Rosyjska apokalipsa

opublikowano: 2006-12-17, 22:00
wszelkie prawa zastrzeżone
Po obejrzeniu „9 Kompanii” aż trudno uwierzyć, że rosyjską kinematografię było stać na taki film. Hollywood może tylko patrzeć i uczyć się, jak zrobić niezły film wojenny, nie zatapiając przy tym bohaterów w wirze akcji.
reklama

„9 Kompania” („9-ya rota”) trafiła do polskich kin w październiku z opinią bardzo dobrego filmu wojennego. Ta rosyjska produkcja zarobiła w swojej ojczyźnie 15,4 mln dolarów w ciągu dwóch tygodni i obejrzało ją prawie 4 mln widzów. Dotychczas to Amerykanie wiedli prym w robieniu patetycznych obrazów, głównie o wojnie w Wietnamie, i trzeba przyznać, że sztukę tę opanowali całkiem nieźle. Czy debiut fabularny Fiodora Bondarczuka może się mierzyć z produkcjami zza oceanu? Cóż, to zależy, jakie kryterium oceny i porównania przyjmiemy.

Patrząc na „9 Kompanię” od strony scenariusza i fabuły, należy pokłonić się przed twórcami tego filmu. Reżyser nader skrupulatnie przedstawia... i tutaj warto się na chwilę zatrzymać. W omawianej produkcji nie znajdziemy bowiem żadnej historii wojny. Jedynie napisy na początku i końcu filmu pozwalają na umiejscowienie akcji w czasie. Jest jeszcze kilka wzmianek o Gorbaczowie, a poza tym wielka ideowa pustka. Bondarczuk ominął szerokim łukiem warstwę dotyczącą szczegółów toczącej się w latach 1979-1989 wojny. Cały scenariusz ogranicza się do jednej kompanii, a właściwie do historii 13-14 osób. Dzięki takiemu zabiegowi reżyser uniknął niepotrzebnych ocen i wytykania palcem błędów. To niewątpliwie plus tej produkcji, Bondarczuk wzbił się ponad sferę czystej strategii i rzucania bezosobowych figurek na front. „9 Kompania” to antropologiczne studium osobowości rosyjskiego żołnierza z czasów interwencji w Afganistanie. Zwykli szeregowcy chwilę po trafieniu do jednostki usłyszeli, że są „gównem” i w ciągu 3 miesięcy zrobi się z nich całkiem nowych ludzi. Od samego początku skazani są na ogromny wysiłek fizyczny i obecną na każdym etapie szkolenia propagandę. Jednakże, co ciekawe, ta ostatnia wydaje się wcale nie wpływać na osobowość bohaterów. To ludzie o bardzo twardych charakterach i ukształtowanych poglądach – czasami bardzo prostych, ale niewątpliwie własnych. Z jednej strony mamy artystę obeznanego w sztuce i filozofii, a z drugiej - prostego chłopaka z prowincji. Obaj przyszli na wojnę z zupełnie innych powodów.

reklama

Konflikt w tym filmie nie jest zaborczą walką o terytorium, to raczej ścieranie się odmiennych typów osobowości. Ale tylko początkowo, bowiem szkolenie i twarde żołnierskie życie jednoczy ich i czyni najlepszymi kolegami. Walczą nie o idee ani nawet o swojego przywódcę, najważniejszy dla nich jest towarzysz broni. Z tej perspektywy film wygląda bardzo dobrze i można go porównać do, niedocenionej moim zdaniem, produkcji Randalla Wallace’a „Byliśmy żołnierzami”. O bohaterach można by pisać w nieskończoność, każdy z nich jest narysowany bardzo twardą i zdecydowaną kreską. Nie ma tutaj mowy o nudnych żołnierzykach, którzy są tylko pionkami na ogromnej dowódczej szachownicy. Oczywiście, patrząc na wojnę z punktu widzenia najwyższych rangą, zapewne tak jest. Bondarczuk na szczęście nie wznosi się tak wysoko. W „9 Kompanii” zobaczymy tylko trzech oficerów, którzy zresztą nie do końca wierzą w sens i skuteczność działań sowieckich w Afganistanie. Ale walczą, bo są dobrymi żołnierzami. Niestety, nie obeszło się bez kilku kiczowatych scen, takich jak ta, w której Praporshik Dygalo płacze wśród czerwonych maków.

Na pozostałych płaszczyznach również nie jest źle. Widać, że film był kręcony z niemałym rozmachem, a reżyser miał wizję tego, co chciał stworzyć. Twarde żołnierskie życie zostało przedstawione na pustynnym tle. Można swobodnie powiedzieć, że zdjęcia zachwycają. Akcji towarzyszy nastrojowa, nieco przygnębiająca muzyka. Czegoś jednak zabrakło. „9-ya rota” często porównywana jest do „Czasu Apokalipsy” Francisa Forda Coppoli i na tle tej produkcji wypada bardzo dobrze. Jednakże Amerykanie są jak dotychczas niedoścignieni w jednym względzie. Potrafią chwycić widza za gardło i trzymać tak przez całe 120 minut seansu. Pamiętam, jak po obejrzeniu „Cienkiej czerwonej linii” Terrence’a Malicka odetchnąłem w kinie. To niesamowite uczucie. Tego samego spodziewałem się po „9 Kompanii”. Niestety, było współczucie, refleksja, ale zabrakło napięcia. Może jednak trochę marudzę, albowiem mamy tutaj w końcu do czynienia z dramatem wojennym. Ale przecież wspomniana już wyżej „Cienka czerwona linia” też nim była. Najwidoczniej tym razem zadziałała zasada coś za coś. Pozostaje tylko czekać na film z wartką akcją i barwnymi bohaterami.

Od rosyjskiej produkcji wieje lekkim patosem, ale chyba tak miało być, w końcu bohaterowie zasłużyli sobie na ten film. Niepotrzebna śmierć żołnierzy na Wzgórzu 3234 pokazuje bezsens konfliktów zbrojnych i robi to w bardzo sugestywny sposób. Widzowi na pewno będzie żal tych młodych chłopaków, którzy przelali krew za.... No właśnie, za co???

reklama
Komentarze
o autorze
Ireneusz Jesionek
Autor nie nadesłał informacji na swój temat.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone