Sarmaci: Czy Europa śmiała się z mitu o sarmackim pochodzeniu Polaków?
Sarmaci: kim byli?
Pochylamy się nad tomem wydrukowanym tuż po śmierci ostatniego króla-Sasa, zatem w czasach, kiedy w Polsce szaleć miały jeszcze ciemnota i zabobon. Otwieramy tom na stronie 925 i czytamy:
Około roku 550 Lech, sam bywszy Sarmatą, zdecydował Sarmatów ucywilizować; i nakarczował drzew, i wzniósł dom [...] Naród, aż dotąd wędrowny, osiadł na miejscu i Gniezno, pierwsze polskie miasto, zajęło miejsce lasu.
Na taki tekst pierwsza reakcja polskiego inteligenta wciąż wygląda tak (tu moja rekonstrukcja tejże reakcji):
Ależ ta nasza szlachta była nieuczona i łatwowierna. Przecież mityczny Lech nigdy nie istniał, a jeśli nawet, to nie mógłby być Sarmatą, bo żadni Sarmaci nigdy się w Polsce nie pojawili; Gniezno zaś zbudowali, jak wiadomo, pierwsi Piastowie. No ale czego można się spodziewać po szlacheckich zacofańcach czasów saskich? Oni na serio wierzyli, że pochodzą od tego starożytnego ludu, co jest dowodem niższości oraz ignorancji. I nic dziwnego, że „bałwany sarmatyzmu [...] przez dwieście lat naród nasz czyniły pośmiewiskiem uczeńszych”...
...czyli całej reszty Europy.
Wszystko by się zgadzało, gdyby nie to, że zacytowany powyżej tekst to cytat z czołowego dzieła Oświeconych – Wielkiej encyklopedii francuskiej (tom XII, hasło: [Polska. Historia i system polityczny]), czyli z forpoczty rozumu, nauki i postępu, które miały walczyć z ciemnotą, zabobonem i przesądem. Wychodziłoby więc na to, że Polacy głosili to samo, co Oświeceni (a i tak im się dostało, oczywiście za to, że są Polakami). Przechodząc do meritum: dlaczegóż to francuski filar oświecenia głosi zabobon o sarmackim pochodzeniu Polaków?
Wytłumaczenie jest proste. Legendy tej nie wymyślili Polacy ani też Oświeceni jej nie krytykowali. Nasi przodkowie przyjęli bowiem tylko do wiadomości poglądy głoszone przez zachodnich kronikarzy, a potem przez zachodnich humanistów. Teza o sarmackim pochodzeniu Polaków po prostu obowiązywała w uczonej Europie od średniowiecza aż do XIX wieku.
Najpierw powiedzmy o średniowieczu. Średniowieczni Europejczycy wiedzieli o Polsce i Polakach żenująco mało (czyli nieco mniej niż Europejczycy obecni). Przyjmowali wszakże do wiadomości, że gdzieś tam na obrzeżach kontynentu, istnieje niewielkie, ledwie znane i mało znaczące, a na pewno niezbyt kulturalne Królestwo, zwane Polskim. Znacznie więcej wiedziano o sławnym państwie zakonu krzyżackiego w Prusach, do którego zewsząd ściągali chrześcijańscy rycerze, aby walczyć z pogańskimi Prusami i Litwinami (swoją drogą, pośród tych rycerzy byli także liczni Polacy, którzy Prusów i Litwinów bili chętnie, w zamian za to, że Prusowie i Litwini regularnie łupili Polskę i Ruś). Aż tu nagle gruchnęła wieść, że owo sławne państwo zakonu krzyżackiego zostało raz-dwa rozgromione przez nieznany nowy twór polityczny, jakby jakieś Stany Zjednoczone, większe niż jakiekolwiek inne królestwo europejskie... Okazuje się, że to potęga o niejasnej historii i kształcie oraz o siermiężnej, choć jednak niewątpliwie europejskiej, kulturze; że jest to państwo, w którym mówi się językiem zupełnie niezrozumiałym – ale nie jest ono tak do końca „polskie” (choć taka jego nazwa), bo jego mieszkańcy to przedstawiciele różnych narodów – są tam i Polacy, i Litwini, i Niemcy, na dodatek zaś Rusini, Litwini, Ormianie i Żydzi. Królestwem tym włada świeżo nawrócony litewski poganin, niejaki Jagiełło, który na chrzcie otrzymał imię Władysław. I to państwo robi zawrotną karierę – już wkrótce Węgrzy i Czesi ofiarują synom i wnukom neofity korony swoich królestw...
Tekst jest fragmentem książki Jacka Kowalskiego „Sarmacja. Obalanie mitów. Podręcznik bojowy”:
Jak nazwać taki polityczny twór, którego kształt i struktura są skomplikowane oraz niemal nieznane? Aby nadać mu jakieś miano, uczeni przywołują starą nazwę terytorium, na którym państwo to powstało: Sarmacja. I nie bez racji. Przecież Sarmaci i Sarmacja istnieli naprawdę. Był to lud, który w czasach starożytnych panował nad dużą częścią wschodniej Europy i zachodniej Azji, prowadził wojny z Cesarstwem Rzymskim, na koniec osiedlił się na jego ziemiach, by wreszcie – w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach, mniej więcej w czasie wędrówek ludów – rozpłynąć się w dziejach, ustępując pola Germanom i innym historycznym narwańcom, z którymi resztki Sarmatów podbijały resztki zachodniego Cesarstwa. Sarmacja jednak, jako pojęcie geograficzne, przetrwała na mapach, które wciąż powielano. Mapy te pokazywały, że na wschód od Niemiec (jako granicę długo wskazywano Wisłę), a na północ od Dunaju i Morza Czarnego rozciąga się kraina nazywana właśnie – Sarmacją. Kto ją zamieszkiwał i zamieszkuje? Kiedyś – na pewno Sarmaci, a teraz – różnojęzycznipoddani Jagiellonów. Aż się prosi, żeby zwięźle nazwać tych różnorodnych poddanych – Sarmatami.
Zarazem jednak okazuje się, że Sarmaci to chyba raczej sami Polacy. Piszę„chyba”, ponieważ o ścisłość w rozważaniach dawnych kronikarzy trudno. Ponadto przeciętni Polacy nie mieli z początku pojęcia, że ktoś ich tak nazywa. Wiedzieli o tym głównie ludzie uczeni. Jako jeden z pierwszych – Jan Długosz,
przypomnijmy: nie tylko kronikarz, ale i polityk oraz wychowawca królewskich dzieci. W swoich Rocznikach nazywał Polaków z rzadka, lecz za to regularnie Sarmatami, używał też nazw „Ocean Sarmacki” (to Bałtyk) i „Alpy Sarmackie” (Góry Świętokrzyskie), które to nazwy utrwalił na długo. Że zaś ponadto istniała legenda o pochodzeniu Polaków od Lecha, Czechów od Czecha, a Rusinów od Rusa, Długosz uznał, że Sarmaci byli po prostu Słowianami, sami zaś wywodzili się od biblijnego Jafeta, syna Noego. Nie wymyślił tej bajki, powtarzał ją za opinią humanistów, którzy z kolei zawierzyli tradycji szerzonej przez kronikarzy bizantyjskich i latopisów ruskich.
