Robert Chrzanowski: Gdynia zapisała się w annałach jako miejsce, w którym Sąd Marynarki Wojennej skazywał opozycjonistów
W czasach PRL sytuacja ekonomiczno-społeczna w kraju wyglądała fatalnie, ale Polacy nie mając innego wyjścia, przyzwyczaili się do egzystowania w warunkach funkcjonowania „gospodarki niedoboru”. Początek lat 80. przyniósł kolejne problemy – pogłębiającą się złą sytuację w oświacie i ochronie zdrowia, dotkliwe braki żywności, odzieży czy materiałów budowlanych, które z kolei przełożyły się na kłopoty z realizacją inwestycji mieszkaniowych. Kiedy wydawało się, że gorzej już być nie może, wporowadzono stan wojenny, a tym samym terror polityczny. Wydarzenia, które rozegrały się w tym okresie w Gdyni przybliżają autorzy bogato ilustrowanego albumu „Orła WRONa nie pokona. Stan wojenny w Gdyni (1981-1983)” - Małgorzata Sokołowska i Robert Chrzanowski z Oddziałowego Archiwum IPN w Gdańsku. Od lat zajmują się popularyzacją lokalnych dziejów. Teraz postanowili skupić się na okresie stanu wojennego. - Jesteśmy gdynianami i zaangażowaliśmy się w promowanie dziejów Gdyni, żeby pokazać, że pomimo tego, że jest to młode miasto, kojarzone m.in. z festiwalem filmowym, atrakcjami turystycznymi jakimi są statki takie jak „Błyskawica” czy „Dar Pomorza”, posiada ciekawą historię – wspomina Robert Chrzanowski. Gdynia w latach 80. ubiegłego wieku była drugim co do wielkości miastem Pomorza Gdańskiego. Jak wskazuje Robert Chrzanowski, jako miasto portowe, była otwarta na świat, a gdynianie mieli lepsze rozeznanie w kwestii różnic ustrojowych, zacofania cywilizacyjnego, przestrzegania praw człowieka czy wolności obywatelskich niż mieszkańcy pozostałej części kraju. Wieść o wprowadzeniu stanu wojennego była dla nich ciosem. - Wielu kojarzy Gdynię jeszcze z grudniem 1970 roku i Jankiem Wiśniewskim. Tymczasem Gdynia ma bardzo bogatą historię, troszkę odmienną od pobliskiego Gdańska - wskazuje historyk.
Jak przyznaje Chrzanowski, ta bliskość Gdańska jest niejako przekleństwem Gdyni, bowiem to w Gdańsku znajdowała się główna siedziba władz „Solidarności”, a uwaga Polski i świata skupiała się na tym, co działo się na Placu Solidarności przy historycznej Bramie nr 2 Stoczni Gdańskiej. - Z kolei Gdynia była zawsze w cieniu. Nawet pomimo tego, że duże, gdyńskie zakłady pracy odegrały znaczącą rolę w wydarzeniach z sierpnia 1980 roku, w tym w podtrzymaniu strajku. O tym praktycznie się dziś nie mówi, ale przecież to w Gdyni działała Wolna Drukarnia Stoczni Gdynia, która w czasie strajku prowadzonego przez Andrzeja Kołodzieja, przewodniczącego Komitetu Strajkowego Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni, wiceprzewodniczącego MKZ w Gdańsku, stanowiła główną bazę poligraficzną, dzięki której mieszkańcy Trójmiasta byli informowani o przebiegu strajku i jego postulatach – podkreśla Robert Chrzanowski.
Oczywiście w porównaniu do Gdańska, skala protestów w Gdyni była mniejsza, ale to m.in. także z uwagi na bliskość miasta położonego u ujścia Motławy do Wisły. - Wielu gdynian wsiadało do pociągu i jechało strajkować do Gdańska, gdzie biło serce oporu antykomunistycznego. Gdynia zapisała się w annałach w bardziej ponurych barwach, z uwagi na to, że to tu mieścił się Sąd Marynarki Wojennej. Zasłynęła zatem jako miejsce, w którym skazywano opozycjonistów, zasądzając wieloletnie wyroki, jak to stało się chociażby w przypadku Ewy Kubasiewicz, która jesienią 1983 roku razem z Zofią Kwiatkowską utworzyła Oddział Trójmiejski Solidarności Walczącej – mówi historyk.
Ostatnie lata przed wprowadzeniem stanu wojennego to czas permanentnego braku podstawowych produktów, kłopoty z dostępem do ważnych usług… - W przypadku miast portowych jak Gdynia czy Gdańsk to prawdziwy paradoks. Miasta te były bogate i otwarte na świat. Mieszkańców miast portowych musiało bardzo irytować, gdy ich bliscy – marynarze - przypływali do domu i mieli informacje z pierwszej ręki o tym, jak żyje się na Zachodzie. To poczucie opóźnienia cywilizacyjnego i niemożności rozwoju szczególnie na Wybrzeżu było boleśnie odczuwane, stąd prawdopodobnie brały się siły do walki o lepsze jutro – wskazuje Robert Chrzanowski.
Wprowadzenie stanu wojennego
Kiedy do tego wszystkiego doszedł terror wprowadzony przez władzę, sytuacja zaogniła się. Jak wyglądały pierwsze dni po wprowadzeniu stanu wojennego w Gdyni? - 13 grudnia wypadał w niedzielę, więc był to czas, kiedy mieszkańcy powoli starali się otrząsnąć z otrzymanej informacji. Natomiast w poniedziałek, 14 grudnia, nad ranem, gdy robotnicy poszli do swoich zakładów pracy, to w wielu z nich rozpoczęły się protesty – wskazuje Robert Chrzanowski. Zgodnie z Komunikatem nr 2 Ogólnopolskiego Komitetu Strajkowego w Gdańsku do protestu przyłączyło się ponad 47 zakładów, natomiast według danych zebranych przez Komitet Wojewódzki PZPR – było to 30 zakładów pracy.
Jak wskazuje historyk, wszystkie oczy skierowane były tego dnia na Stocznię imienia Komuny Paryskiej. - Z jednej strony był to największy zakład pracy, a z drugiej - legenda dynamicznego strajku z sierpnia 1980 roku. W pamięci gdynian żywe były jeszcze dni sierpniowe, przecież to było zaledwie parę miesięcy przed pamiętnym grudniem. Co więcej, z rozmachem obchodzono rocznicę strajków sierpniowych. Była bardzo radosna, a ludzie pełni nadziei i przekonani, że wszystko rozwija się w dobrym kierunku. Wprowadzenie stanu wojennego stanowiło dla nich wstrząs, ale wywoływało chęć dalszego oporu – podkreśla Robert Chrzanowski.
14 grudnia w Gdyni do strajku przystąpiły potęgi, czyli Stocznia im. Komuny Paryskiej, Gdyńska Stocznia Remontowa „Nauta” oraz Morska Obsługa Radiowa Statków i Wyższa Szkoła Morska. - Władze zdawały sobie sprawę z tego, że pierwszym celem ataku musi być największy zakład pracy w Gdyni, ponieważ jego klęska spowoduje załamanie się woli walki u pracowników innych zakładów – wskazuje Robert Chrzanowski. Dodaje też, że szturm rozpoczął się 15 grudnia o godzinie 4.20. Mundurowym stosunkowo szybko udało się zająć najważniejsze obiekty znajdujące się na terenie stoczni, zmuszając robotników do opuszczenia zakładu. Dwie godziny później wojsko w pełni kontrolowało już stocznię. Władze jednak trochę się przeliczyły. Co prawda pacyfikacja stoczni spowodowała, że strajki w innych zakładach wygasały.
Gdy padła Stocznia Komuny Paryskiej, wkrótce po niej także „Nauta” ogłosiła, że kończy strajk, a w jej ślady poszli studenci i pracownicy Wyższej Szkoły Morskiej, która sąsiadowała ze stocznią. Okazało się jednak, że pomimo upadku tych zakładów, kilka mniejszych nadal trwało w oporze. - Co ciekawe, do kuriozalnej sytuacji doszło w niewielkim zakładzie zatrudniającym około 500 pracowników. Otóż, przeciwko 400 robotnikom „Transbudu” w Gdyni-Redłowie uczestniczącym w strajku, skierowano 220 funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej wspomaganych przez jeden wojskowy transporter opancerzony SKOT, który 18 grudnia o godzinie 14.10 staranował bramę. To nieporównywalne siły. Na dwóch pracowników przypadał jeden milicjant – wyjaśnia historyk.
Pacyfikacja „Transbudu” sygnałem do zakończenia strajku
Pacyfikacja „Transbudu” sprawiła, że inne zakłady zakończyły strajk. Było to symboliczne wydarzenie, bowiem wydawało się, że cała Gdynia została spacyfikowana. Jak wyjaśnia Robert Chrzanowski, otwarty protest został zakończony, ale zorganizowane zostały podziemne komórki, które kontynuowały walkę. Wdrożono też inne formy protestu. – Komitet Miejski PZPR codziennie, a nawet kilka razy dziennie wysyłał teleksy do swojej jednostki wojewódzkiej informując o tym, co dzieje się w mieście. Codziennie informowano o napisach pojawiających się na murach, o rozrzucaniu ulotek czy zrywaniu plakatów – wylicza historyk.
Do pierwszej konfrontacji doszło 30 stycznia 1982 roku, a więc w Dniu Solidarności, ogłoszonym przez prezydenta USA Ronalda Reagana. – W Gdańsku miała miejsce demonstracja, ale w Gdyni otwarta manifestacja nie miała miejsca. Milicja informowała jedynie o dwóch-trzech osobach zatrzymanych za zapalanie świec pod krzyżem przy Urzędzie Miejskim. Partyjni raportowali jednak o tym, że mieszkańcy na wezwanie podziemnej „Solidarności” gasili światła w domach i zapalali w oknach świeczki. Podczas kolejnych miesięcznic zatrzymywano regularnie po około 100 osób – wylicza Robert Chrzanowski. Formy oporu i przyjmowane strategie były rozmaite. – Wyróżniała się tutaj stocznia „Nauta”. Zasłynęła tym, że pracownicy w każdą miesięcznicę odmawiali spożywania posiłku regeneracyjnego. Odnotowywano z pieczołowitością ilu stoczniowców zrezygnowało z jedzenia w tym dniu – wskazuje historyk. Warto wspomnieć też o Włodzimierzu Duninie – młodym człowieku, który za pisanie w środkach komunikacji miejskiej „Precz z PZPR” we wrześniu 1982 roku został skazany na 6 miesięcy więzienia. – Został przyłapany przez jednego z kierowców, kiedy wypisywał to hasło i schwytany. W naszych zbiorach znajduje się derma, która została wycięta przez milicjantów z siedzenia. Posłużyła jako dowód rzeczowy w jego sprawie i dzięki temu zachowała się do dziś – dodaje Robert Chrzanowski.
Do wielkich manifestacji doszło w maju 1982 roku – zarówno 1, jak i 3 maja. W Gdyni, w przeciwieństwie do Gdańska czy Katowic, pacyfikacja nie była krwawa. – Tak, ale to z racji tego, że strajki zostały szybko stłumione. Ważna była też postawa komitetów strajkowych. Poza dwoma wspomnianymi tu, większość protestów została zakończona bez interwencji milicji. Co więcej, liderzy uznali, że nie można ryzykować życia strajkujących. Przywołując słowa majora Sucharskiego można powiedzieć, że „żywi jeszcze bardziej się Polsce przydadzą niż martwi”. Uznano, że trzeba zachować siły na dalszą walkę. Mówiono, że bitwa jest przegrana, ale wojna trwa – podkreśla naukowiec.
Olbrzymie wzburzenie wśrod mieszkańców Gdyni wywołało aresztowanie wikariuszy kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa ks. Jana Borkowskiego i ks. Tadeusza Kuracha oraz pracownika parafii Henryka Kardasa. - To było ewidentnie uderzenie w księdza Hilarego Jastaka, który już w latach 40. i 50. znajdował się na celowniku władz, ponieważ od tego czasu udokumentowana jest jego działalność antykomunistyczna. To on opiekował się rodzinami pomordowanych w grudniu’70, informował o tym kardynała Stefana Wyszyńskiego i jako pierwszy podczas strajków na Wybrzeżu, na prośbę stoczniowców 17 sierpnia 1980 zdecydował się odprawić mszę w gdyńskiej stoczni im. Komuny Paryskiej – choć władze kościelne patrzyły na to niechętnie. Udzielał schronienia opozycjonistom. To u niego przebywała Anna Walentynowicz. Nazywano go „królem Kaszubów” i „Niezłomnym Kapłanem” – wylicza Robert Chrzanowski.
Wikariuszy oskarżono o udział w walkach z milicją i atakowanie funkcjonariuszy kamieniami. Ksiądz Jastak zorganizował akcję protestacyjną i wysyłania listów w ich obronie, ale na nic się to zdało. Sąd Wojewódzki w Gdańsku skazał księży na 3 lata, a pracownika parafii na 3 lata i 6 miesięcy więzienia. Trafili za kraty, ale udało im się wcześniej opuścić więzienie.
A jak kształtowały się losy liderów opozycji? – Osoby, które stały na czele strajku od razu znajdowały się na celowniku władz i aparatu bezpieczeństwa. Podejście było dwojakie. W przypadku zakładów, które zatrudniały kilkanaście tysięcy pracowników, władze pomimo pacyfikacji nie od razu decydowały się na aresztowania przywódców strajku. Czyniły to dopiero wtedy, kiedy nastroje ulegały uspokojeniu. Wtedy zaczynały się rozprawy sądowe. Nie wszystkich udało im się schwytać, ponieważ wiedząc, że grozi im więzienie, ukrywali się. Tych, których złapano, skazywano na więzienie – przyznaje Robert Chrzanowski. Dodaje też, że inaczej było m.in. w przypadku „Transbudu”, gdzie do pacyfikacji skierowało olbrzymie siły. Tam członkowie komitetu strajkowego zostali na miejscu aresztowani, zakuci w kajdanki i przewiezieni do aresztu, a w ciągu kilku dni otrzymali wyrok skazujący na więzienie.
Ciekawy jest przykład życiorysu Tadeusza Pławińskiego, który był przywódcą strajku w Stoczni im. Komuny Paryskiej. Później zaangażował się w działalność Radia Solidarność. - 3 listopada 1982 r. został zatrzymany w Gdańsku, razem z nim wpadł wykorzystywany przez radiowców sprzęt. Z racji przemian prawnych i amnestii, nie mógł być skazany za organizowanie strajku, więc oskarżono go o używanie aparatów radiowych bez zezwolenia oraz o posługiwanie się fałszywym dowodem. Szukano pretekstu, aby móc go skazać i osadzić w więzieniu – mówi historyk.
Zawieszenie stanu wojennego
31 grudnia 1982 roku doszło do zawieszenia stanu wojennego. Po roku walki opór zaczął słabnąć, a strajki wyciszały się. - Zawieszenie stanu wojennego stworzyło nową sytuację, ale to nie znaczy, że mieszkańcy Gdyni spoczęli na laurach. Coraz gorsza sytuacja bytowa sprawiała, że walkę polityczną w wielu przypadkach zastępowała walka o codzienny byt. Stanie w kolejkach, aby móc kupić podstawowe produkty potrzebne do przeżycia sprawiało, że czasu na działalność opozycyjną było coraz mniej. Nie oznacza to jednak, że nic się nie działo – podkreśla Robert Chrzanowski.
Pół roku później, 22 lipca 1983 roku, władze zdecydowały o zniesieniu stanu wojennego. Wprowadzono wówczas też amnestię, jednakże nie oznacza to, że zakończyły się represje wobec działaczy opozycyjnych. – Dekret przestał działać w grudniu 1982 roku, chociaż już wcześniej przestano go używać. Nie zmieniło to jednak wiele. Szybko pojawiły się kolejne ustawy zaostrzające odpowiedzialność prawną za niektóre przestępstwa. Właściwie powtarzały to, co było zapisano w dekrecie o wprowadzeniu stanu wojennego. Władze korzystały z tych rozwiązań, żeby pociągać opozycjonistów do odpowiedzialności – wyjaśnia Robert Chrzanowski. Sięgano bowiem wówczas m.in. do ustaw „O szczególnej regulacji prawnej w okresie przezwyciężania kryzysu społeczno-ekonomicznego”, „O zmianie niektórych przepisów z zakresu prawa karnego i prawa o wykroczeniach”, „O kontroli publikacji i widowisk” czy „O szczególnej odpowiedzialności karnej”.
Organizacje opozycyjne nie złożyły broni. Jak podkreśla Robert Chrzanowski, po rozbiciu oficjalnych struktur NSZZ „Solidarność” na ich miejsce bardzo szybko zorganizowały się nowe, tajne komórki. – W Gdyni działało wiele drukarni. Dziś zdecydowanie więcej wiemy o tych, które zostały wykryte i zlikwidowane przez aparat bezpieczeństwa, ponieważ zachowała się obfita dokumentacja sporządzona przez Służbę Bezpieczeństwa – podkreśla Robert Chrzanowski. W lutym 1982 roku Służba Bezpieczeństwa zlikwidowała drukarnię w Orłowie, która działała zaledwie dwa dni, a w kwietniu jej los podzieliła drukarnia w Redłowie znajdująca się przy ul. Anastazego Matywieckiego, prowadzona przez grupę młodych ludzi, wydających też biuletyn „Krzyk”. - Krzysztof Kapica, Ryszard Urbaniak i Zbigniew Łapcik zostali skazani przez Sąd Marynarki Wojennej na 3 lata więzienia – wylicza historyk.
Te drukarnie, którym udało się przetrwać są mało znane, z racji tego, że działały w konspiracji. - W Małym Kacku przy ul. Piotrkowskiej działała drukarnia, prowadzona przez Bronisława Sarzyńskiego. Produkowała nie tylko ulotki, ale wydawała też książki popularnonaukowe i historyczne. Działała do 1988 r. i nigdy nie została wykryta. Jej wyposażenie znajduje się obecnie na wystawie w Europejskim Centrum Solidarności – wskazuje historyk.
W maju 1983 roku w Gdyni doszło do masowej konfrontacji. - Jak wspominały podziemne czasopisma, na rozwoju wydarzeń zaważył pewien wypadek - armatka wodna przewróciła wózek z dzieckiem. To była iskra zapalna, która doprowadziła do starcia gdynian z milicją – wyjaśnia Robert Chrzanowski. To jednak nie koniec. Po zniesieniu stanu wojennego, na ulicach Gdyni nadal dochodziło do incydentów. – Mieszkańcy zachęceni akcją zorganizowaną w Gdańsku, gdy po ulicy Długiej przechadzała się świnia z napisem „Ja głosuję”, postanowili powtórzyć ją w Gdyni. Nie doszła jednak do skutku. Jej organizatorzy zostali zatrzymani, kiedy w samochodzie przewozili prosiaka z czerwoną kokardką i napisem „Ja głosuję ” – mówi historyk. W 1986 roku za zamiar zakłócenia wyborów do Sejmu Sąd Rejonowy w Gdyni skazał Józefa Raszewskiego na 2 lata i 6 miesięcy więzienia, a Andrzeja Smulskiego i Andrzeja Sękowskiego na 2 lata więzienia.
Coraz prężniej działała też Solidarność Walcząca. W tym miejscu wypada wspomnieć o jednej z jej spektakularnych akcji, jaką było odpalenie ładunku wybuchowego pod Komitetem Miejskim PZPR. Do eksplozji doszło w lutym 1987 roku. Była to kulminacja działań wspomnianej organizacji. – Walka podziemna trwała do końca lat 80., ale z różnym natężeniem – podkreśla Robert Chrzanowski.