Sowizdrzał Babukić w samolocie

opublikowano: 2024-09-24 18:53
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Faktycznie, Zagrzeb. Z tych wciąż jeszcze niebieskich wysokości wydawał mu się taki sam, jakim go zostawił przed równo dwudziestu laty. Szkoda, że wcześniej nie wpadło mu do głowy spojrzeć na miasto.
REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki Miljenko Jergovicia „Sowizdrzał Babukić i jego czasy”.

Boeing 737-200 należący do Croatia Airlines na fotografii z 1992 roku (fot. JetPix; GFDL 1.2)

O 11.47 podano komunikat, że samolot na relacji Ateny–Monachium będzie miał nieplanowane lądowanie w Zagrzebiu. Stewardesa po grecku, niemiecku i angielsku wyćwierkała, że chodzi o drobne problemy techniczne, które szybko zostaną usunięte, w co nikt ze stu dwudziestu dwóch pasażerów – z wyjątkiem trojga dzieci w wieku do lat siedmiu – nie uwierzył. Już przy pierwszej, greckiej, litanii w kabinie samolotu rozległo się głębokie wspólne westchnienie, jakby napastnik przeciwnika w ostatniej minucie trafił w poprzeczkę, i nikt nie odważył się na pytania. Ze spuszczonym wzrokiem, z głowami wciągniętymi w ramiona uważnie wsłuchiwali się w działanie przyrządów, ale nie po to, żeby w ich brzęczeniu i dudnieniu rozpoznać awarię, lecz dlatego, że wszyscy oczekiwali tego dźwięku, którego ich uszy nie usłyszą, i tej chwili, której nikt nie przeżyje, bo wybuch bomby rozniesie ich po niebie nad Bałkanami, zanim cokolwiek do nich dotrze. Jedynie Babukić nadal usiłował czytać książkę (Saul Bellow, Herzog, w podróż zawsze brał coś, co już czytał), ale jakoś mu nie szło. Nie mógł się skoncentrować, nieustannie był świadom, co robią jego towarzysze podróży: słyszał ich szepty, czuł ich zapachy, w woni ich potu rozpoznawał zwyczaje żywieniowe…

Strzelały stawy kruchopalcej pani z miejsca 11e, młoda Szwedka z lękiem ściskała rękę starszej przyjaciółki, która wyglądała jak Sheikh Mujibur Rahman pozbawiony wąsów, a ktoś w tyle, Babukić nie widział kto, mamrotał modlitwę, chyba Zdrowaś Maryjo, w jakimś języku, którego za nic nie mógł rozpoznać. Chwilami brzmiał jak słowiański, chwila mi jak ugrofiński… I wszystko to widział i czuł, o wszystkim tym myślał, kiedy nie przeskakując ani jednego słowa, czytał siedemdziesiątą ósmą stronę przygód pewnego samotnego amerykańskiego dziwaka, pełnego pomysłów, jak świat uczynić lepszym, Babukić znał tę historię prawie na pamięć, ale co człowiek ma czytać, kiedy jest w podróży? Ryzykować z jakąś nową książką, bestsellerem z „New York Timesa”, który na kilku kilometrach wysokości okaże się śmiertelnie nudny? Babukić jest takim człowiekiem, jego nerwica jest tego rodzaju, że bardziej boi się nudnej książki niż bomby w samolocie. Nigdy nie siadał w środku rzędu, jeśli jeszcze nie oglądał filmu. To jego kredo.

REKLAMA

Chętnie i często je powtarzał, bo jego zdaniem był to świetny dowcip. I naprawdę wszyscy dokoła się śmiali, kiedy Babukić głębokim głosem, w środku rozmowy, której wcześniej wcale nie słuchał, nagle wtrącał:

– Ja nigdy nie siadam w środku rzędu, jeśli jeszcze nie oglądałem filmu. Państwu radziłbym to samo.

Ale skąd u pozostałych pasażerów strach przed bombą, tegośmy jeszcze nie powiedzieli. Poza tym, że jest rok 2011, dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem, i minęło dziesięć lat, odkąd ludzkość wchodzi do samolotu z myślą o bombie, wsiadanie w Atenach opóźniło się o całą godzinę, bo oddział policji specjalnej, w kamizelkach kuloodpornych i z thompsonami w rękach, otoczył samolot, trzy niemieckie owczarki obwąchały luki bagażowe, potem kabinę pasażerską, a wszystko to działo się na oczach ludzi czekających na wejście. I o czym mogli myśleć, jeśli nie o bombie?

