Roger Crowley – „1453. Upadek Konstantynopola” – recenzja i ocena

opublikowano: 2013-04-07, 14:46
wolna licencja
Nie ma chyba większego kontrastu od upadku obu rzymskich Cesarstw. Jako pierwsze upadło zachodnie imperium. I rzeczywiście upadło – po prostu przeszło na emeryturę, a ostatni cesarz do końca życia żył sobie wygodnie i pobierał świadczenia z kasy barbarzyńskiego króla. Inaczej swój byt zakończyło wschodnie cesarstwo – zginęło z bronią w ręku, jak na Rzymian przystało.
reklama
Roger Crowley
1453. Upadek Konstantynopola
nasza ocena:
8.5/10
cena:
49,90 zł
Wydawca:
Rebis
Rok wydania:
2013
Okładka:
całopapierowa z obwolutą
Liczba stron:
352
Format:
150 × 225 mm
ISBN:
978-83-7510-811-8

Jest to o tyle dziwne, że ostatni „jedyny w Chrystusie prawdziwy cesarz Rzymian” miał ze swoimi nominalnymi poddanymi mniej więcej tyle wspólnego, co ja z komponowaniem oper. Ojciec miał co prawda w sobie domieszkę krwi italskiej – ale ówcześni mieszkańcy Półwyspu Apenińskiego byli już dawno mieszanką Italików, Gotów, Longobardów oraz wielu innych nacji, które przemaszerowały od Alp po cypel włoskiego buta. Matka imperatora pochodziła z serbskiej rodziny Dragaszów, które to nazwisko Konstantyn XI (bo to na jego temat wygłaszam te peany) przybrał jako swój cognomen. To o pisanej przez niego epopei jest recenzowana książka.

Roger Crowley to z pewnością godny reprezentant prądu o nazwie narrative history, a jego dzieło pod tytułem „1453. Upadek Konstantynopola” wpisuje się w te opinię. Niektórzy pewnie zastanawiają się, cóż to jest ta historia opowiedziana. Jest to pewien styl przedstawiania biegu wydarzeń lub zjawisk w formie bardziej opowiadania niż suchej relacji. Nie ukrywam, że jestem zwolennikiem tego typu pisania – cóż, historia ma już i tak niskie notowania wśród opinii publicznej jako gałąź nauki nudnej i niepotrzebnej. A cóż może bardziej zachęcić do czytania niż żywy i plastyczny język książki? Innymi słowy – plus dla „Upadku Konstantynopola”.

Kolejna kwestia to materiały, na których Crowley pracował. Z przyjemnością muszę przyznać, że „odrobił lekcję” z zakresu kwerendy źródłowej i opracowań na ocenę dobrą, aczkolwiek brakowało mi, mimo wszystko, większej ilości przekazów źródłowych strony tureckiej. Ale nie bądźmy też zbyt wymagający – Crowley, na ile mógł, przekopał zasoby tureckich opracowań dotyczących opisywanego wydarzenia. Ale bariery języka nie da się tak łatwo przezwyciężyć.

Książka ta to przede wszystkim – jak można zresztą dowiedzieć się z recenzji cytowanych na okładkach – pasjonujący reportaż z oblężenia Konstantynopola. Ale gdyby tak sprawy wyglądały, ten tekst zakończyłby się dokładnie w tym miejscu. Innymi słowy – to nie tylko reportaż. Książka Crowleya to znakomicie zarysowany pojedynek dwóch postaci – cesarza wschodniorzymskiego Konstantyna XI Paleologa oraz sułtana tureckiego Mehmeda II. Nie jest to jednak walka dobra ze złem, a raczej starcie dwóch postaci i charakterów, które reprezentują dwa odmienne, a jednocześnie jakże podobne do siebie światy.

Konstantyn XI to cesarz, którego imperium ogranicza się do Konstantynopola oraz okolicznych wiosek, ewentualnie odległych strażnic nadmorskich. Choć teoretycznie sprawuje zwierzchność nad Moreą czy innymi resztkami posiadłości swoich braci, otaczają go też liczni urzędnicy jak megadux, kapetan czy _ dongarios, to są to oczywiście puste tytuły. Wielki wódz dowodzi symbolicznymi jednostkami, brak pieniędzy rozwiązał problemy najemników. A cesarski admirał może co najwyżej dowodzić rybakami bosforskimi i dardanelskimi. Innymi słowy, imperator reprezentuje przeszłość, minioną chwałę Rzymian. Konstantynopol jest tego symbolem – to zbiorowisko starych, czasem na wpół (lub całkowicie) zrujnowanych budowli, pamiętających czasy Justyniana Wielkiego, Herakliusza, Konstantyna V czy Bazylego II (który, jako okulista-amator, zasłużył sobie na przydomek „Bułgarobójca”). Były świadkami narodzin ruchu krucjatowego, gościły w swoich murach pierwszych krzyżowców – akurat tak potrzebnych w wiosennych miesiącach 1453 r.

reklama

Jednak, tak jak potęga podwójnych Murów Teodozjusza czy cesarskiej tagmaty, czasy przybywających na pomoc krzyżowców minęły już ostatecznie. Nikt nie przybędzie – ani postrach Turków Janos Hunyadi, ani wielka armia z Italii, wieziona przez niezliczone okręty republik Genui i Wenecji. Konstantyn jest sam z garstką wiernych oddziałów pałacowych, grupą ochotników z Genui, Katalonii, Wenecji oraz reszty Europy. Wspiera nich kilka tysięcy konstantynopolitańczyków – kilka tysięcy w metropolii, która liczyła w czasach świetności ponad milion mieszańców!

Pomoc może nadejść – lecz za cenę tożsamości tysiącletniego imperium. Nic dziwnego, że cesarz jest pesymistycznie nastawiony. Ścigają go również swoiste przesądy – nie został koronowany w kościele Mądrości Bożej, ma na imię Konstantyn, a jego matka to Helena – zupełnie jak twórca miasta. Czyżby historia zatoczyła koło? Jeśli tak – cesarz nie ucieknie, nie podda się. Reprezentuje kilkadziesiąt wieków historii i tradycji, której nie może się sprzeniewierzyć. Skoro ma odejść – odejdzie jak na Rzymianina przystało, z bronią w ręku.

Taka postawa z pewnością irytuje obozującego pod miastem 21-letniego sułtana z rodu Osmana. Wbrew opinii doświadczonych doradców swojego wielkiego ojca Murada II zamierza ruszyć na miasto zwane „Złotym Jabłkiem”. Poczynił gigantyczne przygotowania logistyczne oraz mobilizacyjne i wojskowe. Znalazł sposób na zniwelowanie niemocy na wodach morskich, szuka nowatorskich rozwiązań, które mają mu pomóc sforsować niezdobyte szturmem mury. To „Jabłko” musi wpaść w jego ręce – zbyt dużo zainwestował w tę operację. Nie ma już odwrotu – albo zdobędzie miasto, albo zginie (a, znając kaprysy gwardzistów, jest to jak najbardziej możliwe).

Choć kierują nim w gruncie rzeczy niskie pobudki imperialne, nie można odmówić Mehmedowi II pewnej dozy wielkości. Jest to, wbrew targającym go namiętnościom, postać chłodna, wyrachowana, kalkulująca i twardo stąpająca po ziemi. Ma jeden cel – przejąć spuściznę po basileusach. Jak bardzo Konstantyn XI czuje się jej strażnikiem, tak bardzo Mehmed czuje, że tylko on jest jej godny. Szanuje przeciwnika, który wbrew wszelkiej logice nie może się poddać. Tego wymaga od cesarza odziedziczona spuścizna. Mehmed nie zamierza jednak na to pozwolić – z determinacją dąży do wyznaczonego celu. Wspierają go w tym jego najbliżsi współpracownicy, często chrześcijańscy renegaci, pojmujący rolę Konstantynopola. O wszystkim w takim wypadku zadecydują działa mistrza Obrana…

Fascynującą relacją tego pojedynku jest „1453. Upadek Konstantynopola”. To opis starcia pomiędzy ambicją a obowiązkiem, marzeniem a przeświadczeniem o misji, tradycją a modernizacją – innymi słowy starym światem a nowym. W tej bitwie wynik może być tylko jeden…

Zobacz też:

Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska

reklama
Komentarze
o autorze
Michał Staniszewski
Absolwent Wydział Historycznego UW, autor książki „Fort Pillow 1864”. Badacz zagadnień związanych z historią wojskowości, a w szczególności wpływu wojny na przemiany społecznych, gospodarczych i kulturowych - ze szczególnym uwzględnieniem konfliktów XIX wieku.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone