„Rewers” - reż. Borys Lankosz – recenzja i ocena filmu
Zanim obejrzałem film Borysa Lankosza, słyszałem o nim wiele dobrego. Byłem jednak sceptyczny - o „Katyniu” Wajdy też mówiono dobrze, a potem poważnie się rozczarowałem.
Fabuła „Rewersu” nie należy do specjalnie skomplikowanych. Jest rok 1952. Sabina, niczym nie wyróżniająca się z otoczenia młoda kobieta, pracuje w wydawnictwie „Nowina”. Mieszka z matką i babką. Jej brat zamieszkuje mieszkanie w tej samej kamienicy na poddaszu. Maluje socrealistyczne obrazy, dzięki czemu ma kontakty polityczne i cieszy się pewnymi przywilejami. Sabina toczy nudne i bezbarwne życie. Jej matka ciągle stara się znaleźć dla córki dobrego kandydata na męża, a babcia, z właściwą sobie ironią i dystansem do życia, komentuje codzienność. Pewnego dnia w życiu bohaterki filmu pojawia się mężczyzna. Dla Sabiny jest wybawieniem przed bandytami, a z czasem kimś więcej. Dla jej matki jest wybawieniem przed samotnością córki.
Fabuła jak każda inna. O sile obrazu Lankosza decyduje jednak sposób opowiadania, psychologia postaci, kreacje aktorskie, zdjęcia i muzyka. Po kolei.
We wszelkiego rodzaju recenzjach i opisach tego filmu podkreśla się znaczenie tytułu. Istotnie, nie da się od tego uciec. Ów „Rewers” jest bowiem kluczem do poszukiwania interpretacji. W wywiadzie udzielonym „Gazecie Telewizyjnej” reżyser stwierdził, że jego film jest opowieścią o diable. Rycerski wybawiciel okazuje się mieć drugą twarz – mroczną, zwodniczą. Stara się namówić bohaterkę do decyzji sprzecznych z jej wartościami. Sabina jest gotowa iść w życiu na kompromis. Pod wpływem sugestii swego przełożonego stara się skłonić jednego z poetów, aby zmienił swe wiersze według aktualnej „mody”. Czyni tak, z jednej strony ze słabości wobec dyrektora, który w jakiś sposób ją interesuje i przeraża, ale także z powodu zainteresowania samym poetą. Jest to bardzo ludzkie, choć nie musi nam się podobać. Z drugiej jednakże strony, gdy ubek chce ją skłonić, nawet szantażem, do szpiegowania i donoszenia, w młodej kobiecie rodzi się potrzeba buntu.
Sabina z jednej strony jest szarą myszką, z drugiej zdecydowaną kobietą gotową posunąć się do zabójstwa, aby chronić rodzinę i poczucie elementarnej przyzwoitości. Jednakże czyn Sabiny jest pewnym apogeum. Doprowadzona do ostateczności wybucha. Wcześniej jednak się buntuje, w sposób, który jest w zasięgu jej możliwości. Wyraża swój prywatny, wewnętrzny sprzeciw; niezgodę na stalinowską rzeczywistość. Właśnie dlatego połyka srebrną dolarówkę.
Niezwykle wiarygodnie, i odważnie, jak na polskie kino ostatnich lat, przedstawiono problem świadomości seksualnej młodej kobiety. Sfera pożycia intymnego, z jednej strony wywołuje u niej strach, jednak gdy ogląda kronikę filmową nerwowo przygryza wargi z podniecenia. Po powrocie z defilady ogląda się w lustrze. Agata Buzek wykreowała postać, która pomimo lęków, zdaje sobie sprawę ze swoich potrzeb. Nie tylko tych psychicznych – potrzeby bliskości, czułości, wolności – ale i fizycznych.
Na tym nie koniec. Tytułowy „Rewers” dotyczy nie tylko głównej bohaterki, czy pozostałych postaci. Jest on również komentarzem do zdarzeń. Z jednej strony, główna bohaterka zachodzi w ciążę z człowiekiem, którego zabiła. Nie chce tego dziecka - jak twierdzi, nie kochała jego ojca. Jednak reżyser zaraz podpowiada, może nazbyt oczywistą prawdę (lecz czasem wymagającą przypomnienia), iż z każdego zła może wyniknąć coś dobrego, nawet jeśli ma tę samą twarz, co diabeł.
Wspomniałem już o narracji filmu. Akcja filmu rozgrywa się równolegle we dwóch płaszczyznach. Pierwsza, to wspomniane lata pięćdziesiąte XX wieku, drugi - to nasza współczesność. Przeszłość ukazano na przepięknych biało-czarnych kliszach Marcina Koszałka. Są one pewnym symbolem tamtych czasów. Pokazują kontrasty, awersy i rewersy tamtych czasów. Nie pozwalają nam jednak zapomnieć o wielu odcieniach szarości. Czasy dzisiejsze obserwujemy poprzez zdjęcia kolorowe, z czułością ocieplające twarz syna Sabiny, który z miłością spogląda na matkę.
Zapewne film Lankosza nie byłby tak dobry, gdyby nie trzy główne role kobiece. Poza świetną rolą Agaty Buzek (Sabina), niezwykle przekonujące i poruszające są Krystyna Janda (matka) i Anna Polony (babcia). Koegzystencja tych postaci jest niezwykle naturalna. Nie pamiętam, kiedy ostatnio na polskich ekranach mogliśmy obserwować popis tak dobrego aktorstwa. Potrafiły perfekcyjnie zinterpretować scenariusz Andrzeja Barta. Gdy oglądałem „Rewers”, nie mogłem powstrzymać się od skojarzeń z „Kobietami na skraju załamania nerwowego” czy „Volverem” Pedro Almodovara, a to z racji uczynienia z bohaterek i relacji między nimi zasadniczego szkieletu filmu. Sabina, może i jest szarą myszką i czasem ma dość starań matki o ożenek córki, ale bardzo ją kocha i wie, że może na nią liczyć. Ta sama matka nie szczędzi córce ironicznych komentarzy. Nawet w chwili tragicznej, gdy Sabina chce się zastrzelić mówi jej, że „trucizna szybciej działa”. Zawsze jest jednak gotowa do pomocy własnemu dziecku, które kocha ponad wszystko. Anna Polony, w roli babci, jest osobą sędziwą i schorowaną, jednocześnie najbardziej przenikliwą i inteligentną. Na zabiegi własnej córki o ożenek wnuczki odpowiada z właściwą sobie ironią „Lepiej umrzeć samemu niż w złym towarzystwie”.
Rolę męskie są w filmie jedynie dodatkiem, niezbędnym elementem do uwypuklenia charakterów kobiecych, jednak zostały skreślone niezwykle dobrze. Oczywiście niemała zasługa w tym wspomnianego już Andrzeja Barta, scenarzysty filmu. Oszczędna gra Marcina Dorocińskiego, przemierzającego ulice Warszawy w prochowcu niczym bohaterowie powieści Raymonda Chandlera, pozwoliła zachować właściwe proporcje. Aktor w stopniu większym niż zadowalający wywiązał się ze swego zadania. Ukazując uwodzicielską moc zła absolutnego stopniowo zaczyna nas coraz bardziej przerażać. Chociaż od początku wiemy, że jego zainteresowanie Sabiną nie jest szczere – dyskretne oglądanie się za kobietą w restauracji, nonszalanckie popalanie papierosa w kinie czy wreszcie „prośba”, by obiekt jego „adoracji” usiadł mu „na kolankach” – to rozumiemy jej fascynacje tym człowiekiem.
Nie mogę też zapomnieć o roli Bronisława Wrocławskiego (dyrektor wydawnictwa). Wykreowana przez niego postać to manipulant, państwowy aparatczyk, a czasem wręcz ignorant. Jednakże, gdy przychodzą po niego funkcjonariusze UB, z niezwykłym spokojem żegna się z pracownikami ciepło informując, że „niedługo się zobaczą”. Wrocławski przydaje swej postaci zarówno wdzięku, jak i wulgarności, czułości i brutalności, lisiego sprytu oraz głupoty. Umiejętnie tworzy postać zwyczajną i niezwyczajną zarazem.
Dodatkowym atutem filmu jest muzyka autorstwa Włodzimierza Pawlika. Jazzowe synkopy pozwalają wczuć się w atmosferę tamtych czasów, gdy Jerzy Matuszkiewicz i Melomani w ukryciu grali zakazaną muzykę zgniłego kapitalistycznego Zachodu. Kompozycje Pawlika są czymś więcej niż tłem. W wielu przypadkach są wręcz narratorem filmu wdzierającym się pomiędzy zdania bohaterów. Innym razem tylko subtelnie podkreślającym ich emocje.
W cytowanym już wywiadzie Lankosz stwierdził: „To świat, w który mimo obcości chce się wejść. Ja chcę nie tyle eksponować obcość, ile ją oswajać”. Istotnie, pomimo marazmu tamtych czasów, są one pokazane z dozą ironii, uśmiechu. Niektóre sceny przywodzą na myśl czarne komedie. Reżyser celowo pozbawia śmierć sacrum. Ustami Krystyny Jandy informuje nas, że śmierć czeka każdego i nie warto się tym przejmować. Afirmacją pochwały życia i obojętności wobec śmierci są ostatnie słowa bohaterki granej przez Annę Polony. Śmierć jest rewersem życia. Gdyby nie ona, nie szanowalibyśmy go.
„Rewers” Borysa Lankosza to film niezwykły. Nie daje się zaszufladkować prostym regułom. Nie możemy nazwać go dramatem – za dużo śmiechu. Nie możemy nazwać go komedią – w dzisiejszym jej rozumieniu – gdyż śmiech nie przechodzi tu w masowy rechot. Jest to film o trudnościach czasu stalinizmu, ale bez martyrologicznego zacięcia. Jaki to zatem gatunek? Bardzo dobry film.