Tylko Babukić myślał o czymś całkiem innym.

A potem nagle zamknął książkę i nie spojrzawszy, na której jest stronie, ponad starszawą Greczynką z twarzą Irene Papas w Neretwie Bulajicia pochylił się ku oknu.

Faktycznie, Zagrzeb. Z tych wciąż jeszcze niebieskich wysokości wydawał mu się taki sam, jakim go zostawił przed równo dwudziestu laty. Szkoda, że wcześniej nie wpadło mu do głowy spojrzeć na miasto. Albo że nie poprosił o miejsce przy oknie. Zawsze tak robił – bardzo proszę, fotel przy oknie, ale nie za blisko skrzydła, jeśli to możliwe! – tym razem jednak o tym nie pomyślał. Babukić miał pewną fobię: bał się, że zapomni podkreślić jakiś szczegół – miejsce przy oknie, befsztyk w marynacie, ale nie krwisty, przedłużone espresso, ale tylko do dwóch trzecich filiżanki, wybielanie zębów, ale żebym nie wyglądał jak upiór w operze – i zazwyczaj zdarzało mu się zbyt mocno takie życzenie podkreślić ze strachu, że o nim zapomni. Albo ze strachu, żeby nie podkreślić zbyt mocno sprawy, zapomni o niej wspomnieć. Człowiek nie wie, co jest gorsze i kiedy więcej traci.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Miljenko Jergovicia „Sowizdrzał Babukić i jego czasy” bezpośrednio pod tym linkiem!

Jergović Miljenko
„Sowizdrzał Babukić i jego czasy”
cena:
Wydawca:
Wydawnictwo Akademickie SEDNO
Tłumaczenie:
Magdalena Petryńska, Agnieszka Łasek
Rok wydania:
2024
Okładka:
miękka ze skrzydełkami
Liczba stron:
392
Format:
135x210 [mm]
ISBN:
978-83-7963-190-2
EAN:
9788379631902
REKLAMA
Irene Papas (fot. ABC Television)

– Proszę wybaczyć, droga pani – zwrócił się do niej po grecku – ale ja się w tym mieście urodziłem.

– Naprawdę? – zdziwiła się Irene Papas. – A co powie dzieli, jak się nazywa to miejsce?

– Zagrzeb – odparł rozczarowany i opadł na swój fotel.

Na damę więcej nie spojrzał. I nie pożegnał się z nią, kiedy wychodzili z samolotu. Ale wtedy nie czuł się już dotknięty niewiedzą Greczynki, tylko po prostu zapomniał o niej, usunął ją z pamięci jednym szybkim stuknięciem w klawisz delete. Takim człowiekiem był Babukić. Gdy odegracie swoją rolę, wasze istnienie traci w jego życiu sens i Babukić po prostu was deletuje. W ciągu minionych dwudziestu lat, od chwili, kiedy, jak już mówiliśmy, opuścił Zagrzeb, tak jak z panią, o której właśnie zapomniał, zamienił jedno lub dwa zdania z co najmniej dwustu pięćdziesięciu tysiącami ludzi, informacje o imieniu i nazwisku z setką tysięcy kobiet i mężczyzn, w czterdziestu ośmiu żywych i trzech martwych językach wypowiedział: bardzo mi przyjemnie, Babukić!, z pięćdziesięciu kilkoma tysiącami ludzi wymienił podstawowe informacje o pracy, z dwudziestu kilkoma tysiącami zjadł raz śniadanie, obiad albo kolację, z około trzema tysiącami mężczyzn i kobiet spędził noc w jednym łóżku, robiąc te rzeczy, albo też, sami wiecie, w jakimś publicznym klozecie, galerii czy schowku na lotnisku załatwiał to, co zazwyczaj robi się w łóżku, ale ze wszystkich tych ludzi, którymi można by zaludnić średniej wielkości europejskie miasto, Babukić pamiętał tylko dziesięć osób. Może nawet mniej. Zaledwie pięć, sześć. Dwóch mężczyzn, jedną kobietę i dwoje albo troje dzieci. A i te dzieci w międzyczasie przestały być dziećmi, nie możemy więc zaliczać ich do tych, których pamięta. Najdokładniej byłoby powiedzieć, że Babukić nie pamiętał nikogo, kogo poznał w ciągu minionych dwudziestu lat. Ale nie powiemy tak, bo nikt by nam nie uwierzył. Pozostańmy więc przy tym, że Babukić pamiętał około dziesięciorga ludzi. Może pięcioro, sześcioro. W chwilach, kiedy, zazwyczaj po południu, zmęczony padał na hotelowe łóżko, czuł się jak ostatni człowiek na świecie. Samotność była bezbrzeżna. Dlatego starał się nie myśleć i zasnąć, gdy tylko przytknie głowę do poduszki.

