Rozdrapywanie ran po wojnie domowej w Hiszpanii
We Fuentes de Andalucía wszyscy wiedzieli: leżą w studni na działce El Aguaucho.
Wszyscy wiedzieli: było ich pięć. Miały na imię Coral, Josefa, María Jesus, Joaquina i María. Najmłodsza miała szesnaście lat. Najstarsza – dwadzieścia dwa. Były najładniejsze.
Ludzie wiedzieli: zabrali je na działkę, kazali usługiwać sobie nago przy obiedzie. Potem zgwałcili je, zamordowali i wrzucili do studni. O świcie wrócili do wsi, przedefilowali główną ulicą. Na bagnetach powiesili sobie ich majtki. „Dziś w nocy mieliśmy świeże mięso” – ryczeli. Był 27 sierpnia 1936 roku.
W oficjalnych dokumentach władze wpisały, że dziewczyny z Fuentes zmarły „na skutek wojny”.
W październiku 2017 roku regionalne władze Andaluzji wraz z kilkoma stowarzyszeniami postanowiły odnaleźć studnię, wydostać z niej ciała, dać im godny pochówek. Szukano długo. Co jakiś czas dzwoniłam do Sewilli i pytałam:
– Znaleźliście je już?
– Jeszcze nie – odpowiadał mi ktoś z biura do spraw pamięci lokalnego rządu. – To bardzo trudny teren. Trzeba zejść głęboko. Podchodzi woda.
Wreszcie wydano komunikat: ekipa, która prowadziła ekshumację, zeszła na głębokość ośmiu i siedmiu dziesiątych metra. Na dnie studni znaleziono kości zwierząt i dużo śmieci. Ciał dziewczyn nie odnaleziono.
– Czy to znaczy, że ta historia jest nieprawdziwa? Że to się nie wydarzyło?
– Nie. To znaczy, że postarano się to dobrze ukryć.
To także znaczy, że rodziny dziewczyn z Fuentes być może nigdy nie odzyskają ich ciał.
Zapamiętałam z Milagros starszego człowieka z laską, w znoszonym swetrze. Stał i patrzył. Mrużył wilgotne ze starości oczy. Wreszcie podszedł do Heleny.
– Coś pani powiem.
– Czy mogę to nagrać?
– Nie. Żadnego nagrywania. Powiem pani, kto tu leży – i krótkimi machnięciami końca laski zaczął wskazywać na kości, jakby doskonale je rozpoznawał, jakby nawet odarte z ciała nie mogły przed nim ukryć swojej tożsamości. Wymieniał nazwiska: jedno, drugie, piąte.
– Ile wymieniłem?
– Pięć.
– To dalej, ich było więcej – przerwał Helenie i zaczął wymieniać od początku. Zacinał się. Walczył z pamięcią. Widać było, jak złości go to zacinanie się, ta walka. – Ten chłopak, ten chłopak, jak on się nazywał. Roque! – przypomniał sobie wreszcie. – Tak się nazywał. Roque. Zabrali ich najpierw do Arandy de Duero, do więzienia, i dopiero stamtąd przywieźli. Roque, tak. Zabił go ojciec panny młodej. We wsi był ślub i zabił go ojciec panny młodej…
– Czy możemy zapisać pana nazwisko? – pytała Helena.
– Nie. Żadnych nazwisk. Żadnego nagrywania.
Jeszcze długo stał nad wykopem, patrzył na kości, machał laską.
Co właściwie można było zrobić z tym, co powiedział? Z tymi nazwiskami, imionami, których nigdzie nie można sprawdzić, nigdzie potwierdzić? Helena powiedziała, że czasem kilka dni po ekshumacji ludzie dzwonią, żeby odwołać wszystko, co powiedzieli. Proszą, żeby skasować nagranie. Wykreślić ich dane. Czasem robią to, bo zadzwoniły dzieci z Madrytu i zabroniły im mieszać się w te sprawy. Po co ci to, tato? Po co rozdrapywać stare rany? Jeszcze ktoś ci wypomni.
Nie dziwiła się temu. Rodziny tych, których zabijano, i tych, którzy zabijali, czasem żyły koło siebie wiele lat. W jednej wsi, w milczeniu. Rano przyszedł człowiek, siedemdziesięciolatek, żeby opowiedzieć o swoim ojcu. Ten ojciec zdołał uciec w góry, ukryć się przed aresztowaniem. Miał pecha, bo zobaczył go ktoś z jego wsi. Ta osoba wydała go falangistom. Zanim go rozstrzelali, sprowadzili tego człowieka do wsi, kazali mu przejść główną ulicą, bijąc go i kopiąc. Jego żona była wówczas w ciąży, widziała wszystko.
Zapytałam Etxeberrię, czy słuchając tego, co opowiadają rodziny ofiar, jest w stanie pozostać bezstronny w tym, co robi.
– Bezstronny czy neutralny? – odpowiedział pytaniem. – Kiedy pracuję podczas ekshumacji, muszę zachować bezstronność, obiektywizm. Patrzę na kości i widzę, jakie ślady noszą, potrafię rozpoznać, jakie choroby przeszedł człowiek, do którego należały, które urazy odniósł za życia, szukam takich, w wyniku których poniósł śmierć. Jeśli dobrze wykonam moją pracę, będę mógł powiedzieć, jaka była przyczyna zgonu, i zrobię to obiektywnie i bezstronnie. Ale to nie znaczy, że wolno mi być neutralnym. Nie, kiedy łamane są prawa człowieka. – Wstał. – Myślę, że martwi także mają prawa – powiedział jeszcze. – Na przykład prawo do prawdy. Prawda nigdy się nie przedawnia.
Bardzo nie lubił, kiedy mówiło się, że te ekshumacje pomagają zaginionym odzyskać godność.
– Oni nigdy jej nie stracili – mówił wtedy twardo.
Ten tekst jest fragmentem książki Katarzyny Kobylarczyk „Strup. Hiszpania rozdrapuje rany”:
Ostatniego dnia, zanim wszyscy się rozjechali się do domów, a wykopy zostały zasypane i ziemia oddana pod uprawę, wszyscy zebrali się na uroczystość. Przyszły rodziny, mieszkańcy okolicznych wsi, wolontariusze, członkowie ekipy. Z Madrytu przyjechał Gervasio Puerta García, przewodniczący Stowarzyszenia Byłych Więźniów i Represjonowanych Politycznie.
Chciałam zobaczyć, czy Etxeberria każe im położyć się w wykopie.
Czasem tak robił. Wymyślił własny obrządek, rytuał socjo-naukowy. Zdarzało się, że, gdy grób był już oczyszczony, a wszystkie szczątki ludzkie podjęte, prosił członków rodzin zamordowanych lub ludzi biorących udział w ekshumacji, by zeszli do wykopu. Kazał im położyć się na ziemi w tych samych miejscach, gdzie wcześniej leżały ciała. Udzielał suchych wskazówek: w jakiej pozycji mają się ułożyć, co zrobić z kończynami, by ściśle odtworzyć pozycję szkieletu. Potem zapadała cisza. Czasem odtwarzano huk wystrzałów. Ana Fuentes opowiedziała o tym antropologowi Francisco Ferrándizowi. Zapisał jej relację w swojej książce: „Na fotografii, którą nam wówczas zrobiono, widać tylko kawałeczek mojej koszuli. Leżałam na plecach na ziemi, pod wszystkimi. To było bardzo poruszające. Uczucie zimna na plecach… Zamykasz oczy i… widzisz to. Nie mogłam przestać myśleć o tym, jak bardzo musieli się bać, jak wiele zła doświadczyli tej nocy. Masz wrażenie, jakby to się działo komuś innemu, nie tobie. To zbyt trudne. Krótkie, lecz tak silne, że zmienia cały świat”4. To było kilka miesięcy wcześniej, w marcu 2009 roku we wsi Casavieja w prowincji Ávila, gdzie Etxeberria ekshumował pradziadka i stryjecznego dziadka Any Fuentes oraz pięć innych osób zamordowanych przez falangistów.
Ale tym razem było inaczej. Złożono kwiaty, ktoś powiedział kilka słów, bez wielkiej pompy. Właściwie każdy mógł zabrać głos, jeśli chciał. Zgłosiła się starsza pani, krewna jednej z ofiar.
– Jakiś czas temu na ulicy zaczepiła mnie kobieta – wyznała. – Powiedziała mi, że powinniśmy zostawić zmarłych w spokoju. Że wojna się skończyła. „Dalibyście spokój, powiedziała, po co otwierać zagojone rany? Zmarłym to już obojętne. Teraz trzeba zająć się żywymi”.
Ona teraz chciałby odpowiedzieć tej kobiecie. Bo wtedy jakoś brakło jej słów, nie mogła nic z siebie wydobyć. Ale już wie.
– Chciałabym powiedzieć, że to wcale nie chodzi o zmarłych! Chodzi o żywych! O to, żeby mogli odejść z zagojonymi ranami. Bo kiedy się odchodzi z raną w sercu, to boli bardziej.
Gervasio siedział nad wykopem, na składanym krzesełku, w słomkowym kapeluszu i słuchał. Gdy wszyscy powiedzieli już wszystko, co mieli do powiedzenia, Etxeberria przykucnął nad opróżnionym z ciał grobem. Ten grób oddzielał go od Gervasia niczym linia, nieprzekraczalna bariera. Zapytał starego człowieka o wiek.
– Mam osiemdziesiąt osiem lat – odrzekł Gervasio. Etxeberria kiwnął ręką i spośród członków ekipy wstała dziewczyna, blondynka. Ona, oznajmił antropolog, ma dwadzieścia dwa lata, jest z nas najmłodsza. Da ci teraz monetę, jedną z tych, które znaleźliśmy w tym grobie. Należała do którejś z ofiar, dotąd leżała w ziemi, nie dotykał jej nikt żywy. To moneta z twoich czasów, Gervasio, z twojej młodości. Chcemy, żebyś wziął ją do ręki i powiedział nam, co czujesz.
Dziewczyna wyciągnęła rękę ponad pustym wykopem i podała monetę staremu człowiekowi.
– Smutek – powiedział, gdy zważył ją w dłoni. – Nieprawdopodobny smutek. Nie czuję chęci zemsty. Nigdy jej nie czułem. Ani wtedy, ani teraz. Widziałem kuzyna po torturach, nieprzytomnego, ale nigdy nie chciałem zemsty.
– Co byś poradził naszemu rządowi, Gervasio?
– Dialog. Hiszpania powinna wiedzieć, co działo się podczas wojny i po niej. Nie chcemy zemsty, chcemy tylko szczerej rozmowy. Mówienia o historii takiej, jaka była. Bo to jest historia naszego życia.
– Czy wciąż są dwie Hiszpanie, Gervasio?
– Tak, wydaje mi się, że wciąż są dwie. Jestem pewien, że wciąż są ludzie, którzy chcą powrotu przeszłości. To dlatego, że nie znają historii. Musicie im ją opowiedzieć. Musicie działać. Jest późno, nie zostało nam wiele czasu.
Kilka lat później zobaczyłam je na zdjęciu: plastikowe pojemniki ułożone równo jedne na drugich. Francisco Ferrándiz umieścił tę fotografię w swojej książce o ekshumacjach. Ujęcie nie pozwalało dostrzec napisów: Milagros, mogiła 1B, osoba 5, ale to były te same pudła. Stały w laboratorium Medycyny Sądowej Wydziału Medycyny Uniwersytetu Kraju Basków w San Sebastián, w pracowni Etxeberrii.
Kiedy przyjeżdżam do San Sebastian, już ich nie ma. „Kilka lat temu kości zostały przekazane do ossarium na cmentarzu w Aranda de Duero – mówi Etxeberria. – Nigdy nie udało nam się ich zidentyfikować. Skończyły się pieniądze”.
A więc Pedro Cancho nie odnalazł w Milagros swojego dziadka, właściciela baru. Nieves nie odnalazła ciała ojca. Na pytanie, gdzie jest, nadal musi odpowiadać: w niebie.