Już wkrótce słowa „Sarmaci” i „Sarmacja” przyjęły się w XV-wiecznej polskiej poezji pisanej po łacinie. Właściwie zaś nie tyle poezji polskiej, co w Polsce uprawianej, bo pośród jej twórców ujrzymy licznych przybyszów – choćby Konrada Celtisa, który słowa „Sarmacja, Sarmata, Sarmatka, sarmacki” z lubością odmieniał przez przypadki, nie szczędząc zresztą złośliwości. Z kolei poeci naszej nacji chętnie przyjmowali pozę „barbarzyńskich, mężnych i twardych Sarmatów”. Było czym się chełpić, Sarmaci to przecie lud starożytny, waleczny i przez samych Rzymian sławiony. W ten sposób wykuwało się „logo” określające obecność naszej Ojczyzny na kulturalnej mapie humanistycznej Europy. Co ciekawe, mianem „Sarmatów” przedstawiali się też nie-Polacy (na przykład Niemcy), uznający siebie za pełnoprawnych poddanych polskiego monarchy. Toteż kiedy parę dekad później niejaki Melanchton nazwał Kopernika (złośliwie co prawda) „sarmackim astronomem”, proceder ten nikogo chyba nie zdziwił.
Trzeba zresztą wiedzieć, że już od paru wieków Francuzi i Anglicy przedstawiali się jako potomkowie Trojan, Niemcy – Germanów, a Węgrzy – Hunów. Eksploatowano też różne genealogie biblijne, Francuzi zaś uważali się za Galów – i można powiedzieć, że miano owo „wynaleziono” w całkiem podobny sposób do miana Sarmatów. Francja zajęła przecież na mapach miejsce dawnej celtyckiej Galii, która po podboju rzymskim uległa romanizacji, a po wędrówkach ludów i po upadku Cesarstwa – częściowej germanizacji. Starożytni Galowie też najeżdżali Rzym i odpierali rzymskie najazdy. Aczkolwiek późniejsi Francuzi mieli z nimi – prócz miejsca na mapie – mało wspólnego. Mimo to nikt nie narzeka na obskurantyzm współczesnych żabojadów, którzy z jawnym sentymentem kupują i kurzą Gauloises blondes (czyli papierosy „Galijskie jasne”).
Wróćmy jednak do kwestii sarmackiego pochodzenia Polaków. Przekonanie o nim przypieczętowane zostało przez kilka epokowych publikacji. Najpierw przez popularny w całej Europie i tłumaczony na wiele języków traktat Macieja Miechowity, rektora Akademii Krakowskiej, De duobus Sarmatiis (1517), który jako pierwszy porządnie opisał Polskę, Litwę, Ruś i przyległe do nich krainy na użytek zachodnich geografów.
Zauważmy, że w tym czasie polska szlachta nie mówiła jeszcze o sobie „Sarmaci”. Zmienił to dopiero późniejszy wiek XVI. Wybitny historyk Marcin Kromer, a obok niego liczne grono historyków-amatorów, piszących po polsku, rozpowszechnili wszem wobec legendę o przybyciu Sarmatów do Polski z Dalmacji (gdzie mieli osiąść, przewędrowawszy z Azji do Europy, nie omijając zresztą w tej wędrówce ziem nad Wisłą) oraz przekonanie, że Sarmaci byli po prostu Słowianami. Przeświadczenie o sarmackim pochodzeniu Polaków upowszechniło się wówczas na tyle, że podczas bezkrólewia po śmierci Zygmunta Augusta, ostatniego monarchy z dynastii Jagiellonów (1572–1573), w drukowanej publicystyce w języku polskim machano już słowem „Sarmaci” na prawo i lewo. Słowo to padało częściej niż określenie „Polacy” i o wiele częściej niż „Litwini”. Zatem mniej więcej od tej pory szlachta polska i litewska zaczęły na co dzień (choć kto wie, może tylko od święta?) mówić do siebie i o sobie per „Sarmaci”, o swoim królestwie zaś jako o „Sarmacji”. Nie wspominając już o takim Janie Kochanowskim, który również jako Sarmata się przedstawiał. Generalnie „Sarmata” to odtąd szlachetne miano Polaka jako takiego, przy czym ów Polak to generalnie obywatel Rzeczypospolitej. Zatem szlachcic. To się zmieniło, ale tylko trochę, za króla Stasia (…).