REKLAMA

Tak było w ciągu ostatnich dwudziestu lat.

– Dlaczego nie mogliśmy zostać w samolocie? – zapytał stewardesę, wychodząc. Nagle się rozgniewał, żąda wyjaśnienia.

– Może zmienimy samolot. Oto dlaczego.

– Chce pani powiedzieć, że gdybym został na swoim miejscu, mogłoby się zdarzyć, że wszyscy o mnie zapomną? Że skończę na ślepym torze, jakbym w 1938 zasnął w pociągu Berlin–Warszawa?

– Nie wiem… – zmieszała się stewardesa, ale pomyślała, że ten pasażer to wariat. Absolutnie go nie rozumiała, chociaż doskonale mówił po grecku, bez śladu obcego akcentu. – Nie wiem, proszę pana, ale jestem pewna, że musi pan wyjść. W budynku lotniska będzie pan miał pełny komfort, free shop, kawę, kanapki…

Za plecami Babukicia stali pasażerowie, już jak przed krematorium, posłusznie czekając na swoją kolej, wciąż jeszcze zadowoleni, że bomba nie wybuchła. Ale ponieważ rozmowa się przeciągnęła, a większość z nich nie rozumiała greckiego, zaczęli się denerwować. To jeszcze bardziej rozpaliło Babukicia i odpowiedział im serią w ich ojczystych językach: temu wyzwiskiem, temu prośbą o wybaczenie, temu krótkim rozkazem, zależnie od ducha danego języka.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Miljenko Jergovicia „Sowizdrzał Babukić i jego czasy” bezpośrednio pod tym linkiem!

Jergović Miljenko
„Sowizdrzał Babukić i jego czasy”
cena:
Wydawca:
Wydawnictwo Akademickie SEDNO
Tłumaczenie:
Magdalena Petryńska, Agnieszka Łasek
Rok wydania:
2024
Okładka:
miękka ze skrzydełkami
Liczba stron:
392
Format:
135x210 [mm]
ISBN:
978-83-7963-190-2
EAN:
9788379631902
REKLAMA

Zamilkli, jak zawsze, i pochylili głowy, jakby naprawdę stali w kolejce do prysznica, a potem do krematorium. (Oto co może się zdarzyć współczesnemu człowiekowi, kiedy wy ruszy w podróż samolotem).

Samolot należący do Croatia Airlines na zdjęciu z 2011 roku (fot. Ken Fielding)

Jedynym, któremu nie odpowiedział, był głos brzmiący raz po słowiańsku, raz po ugrofińsku. Przeraziło go, że nie rozumie ani słowa.

Szybko pożegnał ukłonem stewardesę i pędem zbiegł po schodkach.

Wsiadł do autobusu, który pasażerów z rejsu Ateny Monachium przewiezie pięćdziesiąt metrów do budynku lotniska, natychmiast wyjął książkę, otworzył ją na siedemdziesiątej dziewiątej stronie i zaczął czytać. Serce waliło mu jak podwójny bęben basowy Garabeta Tavitjana. Przestraszył się, że w jakiejś twarzy, męskiej lub kobiecej, młodej lub starej, rozpozna źródło tego słowiańsko-ugrofińskiego głosu, co więcej, że ten głos mógłby się do niego odezwać i o coś zapytać. Gdyby się to stało, chyba umarłby ze wstydu.

Taki jest Babukić. Nieznane języki dotychczas dla niego nie istniały. Każdy znał, jakby od niemowlęctwa był jego pierwszym.

Ale gdy tylko usiadł w pomieszczeniu oszklonym ze wszystkich stron – przed sobą miał pas startowy, za plecami stanowiska kontroli celnej i policyjnej, a z lewej i prawej, tak że za przezroczystymi ścianami ze szkła, poczekalnie dla pasażerów lotów krajowych i sklepy bezcłowe – wyrzucił z głowy nieznany głos. Nie mógł go zapomnieć, bo on zapominał ludzi, a to wciąż jeszcze był tylko głos. Ale, powtórzmy, gruntownie wyrzucił go z głowy.

REKLAMA

Babukić ponownie zamknął książkę (strona osiemdziesiąta trzecia) i zaczął myśleć o Zagrzebiu. Dokładniej, wspominać rodzinne miasto, w którym spędził pierwsze trzydzieści trzy lata życia (minus jedenaście miesięcy służby wojskowej w koszarach imienia Jusufa Džonlicia w Sarajewie). Wyjechał, mając naprawdę ważny powód, żeby nigdy nie wrócić. W międzyczasie zdążył zapomnieć, jaki to powód, czy w Zagrzebiu ktoś groził mu śmiercią, czy może gdzieś w Travnie albo Utrinie zostawił sparaliżowaną matkę, która do tej pory na pewno zmarła z głodu i starości, kto wie, o co właściwie szło, jaki powód na zawsze wygnał go z Zagrzebia, teraz jednak był przekonany, że powód, aby wyjechać i nigdy nie wracać, był bardzo, bardzo ważny.

Naprawdę ważny, strach go przejmował na myśl, że w każdej chwili ktoś mógłby po niego przyjść, złapać go za rękę i wbrew jego woli koło kontroli celnej i okienek policji wyprowadzić prosto do Zagrzebia.

Bądźmy uczciwi i powiedzmy bez ogródek: Babukić umierał ze strachu. Siedział pod szklaną ścianą, patrzył w kierunku pasa startowego i trząsł się jak w febrze.

Nie mógł czytać. Nie mógł myśleć. Nie mógł uspokoić dolnej szczęki, która stukała o górną i od jednego końca poczekalni do drugiego słychać było ten niezwykły, niepowtarzalny dźwięk, na który wszyscy odwracają się w jedną stronę i patrzą, co to za wariat szczęka zębami. Albo jest wariatem, albo na Bliskim Wschodzie zaraził się wirusem ospy, albo między zębami tyka mu piekielna maszyna.

Lotnisko w Zagrzebiu (fot. Ex13)

Książka zsunęła się Babukiciowi z kolan i upadła na podłogę.

– Proszę pana, dobrze się pan czuje? – zapytała kobieta w mundurze z niebiesko-czerwonym znaczkiem Croatia Airlines na rękawie.

Boże, jaki zły projekt, jaka pozbawiona fantazji nazwa dla kompanii lotniczej! Co za szczęście mają Węgrzy, że ich języka nikt nie rozumie, a angielski idzie im słabo, dlatego łatwo mogą ukryć i zamaskować swój prymitywizm. Chorwatom natomiast języki obce idą fantastycznie, tak jak każdej pokojówce, recepcjoniście, sutenerowi, więc ich prymitywizm budzi zgrozę połowy Europy… Nad tym mniej więcej dumał Babukić, a po chwili w doskonałym chorwackim od parł owej pani:

– Dziękuję za troskę, czuję się świetnie.

Po czym schylił się i podniósł książkę.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Miljenko Jergovicia „Sowizdrzał Babukić i jego czasy” bezpośrednio pod tym linkiem!

Jergović Miljenko
„Sowizdrzał Babukić i jego czasy”
cena:
Wydawca:
Wydawnictwo Akademickie SEDNO
Tłumaczenie:
Magdalena Petryńska, Agnieszka Łasek
Rok wydania:
2024
Okładka:
miękka ze skrzydełkami
Liczba stron:
392
Format:
135x210 [mm]
ISBN:
978-83-7963-190-2
EAN:
9788379631902
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Miljenko Jergović
urodził się w 1966 roku w Sarajewie. Jest poetą, prozaikiem, dramatopisarzem i publicystą. Wydał kilka tomików wierszy, m.in. Opservatorija Varšava (Obserwatorium Warszawa, 1988), zbiory opowiadań, m.in. Sarajevski Marlboro (1994). Jest członkiem chorwackiego i bośniacko-hercegowińskiego pen Clubu, laureatem licznych nagród literackich. W roku 2009 był nominowany do Literackiej Nagrody Europy Środkowej „Angelus” (za powieść Ruta Tannenbaum), a w roku 2012 został jej laureatem (za powieść Srda śpiewa o zmierzchu w Zielone Świątki).

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone