Śmiertelne trzecie cygaro, czyli o przesądach podczas Wielkiej Wojny

opublikowano: 2015-08-12, 07:00
wolna licencja
W czasie I wojny światowej masy żołnierskie stłoczone w okopach stworzyły swoiste społeczności. Rządziły się one odpowiednią hierarchią, obyczajowością i jak każda wspólnota społeczna wytworzyły swoje własne przesądy. Miały one różną funkcję, jednak cel ich stosowania był zawsze ten sam: przeżyć.
reklama

Towarzysz w bieli

Zagadnienie zabobonów okopowych interesowało już ówczesnych. Z nieocenioną pomocą przychodzi nam prasa wojenna. Jak czytamy w „Dzienniku Poznańskim” z 1917 roku:

Ogólnie znanym jest też zabobon o „towarzyszu w bieli”, który po każdej bitwie tajemniczo błądzi po pobojowisku, ratując rannych. Kto go spostrzeże, niechaj będzie na bliski przygotowany koniec, bo ów „towarzysz w bieli” jest równocześnie zwiastunem zgonu dla nie rannych na pobojowisku, którzy go widzą przy dziele miłosierdzia. U niektórych pułków przesąd ten jest głęboko zakorzeniony na co przytaczamy przykład (...): Dwóch żołnierzy na froncie miało przenocować podczas zimowej nocy w rozstrzelonym budynku stajennym, posiadającym rodzaj piętra. Gdy noc zapadła, zapytał jeden drugiego, gdzie woli się umieścić u góry czy na dole. Zapytywany oczywiście zdziwił się nie mało, gdyż sądził, że obaj razem w jednem spać będą miejscu. Lecz zrozumiał propozycyę przyjaciela, dowiedziawszy się, że ów widział „towarzysza w bieli”. W istocie więc jeden z nich przepędził noc na górze, drugi zaś spał na dole, a przeczucie śmierci spełniło się: o północy przelatujący granat zabił śpiącego na górze. Lecz tylko przypadkiem drugi żołnierz uszedł śmierci, gdyby bowiem granat był eksplodował zabiłby niechybnie obu.

Jest to typowe, przedstawiane w każdej epoce, przeczucie śmierci. Czasem objawia się ono po prostu przeświadczeniem o niechybnej zagładzie, lecz częściej przybiera formę błądzącej postaci zwiastującej koniec lub też jakiejś sennej mary.

Grupa żołnierzy francuskich, lipiec 1916 r. (domena publiczna).

Z tą drugą mamy do czynienia w przesądzie o śnie o autobusie. O dziwo, „Dziennik Poznański” opisywał możliwość „wyślizgnięcia” ze szponów śmierci. Oto taki przypadek:

Pewien francuski podoficer dowiedział się od jednego ze swych żołnierzy, że ten miał ów sen śmiertelny; żołnierz był nieco wystraszony, podoficer kazał sobie sen dokładnie opowiedzieć i wreszcie rzekł: „Nie był pan przecież nigdy w Paryżu! Nie widziałeś więc nigdy autobusu, a to co widziałeś we śnie może jest jaką nową maszyną wojenną, której obecnie Anglicy używają, ale nigdy w życiu autobus”. Opis jednakże autobusu zgadzał się na włos, lecz żołnierz uspokoił się, dzięki perswazyom podoficera i został przy życiu.

Czasem jednak nie tylko słowna perswazja pomagała uniknąć niechybnej śmierci.

Szczęśliwy talizman

W poczuciu powszechności śmierci w okopach często mawiano, że każdy ma swoją kule, która prędzej czy później go znajdzie. Część żołnierzy, aby zapobiec temu nieszczęśliwemu odnalezieniu, wychodziło fatum na przeciw. Wyciągali mianowicie z naboju kulę i wydrapywali na niej swoje imię (czasem nazwisko), zakładali na sznureczku na szyi i nosili przy sobie jako tą właśnie kule, która ich odnalazła.

Francuzi w okopach, 1917 r. (domena publiczna).

Równie „dobrym” talizmanem była kula, która raniła żołnierza. Dlatego często zabierali oni ze sobą wyciągniętego z ich ciała intruza i również nosili go przy sobie. O ile lepszy był taki talizman od tego z wyrytym imieniem – wszakże ta kula naprawdę ich odnalazła! Ponadto człowiek raz trafiony stawał się odporniejszy, bo kula nie trafia dwa razy w to samo miejsce. Niestety, talizmany te nie „chroniły” przed odłamkami szrapneli, a to te najczęściej powodowały śmierć.

Dobry zwyczaj nie pożyczaj

W okopach buty były powszechnym obiektem zazdrości, gdyż w wojskowych magazynach istnieją tylko dwa ich rozmiary: za duży i za mały. Żołnierze nie mieli więc żadnego problemu z przejęciem wygodnych butów po swoim poległym lub rannym towarzyszu. Dobrze proceder ten opisuje w „Na Zachodzie bez zmian” Erich Maria Remarque. Dlaczego więc płaszcze kolegów zawsze pozostawiano w spokoju, nigdy nie pytając nawet o ich użyczenie? Otóż powszechnie wierzono, że pożyczony mantel przyciąga kule nieprzyjaciela. Może wydać się to dziwnym, że przy tysiącach osób w okopach, ubranych w miarę jednakowo, przywiązywano takie znaczenie do mienia prywatnego. Jednak było to naturalne zachowanie, mające zachować w ludziach choć trochę człowieczeństwa. Przesąd ten był raczej przestrogą dla kogoś kto pragnął naruszyć tę intymność.

reklama
Brytyjczycy chwalą się swoimi nowymi hełmami, 1916 r. (domena publiczna).

Przy negatywnych przesądach należy wspomnieć o złym postrzeganiu pisania listów pożegnalnych do rodziny, które to po śmierci danego żołnierza miałyby być wysłane do jego rodziny. Takie zachowanie ściągało rychłą śmierć nawet jeśli na froncie było cicho. Człowiek który sporządza taki list jest niejako przygotowany na najgorsze i traci nadzieje, a to ta strata powoduje największe szansę na śmierć. Tu wspomnieć można opisany w przywołanej już prasie przypadek pewnego lotnika, który to niefortunnie napisał taki list:

towarzysze śmiali się z niego, gdyż owego wieczora było zupełnie spokojnie na froncie, a samolotów nie puszczano już od kilku dni. Mimo to ów oficer zmarł jeszcze tego samego dnia: niespodziewanie generał przybył do obozu, chcąc się przypatrzyć nowemu statkowi powietrznemu; dzielny oficer lotników (...) prowadził maszynę; na znacznej wysokości popsuło się coś u samolotu, a lotnik spadł na ziemię i zabił się na miejscu.

Lubisz czytać artykuły w naszym portalu? Wesprzyj nas finansowo i pomóż rozwinąć nasz serwis!

Pocisk jak piorun

Wspomniano już wcześniej, że najbardziej mordercze żniwo w tej wojnie zbierała artyleria. I z nią potrafiono sobie „radzić” za pomocą przesądu – otóż najlepszym schronieniem na ziemi niczyjej były leje po wybuchach, gdyż pocisk nigdy nie trafia dwa razy w to samo miejsce. Stykamy się z nim chociażby w powieści Remarque'a. Charakterystyczne jest to, że w tym przesądzie następuje przeniesienie ogólnie znanej prawdy na realia wojenne – przecież do dziś powszechnie mówi się o tym, że piorun nigdy nie trafia dwa razy w to samo miejsce. Patrząc na to jednak w sposób czysto naukowy prawdopodobieństwo trafienia punktu A jest przecież za każdym razem takie samo, nawet jeśli został on już trafiony!

Niemiec przy brytyjskim niewybuchu (domena publiczna).

Należy jednak pamiętać o pragmatycznej stronie wykorzystania leju: był on przecież doskonałą osłoną przed kulami nieprzyjacielskich karabinów. Warto więc było nadać mu znaczenie także obrony przed tym niewidzialnym nieprzyjacielem, przed którym nie było skutecznej ochrony.

Zdarzało się też, że niektórzy żołnierze wyszukiwali specjalnie przestrzelone hełmy, gdyż tak samo wierzono o ich ponownej „nietrafialności”. Jednak czasem i to nie pomagało.

Przy trzecim strzelał

Na koniec warto jeszcze wspomnieć jeden z najpowszechniejszych przesądów:

nie należy jedną zapałką zapalać trzech cygar (w innej wersji papierosów - przyp. aut.) jednocześnie. Już w czasach pokojowych zapalającemu trzecie cygaro jedną zapałką, czynność ta przynosiła nieszczęście – a podczas wojny na froncie sprowadza śmierć niechybną i to nie bohaterską na polu bitwy tylko niepotrzebną przez przypadek.

Wiedza o nim jest powszechna, jednak obecnie stara się go racjonalizować poprzez tłumaczenie, iż snajper dostrzegał pierwsze zapalanie papierosa, podczas przypalania drugiego celował, a do trzeciego palącego oddawał strzał. Zapewne ta zdroworozsądkowa wersja ma w sobie co nieco z prawdy, gdyż podczas odbywania wart obowiązywał całkowity zakaz palenia.

Brytyjski sierżant obserwuje przedpole przy pomocy lusterka założonego na bagnet (domena publiczna).

Jednak wersja przesądu „obowiązująca” w okopach miała raczej charakter magiczny, nie zaś pragmatyczny. Tak to tłumaczy ówczesna prasa:

Trzej oficerowie siedzieli razem przy stole; rozmawiali o tym właśnie przesądzie i jeden z nich, Francuz, uważał go za głupstwo. Przez przypadek zapalono jego cygaro jedną i tą samą zapałką jako trzecie. Następnego dnia poległ. Dziesięć kilometrów poza frontem został zabity przypadkowo zbłąkanym niemieckim granatem.

Takiej właśnie przypadkowej, niepotrzebnej nikomu śmierci starali się zapobiec wszyscy żołnierze. Uciekali w zabobony przed powszechnie panującą beznadziejnością szafowania ludzkim życiem. Starali się zachować nadzieje, że ich to ominie. Był to po prostu kolejny sposób na znalezienie sensu w ogromie katastrofy w jakiej się znaleźli. Niestety, wielu z nich się to nie udało.

Lubisz czytać artykuły w naszym portalu? Wesprzyj nas finansowo i pomóż rozwinąć nasz serwis!

Bibliografia:

  • „Dziennik Poznański”, 1914–1918.
  • Chwalba Andrzej, Samobójstwo Europy, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014.
  • Ostrowska Antonina, Śmierć w doświadczeniu jednostki i społeczeństwa, Wydawnictwo Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, Warszawa 2005.
  • Remarque Erich Maria, Na Zachodzie bez zmian, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1974.

Redakcja: Tomasz Leszkowicz

reklama
Komentarze
o autorze
Krzysztof Bobryk
Student Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego. Rekonstruktor w Towarzystwie Historycznym Rok 1920. Naukowo zajmuje się społeczeństwem II RP i wojskowością.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone