki do rękoczynów. Jan Dzwonowski kwituje to jednak Statucie w następujący sposób:
. Z gościa się możesz nakpić, zwłaszcza przy biesiedzie.
Wszak jeśli się rozgniewa, niechajże odjedzie.
p.
To na pozór proste zdanie jest całkowitym odwróceniem zwyczajów elity. Wykpienie gościa było naganne już samo w sobie, ale spokojne przyzwolenie na jego odjazd nie mieściło się w głowie. Zwykle szlachta robiła wszystko, by zatrzymać odwiedzającego na noc, nie wykluczając przy tym upijania gości, a nawet niszczenia środków transportu.
Sowizdrzalski antysavoire-vivre
Jak widać ziemiańska kultura stołu została przez plebejskich twórców całkowicie skarykaturowana. Zostało to uczynione zgodnie z sowizdrzalską poetyką urealnionego absurdu i świata na opak. Środowisko rybałtów nie przedstawiło w swojej twórczości żadnego pozytywnego programu. Zdołało jednak zanegować wszelkie wzorce ziemiańskie jako nieprzystające do życia niższych i biedniejszych warstw. Jest to bardzo typowe dla tak zwanej kultury błazeńskiej – tworzącej dzieła oryginalne, ale zawsze wtórne w stosunku do kultury elit.
Pytanie jednak, z czego wynikało to parodystyczne stanowisko i w jaki sposób osiągano satyryczny efekt? Upraszczając, można powiedzieć, że wynikało to z biedy, którą sowizdrzałowie uczynili kluczowym motywem swojej literatury. W tym świetle ziemiańskie tradycje posiadały rację bytu tylko w sytuacji wystarczającego dobrobytu. Zakładam, że cała ta plebejska kreacja nie mówi wiele o rzeczywistych obyczajach niższych warstw. W zasadzie mogły być one bardzo podobne do szlacheckich norm zachowania, szczególnie, że dziewiętnastowieczne obyczaje wiejskie były już prawie identyczne jak te siedemnastowiecznych herbowych. Być może zbliżenie nastąpiło już w czasach przedrozbiorowych.
Niezależnie od realnych obyczajów, plebejscy poeci, krytykując szlacheckie normy, stworzyli ich całkowitą parodię. W miejsce wartości duchowych postawili fizjologiczne potrzeby, a obyczaje zderzyli z prozą życia. Ukazane przez nich zasady zachowania były w konsekwencji równie absurdalne dla ziemian, jak obyczaje szlachty dla rybałtów, którzy stworzyli coś, co można by nazwać sowizdrzalskim antysavoir-vivrem.
Bibliografia
Źródła
- Stanisław Grzeszczuk, Antologia literatury sowiźrzalskiej XVI i XVII wieku, Zakład Narodowy imienia Ossolińskich, Wrocław 1966.
- Jan Kochanowski, Dzieła Polskie, t. 1, PIW, Warszawa 1953.
Opracowania
- Maria Bogucka, Staropolskie obyczaje w XVI–XVII w., PIW, Warszawa 1994.
- Jan Stanisław Bystroń, _Dzieje obyczajów w dawnej Polsce. Wiek XVI–XVIII, t. 1–2, PIW, Warszawa 1994.
- Stanisław Grzeszczuk, Błazeńskie zwierciadło. Rzecz o humorystyce sowizdrzalskiej XVI i XVII wieku, Universitas, Kraków 1994.
- Piotr Kowalski, O przyjemnościach rozmawiania o jedzeniu, [w:] Oczywisty urok biesiadowania, pod. red. Piotra Kowalskiego, Towarzystwo Przyjaciół Polonistyki Wrocławskiej, Wrocław 1998.
- Zbigniew Kuchowicz, Obyczaje staropolskie XVII–XVIII w., Wyd. Łódzkie, Łódź 1977.
- Obyczaje w Polsce. Od średniowiecza do czasów współczesnych, pod red. Andrzeja Chwalby, PWN, Warszawa 2008.
Redakcja: Roman Sidorski